Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 15


- Dziękuję – wydusiła z siebie dziewczyna odbierając kubek.

Charlotte siedziała przed budynkiem, do którego zabrano wszystkich ludzi z wypadku. Nie ważne było czy przeżyli czy nie, zabrano tu wszystkich. Ponieważ jej obrażenia nie zagrażały życiu musiała poczekać na swoją kolej. Charlotte w pełni to rozumiała, wiedziała jednak, że gdyby ludzie poznali jej tożsamość medyk obejrzałby najpierw ją. Na jej rozkaz wszyscy zajęli by się Filipem. Gdyby użyła swojego autorytetu może i by go uratowała, ale sprowadziła by na nich jeszcze większe niebezpieczeństwo.

Kurczowo objęła kolana chowając w nich twarz. Jedynie chłód kamieni dawał jej ukojenie. Nie panowała nad łzami, krztusiła się nimi oraz jękiem, któremu nie pozwalała wydostać się z gardła. Bolało ją w tak wielu miejscach, była przerażona i nie wiedziała czy Filip jeszcze żyje. Po minie medyka zrozumiała, że on sam nie wie jak pomóc. A przecież nie powinno być to takie rudne. Kilka złamań, siniaków i zadrapań. Trzeba jedynie go obudzić. Z gardła wyrwał jej się pojedynczy, głośny jęk. Zacharczała, pociągnęła nosem. Oddychał gdy przytulała go na drodze, ale potem zjawili się obcy ludzie i ich rozdzielili. Wiła się i krzyczała dokładnie tak jak tamtego dnia, ale tym razem jej rycerz nie mógł jej pomóc.

Starając się opanować szloch podniosła głowę. Chciała być na jego miejscu. Chciała, żeby to nad jej ciałem lekarze zamartwiali się czy przeżyje czy nie. Filip lepiej sprawdził by się jako władca. Lepiej poprowadził by wojska przeciwko Georgowi. Umiał zjednywać ludzi, był lepszym przywódcą niż ona. To ona oddała koronę bez walki. Poddała się, oddała królestwo w ręce zwykłego dupka z przerośniętym ego. To ona miała leżeć w środku... Nie Filip! A mimo to wyszła z wypadku praktycznie bez szwanku! Nie mogła w to uwierzyć, ale domyślała się dlaczego tak się stało. Była przekonana, była pewna, że to właśnie Filip ją ochronił. Wypchnął ją z powozu gdy ona jeszcze nie wiedziała o niebezpieczeństwie. Nienawidziła się za to. Nienawidziła jego. Czemu to on? Pytała siebie. Czemu to mnie zawsze trzeba ratować? Czemu nic nie mogę zrobić poprawnie?

Na trzęsących się nogach wstała i zrobiła kilka kroków do przodu. Ciemne, szare, posępne mury zasłaniały połowę nieba. Bił od nich strach, czysty, pierwotny strach. Taki jaki odczuwają małe dzieci w ciemnościach własnego pokoju. Mimo to niewielkie sylwetki poruszały się pod nim w swoim własnym rytmie. Opanowane, spokojne, wykonywały swoją pracę. Nawet gdy górowały nad nimi lśniące mecze i ostre strzały nie bali się.

Charlotte wytarła twarz. Zamknęła oczy i wzięła kilka głębokich oddechów by się uspokoić. Stała nieruchomo słuchając wiatru. Gdy otworzyła oczy rozluźniła do tej pory zaciśniętą pięść, przyłożyła kamień komunikacyjny do ust. Musiała nadać wiadomość.

Niestety miała też pustkę w głowie. Od czego powinna zacząć? Wiadomość musiała być krótka, zwykły impuls mocy, który nie wzbudzi niczyich podejrzeń. Musiała też zawrzeć w wiadomości najważniejsze informacje, tylko, która informacja będzie teraz najważniejsza. Wypadek? Stan Filipa? Gdyby mogła połączyła by się z Ariri i opowiedziała by jej wszystko po kolei. Charlotte zdawała sobie sprawę, że to głupie i graniczy z cudem. Pomysł kusił, ale nie mogła brać go pod uwagę. Powinna powiedzieć o spóźnieniu, ale musiała być dokładna. Wiedziała, że od Północnego lasu dzielą ich cztery dni jazdy zarówno w nocy jak i w dzień. Nie wiedziała jednak ile czasu minie zanim Filip odzyska siły. Jeszcze chwilę kłóciła się ze swoimi myślami, aż zdecydowała.

- Przepraszam...

Głos dziewczyny złamał się, a po policzkach popłynęły łzy. Była zwykłym kanapowcem, nie radziła sobie w takich sytuacjach. Nikt nie powiedział jej jak ma się zachować. Była nikim.

- Czego ryczy?

Charlotte podskoczyła. Niewysoka staruszka o lasce stała tuż obok niej. Kobieta nie miała zębów, dolną szczękę miała wysuniętą do przodu. Miała ciemną skórę pokrytą zmarszczkami. Ubrana była w długą, brązową, prostą sukienkę.

- Odpowiada. Czego ryczy?

- Eee... - zszokowana nie wiedziała co ma odpowiedzieć.

- Przecie nic jej nie jest. Chłopa nie straciła ani dzieci. Nie ma powodu by ryczeć – szturchnęła Charlotte laską. – Widziałam ja te twoje przedstawienie. Myślałam ja, że coś ją boli, ale szybko wstała i się uspokoiła – ostatnie słowo powiedziała przeciągle z głuchym wydźwiękiem. Koniuszki ust blondynki uniosły się, a potem znowu dostała laską po nogach. – Szacunku! Ja znam takie aktoreczki. Słabe, biedne, nic zrobić ni umieją, a potem hyc! – Machnęła laską. – I po nieszczęśniku co się wcześniej na jego ramieniu opierała. Znam ja takie...

- O czym pani mówi?

- O czym! O tobie! – laska walnęła w brzuch Charlotte aż się zgięła. Staruszka odwróciła wzrok od widoku i spojrzała w oczy dziewczyny. – Biednaś i głupiaś, ale nadejdzie twoja chwila. Masz jeszcze sporo czasu by się wszystkiego nauczyć. Wiem co mówię. Nie martw się, nie musisz. Zobaczysz jak wszystko się szybko skończy, nawet nie zauważysz.

- O czym...

- A tera sie ni martwi! – krzyknęła kobieta. – Tylko idzie, jej kolej! Już!

Charlotte nie bardzo wiedziała jak ma się zachować i co o tym myśleć. Co chwilę uderzająca w nią laska staruszki pomogła jej wybrać odpowiedni kierunek. Dokuśtykała do lecznicy, w progu przywitał ją medyk. Poprowadził ją na miejsce. Blondynka chciała tylko by pozbył się bólu i pozwolił jej zobaczyć Filipa.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro