Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

 Mroźne poranne powietrze wdarło do środka powozu. Po letnich dniach nie było już ani śladu. W zasięgu wzroku nie było niczego czym można było się ogrzać. Gruby materiał skutecznie powstrzymywał poranne słońce przed wtargnięcie do wnętrza powozu. Blondynka ziewnęła i wyprostowała ręce. Udało im się zdobyć powóz. Nie był on może jakoś specjalnie duży oraz wygodny, ale podróżowało się nim wygodniej niż konno. Charlotte miała już dosyć siedzenia. Marzyła o stanięciu na ubitej ziemi. Postoje robili bardzo rzadko; spali, jedli, myli się w powozie. Prowadzili powóz na zmianę. Filip w nocy, ona w dzień.

  Ostrożnie zaczęła przesuwać się ku początku wozu. Nie widziała na tyle dobrze by wiedzieć gdzie co leży. Rozchyliła gruby materiał. Zabolał ją łuk brwiowy, zmrużyła oczy. Jasne światło praktycznie ją oślepiło. Minęła chwila zanim przyzwyczaiła się do widoku. Spojrzała na woźnicę.

  Filip nie poganiał koni. Wpatrzony był w drogę przed sobą. Nic nie wskazywało na to by i tego dnia coś im przeszkodziło. Nie było mu zimno, między nogami trzymał ciepły kubek wypełniony gorącą kawą. Drobinki ognistych kamieni nie pozwalały wystygnąć napojowi. Kątem oka zauważył ruch. W następnej chwili ktoś okrył mu ramiona kocem. Włosy łaskotały mu policzek i to bynajmniej nie jego. Smukła dłoń sięgnęła do jego nóg.

- Charlotte – powiedział przeciągle.

- Chce mi się pić – odparła dziewczyna wtulając się w niego.

- Niewygodnie mi się prowadzi.

- Poradzisz sobie.

  Filip w odpowiedzi westchną, ale Charlotte dała mu więcej swobody. Siedzieli w ciszy, ale jak bardzo innej niż do tej pory. Blondynka spokojnie sączyła ciepłą kawę. Powóz turkotał, kopyta miękko uderzały w drogę, szumiał wiatr; można powiedzieć istna sielanka. Charlotte poczuła nostalgię, bardzo chciała by ta chwila trwała jak najdłużej. Przytuliła się do Filipa, chłopak tym razem nic nie powiedział. Zerkał na nią uśmiechając się.

- No dobra. Teraz moja kolej – wyjęła mu z dłoni lejce. – Idź coś zjeść.

- Rozumiem, że nic nie przygotowałaś. Znowu.

- Księżniczki nie gotują – odpowiedziała wyniośle.

- Księżniczki nie prowadzą wozów.

- Pozwól, że jedna z nich to oceni – uśmiechnęła się figlarnie. – Jak mogłam coś przygotować kiedy skończyło nam się jedzenie. Moja część prowiantu odeszła wraz z Wirzbikiem, a nie była jakoś specjalnie duża.

- Nie było by tak gdybyś...

- Tak, tak wiem – przerwała mu. – Wiem, ale teraz nie ma to znaczenia. Idź zjeść to co się odstało i idź spać. Nie chcę żebyś spadł mi z kozła.

  Gdy tylko Charlotte znalazła się sam na sam z końmi nadała im szybsze tępo. Z tego co się orientowała od Retynbergu dzielił ich jedynie jeden dzień. Wiedziała, że nie spędzą tam całego dnia. Filip powiedział, że kupią co potrzebne i jeśli John na nich poczekał popłyną statkiem, jeśli nie znów będą jechać wozem.

  Charlotte obawiała się ponownego spotkania z przyjaciółmi. Nie wiedziała jak ma się zachować gdy ich zobaczy. Nie widzieli się kilka lat, a ich rozstanie było prawdziwą teatralną tragedią. Nie chcąc wspominać oraz myśleć o tym co nadejdzie dziewczyna skupiła wzrok na widokach. Od jakiegoś czasu mijali gospodarstwa, zwierzęta pasące się na polach oraz farmerów. Od czasu do czasu mijały ich wozy. Ludzie nie zwracali na nich uwagi, dla nich byli tylko kolejnymi podróżnymi do Retynbergu. Charlotte wiedziała, że handel międzymiastowy wymarł, a wszelakie drogi, ścieżki czy szlaki wyludniały podczas wojny. Tym bardziej dziwiła się widząc taki ruch na drodze. Na początku podróży gdyby ktoś powiedział jej, że będą jedynymi podróżnymi w królestwie uwierzyłaby. Teraz już nie do końca. Wóz podskoczył na kamieniach wyrywając ją z rozmyślań. W sekundę opanowała konie, narzuciła równe tępo. Musiała jechać wolniej ze względu na wozy przed nią. Dopiero teraz Charlotte rozejrzała się dokładniej. Gdy pierwszy szok już minął mogła na spokojnie przyznać przed sobą, że w królestwie nie dzieje się aż tak źle. No bo czy w źle zarządzanym królestwie dochodzi do korków. Korki powstają przez zbyt dużą ilość pojazdów na drodze, a to znaczy, że coś tymi wozami jest przewożone. Jak nie ludzie to zboża, owoce, jedzenie... Czy w nieszczęśliwym królestwie dzieci machały by do obcych ludzi. Dziewczynie nie wydawało się, a wyraźnie widziała jak na wozie naprzeciwko niej siedzą dzieci. Dzieci siedziały wśród jabłek, śmiały się i machały jej. Charlotte podniosła rękę w odpowiedzi.

 To naprawdę nie takie złe miejsce. Całkiem przyjemne, oby reszta drogi też taka była, pomyślała. Konie szły coraz wolniej, w punkcie kulminacyjnym jednak zaczęły powoli przyśpieszać. Korek rozładował się i znów mogli pędzić przed siebie. Charlotte łapała wiatr we włosach. Pędzili przed siebie, stukot kopyt roznosił się echem, a trzeszczenie drewnianych kół im asystowało. Po mimo zachmurzonego nieba było jasno. Koc skutecznie chronił ją przed zimnem.

Jednak to miłe uczucie w powietrzu było tylko chwilowe.

Uczucie lekkości i jednoczesnej pustki ogarnęło całe jej ciało. Czuła się jakby tonęła, ale w dużo bardziej przyjemny sposób. Nie miała problemu z zaczerpnięciem powietrza, nie miała problemu z ruszaniem się, tylko tak wyszło, że dała się ponieść prądowi. Dryfowała w nieprzeniknionej ciemności i czuła się z tym dobrze. Nagle rozbłysk światła zburzył wszystko co (nie)było wokół niej, a po całym ciele dziewczyny rozniosła się fala bólu. Trwało to sekundy, ale dla umysłu czas płyną inaczej. Ból narastał z każdą sekundą, minutą, godziną, aż doszedł do punktu kulminacyjnego i zniknął.

Charlotte otworzyła zaciśnięte oczy. Widziała niewyraźnie, tępy ból ugrzęzł na skroniach. Rozwalili się, była o tym przekonana. Oczekiwała tego, wiedziała, że prędzej czy później to nastąpi, ale ostatecznie wydarzenie ją zaskoczyło. Blondynka leżała gdzieś po między deskami na brzuchu, z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Przed sobą widziała czarne wysokie buty. Chociaż nie była tego tak do końca pewna. W połowie leżała na drodze, w drugiej połowie na trawie. Bała poruszyć się głową. Panika jeszcze do niej nie dotarła, ale lęk, że już się nie podniesie czaił się z tyłu jej głowy. Delikatnie obróciła głowę w prawo, a następnie w lewo. Nic specjalnego nie zwróciło jej uwagi. Jednak podczas ruchu wzrok miała mętny. Nie potrafiła określić, w którym miejscu dokładnie leży.

Charlotte nie wiedziała ile czasu minęło od kiedy w końcu postanowiła podjąć męską decyzję. Zapewne były to sekundy trwające w nieskończoność. Ostrożnie zaczęła przesuwać ręce do siebie, wywołała tym tylko kolejne fale bólu, które pojawiały się i znikały. Podparła się dłońmi, powoli ruszyła nogami. Gdy zgięła nogi odbiła się dłońmi od ziemi. Świat wokół niej zawirował, na szczęście zdążyła podtrzymać się ręką. Charlotte przez chwilę powstrzymywała się od zwymiotowania. Siedziała na stopach, czuła pękający ból w kolanach. Kiedy utwierdziła się, że stanięcie na nogach niczym nie grozi wyprostowała się.

Dziewczyna rozejrzała się. Konie uciekły, wozu nie było, chociaż jego roztrzaskała pozostałość wyglądała iście okazale na środku drogi. Dzieci były oszołomione, te przytomne płakały, jakaś kobieta leżała i nie dawała oznak życia, za to jej mąż próbował pozbierać się do kupy. Siebie i to co było dookoła niego. Charlotte nie poczuła nic na ten widok. Wierciła ją w głowie myśl, że czegoś nie dostrzega. Czegoś jej brakowało na obrazie rozpaczy przednią, ale nie wiedziała co. Zrobiła pierwszy krok w stronę powozu. Przy drugim zaczęła kuleć, ale nie miało to dla niej znaczenia. Właściwie nawet tego nie zauważyła. Była coraz bliżej, jej wzrok padł na zwisającą, małą dłoń, patrzyła na cieniutkie włosy okalające okrągłą buzię. Wciągnęła powietrze gdy stanęła na czymś miękkim. Cofnęła nogę z pleców chłopca i zobaczyła to co chciała zobaczyć.

W tej jednej chwili wszystko do niej wróciło; dźwięk, zapach, wiatr, czas. Tym razem to łzy rozmazały jej obraz, z gardła wydarł się pojedynczy krzyk, ze wszystkich zadrapań i potłuczeń popłynął ból. Charlotte uklękła przy Filipie. Chłopak leżał nieprzytomny pod plandeką. Blondynka złapała go za ramiona i zaczęła ciągnąc. Obróciła go na plecy, oddychał. Przyjęła tą informację z ulgą. Jej łzy mieszały się ze świeżo zaschniętą krwią na czole Filipa. Nie wiedziała co robić, tuliła go cicho łkając.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro