Rozdział 13
Ariri jednym ruchem dłoni zatrzymała oddział zwiadowczy. Lubiła tak w myślach nazywać tych ludzi. W końcu z prawdziwymi żołnierzami nie mieli nic wspólnego. Udało jej się namówić kilku młodziaków na wyprawę zwiadowczą na obrzeża puszczy. Buzujące hormony oraz chęć pokazania swojej odwagi była po jej stronie. Nie miała zamiaru walczyć, chciała jedynie sprawdzić poczynania wojsk, które już się do lasu zbliżyły. Wątpiła by którykolwiek z żołnierzy odważy się wejść między drzewa. Straszne legendy od tysięcy lat im na to nie pozwalały.
Gruby warkocz łaskotał ją w plecy. Już dawno nie nosiła plemiennego stroju. O wiele bardziej wolała swoją zbroję, niestety na tej wyprawie tylko by jej przeszkadzała. Spojrzała na niepewne twarze młodziaków. Było ich czterech, byli doskonale ukryci w śród liści i drzew. Nieprzyzwyczajone oko prostego, królewskiego żołnierza nigdy by ich nie wyłapało, ale nie jej. Ariri dała krótki sygnał by ruszyli przed siebie.
Ariri liczyła na zdobycie jakichkolwiek dokumentów dotyczących strategii wojskowej. Zwykła mapa z zaznaczonymi legionami też by ją zadowoliła. Oczywiście jeśli żaden z nich nie wejdzie do lasu też będzie świetną informacją. Ariri ucieszyłaby się ze wszystkiego w tej chwili. Mogła spróbować dostać się do obozowiska gdyby takie powstało. Czerwono włosa bacznie obserwowała kilku chłopa zbiera gałęzie na obrzeżu lasu. Nie wchodzili daleko, ale istniało ryzyko, że zostaną odkryci. Dała sygnał do wycofania się. Jeden z chłopców zawahał się, ale wykonał polecenie. Ariri dostała złego przeczucia. Oddział rozpalił kilka ognisk. Mieli szczęście, dowódca oddziału zajął miejsce najbliżej lasu na dodatek był odwrócony do niego plecami. Wystarczyło podejść nieco bliżej, trzeba było wyciągnąć rękę aby zdobyć cenne informacje.
Po okolicy rozniósł się trzask. Wojowniczka zaklęła. Za bardzo skoncentrowała się na dokumentach i całkowicie zapomniała o wahaniach chłopaka. A to on był sprawcą tego hałasu. Na domiar złego wielu rycerzy wyciągnęło miecze, kilku nawet sięgnęło po karabiny, reszta czekała w napięciu. Nie dobrze, bardzo nie dobrze.
- Coś ty sobie myślał! – wykrzyczała kobieta gdy byli już bezpieczni. – Mogliśmy przez ciebie zginąć, a co najważniejsze! Mogliśmy wydać im informacje, w których jesteśmy posiadaniu! Znaczy ja mogłabym, ale po naprawdę ekstremalnych torturach i przy użyciu magii... Ale to bez znaczenia w tej chwili! Nawet sobie nie wyobrażasz jakie szczęście mieliśmy! Zdajesz sobie sprawę, że mogliśmy wszyscy zginąć! Nie dość, że naraziłeś siebie to i całą drużynę! Mogliśmy zawalić misję!
Wydawał się skruszony, przez chwilę Ariri miała nawet wrażenie, że jest mu przykro. Jednak patrzył jej prosto w oczy, nie jakoś wyzywająco, ale jednak. Potęgowało to jedynie jej zdenerwowanie.
- Na całe szczęście udało nam się przynajmniej poznać cal ich podróży – spuściła nieco z tonu. – Ale ty! – wskazała go palcem. – Uważaj, nie zdziw się też jeśli podczas następnej misji nie zostaniesz wzięty pod uwagę. Musisz się nauczyć trzymać emocje na wodzy i nie być tak porywczym. Zrozumiałeś – chłopak nie odpowiedział. – To nie było pytanie – warknęła. – Za mną.
Ponure mury Retynbergu wydawały się jeszcze bardziej złowieszcze gdy pokazywały się na horyzoncie. Z każdym kolejnym przebytym krokiem w sercach podróżnych wzbierał strach oraz niepewność. Wszystkie złe przeczucia jednak znikały gdy przekraczało się bramy miasta. I chodź mór straszył to za nim rozpościerało się pełne życia miasto. Za każdym pozornym uśmiechem skrywała się ciemność. Miasto zepsucia, śmierci i wszelakiego zła, ale czy każde państwo nie posiadało takiego miejsca?
Powietrze drgało, a uliczny bruk drżał z podniecenia. Spodziewano się ważnego gościa, ale tylko nieliczne budynki wiedziały jakiego. Wszystko miało wypaść idealnie. Nie można było się zdradzić ze swoją wiedzą. Z każdej ciemnej uliczki dochodziły podenerwowane szepty, ale to nie znaczy, że w tych oświetlonych nikt nie rozmawiał. Z każdym kolejnym wozem podniecenie i to nieopisane szczęście podchodziły do gardła. Jak u dzieci otwierających prezenty. To mógł być każdy, mogli mieć wóz, mogli iść pieszo lub dosiadać koni.
Próby generalnej nie będzie i Retynberg o tym wiedział. Kiedy nadejdzie czas każdy mieszkaniec odegra swoją rolę, mniej lub bardziej świadomie, ale za każdym razem idealnie. Szykowano stroje, ćwiczono głosy, rekwizyty ustawiano na scenie. To był ten moment i Retynberg był z siebie zadowolony.
Ostatnia strona scenariusza była niezapisana. Sam Retynberg nie wiedział jak to się zakończy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro