Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 11

Fale nie były duże chociaż wiatr wydął żagle do granic możliwości. John wręcz słyszał jak szwy na nich trzeszczą. Oczami wyobraźni widział jak nici puszczają. Gdyby tak się stało mieli by poważny problem. Wystarczy mu, że dziesięciu ludzi musi siedzieć pod pokładem i pilnować przecieków. Pierwszą rzeczą jaką kazał zrobić gdy dobili do Retynbergu było naprawienie dziur, jednak godzinę przed wypłynięciem okazało się, że ktoś spartaczył sprawę. Ledwo udało im się naprawić tyle by muc wypłynąć o wyznaczonej porze.

John czuł jak kręci mu się w głowie, nie miało to związku z winem, które niedawno skończył pić. A wypił prawie wszystko co miał. Od dłuższego czasu nie widać było lądu więc mężczyzna wpatrywał się w ciemną, morską toń. Z każdą sekundą czuł jak żółć w żołądku zajmuje więcej miejsca. Ze zdenerwowaniem przełykał ślinę, w nadziei, że to pomoże. Nie mógł sobie pozwolić by choroba wygrała i zaczął rzygać za burtę. Odwrócił się od wody.

Marynarze pracowali w pocie czoła, John wiedział, że jest to spowodowane jego obecnością. Pracy było mniej niż ludzi na pokładzie. Teraz jednak miał ważniejszą rzecz na głowie, a mianowicie pawia podchodzącego mu do gardła. Przełknął co mógł z grymasem na ustach. Wiedział, że blednie i robi się zielony na przemian. Kambuz, tego miejsca potrzebował teraz najbardziej. Szybkim krokiem ruszył w stronę pokładowej kuchni.

- Statek na sterburcie!

John zaklął. Właśnie miał schodzić pod pokład, a mrok dawał mu przyjemne ukojenie.

- Pięć statków na sterburcie! To te pustynne lalusie, kapitanie!

Kapitan wściekle dopadł krzyczącego marynarza. Wyrwał mu lunetę i spojrzał na odległy horyzont. Znów miał to nieprzyjemne uczucie w brzuchu. Faktycznie, pięć statków, każdy z nich tak bardzo przypominał mu Adellayn. Nie mają żadnych szans...

- Kurs na wschód!

Od strony załogi usłyszał tylko niepewne „Ay". Kapitan postanowił się tym nie przejmować . Z udawanym spokojem wszedł na mostek. Pokład kołysał się rytmicznie powodując nawrót mdłości. Tak bardzo nie mamy szans, to pływająca trumna, przeszło przez myśl kapitana i połowy załogi.

-Przygotować armaty! Ściągnąć żagle! Do broni! – dało się słyszeć z pokładu.

John nie był zły na samowolkę marynarzy. Wolał kiedy to oni mówili gdy on miał usta wypełnione wczorajszym obiadem. Jego myśli i tak pochłaniało coś zupełnie innego. Zastanawiało go czemu pięć statków i to należących do ludzi piasku robiło na tych wodach. To nie był ich teren, a oni sami nie zeszli z kursu. Nie wiedział czemu mieli by płynąc do królestwa, w końcu Georg nie wszczął z nimi wojny. Tenres był neutralnym państwem, nie miał powodu ich atakować.

- Jak chłopcy! Gotowi do walki! – odpowiedział mu krzyk. Kordy i szable poszły w górę. John poczuł się jak dumny ojciec. Uśmiechnął się. – Idealnie, a teraz proszę niech któryś z was zawiesi białą flagę na maszcie.

Wśród załogi przeszedł szmer, ale polecenie zostało wykonane. John wiedział, że Tenres nie zaatakuje jeśli skapitulują. Z resztą mogło w ogóle nie chodzić o nich, a obce statki ich ominą. Była to najlepsza opcja, ale praktycznie nie możliwa. Świadczyło o tym chociaż by to, że przy zmianie kursu statki Tenresu również go zmieniły. Płynęły prosto na nich.

- Bądźcie czujni i gotowi. Na wszystko – dodał po namyśle.

Kapitan wiedział, że nadal istniało ryzyko ataku. Jednak nawet gdy statki zbliżyły się do siebie nie padł żaden ostrzał. Nikt też jednak nie pokwapił się na wizytacje. John zaczął wyliczać w głowie nazwiska ludzi z załogi i przypominać sobie czy któryś mówi w języku przybyszy. Sam znał dwa języki, ale Tenrsu nigdy nie był mu potrzebny.

- Zapewne czekają aż do nich pójdziemy.

- No to sobie poczekają.

-Hue, hue!!

- Ciekawe czy to prawda co o nich mówią.

- Ja tam w to wierzę, żaden facet co tak wygląda nie może być normalny!

- Nasze kobiety są bardziej męskie niż oni!

- Linch! Byłeś jednym z nich!

- Właśnie! Właśnie! Gadaj ile razy zaliczyłeś w dupę!

- A ile dałeś!?

- A pierdolcie się sami!

- Cisza! – krzykną John. – Pora przywitać naszych gości. Liczę, że włożycie w to całe swoje uczucie.

Statek najbliżej „Morskiej piany" spuszczał szalupę, na jej pokładzie było kilku mężczyzn. Johnie przyglądał się im. Bardziej interesował go statek, liczył działa, patrzył na załogę szacując ich zdolności bojowe, oceniał jakość drewna, z którego wykonano maszt. Próbował dostrzec nazwę statku, ale nigdzie jej nie widział.

W końcu komitet do spraw pertraktacji staną na pokładzie „Morskiej piany". John schodził po schodach, załoga stanęła po dwóch stronach statku oglądając całe zajście. Było ich siedmiu. Każdy z nowoprzybyłych miał ciemną oliwkową karnację i jasne zielone lub złote oczy. Wyglądali na słabych i wątłych. John zdawał sobie sprawę, że to jedynie pozory. Każdy z nich był przygotowany do nagłego ataku.

- Aha, i Linch będziesz tłumaczem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro