Rozdział 10
Gdy Charlotte zniknęła mu z oczu kazał swojemu koniu biec jeszcze szybciej. Nienawidził gdy dziewczyna mu to robiła. Nie chodziło o sam fakt, że go zostawiła po prostu okolica była niebezpieczna. Nigdy nie wiadomo na kogo mogli się natknąć. W królestwie było wielu popleczników Georga, ale i sporo zwykłych bandytów. Niby umiała posługiwać się mieczem, ale jak mógł pozwolić by walczyła. Miał tylko jeden obowiązek, chronić ją i nie zamierzał nawalić.
Gwałtownie zatrzymał konia, wpatrywał się w biegnącego Wirzbika. Oczywiście nikt na koniu nie siedział. Zaklął pod nosem. Wirzbik nawet się nie zatrzymał, miną zdumionego Filipa i pognał w siną dal. Chłopak spiął konia. Nie zamierzał ścigać konia Charlotte. Musiał ją znaleźć.
Zabiję cię Charlotte, pomyślał.
- Filip mnie zabije – szepnęła.
Kamienna babcia w końcu ją zauważyła. Całkiem niechcący spłoszyła Wirzbika, a następnie twierdząc, że dziewczyna będzie idealna zabrała ją do wioski. Charlotte nie bardzo wiedziała jak się zachować oraz nie wiedziała jak kobieta spłoszyła konia. Po prostu spojrzała na nich i zaczęła iść w ich stronę, a koń zaczął świrować. Rzucał się i wyrywał, aż w końcu dopiął swego. Charlotte została sama, prawie. Kobieta złapała ją za nadgarstek i tak prowadziła. Miała niesamowicie dużo siły jak na zwykłą babcię. Charlotte strasznie się to nie podobało.
Kobieta prowadziła ją, a raczej ciągnęła. Ludzie zbierali się by popatrzeć na to dziwne zjawisko. Charlotte próbowała się jej wyrwać, ale uścisk był zbyt silny. Zapierała się więc nogami, krzyczała, nic jednak nie pomagało. Babcia ciągle mówiła coś, że zaraz dojdą, że będzie dobrze, że jest idealna. Ludzie natomiast parzyli się na nich. Nie uśmiechali się, mieli niewyraźny wyraz twarzy, byli jak duchy.
Kamienie, przyszło jej do głowy. Spojrzała za siebie, faktycznie ludzie stojący najdalej wyglądali jak głazy. Wioska kamiennych ludzi, parsknęła w myślach. Staruszka wyglądała jak wielki kamień z daleka. Charlotte nigdy nie słyszała o ludziach przypominających kamienie. Nie kojarzyła tego z żadnej legendy. Nic sobie nie przypominała, chociaż może raporty.... Ale do nich nigdy nie miała dostępu. Gdyby tylko Filip z nią był, ale go nie było.
Wolną ręką odpięła płaszcz. Sięgnęła do miecza i próbowała odciąć rękę kobiecie. Echem rozeszło się uderzenie. Zaskoczona kobieta puściła dziewczynę. Charlotte natychmiast odskoczyła, mierzyła mieczem w każdego kto wydał jej się zagrożeniem. Z ręką kobiety wszystko było w porządku, była tak twarda jak kamień. Mimika kobiety zmieniała się bardzo powoli, z zaskoczenia miała trudności z przejściem w złość. Jednak złe spojrzenie wywołało gęsią skórkę na ciele Charlotte. Mogła przysiąc, że każdy mieszkaniec tak na nią patrzy.
- Chyba, że oni zrobią to pierwsi...
Filip wskoczył na pole, właściwie zrobił to jego koń, chłopak jedynie go dosiadał. A koń zrobił to z pełną gracją, trzeba mu to przyznać. Pędził przez puste pole w stronę domów. Kiedy trzeba było jego wierzchowiec mógł prześcignąć wiatr, był o tym całkowicie przekonany. Domy były coraz bliżej, zbliżały się z niesamowitą prędkością. Filip przez chwilę myślał, że to już koniec. Roztrzaska się na słomianej ścianie gdy nagle koń ostro skręcił. Przeskoczył nad płotem i wypadł na ubitą ścieżkę. Minął kamienie, które trochę przypominały mu ludzi. W oddali widział zarys Charlotte mierzącej z miecza właśnie do... Kamieni! Co ona sobie myślała! Taka nieodpowiedzialna! Taka...
Koń stanął na dwóch nogach i zarżał. Rozdzielał Charlotte i staruszkę. Dziewczyna spojrzała w oczy przyjacielowi. Otworzyła usta z zamiarem powiedzenia jego imienia, ale zamiast tego krzyknęła. Jeden z ludzi złapał ją za rękę w której trzymała miecz. Nie wiedziała kto to, ale uścisk miał silniejszy od staruszki. Prawie upuściła broń, ale zmieniła rękę. Obróciła się, mierzyła w szyję człowieka, skoro był z kamienia taki atak nic nie powinien mu zrobić. Pomyliła się. Stróżka ciepłej krwi spłynęła po jej policzku oraz skapywała jej z brody na białą koszulę. Zamarła nie wiedząc co zrobić dalej, choć ciało bezwładnie opadło ciągle miała przed oczami ten nienaturalny wyraz twarzy. Strach dopiero się na niej kształtował. Ocknęła się gdy usłyszała skrzekliwy głos za plecami. Charlotte spojrzała przez ramię. Filip już ich nie rozdzielał. Staruszka wyprostowała się i ruszyła na nią z pięściami. Blondynce oddech uciekł z płuc, a po plecach rozszedł się piekący ból. Czuła jak by jej ktoś kamieniem przywalił w plecy. Dużo się nie pomyliła. Cięła ostrzem na oślep.
Niespodziewanie jej stopy przestały dotykać ziemi. Koszula wyszła jej ze spodni, szerokimi oczami wpatrywała się w ramię przyjaciela. Po tej krótkiej chwili lotu, w której powinna była znaleźć się w siodle zaryła twarzą o ziemię. Poleciała na twarz, była zbyt zaskoczona by zasłonić się rękoma przy upadku. Trochę nie wiedziała co się stało, ale tylko w pierwszej sekundzie. Filip miał chyba zamiar złapania jej w galopie i wrzucenia na konia. No niestety coś mu nie wyszło, pomyślała. Wytarła twarz i odwróciła się w stronę, z której przyleciała. Staruszka z całkiem niezłą nienawiścią na twarzy szła w jej stronę. Charlotte nie miała ochoty na walkę z nią. Ostrożnie, potykając się i kuśtykając, ale dalej z gracją zwinęła miecz. Filip siedział cały czas na koniu i wpatrywał się w nią. Blondynka nawet się nie oglądała, wręcz czuła oddech kobiety na plecach. Jak najszybciej potrafiła, krzywiąc się z bólu doczłapała się do konia. Filip wyciągnął w jej stronę dłoń i pomógł jej wsiąść.
Chłopak spiął konia. Zwierzę od razu przeszło w galop. Z niesamowitą prędkością minęli kamienie rozsiane po wiosce, pola, domy, zwierzęta aż wyskoczyli na drogę. Koń skręcił z niesamowitą zwinnością. Charlotte w tym czasie językiem sprawdzała swój stan uzębienia. Jedną ręką trzymała się Filipa, a drugą sprawdzała czy dalej ma nos. Bolała ją głowa, właściwie to bolało ją wszystko, ale głowa najbardziej. Świat kręcił się i skakał, ale równie dobrze mogła być to sprawka konia. Była brudna, obolała i zmęczona. Miała jednak dużo szczęścia i nie będzie potrzebować złotych zębów. Wtuliła się w plecy przyjaciela i zamknęła oczy. Liczyła, że Filip trochę o niej pomyśli i zatrzymają się w jakimś mieście na odpoczynek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro