Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝟚𝟝 - 𝕞𝕖𝕞𝕠𝕣𝕚𝕖𝕤 𝕔𝕠𝕞𝕖 𝕚𝕟 𝕨𝕒𝕧𝕖𝕤 𝕓𝕦𝕥 𝕥𝕠𝕟𝕚𝕘𝕙𝕥 𝕚'𝕞 𝕕𝕣𝕠𝕨𝕟𝕚𝕟𝕘

⋆·˚ ༘ *

꒦꒷︶°꒷︶°︶₊˚ʚɞ˚₊︶°︶꒦˚︶꒷꒦





Nie mógł w to uwierzyć.

Czy on naprawdę pomylił go z panem Minhyukiem podczas rozmowy tekstowej?

I to tak nieumiejętnie.

Pokręcił głową z politowaniem, opóźniając ostatnią partie czystych naczyń ze zmywarki i chowając je do szafek, zastanawiając się nad tym, jak to było w ogóle możliwe, że ktoś tak głupi i nieogarnięty życiowo, zarządzał ogromnym wydawnictwem wartym miliony dolarów.

Kończąc swoją przygodę z biohazardem jakim była kuchnia jego "szefa", wytarł ręce o materiał swoich materiałowych spodni, ostatni raz rozglądając się czy na pewno udało mu się usunąć cały brud, spleśniałe jedzenie, puste pudełka po jedzeniu na wynos i czy z lodówki nie unosił się zapach padliny, zanim zadecydował jednoznacznie, że doprowadził pomieszczenie do pierwotnego stanu jakim było i jego robota na dziś się kończy.

Zabrał komórkę z białego marmurowego blatu z zamiarem schowania jej do kieszeni, gdy na ekranie pojawiło się powiadomienie z banku o nowym przelewie.

Oczy rozbłysnęły mu radośnie gdy przypomniał sobie o słowach jego szefa, który obiecał mu, że zapłaci mu za obiad i nadgodziny poza miejscem pracy.

Natychmiast odblokował ekran wpisując czterocyfrowy kod PIN i kliknął w aplikacje swojego banku, przechodząc od razu do zakładki przelewy, spodziewając się każdej możliwej kwoty, tylko nie tego, co zobaczył.

— Co to ma być kurwa jego mać? — Przeklął, czując jak jego serce zaczyna bić coraz szybciej z minuty na minutę.

Przez chwilę miał nadzieje, że jest to pomyłka, jakieś zwarcie systemu i rzeczywista kwota jaka została mu przelana jest znacznie większa niż ta, na którą właśnie patrzył.

Desperacko czytał każdą literę, każdy znak po kilkanaście razy, chcąc być stuprocentowo pewnym, że to co widział zgadzało się z tym, jak właśnie się czuł.

A czuł się wyjątkowo wściekły i to tak, że nie potrafił nawet tego opisać.

Przez chwilę jego umysł stał się jak sparaliżowany, a dłonie zaczęły drżeć.

To było coś pomiędzy wbiciem noża w plecy a dwukrotnym ciosem w policzek z otwartej dłoni.

Przeszedł kilka kroków po pomieszczeniu, próbując zrozumieć co nim kierowało, że zachował się tak bezczelnie.

1300 won.

TYSIĄC TRZYSTA PIEPRZONYCH KOREAŃSKICH WONÓW.

To takie upokarzające.

Dostał taką kwotę, że wystarczy ona na mały suchy ramen ze sklepu całodobowego bez żadnych dodatków czy sosów.

Nawet nie wystarczy mu pieniędzy na jednorazowe pałeczki.

Tyrał tyle godzin jak śmieć, sprzątając nie swoje mieszkanie, jeżdżąc tam, gdzie ten kretyn sobie zażyczył i robiąc za niego wszystko, nie różniąc się niczym innym od niani, zajmującej się rozpuszczonym pięcioletnim gówniarzem.

Jego złość mieszała się z niedowierzaniem, ciężko było mu złapać oddech i czuł, że zaraz udusi się z tej złości.

— Przyjechać po ciebie? Dobrze, nie ma najmniejszego problemu. Już ja ci zagwarantuje podróż życia — Mruknął do siebie, uprzednio chwytając drewnianą łyżkę i uderzając nią miarowo w swoją otwartą dłoń, uśmiechając się pusto. — Zobaczymy jak cwany będziesz wtedy panie prezesie

Zacisnął pięści, opierając się o szafkę, robiąc dwa duże wydechy, nie chcąc z tego wszystkiego upaść na kolana i wyglądać jeszcze nędznie niż wyglądał teraz.

Niepotrzebnie wziął tą pracę i znosił wszystkie upierdliwe humorki tego palanta, mógł się zwolnić równo po tygodniu jak miał szansę i przyjąć tą posadę w fabryce soju za miastem.

Codzienne dojeżdżanie dwie godziny w jedną stronę pociągiem nie byłoby tak wyniszczające psychicznie jak użeranie się z panem Changkyunem i wieczne sprzątanie jego bałaganu, korekty jego raportów czy ganianie po mieście za jego ulubioną kawą, której nawet nie wypijał do połowy, narzekając, że zbyt mocno wystygła i już mu nie smakuje.

Dzisiaj to wszystko się zakończy.

Przełknie dumę, odda każdy grosz i zrezygnuje z premii, zwalniając się z tej niewoli.

Pojedzie po raz ostatni po niego i nadejściem dnia, przedłoży mu na biurko swoje wypowiedzenie.

Zabrał swoją torbę z krzesła, schował drewnianą łyżkę do tylnej kieszeni spodni i zabierając ze sobą mały worek na śmieci, opuścił mieszkaniem Ima, kierując się do windy, z której zamierzał zamówić taksówkę.













Znalezienie klubu, w którym staczać miał się staczać młody bogacz wcale nie było takie trudne.

Każdy w mieście wiedział, gdzie zazwyczaj bawią się elity i bogate, snobistyczne dzieciaki, trwoniące pieniądze tatusia i zachlewające się na śmierć.

Kurczowo trzymając w dłoni łyżkę niczym swoją broń, której nie zamierzał oddać do czasu bezpiecznego powrotu do domu, wpatrywał się w nocny widok wciąż tętniącego życiem miasta, zastanawiając się przy okazji, co zrobi, gdy zobaczy Ima twarzą w twarz.

Czy będzie miał wystarczająco odwagi na to, by powiedzieć mu co myśli i okazać swoją frustrację czy może przyjmie dobrą minę do złej gry i będzie kłamał aż do końca?

Widząc znajomy, połyskującą w złocistym odcieniu budynek, poprawił się na siedzeniu pasażera i złapał wolną ręką swoją torbę, odliczając w myślach do dziesięciu.

— Proszę poczekać na mnie dziesięć minut, dobrze? — Powiedział do taksówkarza, wręczając mu dwa pomięte banknoty, które wyciągnął z kieszeni spodni. — Muszę iść po swojego szefa do klubu a nie chce łapać kolejnej taksówki. Niech pan nie zatrzymuje licznika, za cały kurs zapłacimy podwójnie

Gdy tylko starszy kierowca pokiwał twierdząco głową, szybko wydostał się z samochodu, zatrzaskując drzwi i idąc w kierunku głośnego klubu, na którego widok aż robiło mu się słabo.

Neonowe światła migały z każdej możliwej ściany czarnego budynku, a z wnętrza dochodziły go dźwięki głośnej muzyki, śmiech i krzyki obcych ludzi.

Każdy jego krok był pełen niechęci - było grubo po drugiej w nocy i odczuwał ogromne zmęczenie, a sama myśl, że musi teraz przepychać się przez tłum pijanych, śmierdzących potem, alkoholem i innymi używkami ludzi, którzy osobno warci byli zapewne więcej niż cała jego rodzina trzy pokolenia wstecz.

Dlaczego to mnie zawsze to spotyka?

Czym sobie zasłużyłem na to by uganiać się za kimś kto mną tak pomiata i ma mnie gdzieś?

Nie pamiętam, bym był czyimś służącym, gdy podpisywałem umowę o pracę w wydawnictwie.

Podszedł do stojącego przy wejściu, groźnie wyglądającego ochroniarza ogolonego na zero, ubranego w czarny garnitur i z tatuażem smoka na szyi, tłumacząc mu zaistniałą sytuację i argumentując, że przyszedł po swojego szefa, podając jego imię i nazwisko.

Ochroniarz popatrzył na niego krzywo, jakby zastanawiał się nad tym, czy uderzyć go teraz czy może zaczekać aż dokończy robić z siebie kretyna, po czym nacisnął słuchawkę bezprzewodową znajdującą w jego uchu, zaczynając z kimś rozmawiać.

Po chwili, która ciągnęła się niemiłosiernie długo i zdawała się trwać wiecznie, groźny pan ochroniarz wpuścił go do środka, instruując do jakiego pokoju ma się udać by zabrać stamtąd Changkyuna.

Podziękował mu naprędce i wszedł do klubu.

Na wejściu uderzył go hałas i smród alkoholu.

Duchota tego miejsca i owijający się wokół niego nieprzyjemny odór tytoniu niemal zwaliły go z nóg.

Marszcząc nos, zaczął przeciskać się przez tłum ludzi, którzy zdawali się go nawet nie dostrzegać, będąc zajęci rozmową i piciem, dopóki nie trafił do strefy VIP i pokoju nr. 390, gdzie po otworzeniu drzwi znajdował się jego (jeszcze) pracodawca, obściskujący się z dwiema młodymi kobietami, które śmiały się do rozpuku, zapewne z tego, co bełkotał im do uszu Im.

— Super, jest jeszcze gorzej niż myślałem — Pomyślał, marszcząc nos i zaciskając szczękę

Starając się nie wpaść na jakąkolwiek szklaną butelkę, których zdawałoby się, że dziesiątki leżały na podłodze, podszedł do swojego szefa, który nawet nie zarejestrował jego obecności i śmiał się dalej.

Sięgnął tak głęboko jak tylko się dało by wydobyć z siebie jakiekolwiek resztki opanowania i spokoju, nie mordując tego kretyna na miejscu.

Dwoma zręcznymi ruchami odsunął od Ima pijane kobiety, które poleciały na oparcie skórzanej czerwonej kanapy za nimi.

— Przesunąć się — Burknął, patrząc z pogardą na kobiety, które poirytowane tym, że ktoś naruszył ich przestrzeń osobistą zaczęły mu się nieporadnie odgrażać, mamrocząc niezrozumiałe przekleństwa. — Ruszcie mnie chociażby małym kawałkiem waszych sztucznych paznokci a tak was wyszarpie za kudły, że bez dobrej peruki nie będziecie w stanie wyjść z domu

Nie czekając na żadną odpowiedź z ich strony, złapał Changkyuna mocno za ramię, podnosząc z kanapy by ten nie stracił równowagi i spoglądając na niego surowo zeskanował go wzrokiem.

Cuchnęło od niego alkoholem jak ze starej gorzelni, miał rozpiętą do połowy koszulę, koraliki z naszyjnika rozsypane były po całej podłodze, na szyi miał roztarte ślady po szmince, które zapewne zostawiły na nim jego dwie "koleżanki".

Jego policzki były zaczerwienione od alkoholu a oczy błyszczały nieobecnym blaskiem.

Podśmiewywał się lekko pod nosem, nie orientując się zbytnio co się wokół niego działo.

Włosy miał potargane a na brodzie dostrzec można było ślady po pitym alkoholu, który zapewne nieudacznie pił.

— Idziemy do domu, pożegnaj się ładnie i wychodzimy, bo taksówka mi ucieknie — Powiedział głośno, starając się przekrzyczeć dudniącą z głośników muzykę.

Przestał używać honoryfikacji i porzucił formalny ton, będąc zbyt zmęczonym i zirytowanym na to (poza tym, jego szef był zbyt pijany by go to obchodziło).

— Hoooonnnneeeeeyyyyy co ty tutaj robisz? — Ocknąwszy się ze swojego pijackiego transu, Changkyun gdy tylko spojrzał na Jooheona, cały rozpromieniał, nie czekając ani sekundy by rzucić mu się na szyje. — Gdzie jest mój cudowny przyjaciel Minnie-minnie?

Jego głos był o kilka decybeli za głośny, oddech cuchnął piwem, przez co Joo aż skręcało od samego smrodu i musiał starać się ze wszystkich sił by się nie porzygać, zaciskając najmocniej jak tylko mógł palce na drewnianej rączce od łyżki, która (jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało) była dla niego oparciem i powstrzymywała go od zabójstwa młodego dziedzica.

— Nie mógł przyjechać, jest zajęty — Wydusił przez zatkany nos, mrużąc oczy. — Poprosił mnie, a ja z nieukrywaną chęcią się zgodziłem

— Podoba mi się, że to ty tutaj jesteś — Wymamrotał Im, czkając dwukrotnie. — Bardzo ładnie pachniesz. Tak czysto i owocowo, jak wyspa Jeju

Odchrząknął coś w odpowiedzi, odwracając wzrok, czując jak mimowolnie się czerwieni, nie spodziewając się zupełnie tak randomowo rzuconego komplementu.

Zabrał ze stolika jego telefon, portfel, marynarkę i przewieszając sobie Changkyuna przez ramię, wyszli z pokoju VIP w kierunku wyjścia, co szło im dość topornie przez chwiejny chód Ima i jego głośne śpiewanie piosenek w tak okropnym, skrzecząco-mamroczącym tonie, że aż uszy więdły.

Kiedy udało im się w końcu dostać do taksówki (dziękował wszystkim bóstwom jakie znał za to, że pan taksówkarz okazał się prawdziwym aniołem i poczekał na nich przez ten cały czas), wepchnął pijanego mężczyznę do środka, samemu siadając obok, zapinając im obydwóm pasy, zerkając na godzinę w telefonie.

Była prawie trzecia w nocy.

Miasto powoli pustoszało i ulice zamieniały się w ciche pasaże pełne świecących latarni i wiejącego wolnym tempem wiatru.

Zerknął kątem oka na rozłożonego obok Kyuna, który przymykając powoli oczy, trzymał się ramienia Jooheona, nie chcąc go w żadnym stopniu puścić.

Taksówkarz spoglądał na nich co jakiś czas w lusterku wstecznym uśmiechając się pod nosem, dopowiadając sobie co nieco do tego co widział.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, Lee o mały włos nie poskoczył w miejscu, przypominając sobie o czymś ważnym, co musiał szybko zrobić.

— Odblokuj mi swój telefon i włącz mi aplikację bankową —Powiedział do Changkyuna, szturchając go palcem wskazującym w policzek by ten się obudził.

— Po co ci moje pieniądze? — Wymamrotał, otwierając jedno oko i spoglądając na swojego asystenta niewyraźnie.

— Muszę zapłacić za taksówkę — Wytłumaczył mu. — Nie zamierzam marnować swoich pieniędzy na przywożenie cię z klubu. Aż tak dużo twój ojciec mi nie płaci

— Dam ci hasło do mojego telefonu pod warunkiem, że pocałujesz mnie w policzek

Słucham?

— Proszę o tym zapomnieć, nawet nie ma takiej opcji

— Powiem ojcu jak nie zgodzisz się... — Nie skończył bełkotać swojego stałego tekstu, gdy zaraz poczuł ciepłe usta Jooheona na swoim policzku.

Uśmiechając się jak wariat, zabrał mu z ręki telefon i przykładając swój kciuk do ekranu odblokował go oraz aplikację banku, oddając mu telefon by następnie położyć się na jego kolanach niczym na dobrej poduszce, wciąż trzymając go za ramię.

— Rób co chcesz

Posyłając mu mordercze spojrzenie, nie czekał ani chwili dłużej by zapłacić z góry za resztę kursu, nie zapominając o sowitym napiwku dla pana taksówkarza.

Miał już oddać telefon Imowi gdy coś podkusiło go, by rzucić okiem na stan jego konta.

Bijąc się z myślami przez całe sześć sekund czy aby na pewno dobrze robi naruszając tak jego prywatność, ostatecznie zdecydował się zerknąć, chociaż na chwilę.

Ilość zer jaką zobaczył w telefonie omal nie przyprawiła go o atak duszności i chwilowy zawał.

Do teraz nawet nie przyszło mu do głowy, by jedna żyjąca osoba była w stanie zgromadzić aż taki majątek, będąc nierobem i pasożytem na garnuszku ojca, który nie potrafił nic zrobić samodzielnie.

To nie fair, że ktoś taki jak on miał aż tyle pieniędzy i z nikim ich nie dzielił.

— To za ten pieprzony ramen — Powiedział do siebie, postanawiając zrekompensować wcześniejsze upokorzenie jakim było te nieszczęsne tysiąc trzysta wonów, przelewając na swoje konto taką sumę pieniędzy, jaką uznał, że będzie adekwatna do tego z jakim zaangażowaniem i oddaniem zajmował się nim w czasie wolnym od pracy.

Taksówka w końcu zatrzymała się pod apartamentowcem Ima i przy pomocy Jooheona wyszli z samochodu, dziękując kierowcy za przejazd.

Nie było łatwo ruszyć z nim w stronę budynku; śpiący i zmęczony bogacz co chwila marudził pod nosem, przysypiając na stojąco i ciągnąc Changkyuna to w lewo to w prawo jak szmacianą lalkę ze sklepu.

Po lekkiej szarpaninie i paru bluzgach, udało im się dotrzeć do środka, gdzie powitał ich portier, uśmiechający się współczujący do Joo.

Z pomocą ów portiera udało im się wsiąść do windy i dotrzeć aż do apartamentu Changkyuna, gdzie wpisując kod do drzwi, postanowił wziąć go na barana, nie mając już absolutnie siły by ciągnąć go niczym kukiełkę.

Nadal mocno pijany i zadowolony przytulił się do pleców Joo jak koala pozwalając by ten przetransportował go do łóżka, na którym go położył, ściągając mu buty i idąc do łazienki by nalać do małej miseczki ciepłej wody z mydłem w celu lekkiego odświeżenia wciąż do siebie Ima.

— Gdzie byłeś tak długo? — Zapytał ostrym tonem, próbując wstać (co dość średnio mu wychodziło). — Tęskniłem za tobą i twoim czystym zapachem

— Już wróciłem, byłem w łazience — Namoczył ręcznik w wodzie i delikatnie zaczął obmywać mu twarz, odgarniając z jego przepoconej twarzy sklejone kosmyki włosów.

Dopiero teraz mógł mu się dobrze przyjrzeć i zauważyć to jak w miarę przystojnie wyglądał, nawet będąc pijanym i ledwo kontaktując z rzeczywistością.

Delikatne rysy twarzy, prosty nos, pełne usta i długie, gęste rzęsy - wyglądał jak model wyciągnięty z magazynu modowego.

Spod niechlujnie rozpiętej koszuli ukazywała się jego wysportowana sylwetka z zarysowanym wyraźnie sześciopakiem.

Jego szef był przystojnym mężczyzną, nawet jeśli z charakteru przypominał gnidę, nie potrafił liczyć i pisał jak przedszkolak.

— Skończyłem już, można powiedzieć, że nie śmierdzi od ciebie aż tak bardzo — Oznajmił, odkładając miskę z wodą na szafkę nocną obok. — Teraz pora na sen

Przykrył go szczelnie kołdrą, włączając uprzednio maszynę filtrującą powietrze i patrząc czy niczego nie przeoczył.

Upewniając się, że wszystko jest tak jak należy i jego szef oddycha miarowo, miał już wyprostować się i wyjść z pokoju, gdy jakaś dłoń pociągnęła go stanowczo w dół i zanim zdążył zakodować co się stało, Changkyun pocałował go,

Prosto w usta.

Trwało to tak szybko.

Dwa mrugnięcia oczyma i już było po wszystkim.

— Wiedziałem, że mogę na tobie polegać — Wymamrotał, skryty za grubą pościelą, odwracając się do niego plecami, zupełnie jakby nigdy nic. 










Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro