Rozdział dwudziesty drugi
Isabella
Stoję w ramionach pokrytego krwią Aleca i pozwalam, by całe napięcie ze mnie zeszło. Powinnam czuć strach. Powinnam bać się tego co zrobił. W końcu torturował i zabił kogoś ze szczególnym okrucieństwem. Zamiast tego czuję, że cały strach, jaki żył we mnie przez ostatnie lata znika. Błogie uczucie ogarnia mnie całą.
ULGA
Niewysłowiona ulga obmywa moje ciało i zaczynam drżeć jak osika na wietrze. Napięcie, które nagromadziło się we mnie przez ostatnie dni uchodzi ze mnie w postaci łez, bezgłośnie spływających po mojej twarzy. Alec ujmuje moją twarz w dłonie i ściera łzy kciukami.
– Nie płacz, mon petit amour*. Już nic ci nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy.
Przyciągam go do siebie i całuję desperacko, potrzebując go poczuć. Potrzebując bliskości. Alec wsuwa dłonie pod moją koszulkę i pogłębia pocałunek. Chwytam za brzeg jego koszulki, ale przerywa nam ciche odchrząknięcie. Odsuwamy się od siebie ze skrępowanymi uśmiechami. W końcu niewiele brakowało, a zaczęlibyśmy rozbierać się przy rodzinie, w salo tortur, nie zważając na truchło mojego oprawcy. Tata i wujek patrzą na nas z kpiącymi uśmiechami, Jules ma beznamiętny wyraz twarzy, chociaż w jego oczach dostrzegam niewysłowioną tęsknotę za mate, a Matteo robi wszystko byle tylko na nas nie patrzeć.
Urocze.
– Znajdźcie sobie pokój – mówi cicho Jules i słyszę w jego głosie cierpienie, spowodowane oddzieleniem od Maddy. – Wywalę te śmieci.
Dodaje wskazując kciukiem na trupa. Alec wdzięcznie kiwa głową, a potem chwyta mnie w ramiona i unosi w stylu panny młodej. Błyskawicznie wybiega z pokoju, w akompaniamencie męskich śmiechów. Wpada niczym tornado do mojej sypialni, zatrzaskując za nami drzwi. Gorączkowo zrywa ze mnie ubrania, a ja odwdzięczam się mu tym samym. Alec pochyla głowę, żeby mnie pocałować, ale odsuwam się. Wyrywa mu się niezadowolony pomruk, ale nie przejmuję się tym.
– Najpierw prysznic – mówię.
– Możemy pójść późni...
– Nie chcę widzieć jego krwi na tobie. Nie chcę widzieć żadnej cząstki tego człowieka już nigdy – mówię płaczliwie, czując jak niewiele brakuje, żebym wybuchła szlochem, ale dopiero teraz moje emocjonalne zachowanie, które przez ostatnie kilka tygodni doprowadzało wszystkich do szału, ma sens.
– Ciii już dobrze, idziemy pod prysznic – mówi, a ja uśmiecham się szeroko, uradowana.
Zmienna jak chorągiewka na wietrze.
Wchodzimy pod prysznic, a ja włączam wodę i spłukuję krew z jego rąk. Alec jęczy zmysłowo i wygląda jak ktoś torturowany. Uśmiecham się widząc jak wielki wpływ na niego mam. Jego męskość pręży się dumnie przede mną. Nabieram płyn do kąpieli na ręce i zaczynam myć każdy skrawek jego skóry.
Prawie każdy.
Omijam strategiczne miejsce, nie dotykam jego kutasa. Mam zamiar doprowadzić go na skraj zanim ostatecznie mu ulżę w tych słodkich torturach. Jego oczy powoli przestają się jarzyć błękitem, za to zyskują czarną barwę. Tak ciemną, jak za każdym razem, kiedy się kochamy. Alec warczy dziko, kiedy myję jego nogi i brzuch, ani razu nie dotykając sterczącego przyjaciela.
– Jeżeli zaraz... – urywa i zaciska zęby.
Lituję się nad nim i łapię jego męskość, rozpoczynając delikatny masaż. Przeciągam po nim kilkakrotnie wypielęgnowanym paznokciem, a Alec cały drży, zaciskając dłonie, jakby od tego zależało jego życie. Przerywam słodką torturę i włączam ciepłą wodę. Spłukuję całą pianę jaką ma na sobie, po czym wyłączam wodę i klękam przed nim. Jego oczy rozszerzają się i widzę coraz bardziej wzrastające pożądanie w nim. Przejeżdżam palcami po jego penisie, oblizując usta, po czym całuję delikatnie główkę. Biorę go do ust i zaczynam łagodnie poruszać ustami. Mój język wiruje muskając jego męskość na całej długości, a palce gładzą jego jądra. Alecowi ucieka głośny jęk, kiedy zasysam powietrze, mocniej zaciskając usta i zaczyna poruszać biodrami, dostosowując się do mojego, dość wolnego tempa.
– Kurwa Bella – jęczy, a ja spoglądam prosto w jego czarne oczy. – Jeśli nie chcesz, żebym doszedł w twoich ustach musisz przestać, mon petit amour. Natychmiast.
Nie odpowiadam, tylko przyspieszam, a on po chwili wydaje z siebie coś na podobieństwo warkotu i zalewa mnie nasieniem. Połykam wszystko i oblizuję usta.
– Pysznie smakujesz – mówię.
Alec uśmiecha się diabolicznie i pomaga mi się podnieść z klęczek, po czym nabiera trochę płynu na ręce i zaczyna mnie myć. Zadaje mi takie same tortury jakie ja jemu, jeszcze kilka chwil temu. Masuje moje piersi, brzuch, nogi, ale omija moją cipkę. A ja tak bardzo pragnę jego dotyku...
– Alec proszę – szepczę.
Mój mate uśmiecha się i włącza wodę, pozwalając by spłukała ze mnie całą pianę, a następnie zagarnia moje usta we władczym pocałunku, od którego miękną mi nogi. Jednocześnie jego dłonie ściskają moje pośladki. Przerywa pocałunek, żeby przenieść się na szyję i piersi. Czuję jak zasysa skórę, robiąc mi malinki i wyginam się w łuk od przyjemności, która przechodzi całe moje ciało. Przyciska mnie do ściany, prawą ręką cały czas trzymając mój pośladek. Lewą dłonią sięga do mojej kobiecości i.... ledwie ją muska.
– Alec... błagam...
Mój przeznaczony uśmiecha się zwycięsko i pociera moją cipkę, by w końcu zanurzyć jeden palec we mnie. Porusza nim kilkakrotnie, zataczając kółka i zjeżdża pocałunkami na brzuch, coraz niżej. Cały czas przyciskając mnie do ściany, rozszerza moje nogi i wyjmuje ze mnie palec, na co jęczę niezadowolona. Jednak sekundę później Alec całuje moją kobiecość, a jego zwinny język wślizguje się do środka. Jego dłonie gładzą moje uda, a język wyprawia takie rzeczy, że....
– ALEC! – krzyczę kiedy dopada mnie spełnienie, przetaczając się przeze mnie z siłą tsunami.
Mój mężczyzna wstaje, po czym bierze mnie na ręce i wchodzi do sypialni, rzucając na łóżko. Nie zważa na to, że oboje jesteśmy jeszcze mokrzy, ale po prawdzie mnie też to nie obchodzi. Teraz istotny jest tylko on. Zawisa nade mną, rozszerzając moje nogi kolanem. Jego wzrok jest dziki, kiedy wchodzi we mnie jednym, silnym pchnięciem, tak że jego jądra uderzają o moje pośladki. Wcześniej za każdym razem się kochaliśmy. Tym razem będziemy się pieprzyć. Dziko. Brutalnie. Zwierzęco. Zgodnie z naszą naturą. Alec zaczyna poruszać biodrami w szalonym rytmie, a ja dostosowuję się do niego, czując jak z każdym naszym poruszeniem narasta napięcie w moim podbrzuszu, wołając o uwolnienie. Alec porusza się gwałtownie, po czym opada na plecy, obracając mnie tak, że siedzę na nim. Wiem dokładnie czego pragnie, więc zaczynam go ujeżdżać, w równie dzikim rytmie, jaki on narzucił chwilę temu. Moje piersi podskakują razem ze mną, a mój partner śledzi ich każde poruszenie. Chwyta mnie za sutek i ciągnie, co wywołuje u mnie głośny jęk. Ja już długo nie wytrzymam. Alec jakby odgadywał moje myśli znowu obraca mnie na plecy, nieustannie kontynuując szalony rytm, jaki sobie narzuciliśmy. Jednocześnie dotyka ręką mojego najczulszego punktu, drażniąc go. Kilkanaście sekund później zaciskam się na nim, a orgazm przetacza się przeze mnie falami.
– Alec! – krzyczę w uniesieniu jego imię.
Mój partner wykonuje jeszcze kilka chaotycznych ruchów, po czym dochodzi, zalewając mnie nasieniem.
– Bella – mówi zduszonym głosem, opadając na łóżko obok mnie. – Ukochana, najdroższa, najwspanialsza.
Otacza mnie ramionami, jakby bał się że zechcę mu uciec. Jedną dłoń kładzie na moim brzuchu, delikatnie go głaszcząc.
– Jesteś tylko moja – mówi.
– Jestem twoja, a ty mój – odpowiadam, czując jak szczęście rozprzestrzenia się we mnie. – To prawda, że jestem w ciąży?
– Tak, ma petite. Będziemy mieli dziecko. – Słyszę radość w jego głosie i wiem, że cieszy się tak samo jak ja.
Nigdy nie sądziłam, że będzie mi dane zostać mamą. Nie po tym co się stało. Ale teraz... Kładę ręce na brzuchu, marząc już o trzymaniu maluszka w swoich rękach.
~***~
Alec puka do drzwi i po usłyszeniu pozwolenia wchodzimy do środka. Mój przeznaczony przepuszcza mnie w drzwiach, po czym uśmiecha się pocieszająco.
– Dzień dobry, doktorze. Chcielibyśmy zrobić USG, żeby sprawdzić jak rozwija się nasze maleństwo – mówi radośnie mój przeznaczony.
Doktor jest mężczyzną po pięćdziesiątce, którego włosy przyprószone są siwizną. Ma miłą twarz i wygląda na doświadczonego.
– Witajcie. Usiądź moja droga na fotelu, a ty stań obok. – Pokazuje nam miejsca.
Sam bierze do ręki jakiś dziwny żel, który rozsmarowuje na moim brzuchu, a następnie jeździ urządzeniem po nim. W pewnym momencie marszczy brwi i przybliża sobie obiekt na ekranie. Przesuwa urządzenie kawałek dalej i stuka palcem w monitor. Patrzymy na niego z Alec'iem, oboje zmartwieni.
– Cóż, gratuluję wam serdecznie – mówi. – Spodziewasz się bliźniąt.
– Bliźniąt – szepczę słabo.
– Tak. Jeden z nich to chłopiec, a płci drugiego nie jestem w stanie zauważyć, jest obrócone plecami.
– Tak szybko jest pan w stanie określić płeć?
– Ciąża u wilkołaków trwa pięć do sześciu miesięcy, także na początku trzeciego miesiąca możemy już określić płeć. Oboje rozwijają się prawidłowo, ale nie powinnaś się przemęczać. Przepiszę ci witaminy. – Podaje mi papier, żebym wytarła żel z brzucha i uśmiecha się szeroko.
Spoglądam na Aleca, który nie wypowiedział ani słowa. Jest straszliwie blady i wpatruje się intensywnie w monitor.
– Będę miał syna – mamrocze, po czym upada na podłogę.
Patrzę zdumiona na jego ciało i uświadamiam sobie, że zemdlał. Mój silny mężczyzna, odważny wilkołak, który niejednemu wrogowi stawiał czoła, zemdlał na wieść o tym, że będzie miał syna. Doktor parzy na mnie zdziwiony, a po chwili oboje wybuchamy śmiechem.
– Tego tu jeszcze nie było – śmieje się doktor. – Jeszcze żaden przyszły tatuś nie zemdlał na wieść o płci dziecka.
Chichoczę i kucam przy Alecu, cucąc go. Otwiera swoje szare oczy i patrzy na mnie zdezorientowany, po czym przyciąga mnie do siebie, składając na ustach pocałunek pełen miłości i namiętności.
– Dziękuję, Isabello. Dałaś mi najpiękniejszy prezent jaki mogłem sobie wymarzyć.
~***~
Dwa dni później stoimy na lotnisku, żegnając się z Benedetto i Matteo. Dookoła nas jest pełno ochroniarzy Alfy i jego syna, którzy czujnie obserwują otoczenie. Benedetto podchodzi i zagarnia mnie w ramiona, nie zwracając uwagi na warczącego Aleca.
– Przepraszam za to zamieszanie... i za porwanie – mówi cicho. – I dziękuję ci bardzo, Bella. Dzięki tobie odzyskałem brata, jedyną rodzinę jaką mam na tym świecie. Żadne słowa nie wyrażą tego, jak bardzo jestem ci wdzięczny.
Kiedy Benedetto mnie puszcza, jego miejsce zajmuje Matteo. Chociaż chłopak jest trzy lata młodszy ode mnie, to przewyższa mnie już o dobre dziesięć centymetrów. On również zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku.
– Dziękuję Bella, dzięki tobie zyskałem rodzinę – szepcze mi do ucha. – Mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze z maluchami. No i oczekuję zaproszenia na wasz ślub!
– Masz to jak w banku, młody – chichoczę.
Matteo puszcza mnie i natychmiast czuję, jak czyjeś ramię owija się dookoła mojej talii. Uśmiecham się na ten jawny, zaborczy gest Aleca. Wiem, że nie lubi kiedy jakikolwiek mężczyzna mnie dotyka, nawet jeśli jest z rodziny. Całuje mnie w czubek głowy, zaznaczając terytorium i spogląda groźnie na wszystkich kręcących się ochroniarzy.
Mój Pan Zaborczy.
Kilka minut później wchodzimy na pokład samolotu. To nasz prywatny samolot, bo żadne z nas nie lubi podróżować komercyjnymi liniami, więc w końcu tata stwierdził, że czas zainwestować we własną maszynę. Siedzę przytulona do boku Aleca, który bezmyślnie gładzi mój brzuch. Jules wykorzystuje lot, bo zrobić to, co wychodzi mu najlepiej, czyli śpi, a tata przegląda maile na laptopie i odpisuje na nie. Patrząc na nich uświadamiam sobie, że nareszcie moje życie się ułożyło. Jestem zaręczona z mężczyzną, którego kocham i za trzy miesiące urodzę mu dwójkę dzieci. Moja przeszłość to już zamknięty etap. ON już NIGDY mnie nie skrzywdzi. A to wszystko dzięki ukochanemu mężczyźnie, który wkroczył w moje życie i poskładał mnie w całość.
Dzięki Alexandrowi.
~***~
Lot minął nam bardzo przyjemnie. Od dawna nie czułam się taka zrelaksowana, jak podczas tej podróży. Alec i Jules wyglądają na równie rozluźnionych, co ja. Na lotnisku czekają na nas dwa auta, bo tata oznajmił nam, że jedzie do domu głównego watahy, załatwić jakieś sprawy z ojcem mojego mate, ale nie wnikałam o co dokładnie mu chodzi. Jeśli byłoby to związane z czymś o czym muszę wiedzieć, jestem pewna, że tata by mnie o tym poinformował. Wsiadamy z Julianem do drugiego auta, on z przodu, a Alec i ja zajmujemy miejsca z tyłu. Na miejscu kierowcy siedzi jeden z naszych wojowników.
– Paniczu, panienko dobrze was znowu widzieć razem – mówi.
– Dziękujemy – odpowiada za nas Alec. – Dużo się działo podczas naszej nieobecności?
– Twój brat odwołał wszystkich wojowników poszukujących jego bliźniaka. Od tamtej pory go nie widzieliśmy.
– Dlaczego to zrobił? – pytam.
– Niestety Luno, ale nie znam odpowiedzi na twoje pytanie. Jacques wydał nam polecenie, a naszym obowiązkiem jest się dostosować do rozkazów.
Kiwam głową, zauważając że Alec strasznie się spiął, tak samo jak Jules. Po przyjemnej i rozluźnionej atmosferze nie pozostało już nic. Droga do domu dłuży nam się niesamowicie, a jak tylko parkujemy mój przeznaczony i brat wyskakują z auta jak poparzeni. Ruszam za nimi, nieco spokojniej, bo muszę pamiętać, że teraz mam pasażera, a właściwie dwóch, na gapę. Kiedy docieram do pokoju Jacquesa, zamieram zdumiona stanem rzeczy jaki tam zastaję. Cały pokój jest zdemolowany i myślę, że ciężko byłoby znaleźć jeden nieuszkodzony przedmiot. Julian i Alexander stoją w środku, równie zdziwieni jak ja, ale tym co najbardziej zwraca uwagę jest klęczący Jacq, trzymający w ręce pogniecioną kartkę papieru.
– Jacques? – odzywam się cicho, a on unosi na mnie przepełnione łzami oczy. – Co się stało?
– Rafael nie żyje – odzywa się głosem łamiącym się z bólu, a po jego twarzy zaczynają spływać łzy. – Rafael nie żyje.
Powtarza, po czym z jego piersi wydobywa się bolesny ryk. Na tą wieść, czuję jak widok przesłaniają mi łzy.
Mój Boże.
Rafael nie żyje.
Witajcie ❤️!
Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Tak, wiem że wszyscy liczyliście, że ocalę Rafaela i będzie cacy. Nie mam nic na swoją obronę. Za...
3....
2....
1....
...możecie mnie zabić.
Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.
Do następnego,
Wasza Sasha 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro