Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział czwarty

Alexander

Patrzę na zapłakaną twarz, pogrążonej we śnie Isabelli i mam ochotę wycałować każdą łzę, która spłynęła po jej policzkach. Równocześnie demon we mnie  pragnie odnaleźć osobę, przez którą moja przeznaczona tak cierpi i zafundować jej wycieczkę do piachu. Bella w tej histerii, w którą wpadła, powiedziała tylko trzy słowa.
Sprawiasz mi ból.
Na pewno nie chodziło o policzek, który jej wymierzyłem, bo ledwie go zauważyła. W tych emocjach poprosiła mnie, żebym został i jestem przekonany, że nie zrobiła tego do końca świadomie. Mimo to przesuwam się po łóżku i układam ją na mojej piersi. Otaczam jednym ramieniem w pasie, drugą ręką bezmyślnie gładzę jej złote włosy. Nie przejmuję się resztą świata, bo nikt mi jej nie odbierze. Jej ojciec już i tak wziął mnie na pogadankę, chociaż chciało mi się śmiać. Oboje wiemy, że jest teraz najbezpieczniejsza na świecie, jako moja partnerka i nigdy w życiu nie naraziłbym jej na krzywdę. Kiedy zacznie mi ufać, wprowadzę ją do mojego świata, ale musi to nastąpić przed naszym parowaniem. Nie chcę, żeby przechodziła przemianę nieuświadomiona. Całuję ją w czoło, po czym chowam nos w jej włosy i zaciągam się jej zapachem. Nigdy nie spotkałem tak wyjątkowej woni, Isabella pachnie jak geranium i powietrze po burzy. Zapach uderza moje zmysły, a ja sam czuję się jakbym był na haju. Nie wierzyłem do końca opowieściom mojego ojca, ale teraz stwierdzam, że nijak nie miały się one do rzeczywistości, która znacznie przerasta to, o czym mówi tata. Rozlega się ciche pukanie do drzwi, a ja momentalnie skupiam się, poszukując zagrożeń. Znam zapach za drzwiami, więc odprężam się.
– Proszę – wołam cicho i wygodniej się usadawiam, uważając by nie obudzić Isabelli.
Do pokoju wchodzi jej ojciec, rozglądając się niepewnie. Jego wzrok zatrzymuje się na nas i wyraża zdumienie.
– Co się stało? – pyta się, ze zmartwieniem wypisanym na twarzy.
– Nie do końca wiem. Rozmawialiśmy, było wszystko dobrze, a w pewnym momencie Bella wpadła w jakiś trans, nie reagowała na nic. Dopiero jak ją spoliczkowałem to zaczęła reagować, wybuchnęła płaczem, po czym zasnęła, a wcześniej poprosiła żebym jej nie zostawiał.
Marcello wzdycha ciężko i opada na fotel. Zmęczonym gestem przeczesuje ciemne blond włosy i patrzy na mnie wzrokiem człowieka, który widział zbyt dużo. Kiedy zaczyna mówić, jego głos jest pełen bólu i gniewu, chociaż nie jest on skierowany na Izzy.
– Jakiś czas temu stało się coś, co zmieniło Bellę nie do poznania. Wcześniej była radosną, roześmianą dziewczyną, cieszącą się z każdego dnia. A później zmieniła się w osobę bojącą się własnego cienia. Kiedyś weszła do gabinetu jak rozmawiałem przez telefon. Czekała aż skończę, a mi puściły nerwy i zacząłem krzyczeć na osobę, z którą rozmawiałem. Moja mała Bella zawsze była zadziorna i traktowała takie sytuacje wręcz lekceważąco, ale nie tamtego dnia. Zaczęła się trząść, zbladła i kręciła głową. Zgarbiła ramiona, jak na nią spojrzałem, jakby próbowała być jak najmniejsza. Kiedy się otrząsnęła zaczęła płakać, do momentu w którym zasnęła. Później próbowałem z niej coś wyciągnąć, ale milczała jak zaklęta. Zacząłem ją baczniej obserwować i jestem coraz bardziej zaniepokojony. Wiele nocy spędzała u Juliana i praktycznie nigdy nie wychodzi sama z domu. Zawsze była sceptyczna, jeśli chodzi o ochronę, ale wieść o was przyjęła z ulgą. Nie wiem co się stało, ale musiało być to bardzo poważne, skoro moja dzielna dziewczynka zaczęła bać się własnego cienia.
Wuj kończy przemowę łamiącym się głosem, a ja czuję wściekłość, rozsadzającą mi klatkę piersiową. Ktoś skrzywdził moją przeznaczoną, moją Bellę. Nie ma znaczenia, że tak naprawdę nie zdążyłem jeszcze jej poznać. Jest moja i nikt nie ma prawa jej krzywdzić. Mimo, że nie chcę jej opuszczać to układam ją wygodnie na łóżku, po czym wstaję. Marcello unosi pytająco brwi.
– Muszę ochłonąć, bo zaraz coś rozwalę – mówię, ale mój głos jest zachrypnięty od powstrzymywanego warkotu. – Po za tym bliźniaki i ja musimy rozejrzeć się po okolicy i zapolować.
Każdy wilkołak od czasu do czasu musi pójść na prawdziwe polowanie, żeby zaspokoić żądzę krwi, mroczny instynkt zabijania zakorzeniony głęboko w każdym z nas. Marcello kiwa głową, rzuca ostatnie, przepełnione troską, spojrzenie na córkę i wychodzi ze mną z pokoju.
– Nie wiesz gdzie mogą być bliźniaki?
– Sprawdź w kuchni – mówi, po czym oddała się w kierunku gabinetu.
Mimo wcześniejszej sytuacji uśmiecham się kpiąco. No bo, gdzie indziej mogą być moi bracia, jak nie w kuchni? Ci dwaj mają żołądki bez dna, a tego co zjadają spokojnie wystarczyłoby do wykarmienia pięcioosobowej rodziny. Nie żebym ja był inny. Wchodzę do kuchni i zamieram ze zdumnienia. Ci dwaj kretyni okładają się pięściami, zapewne z jakiejś błahej przyczyny, której już nie pamiętają.
– Chłopaki – wołam, ale nie reagują. – Dwa Zero! Uspokójcie się natychmiast!
Przestają się bić i jednocześnie przenoszą na mnie swój morderczy wzrok. Mam ochotę się śmiać, bo wyglądają w tym momencie jak dwa jebane klony.
– Nie nazywaj nas tak! – warczą równocześnie. – Czego chcesz patafianie?
– Idziemy na polowanie. Musimy rozeznać się w terenie. A jak wtedy się nie uspokoicie to nie pogardzę małym sparingiem.
Na ich twarzach momentalnie pojawiają się uśmiechy, po czym obaj zrywają się na równe nogi i wybiegają z domu. Kręcę głową z politowaniem i idę za nimi. Bez wahania podchodzę do linii drzew, a bliźniacy, nagle poważni, oskrzydlają mnie z obu stron. Niby zachowują się jak dwaj debile, ale bez wahania powierzyłbym im moje życie. Wiedzą doskonale, kiedy trzeba przestać się bawić, a zacząć zachowywać poważnie. Pogrążamy się w lesie i wszyscy trzej rozbieramy do naga, a nasze ubrania chowamy na drzewie. Po wielu, spędzonych razem, latach nie wstydzimy się własnej nagości. Bez faktycznego myślenia o tym przemieniam się w wielkiego czarnego wilka, sięgającego normalnemu człowiekowi co najmniej do ramion. Jacques i Rafael również się przemieniają, tyle że ich wilki mają identyczny brązowo-rdzawy kolor sierści, ale są nieco niżsi ode mnie. W końcu to ja mam w przyszłości być Alfą, jestem pierworodnym i następcą mojego ojca, jako przyszły przywódca stada. Gdyby nie to, że znam ich całe życie, nie byłbym w stanie ich rozróżnić. Po za tym to zawsze Rafe staje po mojej lewej, a Jacques, jako starszy, po prawej. Ruszamy biegiem, a nasze łapy poruszają się bezszelestnie po leśnej ściółce. To uczucie wolności było zawsze tym, które pozwalało mi swobodnie pomyśleć. Ale teraz moja głowa nadal pozostaje ciężka od problemów, a wszystkie z nich krążą wokół mojej drobnej przeznaczonej.
Cholera jasna!
Przyspieszam pragnąc zostawić problemy za sobą, uciec od nich chociaż na chwilę, ale nie potrafię się pozbyć ich z mojej głowy. Ciąży mi to wszystko niczym kula u nogi.
Bracie! Zwolnij! Głos Jacquesa przedostaje się przez skotłowany wir moich myśli.
Alec! Nie nadążamy za tobą! Tym razem to Rafael próbuje do mnie dotrzeć, na naszej wspólnej mentalnej ścieżce.
Zwalniam kroku, mimo że mam ochotę jeszcze przyspieszyć. Po kilku sekundach Jacques i Rafe dołączają do mnie, dysząc ciężko. Węszę zapamiętale i dociera do mnie słaba woń sarny, nieco na zachód od nas. Natychmiast przekazuje informację bliźniakom, wdzięczny, że nie pytają o powód mojego dziwnego zachowania. Z resztą pewnie domyślają się, że to wszystko ma związek z Isabellą. Zsynchronizowanym, dzięki latom wspólnych polowań, ruchem zakradamy się w kierunku naszej dzisiejszej ofiary, a mój wilk ekscytuje się wizją nadchodzącej krwawej uczty. Pierwsze polowanie było dla mnie ciężkie, bo mimo, że pozwalam mojej drugiej naturze przejąć kontrolę, to przecież w środku cały czas jestem ja, Alexander, który bardziej czuje się człowiekiem niż bestią. Odsyłam bliźniaków w przeciwne strony, by otoczyli sarnę, której żywot dzisiaj zakończymy. Przez ułamek sekundy czuję smutek, że muszę zabić to piękne zwierzę, ale w końcu z naturą nie wygrasz. Gdybyśmy za długo nie polowali, zmienilibyśmy się w żądne krwi bestie, rozszarpujące wszystko i wszystkich na swojej drodze, także ludzi. Natury nie oszukasz, a moja wyraźnie mówi mi, że jestem dzikim drapieżnikiem i taka jest kolej rzeczy. Wydaję z siebie przeciągły dźwięk, przypominający jęk. Sarna unosi czujnie głowę, ale na razie nie zrywa się do ucieczki. Jakaś młoda sztuka, bo starsza już dawno uciekałaby jak najdalej, a po za tym nie pozwoliłaby sobie na oddzielenie się od stada. Z mojej lewej strony dobiega identyczny dźwięk, jaki przed chwilą wydałem, a po sekundzie sygnał nadchodzi również z prawej strony. Wszyscy na pozycjach. Sarna zbyt późno zorientowała się, że jest otoczona przez wrogów. W momencie, w którym rzuciła się do ucieczki było już za późno. Jacq unieszkodliwił jedną z jej zadnich nóg, a Rafe drugą. To ja jestem tym, który przegryza jej tętnicę. Ciepła krew spływa mi do gardła, ale nie odczuwam obrzydzenia. Nie ma we mnie teraz człowieczeństwa. Jestem wilkiem, bestią zintegrowaną całkowicie ze swoją mroczną stroną.

~***~

Tereny otaczające rezydencję są przepiękne. Las jest niezwykły, płyną w nim co najmniej dwa strumienie, jest także kilka polan. Za willą znajduje się przepiękna łąka, na której chętnie poleżałbym w wilczej formie. Eh... Pomarzyć zawsze można. Wiem, że wszyscy w domu Marcello należą do watahy, ale zarówno Isabella, jak i Julian są jeszcze nieuświadomieni, chociaż nie rozumiem, dlaczego ich ojciec ukrywał przed nimi prawdę o tym, kim są. Jest to dla mnie niepojęte, chociaż z drugiej strony, nie moim zadaniem jest kwestionować, co wuj uznał za najlepsze dla swoich dzieci.
Alex? Głos Jacquesa sprawia, że lekko podskakuję. Nawet nie zauważyłem, że tak bardzo odpłynąłem myślami.
Co jest, braciszku?
Wszystko w porządku? Odkąd znalazłeś bratnią duszę, jesteś jakiś rozdrażniony, a to chyba nie tak powinno wyglądać.
Troska w głosie Jacquesa sprawia, że moje serce zaciska się. Od tak dawna nie czułem faktycznej miłości, działając niczym robot, a ona przywróciła mi to wszystko. Nic jeszcze o niej nie wiem, ale czuję, że jest wyjątkowa i skradnie moje serce, szybciej niż bym sobie tego życzył.
Wszystko w porządku, Jacq. Po prostu to wszystko mnie przytłacza. Decyduję się na szczerość, w końcu to mój brat, który od bardzo dawna mnie wspiera. Już trzy lata temu porzuciłem nadzieję na znalezienie partnerki, a tutaj takie coś. Bardzo się cieszę, ale niepokoi mnie to co się dzieje z Isabellą. Niewiele się w sumie dowiedziałem i myślę, że nikt nie zna całej prawdy, ale przerasta mnie świadomość, że ktoś ją skrzywdził, a mnie nie było, żeby ją obronić. Czuję się jak gówniany partner. W końcu mogłem przyjechać tu wcześniej, otoczyć ją opieką znacznie szybciej i uchronić przed czymkolwiek, co ją spotkało.
Wszystko będzie dobrze Alex, zobaczysz. Nie możesz zadręczać się tym, co mogło być. Los poprowadził wasze ścieżki w taki sposób, a nie inny i żadne z nas nie jest w stanie tego zmienić. Jednak pamiętaj, że my zawsze będziemy stać po twojej stronie.
Obaj bracia podchodzą do mnie i trącają mnie mokrymi nosami. Uśmiecham się duchu. Dla wilków jest to forma wyrażenia wsparcia i pocieszenia. Nie wiem co bym zrobił, gdyby nagle ich zabrakło.
Dzięki, chłopaki. Zawsze wiecie co powiedzieć.
Do usług, braciszku. Tym razem ich głosy zlewają się w jedność. Polecamy się na przyszłość.

~***~

Bella we śnie ma taką spokojną twarz, przez co ledwie panuję nad sobą, żeby nie zagarnąć jej w ramiona.
Moja.
Ona należy tylko do mnie i zabiję każdego, kto spróbuje mi ja odebrać. Rozmowa z bliźniakami dużo mi pomogła. Wiem, że droga jaką mam do przejścia z Bellą nie będzie łatwa, ale głęboko wierzę, że będziemy mieli szczęśliwe zakończenie. Razem. Jestem gotowy by zmierzyć się z czymkolwiek, co zgotował dla nas los. Odgarniam z jej twarzy zbłąkany kosmyk, zanim zdążę się powstrzymać. Jej włosy są takie miękkie w dotyku, że najchętniej zanurzyłbym w nich palce i nigdy nie wyciągał. Kurde! O czym ja myślę? Tracę moją wyrazistość, czy co? Ponownie spoglądam na twarz Belli i zauważam niespokojny cień, który przez nią przemyka. Po chwili dziewczyna zaczyna coś mruczeć pod nosem i się kręcić. Pewnie się śni jej coś złego. Kładę rękę na jej ramieniu i czuję, jak cała się usztywnia. Potrząsam nią delikatnie, żeby ją obudzić. Nie chcę by cokolwiek dręczyło moją małą. Jej reakcja zaskakuje mnie całkowicie. W przeciągu sekundy Isabella jest całkowicie obudzona i wyszarpuje ramię z mojego uścisku, jednocześnie tocząc przerażonym wzrokiem dookoła. Kiedy jej spojrzenie, natrafia na moje, mam wrażenie że oddycha z ulgą.
– Wszystko w porządku? Zaczęłaś się kręcić, więc cię obudziłem.
– Tak, dziękuję. – Jej głos jest słaby i zachrypnięty.
Zanim zdąży mnie o cokolwiek poprosić, zrywam się z fotela, w trzech, długich krokach przechodzę przez pokój, by dotrzeć do stolika, na którym stoi taca, którą wcześniej przyniosłem. Nalewam wody do szklanki, po czym podaję zdumionej Belli.
– Dziękuję – mówi lekko speszona.
– Nie ma za co. Przepraszam, że cię uderzyłem, ale przestraszyłaś mnie. Nie reagowałaś na nic co mówiłem i to wydał mi się jedyny spo... – Plączę się w usprawiedliwieniach, ale prawda jest taka, że sumienie nie daje mi spokoju, w końcu nie dość że uderzyłem kobietę, to jeszcze moją przeznaczoną.
– Alec, nic się nie stało – przerywa mi. – Nic innego pewnie by nie zadziałało. Kiedy znowu zaczynam myśleć o...
Urywa gwałtownie i zaciska usta w wąską kreskę.
– O czym zaczynasz myśleć? – pytam się łagodnie, żeby jej nie przestraszyć.
– Nie każ mi o tym mówić, nie dam rady – mówi płaczliwie, a ja czuję, że ponownie jest na skraju załamania.
Kręci rozpaczliwie głową, a jej wzrok skacze nerwowo po całym pokoju. Muszę dowiedzieć się, o tym co przytrafiło się mojej przeznaczonej, ale nie teraz. Chociaż moje instynkty ochronne każą mi wymusić od niej prawdę i wyeliminować zagrożenie, to cała reszta każe mi pocieszyć ukochaną i dać jej poczucie bezpieczeństwa. Niepewnie siadam koło niej na łóżku i przyciągam ją do klatki piersiowej, chowając nos w jej włosach. Czuję jak sztywnieje, ale jej nie puszczam.
– W porządku, nie musimy teraz o tym mówić – oznajmiam, jednocześnie chcąc dać jej do zrozumienia, że w końcu ten temat poruszę.
– Możesz mnie puścić? – pyta nerwowo. – Właściwie co ty tu robisz?
– Sama prosiłaś mnie żebym został, ma petite*. I odpowiadając na twoje pytanie, nie nie mogę cię puścić.
– Alec...
– Nie mów, że nie czujesz tego przyciągania między nami. Nie oczekuję, że się na mnie rzucisz. Po prostu daj siebie chronić.
I zdobyć. Dopowiadam w myślach.
Wiem, że nasze prawo daje mi możliwość zabrania partnerki i sparowania się z nią bez jej zgody, jeśli tylko ukończyła osiemnaście lat, ale pragnę czegoś więcej. Pragnę, żeby Isabella przyszła do mnie chętna, żeby pragnęła być ze mną tak samo, jak ja pragnę być z nią. Dziewczyna niepewnie kiwa głową i rozluźnia się w moich ramionach, opierając wygodnie głowę o moją pierś i przymykając oczy.
– Dziękuję, Alexandrze. – Moje imię brzmi tak erotycznie w jej ustach.
– Dla ciebie wszystko, Bello. Zawsze będę cię chronił, ma petite.


Witajcie ❤️!

Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Kiedy publikowałam ten rozdział pierwszy raz dziękowałam za 120 wyświetleń CAŁEJ książki. Teraz tylko ten jeden rozdział ma ponad 6 tysięcy wyświetleń. Nigdy się nie spodziewałam, że Oddech będzie tak popularny, za co serdecznie Wam dziękuję 🥰.

Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.

Do następnego,

Wasza Sasha 🖤

* ma petit (fr.) - moja mała

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro