Rozdział osiemnasty
Isabella
Stoję na balkonie obserwując jak Alec próbuje uspokoić Juliana. Wspieram obu w tej ciężkiej walce, bo rozumiem jak Julesowi jest trudno. Część z tych doświadczeń również mnie dotyka, chociaż mój mate łagodzi dla mnie wszystko co tylko może. Czuję emocje Juliana poprzez Alexandra. Cały czas zaskakuje mnie siła ich więzi, która jest niemal tak silna jak nasza, chociaż w zupełnie inny sposób. Uśmiecham się czule, patrząc na Aleca i niemal jestem w stanie usłyszeć co mówi. Znam go niby tak krótko, a mam wrażenie, że zawsze wiem co zrobi. To niesamowite, jak bardzo się uzupełniamy i mam szczerą nadzieję, że mój brat i Madeleine będą uzupełniać się tak samo. Ciche pukanie wyrywa mnie z zamyślenia. Podchodzę do drzwi i je otwieram, a moim oczom ukazuje się Maddy, zupełnie jakbym wywołała ją myślami.
– Witaj, kochanie – mówię ciepło. – Wejdź proszę.
Dziewczynka wchodzi do środka, rozglądając się niepewnie, a następnie kieruje się na balkon, na którym chwilę wcześniej stałam. Idę za nią, jednocześnie uważnie ją obserwując. Staje przy barierce i odszukuje wzrokiem mojego i swojego brata. Jej sylwetka wyraża zrezygnowanie. Kładę jej rękę na ramieniu w pocieszającym geście, a ona po chwili przylega do mnie w szczelnym uścisku.
– Nie zadręczaj się, mia dolce. Wszystko będzie dobrze.
– Nie pomagam mu w żaden sposób.
– Dajesz mu więcej niż sądzisz. Znacznie więcej. Będziesz w przyszłości wspaniałą partnerką dla niego i będziecie razem szczęśliwi. Uwierz mi, znam mojego brata, nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. Okiełzna demona pochłaniającego go, bo ma ciebie. Jesteś jego siłą, Madeleine.
Odsuwa się kawałek ode mnie, uważnie na mnie patrząc.
– Rozmawiałaś z Alexem?
– Nie, dlaczego pytasz?
– Powiedział mi praktycznie to samo.
– I miał rację. Oboje znamy Julesa na wylot, ja wychowywałam się z nim całe życie, byliśmy niemal nierozłącznym rodzeństwem, a Alec jest jego guerreiro. Rozumiemy się bez słów. Julian walczy, nie dlatego że cię nie chce, ale dlatego, że chce dać ci czas i dzieciństwo. Nie chce ci tego odbierać, mia dolce.
– Dziękuję, mamo – mówi i wtula się we mnie jeszcze bardziej.
Obejmuję ją ramionami i głaszczę po plecach, jednocześnie analizując to co powiedziała. Nazwała mnie mamą, ale dlaczego? Jestem raptem cztery lata starsza, to nie ma żadnego sensu. Żal we mnie wybucha ze zdwojoną siłą. Nigdy nie dane było mi trzymać w rękach mojej małej kruszynki... Nigdy nie będzie mi dane zostać mamą. Nigdy nie będę miała dziecka.
N i g d y.
– Isabello, wszystko w porządku? Zrobiłaś się strasznie zimna.
– Mów mi Izzy – mówię mechanicznie. – Dlaczego nazwałaś mnie mamą?
– Uraziłam cię? Przepra...
– Nie uraziłaś mnie, tylko tego nie rozumiem.
– Alec nic ci nie wyjaśnił? – pyta zdumiona, a ja automatycznie marszczę brwi i kręcę głową. – Mój brat jest przyszłym Alfą naszego stada, a ty, jako jego partnerka, Luną. Luna jest matką stada, to do niej przychodzą ludzie kiedy mają problemy, to ona zajmuje się dziećmi i chorymi. Jest opiekunką wszystkich.
– Ale to nie wyjaśnia, dlaczego już teraz tak mnie nazwałaś – mówię, ale jednocześnie analizuję jej słowa.
Będę matką watahy. Będę zajmować się dziećmi, chorymi i potrzebującymi. Będę opiekunką stada.
M a t k ą.
– Przepraszam, nie chciałam cie urazić, ale każdy w stadzie czuje jak potężna jest więź między tobą, a Alexem. Rozmawiałam z innymi kobietami, wszyscy martwią się waszym wyjazdem. Wiemy, że musicie wrócić na razie do wujka Marcello, ale moja matka już nie jest Luną. Jej moc spojenia stada, dania mu siły i bycia matką wilkołaków przeszła na ciebie. Wiele kobiet powiedziało mi, że chciały pójść z jakimś problemem do Luny i zamiast do mojej mamy, kierowała się tutaj. Ja też początkowo nie miałam zamiaru tu przyjść. Może mój brat nie jest jeszcze Alfą, ale ty zdecydowanie jesteś Luną.
Stoję zszokowana jej słowami. Różne kobiety chciały przyjść po pomoc do mnie, bo uważają mnie za Lunę. Za matkę watahy. Biorę głęboki wdech i spoglądam na Maddy, która uśmiecha się do mnie.
– Zaprowadź mnie do nich. Chcę z nimi porozmawiać.
Madeleine uśmiecha się do mnie promiennie i łapie mnie za rękę, a następnie ciągnie do nieznanej mi, do tej pory, części domu. Otwiera drzwi do wielkiego salonu i wchodzi przede mną. Rozmowy natychmiast cichną, a kobiety dookoła nas kierują na mnie wzrok. Stoję jak słup soli, dopóki nie czuję delikatnego pociągnięcia za sukienkę. Kucam i spoglądam w oczy, na oko, czteroletniego chłopczyka. Chłopiec wyciąga do mnie rączki, a ja podnoszę go.
– Mama – szepcze i wtula się we mnie.
Nagle cisza jaka panowała wokół mnie przeradza się w gwar. Ze wszystkich stron oblegają mnie dzieci, ciągnąc za sukienkę, czy dotykając moich nóg. Wszystkie powtarzają jedno magiczne słowo.
Mama.
~***~
Następnego dnia siedzę w aucie machając na pożegnanie mieszkańcom domu głównego. Musieliśmy przyspieszyć swój wyjazd ze względu na Juliana, który nie panuje nad sobą i wilkiem, który w każdej sekundzie próbuje przejąć kontrolę i oznaczyć Madeleine. Alecowi udało się go uspokoić, ale wilk Julesa cały czas był przyczajony tuż pod powierzchnią, gotowy do zaatakowania. Pożegnanie mojego brata z jego partnerką jest krótkie, ale niezwykle emocjonalne. Julian zagarnia Maddy w ramiona, warcząc na każdego niesparowanego samca, który się pojawia w pobliżu, nawet na bliźniaków.
– Pamiętaj, że zawsze będę walczył dla ciebie. Gdyby cokolwiek się działo, dzwoń. Dla ciebie zawsze będę – mówi, po czym niemal rzuca się do auta.
Widać, że ta krótka chwila kosztuje go resztki samokontroli. Ostatkiem sił wsiada do auta, a zaraz za nim wsiada Jacques. Rafael czeka już w drugim z wozów mojego brata. Alec dołącza do mnie i ruszamy. Od wczoraj rozpamiętuję spotkanie z członkami stada. Te wszystkie dzieci sprawiły, że poczułam jakby dawno utracony kawałek mnie wrócił na miejsce. Żałuję, że musimy wyjechać, bo chciałabym tam jeszcze zostać, cieszyć się dziećmi, wspierać młode wilczyce. Dziwne było to, że jeszcze niedawno to ja potrzebowałam wsparcia i to Alec jest moim zdrowiem psychicznym, a wczoraj stałam się Luną. Kobietą wystarczająco silną, żeby być matką watahy. Żeby pomagać innym. Wzdycham ciężko, już odczuwając tęsknotę.
– Ma petite? – Głos Aleca wyrywa mnie z głębokiego zamyślenia. – Wszystko w porządku, chérie?
– Tak, po prostu to co się stało wczoraj... to było cudowne. Nie sądziłam, że kiedykolwiek będzie mi dane czuć się tak potrzebną. To było tak jakby nagle wszystkie kawałki mnie, które tak cierpliwie zbierałeś, znalazły się na właściwym miejscu. Poczułam się cała.
– To skąd ten ponury nastrój, ma petite?
– Po prostu mi żal, że wyjeżdżamy. Już odczuwam tęsknotę i mam wrażenie, że robimy źle opuszczając główną bazę. Powinnam zostać z nimi... Wiem, że to głupie, ale...
– To nie jest głupie, Bella. Stałaś się Luną, matką watahy. Twoje serce rwie do centrum stada, tam gdzie możesz dać mu największą siłę. Doskonale cię rozumiem. Mogę ci jedynie obiecać, że to nie potrwa długo. Odeskortujemy twojego brata i bliźniaków i wrócimy. Muszę jeszcze porozmawiać z twoim ojcem i przekazać mu oficjalną decyzję mojego taty.
– Jaką decyzję?
– Mój ojciec przekazuje władzę w moje ręce. Podczas najbliższej pełni odbędzie się ceremonia. Stanę się oficjalnie Alfą.
~***~
Po rozmowie z Alekiem usnęłam, zmęczona wydarzeniami ostatnich dni. Gwałtowne hamowanie wybudza mnie z przyjemnego snu. Rozglądam się zdezorientowana i widzę jak drzwi od mojej strony otwierają się gwałtownie. Alec rozcina pasy pazurami, po czym wpycha mnie w czyjeś ramiona.
– Zabierz ją stąd. Ona musi być bezpieczna, rozumiesz? – warczy.
– Będziecie mnie potrzebować, Alec.
– Powiedziałem, że masz ją stąd zabrać! Czego, do kurwy nędzy, nie zrozumiałeś?!
– Alec, bezpie...
– Kurwa mać! – mój mate ryczy, po czym jego ton zmienia się na dominujący. – Zabierzesz stąd moją partnerkę i będziesz ją chronił. Zrozumiałeś?
– Tak, Alfo.
Zimny ton mojego mate sprawia, że po plecach przechodzą mi ciarki. Alec spogląda na mnie, a jego wzrok łagodnieje. Przyciąga mnie do siebie i zagarnia usta we władczym pocałunku, w którym wyczuwam ogrom ogarniającej go rozpaczy. Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że jest to pożegnanie. W końcu odrywamy się od siebie, a mój przeznaczony popycha mnie w stronę mojego tymczasowego ochroniarza, po czym odwraca i przemienia się, pozwalając by jego ubrania opadły w strzępach na drodze.
– Przemień się – rzuca mężczyzna, nawet na mnie nie patrząc.
Robię co mi karze, cały czas patrząc za moim partnerem, chcąc jeszcze raz spojrzeć w te szare oczy. Jednak on się nie odwraca, tylko odchodzi, dziko powarkując.
Idziemy.
Nawet nie zauważyłam, kiedy mój ochroniarz przemienił się w ogromnego wilka, który nieustannie skanuje otoczenie. Ruszamy biegiem, ja pół kroku za nim, bo nie wiem dokąd mnie prowadzi.
Dokąd biegniemy?
Basior gubi na chwilę krok, ale błyskawicznie odzyskuje rytm, spoglądając na mnie kątem oka.
Do naszej siedziby. Twój dom jest najbezpieczniejszym schronieniem w okolicy.
Czemu mam wrażenie, że wcale nie chcesz tam iść?
Z jego postawy emanuje zdziwienie, kiedy patrzy na mnie ciemnymi, brązowymi oczami.
Zapomniałem, że jesteś Luną. Wolałbym zostać tam, walczyć razem z Jacquesem. Nie lubię zostawiać go samego w walce.
To dlaczego się zgodziłeś?
Alec użył wobec mnie głosu Alfy. Nie mógłbym się sprzeciwić, nawet jeśli chciałbym.
Wzdycham, patrząc na niego zagubiona. Ciągle odkrywam w tym świecie nowe rzeczy, które mnie zaskakują. Nie wiedziałam, że mój partner ma jakiś głos Alfy, którym może kogoś zmusić do działań, których wcale nie chce zrobić. Mnie też może zmusić?
Nie może. Głos Rafaela rozbrzmiewa w mojej głowie. I nie czytam ci w myślach, po prostu widać było, co ci chodzi po głowie. Jesteś jego partnerką, Luną. Twoja moc dorównuje jego. Istniejesz po to, żeby móc mu się sprzeciwiać.
Do jego tonu wkrada się rozbawienie. Ja też na chwilę się rozluźniam wspominając sytuacje, w których Alec był niemal zbulwersowany moim odmiennym zdaniem. Nagle Rafe zatrzymuje się gwałtownie i węszy zapamiętale. Głowę daję, że gdyby był w ludzkiej formie wymknęło by mu się ciche „kurwa".
Isabello, kiedy dam ci znak zaczniesz biec jak najszybciej w kierunku domu. Jesteśmy nie daleko. Kupię ci tyle czasu ile to tylko możliwe.
Co się dzieje, Rafe?
Nie jestem pewien. Odpowiada po chwili. Wyklęci zaatakowali nas jak jechaliśmy. Teraz też próbują nas dorwać, ale nie rozumiem dlaczego. To Alec był głównym celem. Po za tym wyczuwam coś jeszcze... Zupełnie jakby był tutaj ktoś jeszcze.
Alec? Pytam spanikowana. Nic mu nie jest? Dla....
Biegnij, Bella! Krzyczy na mnie, po czym rzuca się na najbliższego wilka.
Robię co mi każe, chociaż wszystko we mnie nakazuje mi pozostać i pomóc mu się bronić. Z drugiej strony wiem, że Rafe poświęcił się żeby mnie chronić. Przypominają mi się szare tęczówki Aleca i jego desperackie słowa.
Bądź dla mnie bezpieczna Bella. Zawsze bądź bezpieczna.
Kiedy pierwszy raz mi to powiedział, nie zrozumiałam.
Tylko ty trzymasz mnie na ziemi.
Kiedy próbował wyjaśnić, wydawało mi się to przesadą.
Nie przeżyję jeśli ktoś mi ciebie zabierze.
Dopiero teraz zrozumiałam, patrząc jak wszyscy po kolei poświęcali się dla mojej ochrony. Musiałam zostawić Rafaela, żeby ratować stado. Z bólem serca rzucam się przed siebie w desperackim biegu. Pogoń rusza za mną, ale jestem dla nich zbyt szybka.
Ucieknę im.
Jestem już pewna własnej przewagi, kiedy do moich uszu dociera odgłos strzału i przeraźliwy skowyt, a całe moje postanowienie szlag trafia. Zawracam i z prędkością światła biegnę do źródła dźwięku, bo wiem że to jeden z moich obrońców. Wiem nawet do kogo należy ten głos. Dopadam do rdzawo-brązowego wilka leżącego na ziemi i przemieniam się nie przejmując się własną nagością.
– Rafael! Hej, Rafe patrz na mnie! Nie umieraj, braciszku!
Rafael przemienia się, a mi robi się słabo na widok krwi, która tryska z rany w klatce piersiowej. W oczach Rafe'a widzę cierpienie, a z jego ust ucieka cichy jęk.
– Hej, hej, patrz na mnie. Pamiętasz co mówił Alec? Musisz mnie chronić. Sama nie dam rady. No dalej, nie umieraj mi tutaj! – plotę co mi ślina na język przyniesie, ale nie wiem w jaki sposób mogłabym mu pomóc.
Uciskam na ranę, licząc że gdzieś z krzaków wyskoczy Alec i wszystko naprawi. W oczach Rafaela widać strach, a ja nie wiem jak mu pomóc. Oddycha coraz ciężej, ale próbuje coś powiedzieć.
– Be... uw... – Oczy zachodzą mu mgłą, a głowa opada bezwładnie do tyłu.
– Nie! Rafe! Nie umieraj! – Zanoszę się szlochem, cały czas uciskając ranę na jego klatce piersiowej, która unosi się i opada coraz wolniej.
Jego życie wymyka mi się przez palce, a ja nie potrafię zrobić nic sensownego, żeby mu pomóc.
– Mam nadzieję, że się pożegnaliście, bo ty idziesz z nami. – Zimny głos za mną wyrywa mnie z rozpaczy.
Odwracam się gwałtownie i spoglądam na niskiego, krępego faceta, którego spojrzenie jest równie zimne jak głos.
– Nigdzie nie idę! – drę się i próbuję się przemienić.
Jednak zanim mi się to udaje czuję ukłucie na ramieniu, a moje powieki momentalnie stają się ciężkie. Uparcie walczę z pochłaniającą mnie ciemnością, ale przegrywam tą nierówną walkę.
~***~
Budzę się z niespokojnego snu rozglądając się gwałtownie po pokoju, ale nie rozpoznaję pomieszczenia. Ściany pomalowane są na błękitno, znajduje się tu kanapa i stolik, na którym stoi taca z jedzeniem i parującą herbatą. Ktoś niedawno musiał ją przynieść, skoro nie zdążyła wystygnąć. Odrzucam kołdrę, którą jestem okryta i rzucam się do drzwi. Szarpię klamkę, ale okazuje się zamknięte. Otwieram drzwi po mojej prawej stronie, które okazują się być wejściem do łazienki. Na ubikacji leżą jakieś ubrania, a mój wzrok odruchowo wędruje do mojej sylwetki. Mam na sobie koszulę nocną, której na pewno nie zakładałam. Wspomnienia bombardują mnie, a ja uświadamiam sobie, że to wcale nie był chory wymysł mojego umysłu. Mechanicznie przebieram się w ubrania, które okazują się być w moim rozmiarze, co ledwie rejestruję. Ktokolwiek miałby do mnie przyjść, nie chcę żeby widział mnie w półprzeźroczystej koszuli nocnej, bo takie widoki są zarezerwowane tylko dla Aleca. Wracam do pokoju i siadam na łóżku analizując moją sytuację i szukając drogi ucieczki. Jedyny wniosek, jaki przychodzi mi do głowy jest oczywisty.
Jestem w patowej sytuacji.
Odgłos przekręcanego klucza wyrywa mnie z zamyślenia. Podnoszę głowę, żeby zobaczyć kto przyszedł, ale osoba stojąca w wejściu wygląda na cholernie znajomą. Zanim zdążę się powstrzymać otwieram usta.
– Tata?
Witajcie ❤️!
Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Nastał drama time i szybko się nie skończy. Błagam nie zabijcie mnie za śmierć Rafaela 🙈.
Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.
Do następnego ,
Wasza Sasha 🖤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro