Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział dwudziesty

Isabella

Mężczyzna stojący w drzwiach wchodzi do pokoju, a ja przyglądam mu się uważniej i dopiero teraz zauważam mój błąd. To nie jest mój tata, chociaż jest niezwykle do niego podobny. Ma taką samą potężną sylwetkę, takie same blond włosy, ale jego oczy są zielone. Ma także ostrzejsze rysy twarzy i wygląda na dzikszego.
– Zdecydowanie nie jestem twoim ojcem, maleńka – odzywa się, a ja zamieram, bo nawet brzmienie głosu ma podobne do taty. – Mam na imię Benedetto, a ty?
– Isabella – odpowiadam zdumiona, a mój zamroczony umysł próbuje połączyć fakty.
– Witaj w moim domu, Isabello. Naprawdę cieszę się, że Beta mojego syna w końcu odnalazł przeznaczoną.
W tym momencie głupieję, bo moim przeznaczonym jest Alexander, przyszły Alfa watahy Krwawego Wilka. Spoglądam na Benedetto i dopiero teraz łączę fakty. Imię i podobny wygląd. Chryste Panie, mam przed sobą mojego wuja. Brata mojego ojca.
– Ty jesteś Benedetto Selvaggio – szepczę.
Wydaje się zaskoczony i patrzy na mnie uważnie, lustrując mnie od stóp do głów. Jego usta wykrzywiają się w grymasie, zanim zdąży się opanować, a jego wzrok wyraża zdumienie.
– Od dawna nie używałem tego nazwiska – mówi melancholijnie. – Skąd mnie znasz mała?
– Naprawdę nie wiesz? – mówię cierpko, a on uśmiecha się lekko.
– Cóż nie przedstawili mi twojego życiorysu. Powiedzieli mi tylko, że jesteś mate Bety mojego syna i musieli cię porwać, bo byłaś obiecana jakiemuś obcemu facetowi, ale ty i Patrick się kochacie i nie chciałaś się podporządkować woli ojca, więc urządziliście porwanie – mówi, a ja nie wyczuwam w jego słowach fałszu.
– To wszystko stek bzdur – oburzam się, ale zanim zdążę coś więcej powiedzieć, drzwi od pokoju ponownie otwierają się i staje w nich młody chłopak, przypominający mi Juliana, kiedy miał jakieś piętnaście lat.
– Tato, wszędzie cię szukam – mówi chłopak, a ja drżę, bo zdaję sobie sprawę, że jego głos do złudzenia przypomina głos mojego brata.
– I znalazłeś – mówi rozbawiony, a ja nie mogę poznać w nim człowieka, o którym tyle słyszałam od ojca. – Poznaj Isabellę. Isabello to mój syn Matteo.
– Cześć – mówi i uśmiecha się łobuzersko, zupełnie jak Jules, a mnie ściska w żołądku.
– Hej – odpowiadam niemrawo.
Obaj patrzą się na mnie zaniepokojeni, ale zanim zdążą o cokolwiek zapytać, drzwi otwierają się, po raz kolejny, a moje serce zamiera. Nie spodziewałam się że jeszcze kiedyś GO zobaczę. Nie chciałam, żeby taki dzień kiedykolwiek nadszedł. Dopiero teraz uświadamiam sobie, że Benedetto mówił o Patricku, czyli o NIM.
– Nie. – Ucieka mi udręczony jęk i czuję się jakby ktoś zabrał mnie na pieprzoną wycieczkę rollercoasterem.
– Bella, kochanie, wszystko dobrze – ON zadaje to pytanie, a ja zaczynam drżeć niczym osika na wietrze.
– Nie mów tak do mnie! – krzyczę.
ON podchodzi do mnie i wyciąga rękę, a ja podrywam się gwałtownie z łóżka i chowam za Matteo, bo wydaje mi się najbezpieczniejszą opcją.
– Nie zbliżaj się do mnie, potworze – krzyczę przez łzy i czuję, że zaczynam się rozpadać. – Zrobiłeś z mojego życia koszmar, ale nigdy więcej ci na to nie pozwolę!
Czuję, że kawałki, które tak cierpliwie składał Alec na nowo się rozpadają, a ja zmieniam się z powrotem we wrak człowieka, którym byłam jeszcze trzy miesiące temu. Matteo przyjmuje opiekuńczą postawę wobec mnie, chociaż nie wiem czy robi to świadomie, a Benedetto obserwuje mnie bardzo uważnie. Natomiast ON zaciska szczękę i już wiem, że go rozzłościłam. Jego oczy zmieniają kolor na czarny, a mnie ogarnia coraz większa panika.
– Alfo, Matteo możecie zostawić mnie sami z moją mate? Zdaje się, że nasza separacja jej zaszkodziła – mówi cicho, a ja zdaję sobie sprawę, że jest wkurwiony.
A tylko ja wiem, co JEGO wkurwienie naprawdę oznacza.
– Nie! – płaczę, ale przestaję zwracać uwagę na resztki mojej godności.
ON po prostu nie może zabrać mi ostatniego kawałka duszy. Nie może wyrwać mi tego, co należy do Aleka, ponieważ zniszczy mnie to do końca.
– Błagam nie – szepczę, kładąc dłonie na brzuchu.
Nogi uginają się pode mną i tylko refleks Matteo, ratuje mnie przed spotkaniem z twardą ziemią. Na tyle na ile potrafię, wtulam się w niego, czując jak jego ciepło przenika moje lodowate ciało. Nie wiem czy powodem jest to że jest tak podobny do Juliana, czy to że od początku przyjął ochronną postawę wobec mnie, ale zdaję sobie sprawę, że zaufałam mu. Nierozsądne, ale wydaje się być jedyną przyjaźnie nastawioną osobą w tym pokoju.
– Patrick wyjdź. – Twardy głos Benedetto, sprawia, że zaczynam drżeć jeszcze bardziej, chociaż mam ochotę załkać z ulgi na dźwięk jego słów.
– Ale Alfo...
– Powiedziałem, wyjdź!
ON niechętnie pochyla głowę, po czym opuszcza pokój wyraźnie niezadowolony trzaskając drzwiami. Kiedy tylko znika mi z oczu, oddycham z ulgą i wybucham szlochem wtulając się w Matteo. Chłopak niezgrabnie mnie obejmuje, ale pozwala mi się wypłakać. Także jego ojciec nie przerywa mojego ataku histerii. Oboje czekają aż się uspokoję, chociaż mija sporo czasu zanim łzy przestają płynąć. Matteo prowadzi mnie do kanapy i sadza na niej, cały czas trzymając mnie w objęciach, jakby bał się, że kiedy mnie puści to rozpadnę się na kawałki. Benedetto zajmuje miejsce w fotelu i patrzy na nas przenikliwie.
– Co się stało? – pyta w końcu, po chwili milczenia, brat mojego taty.
Nabieram głęboki oddech zanim zaczynam im opowiadać moją historię. Nie wiem dlaczego, ale ufam im obojgu. Jest w nich coś takiego, że wydają się ludzcy. Więc im opowiadam o prawie wszystkim. O moim życiu jak poznałam JEGO. Jak mnie zniszczył. Jak poznałam mate. Jak mnie przemienił i wprowadził do tego świata. Nie mówię im tylko kim jestem i jak mam na nazwisko. Ich oczy w trakcie mojej opowieści zmieniają kolor na czarny, co lekko mnie przeraża, ale nie przerywam. Wyrzucam z siebie kolejne słowa, pozwalając by mówienie oczyściło mnie z brutalnych wspomnień. Kiedy mówię im o tym co ON mi zrobił z gardła Benedetto wyrywa się dziki warkot, a Matteo zaciska dłonie w pięści. Kończę na dniu porwania, nie zdradzając im tożsamości Aleca, ani z jakiego stada pochodzę. Po moim wyznaniu zapada cisza, która widocznie ciąży im obu.
– Pieprzony tchórz! Próbował uniknąć odpowiedzialności, więc schronił się tutaj! Nigdy więcej się do ciebie nie zbliży – mówi chropowatym głosem Benedetto. – Nigdy więcej nie popełnię takiego błędu.
Nie wiem skąd, ale czuję że mówi o moim ojcu. Słyszę w jego głosie głęboki żal do samego siebie. Benedetto cierpi tak samo jak mój tata.
– To nie twoja wina, tato – mówi Matteo. – Nie mogłeś wiedzieć...
– Mogłem być bardziej wyrozumiały! To był... jest mój brat, a ja przez pieprzone dwadzieścia lat nie zdobyłem się na przeprosiny, bo moja przeklęta duma mi na to nie pozwalała! A to ja zawiniłem nie on!
– Tato...
– Nie, Matteo, nie możesz mnie usprawiedliwiać. Dopiero twoja matka otworzyła mi oczy. Nigdy nie powinienem był podważać decyzji mojego brata. Miał prawo wiązać się z kim chce, a ja powinienem to zaakceptować. – Oboje zachowują się, jakby zapomnieli o mojej obecności. – Gdybym to ja był na jego miejscu, Marcello poparłby mnie bez wahania. Zawsze to robił. A ja zawiodłem go w najgorszy możliwy sposób. Nigdy sobie tego nie wybaczę.
– On ci wybaczył – odzywam się cicho, stawiając wszystko na jedną kartę.
Oboje zamierają, uświadamiając sobie, że ciągle jestem w pokoju. Dopiero po chwili do Benedetto docierają moje słowa.
– Jak to? O czym ty mówisz? Nawet nie wiesz o kim mówimy!
– Mówisz o Marcello Selvaggio, swoim przyrodnim bracie, którego odtrąciłeś, bo związał się z człowiekiem. I mówię że ci wybaczył.
Oboje wpatrują się we mnie w niemym szoku, analizując moje słowa. Benedetto otwiera i zamyka usta, zupełnie jak ryba wyjęta z wody, a Matteo nawet nie mruga. Chyba zrzuciłam na nich zbyt dużą bombę.
– Kim ty, kurwa, jesteś? – pyta w końcu zszokowany Matteo, a ja uśmiecham się lekko.
– Wilkołakiem, jeśli o to pytasz – odpowiadam kpiąco, wiedząc że zupełnie nie taki był cel jego pytania.
– Skąd wiesz, że Marcello mi wybaczył? – pyta Benedetto, a w jego głosie słychać źle skrywaną nadzieję.
– Daj mi telefon – mówię.
– Po co? – mruży podejrzliwie oczy, ale podaje mi urządzenie.
Wybijam ciąg dobrze znanych mi cyfr i naciskam zieloną słuchawkę, modląc się żeby odebrał. Po chwili słyszę jego schrypnięty głos po drugiej stronie i oddycham z ulgą.
– Halo?
– Alec – szepczę łamiącym się głosem.
– Bella, ma petite, gdzie jesteś? – pyta się wyraźnie zdenerwowany, a ja przełączam go na głośnik, żeby wuj i kuzyn mogli wszystko słyszeć, chociaż nie jest to konieczne, w końcu  obaj mają wyostrzony słuch wilkołaków.
– Nie wiem – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Alec, ukochany, nie jest to teraz ważne. Mógłbyś poprosić Marcello do telefonu?
Jednocześnie modlę się, żeby zrozumiał mój przekaz. Słyszę jakieś niewyraźne głosy w tle, aż w końcu możemy usłyszeć głos mojego ojca, pełen niepokoju.
– Isabello? Gdzie jesteś?
Benedetto przygarbia się i zaczyna wpatrywać w telefon, jakby usłyszenie głosu brata, po tak długim czasie było trudnym przeżyciem dla niego.
– To nieistotne w tym momencie, Beto – odpowiadam, ale mam nadzieję, że zrozumie, dlaczego wypowiadam się tak oficjalnie. – Chcę żebyś odpowiedział mi na jedno bardzo ważne pytanie.
– Zamieniam się w słuch.
– Wybaczyłeś Benedetto to, co zrobił tobie i Adriannie? – O mały włos, nie powiedziałam mamie, a wtedy cały plan trafiłby szlag.
Po drugiej stronie zapada cisza, a ja kątem oka rejestruję jak Benedetto zwiesza głowę, pokonany.
– Nie miałem mu czego wybaczać, Isabello. To mój brat. Nigdy nie miałem mu za złe, tego co robił. Byłem jedynie zawiedziony, że mi nie ufał. I bolało mnie to, że zmusił mnie do wyboru pomiędzy kobietą, którą kochałem, a nim moim ukochanym młodszym braciszkiem. – Wzdycha, a w jego głosie słychać cierpienie. – Dlaczego pytasz, angelo mio?
Benedetto chwyta za telefon, a następnie wyłącza funkcję mikrofonu, tak żeby oni nas nie usłyszeli. Spogląda na mnie załzawionymi oczyma.
– Powiedz mu gdzie jesteś. Dałaś mi najpiękniejszy prezent jaki mogłaś mi dać. Dziękuję, Isabello. Jesteśmy w głównym domu watahy Błękitnej Laguny. Będzie wiedział gdzie to jest.
– Możesz mi się od razu odwdzięczyć – mówię.
– Jak?
– Zamknijcie Patricka. – JEGO imię ledwo przechodzi mi przez gardło. – Nie chcę na niego patrzeć.
Benedetto kiwa głową, po czym ponownie włącza mikrofon.
– Tato? – mówię zanim zdążę się opanować, a przez twarz obu mężczyzn przebiega cień zdziwienia. – Jestem w domu głównym stada Błękitnej Laguny.
– Przyjedziemy po ciebie, córeczko, obiecuję.

~***~

Dwa dni później wyglądam przez okno z mojego tymczasowego pokoju. Ostatni czas spędziłam głównie z Matteo, który na każdym kroku próbował mnie poznać. Czułam także, że często obserwował nas Benedetto, ale prawie go nie widywałam. Pojawiał się jedynie na posiłkach, kiedy patrzył na mnie takim dziwnym wzrokiem. Moją uwagę przykuwają dwa wjeżdżające na podjazd auta. Z jednego wysiada Matteo i Alec, a z drugiego Jules i tata. Rzucam się biegiem do drzwi, ignorując zdziwione spojrzenia, które posyłają mi mieszkańcy domu głównego. W drzwiach mijam Benedetto, którego twarz jest kredowobiała, a spojrzenie rozbiegane. Wygląda na naprawdę przerażonego perspektywą spotkana swojego brata. Wypadam z domu, jak torpeda i biegnę do Aleca, który otwiera swoje ramiona. Wpadam na niego i przewracam, ale żadne z nas nie zwraca na to uwagi. Całujemy się namiętnie, wlewając w ten pocałunek całą tęsknotę jaką w sobie mieliśmy.
– Bella, chérie – szepcze Alec, przeczesując palcami moje włosy.
Podnosimy się z ziemi i rozglądamy dookoła. Sytuacja jest co najmniej spięta. Jules mierzy wzrokiem Matteo, a ten wydaje się być skrępowany taksującym spojrzeniem mojego brata. Benedetto stoi w drzwiach, jak słup soli patrząc na mojego ojca, który idzie swobodnie przez podjazd, jakby to miejsce należało do niego. Podchodzi do wuja, a ten zamyka oczy, jakby w oczekiwaniu na uderzenie, czy przykre słowo. Cokolwiek. Ale tata nie ma zamiaru poniżać swojego brata. Zamiast tego zagarnia go w niedźwiedzim uścisku.
– Mój mały braciszek – szepcze.

~***~

Siadamy w jednym z salonów na piętrze należącym do pary Alfa, w atmosferze przesyconej emocjami, buzującymi w każdym z nas. Opieram się wygodnie o pierś Alexandra patrząc na wszystkich moich bliskich.
– Dlaczego zmieniłeś zdanie, Ben? – Tata w końcu odważył się zapytać o kwestię, która nurtowała nas wszystkich.
– Krótko po twoim odejściu zrozumiałem jak bardzo za tobą tęsknię i jak bardzo mi ciebie brakuję. Ale tak naprawdę oczy otworzyła mi Cristina. Okazała się być moją przeznaczoną, o ironio, człowiekiem. Długi czas się przed nią broniłem, aż w końcu poległem. Po za tym moje serce należało do niej od pierwszego płomiennego spojrzenia jej miodowych oczu. – Jego głos przybiera smutną barwę. – Pobraliśmy się, urodził się Matteo i wszystko wydawało się być pięknie, ale cały czas wyrzucałem sobie jak traktowałem ciebie i Adę. To Cristina pokazała mi jak niesprawiedliwy byłem. Wiele razy chciałem do ciebie zadzwonić, ale bałem się. Bałem się, że potraktujesz mnie tak jak ja traktowałem Ciebie. W końcu, na nic lepszego nie zasłużyłem.
– Ben, nigdy w życiu bym ciebie nie odtrącił. Może i jesteś moim przyrodnim bratem, ale na zawsze pozostaniesz dla mnie moim małym braciszkiem, którego kocham ponad życie.
– Teraz to wiem – szepcze mów wuj, a w jego oczach ponownie lśnią łzy. – Ale jest coś co musisz wiedzieć. Nie jesteśmy przyrodnimi braćmi. Nie wiem dlaczego rodzice zataili przed nami ten fakt, ale tata wcale nie miał skoku w bok. To Cristina odkryła prawdę.
– Podejrzewałem to już wcześniej, byliśmy bardzo podobni, a ty miałeś cechy naszej mamy. Też nie rozumiem ich kłamstwa, ale nie sądzę żeby było bezpodstawne – mówi tata, uśmiechając się ciepło. – Bardzo chciałbym poznać twoją mate.
– To będzie niemożliwe. – W głosie Benedetto jest tak dużo bólu, że bezwiednie posyłam mu falę pocieszenia i miłości, jak prawdziwa Luna. – Cristina zmarła przy porodzie naszej córki. Niestety dziecko również nie przeżyło. Nie mogłem jej przemienić, ponieważ miała wadę serca i nie przetrwałaby bólu przemiany.
Zanim ktoś zdąży mnie powstrzymać, podchodzę do wuja i przytulam go. Nie wiem skąd we mnie takie odruchy, ale zdaje się, że Luna we mnie rośnie z każdą chwilą.
– Masz niezwykle silne instynkty Luny, Isabello – mówi wuj, uśmiechając się łagodnie. – Twoja moc jest naprawdę potężna, bo złagodziła nawet mój ból. Po za tym twój stan tylko to pogłębia.
– Jaki mój stan? – pytam zdziwiona.
– Nic nie wiesz? – teraz to on jest zdumiony.
– Ale o czym?
– Jesteś w ciąży, Isabello. To początek trzeciego miesiąca.
Jego słowa uderzają we mnie niczym taran, nogi uginają się pode mną, a przed upadkiem ratuje mnie Benedetto. Owszem ostatnio przytyłam, ale nie spodziewałam się takich wieści. Odkąd poroniłam nie miewałam okresów, a lekarz był zupełnie pewny, że nie będę mogła zostać matką.
– W ciąży – szepczę, po czym odpływam w ciemność.





Witajcie ❤️!

Rozdział już po korekcie, mam nadzieję, że się Wam spodoba 😊. Ciągle nie wiemy co z Rafaelem, wyjaśniła się sprawa z Benedetto, chociaż wisi nad nimi widmo kłamstwa rodziców braci Selvaggio. No i ciągle żyje Patrick, do którego wypatroszenia, jak zapewne podejrzewacie, ustawia się kolejka chętnych 😈.

Koniecznie dajcie znać co sądzicie o rozdziale, nie zapomnijcie zostawić gwiazdki ⭐️ i komentarza 💬.

Do następnego ,

Wasza Sasha 🖤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro