Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

trzynaście.

Zbiegi okoliczności nie są prawdziwe. Nie ma mowy, że istnieją. Wszystkie duchy tego świata ciężko pracują, aby krzyżować Twoje losy we właściwy sposób i oddają swój wieczny spokój za spełnione przeznaczenie.

Natomiast duchy są prawdziwe. Widzę jednego. Oraz bardzo boję się, że jest on właśnie w trakcie ingerowania w moje losy. Nie mogę być przecież szalony i ten chłopak naprawdę musi tam stać.

— Umarłem tu. — Wskazał na kafelki pokrywające korytarz.

Och, tak. Wierzę w Boga. Wierzę w przeznaczenie, wierzę w magię, wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Dlaczego więc tak ciężko mi przyzwyczaić się do jego widoku? Zaufać, że nie odszedłem od zmysłów. Że zwyczajnie na tym świecie są rzeczy, o których jeszcze się nie śniło.

I choć powątpiewam z całego serca w jego realność, to wiara opiera się na ślepym oddaniu. A ja mam niezbite dowody przed sobą. Teraz byłbym po prostu głupcem, gdybym zaprzeczał niezaprzeczalnemu.

A przecież  wiem, że wszystko ma swoje limity. 

Nagle przypomniałem sobie, że coś mówił. Pomyślałem, że bardzo lubię głos tego ducha. Jest niezwykły, wdziera się do umysłu, roznosi echem. Kiedy on mówi, czuję się, jakbym był jedyną osobą na świecie, do które może się odezwać. Czuję się wyjątkowy.

— Nie ignoruj mnie. To nie sprawi, że zniknę — odezwał się znowu.

Westchnąłem. Nie wiem, jak zwykle wzdychają ludzie, kiedy nawiedza jakiś wkurzający nastolatek i nie pozwala w spokoju wrócić do domu, ale gdybym wiedział, to powiedziałbym, że westchnąłem właśnie w ten sposób.

— Mówisz, jakbyś naprawdę istniał.

— Bo istnieję! — oburzył się chłopak. — Ja... ja jestem nawet starszy niż ty.

— Więc czy nie powinieneś przestać zachowywać się jak dziecko? Zostaw mnie w spokoju.

Zabrałem z parapetu teczkę. Nagle poczułem za sobą, że duch się zbliża. Nie mogłem go usłyszeć, żadnego stukotu, żałosnego oddechu. Po prostu uformowana mgła, która zwolna sunie ku tobie i jedyne co mogłeś zrobić, to oddać się wrażeniu.

— Przestań być taki codziennie. Minęło tyle czasu, a ty dalej jesteś takim gburem. W sensie... ja nawet nie żyję, a i tak mam w sobie więcej życia od ciebie!

Parsknąłem pod nosem, zabierając płaszcz z wieszaka, jednak rozjaśniona zjawa szybkim podmuchem wytrąciła mi go z ręki. Okna zatrzeszczały i firany uniosły się delikatnie. To chyba było to, co mama zwykła określać "oddechem ducha". Płaszcz polecał jak piórko, osiadł na kafelkach.

— Proszę. Zagraj mi coś.

— Dlaczego nie możesz... nie wiem, włączyć sobie jakiejś playlisty w sali informatycznej, czy coś?

Głupie pytanie.

Odwróciłem się poirytowany w stronę chłopaka. Wyglądał jak najdelikatniejsza rzecz, jaką dane było mi podziwiać. Jak coś ulotnego. Zastanawiam się, jak wyglądałby, gdyby nie ta biel i dynamika. Ciekawe, czy jego włosy byłyby brązowe?

Ta niewyraźna twarz przywodziła na myśl jakieś wspomnienia, czułem się, jakbym widział go już znacznie wcześniej. Było w nim coś znajomego i, pomimo wszystko, przyjemnego.

To była bardzo miła twarz. Gdyby spojrzenie jego oczu nie byłoby takie puste, wręcz mistyczne, to z pewnością czułbym się komfortowo pod jego wpływem.

— Oh, to nie tak, że jestem tutaj, bo lubię — odparł. — Naprawdę z całego serca nie chcę tu być!!

— Nie?

— Nie.

Zastanowiłem się w takim razie, dlaczego mimo tego się tutaj znajduje i zawraca mi dupę każdego dnia od dwóch miesięcy. Ale nie wiem, czy spytanie go o to, nie uszłoby za niegrzeczne. Może to był jakiś delikatny temat?

— Duchy zwykle trzymają na tym świecie jakieś niedokończone sprawy albo żale. Ja mam chyba mnóstwo niedokończonych spraw. Ale nie wiem jakich. Po prostu... nie mogę się stąd wydostać i równocześnie potrafię... istnieć, tak, istnieć tylko i wyłącznie przy tobie. Znikam, gdy opuszczasz budynek. Nie wiem, co się wtedy ze mną dzieje — wyjaśnił, jak gdyby czytał mi w myślach. Już szukałem w głowie pasującej odpowiedzi, choć nie wpadłem na wiele takowych. Jednak najwidoczniej to nie był koniec jego gadania. — Szukałem cię bardzo długo, a teraz, gdy już cię odnalazłem, jedyną osobę przy której nie błąkam się i w pobliżu której mogę skosztować choć trochę normalności, ty nie zamierzasz ze mną zostawać!! Dupku! Wkurzasz mnie!

— Zdesperowane duchy nie są codziennością, musisz mi wybaczyć.

— Ugh! Po prostu przestań być taki denerwujący! Sam nie wiem, o co chodzi, ale chce mieć już spokój.

Podniosłem płaszcz i powiesiłem go z powrotem na wieszaku. Skierowałem się w stronę sali muzycznej ze świadomością, że nastolatek podąży za mną.

— Ale jak Twoje niedokończone sprawy mają mieć coś wspólnego ze mną?

— No mówię Ci, że nie wiem! Mam bardzo mało wspomnień.

Przewróciłem oczami. Ciekawe, czy jak żył, to zachowywał się w podobny sposób, czy może to wina jego niewyżycia ze względu na aktualny status.

— Kiedy byłem młody...

— Masz na myśli "kiedy nie byłem martwy"?

— Zamknij się! No więc, kiedy byłem młody, bardzo chciałem nauczyć się grać na pianinie. Ja... wiem, że to brzmi głupio. I że taka błahostka nie powinna przeszkadzać mi w zaznaniu spokoju, a jednak... proszę Cię, naucz mnie. Może to zadziała. To jedna z niewielu rzeczy, którą wiem o sobie samym. Więc...

— Dlaczego miałbym ci pomagać?

Właśnie, dlaczego? Co mi przyjdzie ze stracenia wolnego czasu na coś, co do czego nie jestem nawet pewien?

— Ponieważ... potrzebuję cię. Potrzebuję twojej pomocy. Jeśli tego nie zrobisz, to wyślę kumpli z osiedla, żeby nawiedzali cię na nowej chacie, kiedy wreszcie wyprostują nogi ty stary grzybie!

— Mam się zarumienić?

— Ja Cię zaraz zarumienię!

Roześmiałem się.

— Okej, dobra. Tylko nie krzycz już na mnie, uszy zaczną mi zaraz krwawić.

— Dobra?! Dobra!! Więc od czego zaczynamy?

— Może spróbuj... czekaj, do cholery. Jesteś duchem. Jak niby chcesz dotknąć pianina? — spytałem. Pewnie nie pomyślał o tym wcześniej. Debil.

— Och...

Tak jak myślałem. Westchnąłem zirytowany. Gdyby on się tylko nie odzywał do mnie w tak energiczny sposób jak zwykle, to byłoby nawet fajnie. Ja, dorosły nauczyciel muzyki oraz mój kumpel duch, który wykrwawił się na szkolnych kafelkach. Razem sunęlibyśmy po klasach, a on mógłby migać, gdyby coś zabawnego przyszłoby mu do głowy. Na przykład ''to różowe wdzianko dyrektorki sprawia, że wygląda jak Umbridge".

Miła wizja, więc zdecydowałem się ulec. Melodia zaczęła roznosić się po sali, niechlujnie uderzałem w klawisze. Właściwie w ogóle nie skupiałem się na nich. Nie miałem szczególnej wprawy w grze na pianinie, zdecydowanie lepiej szło mi z gitarą, ale duch upierał się. W takim razie ja byłem niezadowolony z mojego aktualnego położenia.

Siedząc przed starym pianinem na szkolnym krześle w sali muzycznej i grając dla jakiejś zjawy. Ja... nigdy nie pomyślałbym, że takie zdanie kiedykolwiek będzie mnie dotyczyło.

— Zaśpiewaj coś — poleciłem. Musi znać jakąś melodię, jakąkolwiek.

— Nie umiem śpiewać.

— Szkoda, bo to jedyne co Ci pozostało — stwierdziłem, pochylając się bardziej nad instrumentem. — I myślę, że masz ładny głos — dodałem ciszej.

Duch jakby zawieruszył się, jesienny podmuch wiatru wpadający przez otwarte okna przygnał go nieco bliżej mnie.

— Dziękuję. Ja go nie słyszę. Poza tym pewnie kiedyś był inny...

Zaskoczyny podniosłem głowę.

— Nie słyszysz? — Jak to nie słyszy! Czy wtedy prawdą byłoby to, że te dźwięki rozbrzmiewają tylko w mojej głowie? Tak jak podejrzewałem, jednak nie ośmieliłbym się stwierdzić. Ale to tylko popierałoby moje pierwsze podejrzenia co do mnie...

— On... jest dla mnie zbyt ulotny, żebym mógł go usłyszeć. Bardzo mało dźwięków do mnie trafia. Właściwie słyszę tylko Ciebie i pianino. Nie mogę... pochwycić nic innego. Jakby przelatywało przeze mnie, nie umiało się zatrzymać — mruknął trochę od niechcenia. Potem podniósł głowę tak, jakby była dla niego zdecydowanie za ciężka, jakby wszystko w niej było tylko zbędnym bagażem i utrzymał ją przez chwilę w miejscu. Ten moment. On był ważny. Później ponownie łepetyna zaczęła mu się rozmywać i śmigać białymi pasmami. — Ciężko będzie mi śpiewać, jeśli nie będę miał pojęcia, jak brzmię.

Zastanowiłem się nad tym. Nie potrafiłem się postawić na jego miejscu. Nie umiałem wyobrazić sobie, jakby to było, gdybym wiedział, jak mówić, ale nie mógł tego usłyszeć.

A potem on odchrząknął, wziął głęboki wdech i jednak zaczął śpiewać. Jakąś prostą kołysankę, na pewno ją już gdzieś słyszałem. Nostalgiczna. Ale było to dla mnie na tyle kojące, że byłbym gotowy faktycznie usnąć.

Spróbowałem dopasować klawisze, w które uderzałem, do melodii śpiewanej przez niego piosenki. Dzięki temu on sam mógł wyczuć, na jakie tony się decydował.

A kiedy zamilkł, ja uśmiechnąłem się pod nosem.

— Szkoda, że nie żyjesz. Byłbyś talentem.

— To najmilsze co od ciebie usłyszałem, a nawet nie umiem stwierdzić, jak bardzo prawdziwe — odparł.

Odszedłem od instrumentu, pewien, że już da mi spokój. Wziąłem w dłoń teczkę, gdy nagle coś mi się przypomniało. Pewien moment, który zwrócił moją uwagę, coś zupełnie chwilowego, ale nagliło mój umysł tak, że czułem, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie.

— Hej właściwie... przestań tak rozlatywać się jak... no nie wiem. — Żywo pomachałem rękami przed sobą, jakby imitując miganie ducha. — No w ten sposób... eh. — Wolno opuściłem ramiona. — Chcę Cię zobaczyć.

— Och... to trochę ciężkie. Wiatr mnie rozdmuchuje. Zamknij okno — powiedział.

Więc ja podszedłem posłusznie do okna, zamknąłem je z trzaskiem i odgarnąłem dziergane firanki.

Przez chwilę duch wyglądał, jakby się nad czymś bardzo skupiał. A potem ukazał mi się zupełnie statyczny, delikatny, z filuternym uśmiechem przyklejonym do jasnej twarzy.

Właśnie, ten uśmiech. I włosy. Teraz jestem pewien, że były niegdyś brązowe. Oraz wreszcie miał bardzo miłe oczy, pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że żywe. To było figlarne spojrzenie, jednak, tak jak sądziłem, dawało pewien komfort. Postać wydawała się unosić delikatnie, ale pomimo tego wciąż pozostawała niższy ode mnie.

— Ładny — powiedziałem.

On roześmiał się. Nie wiem, czy przez komplement, czy przez moją rozdziawioną minę.

Krótka myśl strzeliła mi do głowy.

— Wyglądasz zupełnie jak on... — powiedziałem, w roztargnieniu szukając portfela w mojej teczce. — Mój chłopak... on... — Czy to możliwe? Nie, nie, nie! Jestem pokręcony! Cholera! To takie śmieszne, że te pytania cisną mi się na usta. — Kiedy umarłeś?

— Siedem lat temu. Tak, nie pracowałeś tu jeszcze. Tak, siedem lat temu umarł Twój chłopak.

Musiało schować się w którejś z przegródek... gdzie jest? Gdzie jest, do cholery, to przeklęte zdjęcie? Znalazłem.

— Tak, to ja jestem na nim — potwierdził moje przypuszczenia jakby jego słowa nie były niczym nieprawdopodobnym. Tonem, który wskazywał, że zobligowany byłem do zdawania sobie z tego faktu sprawy.

Nagle poczułem, jak zbierają się we mnie łzy. Nieoczekiwanie zacząłem błagać, żeby to wszystko nie było snem, bo wybudzenie się z niego zraniłoby mnie doszczętnie.

— Dlaczego nic nie mówiłeś wcześniej?! Ty... Ty!!

— Wiesz, duchom bardzo ciężko pamiętać ludzi. Łatwiej nam z uczuciami. Poza tym... czas nie pokazuje, że się nas trzyma, ale robi to. Jestem już znacznie starszy od Ciebie. Mrugnięcie powieką jest dla mnie milionami chwil. Było mi tak ciężko, tyle... tyle rzeczy przygniatało mnie i nie pozwalało spać ani wznieść się. Ale... chyba to wszystko puszcza. Rozumiesz? Czuję się, jakby coś zdjęto z moich ramion. Tak się cieszę, że już wiesz. Tęskniłem za Tobą.

— Nie, nie, nie — powtarzałem cicho. Zwariowałem. Odszedłem od zmysłów. Myślałem, że już się pogodziłem z jego śmiercią. Byłem pewien! A on jednak nawiedza mnie, starszy, rujnuje. — Nie! Nie odchodź teraz! Dupku! Gdzie się rozpływasz, co? Nie zostawiaj mnie znowu! — Zacząłem uderzać w białą mgłę tak, że rozchodziła się i wracała do siebie. Jednak po jego chełpliwej minie nie został ślad. On wyglądał... jakby mu ulżyło. Jakby miał się zaraz rozpłakać z radości. To była tak niesamowita ekspresja. Nigdy wcześniej nie udało mi się zobaczyć go w tej odsłonie. Piękny. Najpiękniejszy. — Proszę — wyjęczałem.

— No weź, naprawdę będziesz teraz się mazał? Przecież się jeszcze spotkamy. Wreszcie w dobrym miejscu, co nie? Tego pierwszego razu nie wspominam dobrze... choć może to był drugi raz... wybacz, jak mówiłem, strasznie ciężko coś spamiętać, gdy momenty zamieniają się w wodospady dymu.

Chyba upadłem na kolana. Chyba szlochałem tak mocno, że łzy rwały mi się do gardła. Nienawidziłem go za to, że był tutaj, za to, że związał swój ostateczny spokój z moją osobą. Za to, że jedyne o co dbał, to odpowiednie pożegnanie się ze mną. Dlaczego coś takiego nie mogło dać mu spokoju na tyle lat?

— Kocham Cię — usłyszałem.

Spróbowałem złapać jego koszulę po raz ostatni, desperacko przyciągnąć do siebie, poczuć jego zapach, który zawieruszył się gdzieś i choć z całego serca pragnąłem, to wciąż nie mogłem dojść do jego esencji. Potem poczułem delikatne smagnięcie po moich włosach. To nie był wiatr. Okna były zamknięte.

Tak, to zdecydowanie było to, co mama zwykła nazywać "oddechem ducha". Zniknął. Nie pamiętam, żebyśmy spotkali się już więcej, w końcu prawdą było to, że pamięć często zjawy zawodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro