XXIII
-Gavi-
Musiałem lecieć do Barcelony. Pożegnałem się ze wszystkimi. Nawet z Hazardem. Podkreślę. Nawet z Hazardem.
- Papa kochanie - Vini pocałował mnie w policzek. Zrobiłem to samo. - Miłej i bezpiecznej podróży tak? - kiwnąłem głową. Przytulił mnie bardzo mocno.
- Będzie bezpieczna - powiedziałem z uśmiechem i spojrzałem na telefon. - Chwila, bo Ter Stegen dzwoni - od razu po odebraniu słyszałem ten cudowny głos Niemca.
- DO JASNEJ CHOLERY GAVI PRZEGRAŁEM Z POLSKĄ I JAKIŚ MARNY KIWIOR MI STRZELIL! TOC NEUER JAK SIE DOWIE TO MNIE KURWA ZAJEBIE! - powiem tak. Jeśli miałem go na normalnej głośności, a słyszał Vinícius, mało tego przechodnie się nawet musieli obejrzeć.. śmiem twierdzić, że Stegen za bardzo drze pizde..
- Ciesz się, że to był tylko towarzyski - powiedziałem spokojnie. Oby się już nie darł.
- Jestem obrażony na Lewego - powiedział stanowczo. On chyba nie wie, co znaczy to sformułowanie jeśli chodzi o naszego szefa kuchni.
- No to Cię karmić nie będzie - nastała chwila ciszy. Marc musiał to przemyśleć.
- Jednak go lubię - powiedział przesłodzonym głosikiem. - Ale ten Kiwior to jakiś totalny pajac no - i zaczął obrażać Polaka, który wykradł mu bramkę. Super nieprawdaż?
- Tak słuchaj, bo ja do Barcelony wracam i trochę przeszkadzasz - usłyszałem jak głośno wciąga powietrze do płuc. Do mnie też nie będzie się odzywał.
- Taki jesteś.. okej - rozłączył się. Mogę się założyć, że zadzwoni na kamerce do Jude i będą oglądać koniki pony na messengerze.
- Zadzwoń jak dolecisz - pocałował mnie delikatnie w usta. Zarumieniłem się i wszedłem do samolotu. Nie wiecie nawet jak się zdziwiłem, kiedy dosiadł się do mnie Thibaut Nicolas Marc Courtois we własnej osobie. W ogóle jakie śmieszne mają chociaż jedno imie takie same. Niedługo nazwisko też. Znaczy wracając dosiadł się do mnie zmarnowany życiem.
- Cześć Gavi. Ter Stegen dzwonił i no.. - pokiwałem głową ze zrozumieniem. - Wiesz wkurwił by się bardzo mocno jakbym nie przybył no, więc lecę no nie - oparł się wygodniej o oparcie fotela.
- Ty to się z nim jednak masz - zaśmiałem się głośno. Zdzielił mnie delikatnie w kark.
- Chyba najgorzej jest, gdy tak na Ciebie zimno patrzy, ale po prostu coś od Ciebie chce, a tak to mały.. - spojrzał na mnie i oszacował mój wzrost. - Duży słodziaczek - rozmawialiśmy przez całą podróż. W końcu dolecieliśmy. Wysiedliśmy razem z samolotu.
- Załatwił Ci podwózkę? - pokiwał głową. No tak oczywiście cały Stegen. - To Pedri nas podwiezie chwilka - wyjąłem telefon i zacząłem dzwonić.
- Odbierze? - zapytał, a ja pokiwałem głową. SPRÓBOWAŁBY NIE.
- Haluuu mordko sprawa jest - odezwałem się słodko. Musi nas powieźć.
- Skąd? - oh jak on mnie dobrze zna. Mój najlepszy na świecie szofer.
- Lotnisko - pokazałem kciuk w górę Belgowi. Jesteśmy uratowani kurwa.
- Dwie minuty mi daj - no i po dwóch minutach siedzieliśmy już w jego samochodzie. Pedri uściskał mnie, ale też jego, bo to tak nie wypada, żeby tylko jedną osobę tak ten. Mój szofer zawiózł nas do hotelu. Dobrze, że bieżę aż 0 za godzinę, bo chyba bym zbiedniał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro