Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XXIII

-Gavi-

Musiałem lecieć do Barcelony. Pożegnałem się ze wszystkimi. Nawet z Hazardem. Podkreślę. Nawet z Hazardem.

- Papa kochanie - Vini pocałował mnie w policzek. Zrobiłem to samo. - Miłej i bezpiecznej podróży tak? - kiwnąłem głową. Przytulił mnie bardzo mocno.

- Będzie bezpieczna - powiedziałem z uśmiechem i spojrzałem na telefon. - Chwila, bo Ter Stegen dzwoni - od razu po odebraniu słyszałem ten cudowny głos Niemca.

- DO JASNEJ CHOLERY GAVI PRZEGRAŁEM Z POLSKĄ I JAKIŚ MARNY KIWIOR MI STRZELIL! TOC NEUER JAK SIE DOWIE TO MNIE KURWA ZAJEBIE! - powiem tak. Jeśli miałem go na normalnej głośności, a słyszał Vinícius, mało tego przechodnie się nawet musieli obejrzeć.. śmiem twierdzić, że Stegen za bardzo drze pizde..

- Ciesz się, że to był tylko towarzyski - powiedziałem spokojnie. Oby się już nie darł.

- Jestem obrażony na Lewego - powiedział stanowczo. On chyba nie wie, co znaczy to sformułowanie jeśli chodzi o naszego szefa kuchni.

- No to Cię karmić nie będzie - nastała chwila ciszy. Marc musiał to przemyśleć.

- Jednak go lubię - powiedział przesłodzonym głosikiem. - Ale ten Kiwior to jakiś totalny pajac no - i zaczął obrażać Polaka, który wykradł mu bramkę. Super nieprawdaż?

- Tak słuchaj, bo ja do Barcelony wracam i trochę przeszkadzasz - usłyszałem jak głośno wciąga powietrze do płuc. Do mnie też nie będzie się odzywał.

- Taki jesteś.. okej - rozłączył się. Mogę się założyć, że zadzwoni na kamerce do Jude i będą oglądać koniki pony na messengerze.

- Zadzwoń jak dolecisz - pocałował mnie delikatnie w usta. Zarumieniłem się i wszedłem do samolotu. Nie wiecie nawet jak się zdziwiłem, kiedy dosiadł się do mnie Thibaut Nicolas Marc Courtois we własnej osobie. W ogóle jakie śmieszne mają chociaż jedno imie takie same. Niedługo nazwisko też. Znaczy wracając dosiadł się do mnie zmarnowany życiem.

- Cześć Gavi. Ter Stegen dzwonił i no.. - pokiwałem głową ze zrozumieniem. - Wiesz wkurwił by się bardzo mocno jakbym nie przybył no, więc lecę no nie - oparł się wygodniej o oparcie fotela.

- Ty to się z nim jednak masz - zaśmiałem się głośno. Zdzielił mnie delikatnie w kark.

- Chyba najgorzej jest, gdy tak na Ciebie zimno patrzy, ale po prostu coś od Ciebie chce, a tak to mały.. - spojrzał na mnie i oszacował mój wzrost. - Duży słodziaczek - rozmawialiśmy przez całą podróż. W końcu dolecieliśmy. Wysiedliśmy razem z samolotu.

- Załatwił Ci podwózkę? - pokiwał głową. No tak oczywiście cały Stegen. - To Pedri nas podwiezie chwilka - wyjąłem telefon i zacząłem dzwonić.

- Odbierze? - zapytał, a ja pokiwałem głową. SPRÓBOWAŁBY NIE.

- Haluuu mordko sprawa jest - odezwałem się słodko. Musi nas powieźć.

- Skąd? - oh jak on mnie dobrze zna. Mój najlepszy na świecie szofer.

- Lotnisko - pokazałem kciuk w górę Belgowi. Jesteśmy uratowani kurwa.

- Dwie minuty mi daj - no i po dwóch minutach siedzieliśmy już w jego samochodzie. Pedri uściskał mnie, ale też jego, bo to tak nie wypada, żeby tylko jedną osobę tak ten. Mój szofer zawiózł nas do hotelu. Dobrze, że bieżę aż 0 za godzinę, bo chyba bym zbiedniał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro