XI
-Gavi-
Wszedłem do kuchni już rano. Kiedy zobaczyłem tam tego Belga wszystko się wyjaśniło. Wlazłem na blat i wyciągnąłem szklankę z półki średnio zwracając na niego uwagę.
- Gdzie zgubiłeś Ter Stegena? - odezwałem się w końcu nalewając sobie soczku. Spojrzał się na mnie i delikatnie uśmiechnął.
- Nie może chodzić - wzruszył ramionami. No tak to przecież logiczne. Dalej szukał czegoś w szafce. Pominę to, że nie miał koszulki. - Ej Gavira wiesz może, gdzie są tutaj szklanki? - jebłem śmiechem. Obtarłem łzy i w końcu się odezwałem.
- Tam w szafce po prawo - kiwnął głową i ją otworzył. Wyjął z niej jedną sztukę. Widać, że Marc będzie go teraz wykorzystywał. No cóż. Takie życie z naszym bramkarzem.
- No tam nie szukałem - rozejrzał się prawdopodobnie szukając wzrokiem wody. Otworzyłem szafkę koło siebie i mu ją podałem. - Oo dzięki młody - nalał ją do szklanki i powędrował do pokoju. No pocieszny jest no. Się André trafiło.
No zrobiłem sobie śniadanie, które miałam zrobić. Jeszcze herbatkę dodatkowo. Usiadłem przy stole, a do pokoju wpadł Robert.
- Piedriego ukradli! - wyplułem swoją herbatkę. Naszego Pedriego!? Ukradi!? O cholera.
- Kto!? Kiedy!? - nie ręczę za siebie jeśli to..
- Nie wiem, ale go nie ma! - zaczęły się poszukiwania.
-Pedri-
Obudziłem się w miękkim łóżku. Nie mam pojęcia, gdzie jestem, a dodatkowo nie mogę chodzić. Cholera jasna teraz mnie porwali. Jacy sprytni, albo sprytny.
- Obudziłeś się! - do pokoju wszedł.. o kurwa.. JAKIM CUDEM DAŁEM SIĘ MU PORWAĆ!? Jestem czubem.
- Co ja tu robie? - Brazylijczyk podszedł do łóżka i mocno mnie przytulił. Posadziłem go sobie na kolanach uważając na nogę. Zarumienił się.
- Czy to ważne? - zaczął głaskać mnie po głowie. No cóż. Nie będę go wnerwiać, bo może być niebezpieczny. Choć może..
- Zamknij oczy - wykonał grzecznie moje polecenie. Położyłem go na łóżku i mimo nogi nad nim zawisłem. Pocałowałem jego usta, a on dopiero otworzył oczy. Przecież z łatwością mogę go zdominować. O tak jest już mój.
- P-pedri? - wyszeptał cicho. Zacząłem całować jego szyję, a on rozpiął sobie ochoczo koszulę. Przeleciałbym go, ale ta noga. Dzięki Militão. Zostawiłem go w końcu, bo przecież nie mogę się z nim zabawić.
- Bardzo chętnie bym się z tobą pobawił, ale nie mam jak - westchnąłem i podtrzymując się krzesła zacząłem myśleć, co ja mam zrobić. Spojrzałem się na drzwi. - Masz gdzieś mój telefon? - podał mi go. Jaki grzeczny.
- Proszę - uśmiechnął się słodko i zostawił mnie samego w pokoju. No tak fajnie.
- Dziękuję - mruknąłem i wybrałem numer do Gaviego.
- CICHO PEDAŁY PEDRI ŻYJE - usłyszałem w słuchawce. - Cześć kochany, gdzie Cię wcięło? - w sumie nie wiem, gdzie jestem. Wyjrzałem przez okno. Wszystko wiem.
- Madryt, hotel tych debili - dobrze, że się chociaż zorientowali, że mnie nie ma. Miło.
- Napisze do Viníciusa to odstawi Cię do nas w jednym kawałku - oho znowu ten Vinícius. No dobra fajnie, że się lubią to mnie odstawią w jednym kawałku. W sumie jął Gavi go.. to ja też go lubię. Tyle, że Gavi robi to trochę inaczej niż ja będę. Ja serio będę go tylko lubić.
- Dzięki.. - rozłączył się, a ja zamarłem widząc postać stojąca w drzwiach. O cholera jasna..
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro