Rozdział 2
Zbudziłam się nagle, gwałtownie wstając. Włosy kleiły mi się do twarzy tak samo, jak koszula nocna do ciała. Poduszki były porozrzucane po całym łóżku, kilka nawet znajdowało się na podłodze. W pokoju było ciemno, wszystko spowijał cień. Jedyne światło padało przez balkon, prosto u podnóża łóżka. Księżyc świecił w pełni i w żaden sposób nie przejmował się tym, że utrudniał mi sen.
Przetarłam dłońmi twarz i odetchnęłam ciężko parę razy. Popatrzyłam na balkon i zdecydowałam się wygrzebać spod pierzyn. Położyłam rozgrzane dłonie na zimnych klamkach dwudrzwiowego wyjścia, czując, jak przechodzą po mnie dreszcze. W końcu cicho nacisnęłam klamki i gołymi stopami wyszłam na balkon, by zaczerpnąć świeżego powietrza.
Cały zamek pogrążony był we śnie, zupełnie tak jak cała Avaloria, która rozpościerała się na horyzoncie. Blask księżyca oświetlał równie uśpiony ogród. Noc ledwie się zaczęła, a ja już miałam problemy z dotrwaniem do końca. Odwróciłam głowę w kierunku miasta. Już o poranku będą szykować konie i powóz na naszą przejażdżkę. Na samą myśl poczułam skurcz w żołądku. Sama nie byłam pewna, czy to ze stresu, czy z ekscytacji. Pewne jednak było, że musiałam iść spać, jeżeli chciałam w pełni korzystać z tego wydarzenia.
Zamknęłam balkon, złapałam za peniuar wiszący na parawanie i założyłam go, ciasno zawiązując w pasie. Znalazłam zapałki w szufladzie sekretarzyka i zapaliłam świecznik. Delikatnymi krokami przemierzałam z sypialni do salonu, aż w końcu z cichym skrzypnięciem drzwi, udało mi się wyjść z moich pokoi. Następnie idąc po dywanie, który dodatkowo tłumił moje kroki, starałam się nie zwracać uwagi na portrety rozwieszone wzdłuż korytarza, które z podejrzliwością mi się przyglądały. W końcu stanęłam w połowie holu przed odpowiednimi drzwiami i zapukałam w nie, rozglądając się, aby upewnić się, że nikt mnie nie widzi. Gdy pierwsza próba nie poskutkowała, powtórzyłam pukanie. I potem jeszcze raz. I jeszcze.
– Do diaska, znowu się coś pali?
Jax trzymał się mocno klamki, która miała mu pomóc utrzymać równowagę. Mrużył oczy, próbując przyzwyczaić oczy do światła, które rzucała na jego twarz moja świeca. Włosy miał całkowicie rozczochrane, a koszula nocna nie była zapięta.
– Znowu? – zdziwiłam się.
Przewrócił oczami, ale ledwie trzy sekundy później wyprostował się jak struna i spojrzał na mnie zaskoczony. Odchrząknął, spojrzał w dół na swoją koszulę i zaczął prędko ją zapinać.
– Celio, czy coś się stało? – zapytał w końcu, po tym, jak popatrzyłam na niego z politowaniem, gdy nie mógł zapiąć jednego z guzików.
– Znowu koszmary. – westchnęłam, a on spojrzał na mnie z przykrością. – Czy mogę cię prosić, żebyś ze mną posiedział? Muszę wypocząć przed jutrem, a nie ma innego sposobu.
– Tak, oczywiście. – przytaknął, na co uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Zabiorę tylko świecznik.
Kiedy w końcu wyszedł, z lekko poprawionymi włosami, czym zapewne musiał się zająć, kiedy zniknął w pokoju na zdecydowanie dłużej, niż wymaga zapalenie świeczki, szliśmy cicho, a nasze płomienie rzucały cień na ściany zamku.
– O co chodziło z pożarem? – zapytałam wciąż ściszonym głosem, kiedy byliśmy już w moim saloniku.
– Nic istotnego. – wzruszył ramionami. Spojrzałam na niego twardym spojrzeniem, za którym zdecydowanie nie przepadał, po czym westchnął. – Eliope piekła twój urodzinowy tort. Jedna z warstw się piekła, kiedy musiała wyjść z kuchni. Rugea miała go pilnować, ale poległa. Ciasto w końcu zaczęło się palić. Na szczęście szybko się tym zajęliśmy.
– Dlaczego mówisz mi o tym dopiero teraz?
– Nie było takiej potrzeby. – mruknął. – Z resztą, przecież chciałaś iść spać, zgadza się, księżniczko? – widząc, że nie mam zamiaru odpowiedzieć, prychnął pod nosem. – Mam spać w salonie czy u ciebie?
– Śniła mi się matka.
– Czyli u ciebie. – westchnął, wchodząc za mną do sypialni. Zatrzymał się, widząc bałagan wokół łóżka. Spojrzał na mnie, ale ja nie podnosiłam na niego wzroku. Zamiast tego odłożyłam świecznik i zaczęłam zbierać poduszki. – Zostaw. – powiedział, odbierając ode mnie następną poduszkę. – Połóż się, proszę.
Jax odstawił swój świecznik na blat sekretarzyka i zaczął sprzątać. Wraz z jednym silniejszym podmuchem, jego płomień zgasł. Ja natomiast położyłam swoją świeczkę na szafce nocnej i przykryłam się mocno kołdrą. Chłopak rozejrzał się, aż w końcu w ciemności pokoju odnalazł fotel, na którym zawsze siedział. Postawił go przy łóżku i wygodnie się na nim ułożył. Zdmuchnął moją świeczkę i uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco.
– Nie patrz tak na mnie, tylko śpij. – zaśmiał się cicho. – Jutro wielki dzień.
– Jax, złap mnie za rękę. – poprosiłam szeptem.
Wyciągnęłam dłoń na wierzch kołdry i przesunęłam w jego stronę. Spojrzał na mnie, jak gdyby się zastanawiał, ale w końcu kiwnął głową i uścisnął moją dłoń. Przymknęłam oczy, z małym uśmiechem na ustach. Czułam, jak moje ciało ogarnia ulga.
Po godzinie jednak wciąż nie spałam. Jaxonis spał z lekko rozchylonymi ustami, a głowa opadała mu na prawą stronę. Przyjrzałam mu się nieco dłużej i westchnęłam. Starając się jak najbardziej ograniczyć szelest pierzyn, wstałam z łóżka i poszłam na placach do salonu. Zabrałam stamtąd koc, którym następnie przykryłam śpiącego strażnika. Ponownie owinęłam się wszystkimi warstwami i zaśmiałam się, widząc, jak on beztrosko śpi.
***
– Jax. – szepnęłam, poruszając jego ramieniem. – Jax, wstawaj.
Obudziłam się skoro świt, gdy tylko pierwszy promyk słońca, któremu udało się wtargnąć do mojego pokoju, przyświecił mi w twarz. Chłopak spał w najlepsze, zwinięty na fotelu, przykryty kocem po uszy.
Czułam się okropnie, przeszkadzając mu, gdy smacznie sobie spał, ale nie miałam innego wyjścia. Dzień już wstał i lada chwila należało spodziewać się Hizmetty. Zwłaszcza dziś z uwagi na dzień, z pewnością powinna pojawić się wcześniej.
– Celio, idź spać, proszę. – mruknął, mocniej naciągając koc.
– Jax! – powiedziałam zdenerwowana, zrywając z niego okrycie.
Strażnik otworzył szeroko oczy i popatrzył na mnie zaskoczony. Rzuciłam koc na łóżko, a on czym prędzej wygramolił się z fotela i wyprostował.
– O co chodzi? – zapytał.
– Hizme zaraz tu przyjdzie. – oznajmiłam. Jaxonis rozumiał, że musi się stąd ulotnić jak najszybciej. – Cii. – przyłożyłam palec do ust i oboje znieruchomieliśmy. – Już idzie!
Powinien czym prędzej opuścić książęce pokoje. Pomijając fakt, że w ogóle nie powinien nigdy się tam pojawiać nocą, nie powinien być widziany, jak wychodzi o poranku. Nie mógł już wyjść drzwiami, bo nie udałoby mu się przemknąć niezauważonym. Nadeszła pora pobudki i po korytarzach plątało się mnóstwo służby. Musiał tu zostać.
– Na balkon! – zaproponowałam, popychając go w danym kierunku.
– Ogrodnicy z pewnością już pracują! – oburzył się, próbując dyskretnie wyjrzeć zza zasłony.
– Księżniczko, pobudka!
Spojrzeliśmy na siebie w popłochu. Oboje wstrzymaliśmy oddech i wyglądaliśmy tak, jakbyśmy najbardziej na świecie pragnęli teraz być niewidzialni. W końcu jednak mój umysł zaczął działać na najwyższych obrotach i zdecydowałam się wepchnąć Jaxa pod łóżko.
Gdy on się chował, ja starałam się jak najciszej i jak najszybciej przenieść fotel na swoje pierwotne miejsce, tak, aby Hizme nie zauważyła żadnych niestandardowych zmian w pomieszczeniu. Kiedy weszła do sypialni, aż wzdrygnęła się w drzwiach, widząc, że stoję przy oknie i odsłaniam zasłony.
– Nie do wiary! – zawołała. Byłam pewna, że gdyby miała wolne ręce, właśnie by je załamała. – Celio, jesteś już na nogach? Czy wszystko w porządku?
– Tak, Hizme. – prychnęłam pod nosem, przewracając oczami na ten przytyk. – Po prostu z nerwów nie mogłam już spać.
– Stresujesz się przejazdem przez miasto? – zapytała, podchodząc do mnie. Położyła mi ręce na ramionach i przyjrzała się twarzy.
– Nie wiem. – mruknęłam. – Bardzo się cieszę z tego powodu i jestem podekscytowana. Ale chyba część mnie się po prostu boi.
– Nie masz się czym przejmować, naprawdę. – uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco. – Będziesz się świetnie bawić. Poddani cię kochają. Jestem pewna, że zapamiętasz to jako jedno z najlepszych wydarzeń w twoim życiu. – ponownie przewróciłam oczami, ale nie mogłam powstrzymać uśmiechu. – A nawet jeśli wcale nie będzie aż tak cudownie, to później jest twój bal. Z pewnością to ci poprawi humor. – śmiałam się z nią nie zgodzić, ale nie chciało mi się kłócić. – A teraz idę przygotować kąpiel. Musimy się pośpieszyć.
Dziewczyna zniknęła w pokoju kąpielowym, a ja przez następne kilka sekund przysłuchiwałam się, czy aby na pewno nie postanowiła się po coś wrócić. W końcu zajrzałam pod łóżko, a strażnik popatrzył na mnie wściekłym wzrokiem. Szeptem wytłumaczyłam mu szybki plan – podczas kąpieli Hizme zazwyczaj kompletuje mój strój, dlatego musiałam zatrzymać ją jak najdłużej, tak żeby Jax bez problemu mógł się ulotnić.
W końcu mnie zawołała i pomogła pozbyć się całego nocnego stroju. Kiedy byłam już w wodzie, na moją prośbę dodała więcej aromatycznych olejków. Kątem oka widziałam, że zamierza już wychodzić – nigdy jej nie potrzebowałam, bo zawsze przez następne piętnaście minut leżałam bez ruchu w wannie z zamkniętymi oczami i próbowałam rozluźnić wszystkie mięśnie. Teraz jednak nie mogłam pozwolić jej mnie opuścić.
– Hizme, proszę, czy możesz umyć mi włosy?
Spojrzała na mnie dosyć zaskoczona, bo mycie włosów zawsze pozostawiałyśmy na sam koniec kąpieli. Teraz nawet nie zdążyłam choćby wziąć do ręki mydła. Nie mogła jednak protestować, więc posłusznie do mnie wróciła i zajęła się włosami. A ja modliłam się w głębi duszy, żeby Jaxonis wykorzystał ten moment i zniknął z moich pokoi.
***
– Siostro, wyglądasz rozkosznie jak zawsze.
Fidelis uśmiechnął się na mój widok, kiedy wchodziłam do jadalni. Wstał od stołu i podszedł do mnie, żeby się przywitać. Ucałował moją dłoń, na co pacnęłam go drugą ręką w ramię i przewróciłam oczami.
– Wszystkiego dobrego z okazji twoich urodzin, Celio.
Wyciągnął ręce i uścisnął mnie mocno. Odwzajemniłam ten ciepły uścisk, przytulając głowę do jego ramienia. Uśmiechał się do mnie ciepło, doskonale wiedząc, że to nie był dla mnie prosty dzień. Podał mi swoje ramię i doprowadził do stołu. Odsunął dla mnie krzesło, po czym oboje zasiedliśmy do śniadania.
– Dzień dobry, Irini. – powiedziałam, uśmiechając się do kobiety siedzącej na wprost mnie. – Smacznego.
– Dzień dobry. – kiwnęła głową. – Dziękuję, wzajemnie. – odparła, nawet nie mrugając. Zgarniała nożykiem masło i rozsmarowywała je na chlebie.
– Czy ojciec pojawi się na śniadaniu? – zagadnęłam, zastanawiając się nad tym, co zjeść.
– Król zjadł śniadanie w swoich komnatach. – odparła, ściskając mocniej chleb. – Czeka na was, aż skończycie. Powóz jest już gotowy. – pokiwałam głową. Wyciągnęłam dłoń po placuszek owocowy, a Irini westchnęła, zauważając nasz brak zaangażowania w rozmowę. – Po powrocie z przejażdżki mamy jeszcze zaplanowaną lekcję rysunku, Celio. Na prośbę króla dzisiejszy plan zajęć został skrócony, dlatego postanowiłam zrezygnować z lekcji muzyki.
– Bardzo dziękuję, Irini. – uśmiechnęłam się do niej. – Czy możemy rozłożyć sztalugi w ogrodzie? Piękna dziś pogoda.
– Jeżeli tylko nie będzie to przeszkadzać w przygotowaniu ogrodu do balu. – przytaknęła. – Poproszę o to Felipe. – odchrząknęła, wycierając usta serwetką. – Życzę udanej podróży.
Wstała z gracją ze swojego miejsca, delikatnie wsunęła krzesło i ledwo stukając pantoflami o posadzkę, wyszła z jadalni. Przy okazji przywołała do siebie Felipe, który czekał jak zawsze przy drzwiach. Popatrzyłam na brata, który w całkowitym milczeniu zajadał się swoim śniadaniem.
– Nie rozumiem, dlaczego ojciec nie pozwolił, żeby jechała z nami. – mruknęłam, biorąc łyk herbaty.
– Może innym razem. – wzruszył ramionami. – To twoje urodziny, ojciec nazwał to przejazdem rodziny królewskiej. Chcą widzieć ciebie, nie Irini.
– Irini jest z rodziny królewskiej. – powiedziałam twardo, prostując się sztywno na krześle. – Od kiedy tak bardzo zgadzasz się ze zdaniem ojca, Fidelisie?
– Nie zgadzam się. – prychnął. – Po prostu tłumaczę ci, jak wygląda sytuacja. Marzyłaś o tym przejeździe i chcę, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Nie można pozwolić na prowokowanie ojca, bo ten gotów jest w każdej chwili odwołać wyjazd.
– Wiem. – westchnęłam, kładąc dłoń na jego dłoni. Ścisnęłam ją mocniej, na co on odetchnął ciężko i spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem. – Przepraszam, że się uniosłam.
– Jedz, Celio. – kiwnął głową na leżące przed nami stosy pyszności przygotowanych przez kucharki. – Musisz mieć dziś dużo sił. Jestem pewien, że obecność Jaxa na balu sprawi, że zostaniesz na nim dopóty, dopóki pałacu nie opuści ostatni gość. – zaśmiał się, na co przewróciłam oczami. – Co? Zawsze uciekasz przed północą. To będzie duża odmiana.
– Po prostu zatkaj się kanapką, Fid.
Kiedy kończyliśmy jeść, w jadalni pojawiła się Eliope. Nie chcieliśmy, żeby stała i czekała, aż wstaniemy od stołu, więc udało nam się zachęcić ją do podejścia do nas. Za nic jednak nie chciała usiąść i zjeść cokolwiek. Udało mi się przekazać jej jeszcze parę dodatkowych wskazówek co do deserów na dzisiejszym balu, Fidelis natomiast dopytywał o to, czy niczego na kuchni nie brakuje. Widać było po twarzy kucharki, że zbywa te wszystkie pytania, świadoma, że kompletnie się na tym nie znamy i nasze pytania są raczej w charakterze grzecznościowym. Dlatego też zaczęła nas wypytywać o to, czy śniadanie było smaczne, bo sama wszystkiego dopilnowała, żeby było idealnie smaczne w ramach tak ważnego dnia.
– Mówisz tak, jakbyśmy kiedykolwiek powiedzieli, że coś nam nie smakowało. – mruknął książę.
– To kilka nowych przepisów, muszę wiedzieć, czy przypadły wam do gustu. – uśmiechnęła się do niego z pobłażaniem. – Kochanie, naszykować ci trochę ciasteczek na drogę? – szepnęła do mnie.
– Dziękuję, Eliope, ale będę zbyt podekscytowana, żeby cokolwiek ugryźć. – zaśmiałam się, łapiąc ją za ręce.
– Ja nie będę miał takiego problemu. – wzruszył ramionami.
– Na całe szczęście ciebie nikt nie pytał.
– Przestańcie. – burknęła, zawiedziona naszym zachowaniem. – Powinniście już iść. Król nie będzie na was czekał cały dzień. – wstaliśmy od stołu i oboje po kolei pocałowaliśmy Eliope w policzek, dziękując jej za śniadanie. – Zmykajcie stąd. Miłej przejażdżki. Wszystkiego najcudowniejszego, dziecko. – kobieta przytuliła mnie szybko do piersi, po czym odsunęła za ramiona i pocałowała w czoło. Potem pogoniła nas, żebyśmy czym prędzej wyszli z jadalni. – Rugea! Dlaczego jeszcze tego nie sprzątnęłaś?! Przeklęte dziewczę...
Eliope z irytacją na twarzy, szybkimi i pewnymi ruchami przeszła przez całą jadalnię, żeby następnie wpaść do kuchni, po tym, jak przeciąg zamknął za nią drzwi z hukiem. Felipe jeszcze przez parę sekund stał w drzwiach. Zaśmiał się pod nosem, pokręcił głową i wyszedł wraz z królewskim rodzeństwem.
***
Razem z Hizme wybrałyśmy delikatną błękitną suknię z krótkimi bufiastymi rękawkami i białą wstążką zawiązaną w kokardę w pasie. Skromną tiara, którą ojciec prosił, abym włożyła, mieniła się w promieniach słońca, a jej błękitne kamienie idealnie komponowały się z suknią. Czułam, jak ręce zaczynają mi się pocić w białych rękawiczkach.
Staliśmy na schodach przed wejściem do zamku. Woźnica ostatni raz sprawdzał, czy wszystkie konie mają się w porządku. W tym samym czasie pozostali otwierali drzwiczki dorożki. Ojciec podał mi dłoń, kiedy stanęłam na schodek, by wejść do środka. Wszedł drugi, a za nim Fidelis we fraku w tym samym odcieniu, co moja suknia. Delikatny wietrzyk poruszał kosmykami jego włosów, przed co parę niesfornych loków opadło mu na czoło.
Król Sapius wydał rozkaz i ruszyliśmy, zostawiając za sobą zamek. Na schodach stał Jaxonis i uśmiechał się do mnie pokrzepiająco. On jeden wiedział, jak bardzo się denerwowałam. Gdy spojrzałam wyżej, zauważyłam w jednym z okien postać ukrywającą się za zasłoną. Irini musiała zobaczyć, że ją odkryłam, ponieważ czym prędzej zniknęła, pozostawiając po sobie tylko złudzenie.
– Szkoda, że Jaxonis nie mógł jechać z nami. – mruknął do mnie Fidelis. – Też powinien móc wyrwać się z zamku.
– Mamy wystarczająco dużo doświadczonych strażników. – odpadł ojciec. Najwyraźniej księże zdecydowanie nie był dyskretny. – To nie zabawa w chowanego w królewskich ogrodach. To przejazd przez miasto, wszystko może się wydarzyć. W gotowości muszą być najlepsi z najlepszych.
– Jaxonis jest jednym z najlepszych. – oburzyłam się. – Przecież to syn Emrika!
– To młody chłopak, który chodzi za tobą krok w krok po zamku. – prychnął. – Nie ma absolutnie żadnego doświadczenia.
Pokręciłam minimalnie głową, tak żeby nie widział, że się z nim nie zgadzałam. Jax może faktycznie spędzał większość czasu w moim towarzystwie, jednak w niczym mu to nie ujmowało. Jego ojcem był najlepszy strażnik samego króla, a do bycia strażnikiem przyuczał go już od najmłodszych lat. Wiele razy pojedynkowali się z Fidelisem w ramach ćwiczeń czy zabawy i był w tym niezawodny.
Zamek znikał za drzewami, a my przejeżdżaliśmy przez środek parku. Zieleń zdominowała wszystkie pozostałe kolory, jedynie kwiaty przy fontannach się wyróżniały. Panowała zadziwiająca pustka, biorąc pod uwagę fakt, że park był ulubionym miejscem nie tylko arystokracji, ale i zwykłych mieszkańców miasta. Przejazd ogłoszony był jako „przejazd rodziny królewskiej przez miasto”, co sprawiało, że tłumy z parku przeniosły się na ulice.
Wyłamywałam palce u dłoni, czując napływający w żołądku stres przeplatany z cienką nicią ekscytacji. Fidelis, widząc to, złapał mnie za rękę, a kiedy spojrzałam na niego zaskoczona, uśmiechnął się ciepło. Podał mi wachlarz, który przyjęłam z wdzięcznością. Robiło mi się duszno.
Gdy zbliżyliśmy się do miasta, usłyszeliśmy wiwaty i oklaski. Pierwsi oczekujący mieszkańcy mogli już widzieć nadjeżdżający powóz. Z radości aż podniosłam się z miejsca, na co brat złapał mnie szybko za ramię i pociągnął z powrotem w dół. Ojciec, który siedział naprzeciwko, podniósł na mnie wzrok i zmarszczył brwi. Odchrząknęłam, wyprostowałam się i całkowicie wciągnęłam się w oglądanie tego, co wokół mnie.
Gdy wjechaliśmy do miasta, moje oczy otwierały się jeszcze szerzej. Ludzie rzucali kwiaty na ulicę, którą podążały nasze konie i wymachiwali rękami oraz małymi flagami Avalorii. Miasto emanowało szczęściem. Na każdym balkonie powiewała flaga państwa, na niektórych rozpościerały się girlandy z flagą i herbem rodziny królewskiej.
Cała nasza trójka wyprostowała się na naszych miejscach i zaczęła machać do ludu. Ludzie uśmiechali się, nawet płakali, a ja nie potrafiłam nie odpowiadać na ten widok własnym uśmiechem. Pragnęłam złapać ich za ręce, uścisnąć, ale dzieliła mnie zbyt duża odległość.
W jednym z tłumów nagle wyrosła mała twarzyczka, która machała do mnie intensywnie obiema rękami. Chłopak obok podniósł małą dziewczynkę, która ginęła w tłumie i posadził na swoich barkach, żeby mogła widzieć powóz, co sprawiło jej ogromną radość. Choć on w ogóle nie wydawał się zainteresowany przejazdem i nawet na nas nie patrzył, dziewczynka wyglądała, jakby tak samo, jak ja, spełniła dziś jedno ze swoich marzeń. Popatrzyłam jej prosto w oczy i z wielkim uśmiechem pomachałam do niej, na co w jej oczach pojawiły się łzy, które zaraz zaczęły spływać po policzkach, jednak nie przestawała wymachiwać dłońmi.
– Celio, machaj do tłumu, nie do jednostki. – usłyszałam nagle głos ojca, co całkowicie wyrwało mnie z tej małej scenki. Popatrzyłam na niego zaskoczona, ale on dalej machał to w jedną, to w drugą stronę bez jakichkolwiek emocji. – Należy machać do tłumu, żeby nikt nie czuł się pominięty. Takie zachowanie rodzi konflikty. Jesteś tu dla ludu, dla poddanych. I witasz ich, jako poddanych. – słyszałam, jak Fidelis westchnął, ale ojciec zdawał się tego nie zauważyć. – Czy Irini cię tego nie nauczyła? Przecież to nie jest twój pierwszy przejazd.
– Ostatni raz przejeżdżałam przez miasto piętnaście lat temu. – odparłam z żalem. Nie potrafiłam zrozumieć tego, dlaczego ojciec tak bardzo zamknął się w zamku po śmierci matki. – I to z okazji podpisania z Misthaven paktu o tym, że dziedzic tronu Avalorii równocześnie dziedziczyć będzie tron Misthaven.
– Rozumiem, że tym razem jest to przejazd z okazji twoich urodzin i dlatego każdy patrzy na ciebie w porównaniu do tamtego przejazdu, jednak etykieta nie powinna się zmieniać.
– Ojcze, Celia miała wówczas pięć lat. – wyjaśnił książę, widocznie zirytowany obojętnością i ignorancją króla. – Ledwie potrafiła składać zdania, a co dopiero mówić o etykiecie.
– Brałem udział w przejazdach z uprzednim królem, odkąd miałem trzy dni i matka kołysała mnie na rękach. – odparł. – A mimo to nigdy nie miałem problemu z etykietą. Ani razu nawet nie zapłakałem. To kwestia wychowania. Porozmawiam o tym z Irini.
Przymknęłam oczy, czując żal, że znowu za mój najmniejszy błąd musiała obrywać bogu ducha winna księżniczka Misthaven. Król Sapius zlustrował wzrokiem swojego syna i nie odezwał się już ani słowem, uznając temat za zamknięty. Każde z nas odwróciło się w inną stronę, za to wszyscy machaliśmy dłońmi w ten sam mechaniczny, wyuczony sposób.
Ulica, którą przejeżdżaliśmy, zdawała się nie kończyć, tak samo, jak tłum, który bezustannie wiwatował na nasz widok. Starzy i młodzi, kobiety i dzieci, bogaci i biedni zjednoczyli się w tej jednej chwili, żeby zobaczyć rodzinę królewską na ulicach swojego miasta, po raz pierwszy od wielu lat. Dopiero teraz docierało do mnie, że to było przełomowe wydarzenie nie tylko w moim życiu, ale też w ich.
Gdy ukradkiem spoglądałam na Fidelisa, widziałam, że on tak samo, jak ja, kiedy tylko mógł, nie słuchał poleceń ojca. Uśmiechał się szeroko i figlarnie do wszystkich młodych kobiet, które patrzyły na niego z uwielbieniem i machał bezpośrednio do każdego dziecka. Kiwał z uznaniem głową do starszych od siebie mężczyzn, którzy z dumą odpowiadali mu tym samym. Widziałam, że w ich oczach rosła nadzieja na władcę, który będzie z ludem bez względu na wszystko – nie zamknie się w czterech ścianach, uciekając przed poddanymi, jak gdyby byli tylko przedmiotem.
Mimo upływu lat nie pojmowałam, jak nastąpiła w ojcu tak diametralna zmiana w zachowaniu. Śmierć Savity miała na to zdecydowanie ogromny wpływ i tłumaczyła potrzebę samotności i zamknięcie się w zamku. Nie wyjaśniała jednak tego chłodu w stosunku do poddanych, z którymi przecież kochał przebywać jako jeszcze książę, a nawet i w pierwszych latach panowania.
– Kiedy zrobimy postój? – zapytałam, opuszczając na chwilę dłoń, którą machałam i odwróciłam się do ojca.
– Nie mamy zaplanowanego postoju. – odparł, nawet nie odrywając wzroku od tłumu.
– Ależ... Jak to, ojcze? – zdziwiłam się, a zaciekawiony Fidelis zaczął przysłuchiwać się rozmowie. – Przecież... Myślałam, że planowany jest postój, by wyjść na dziedziniec miasta i poobcować chwilę z poddanymi.
– Słucham? – zapytał zaskoczony. – O czym ty mówisz, Celio?
– Mama... Słyszałam, że zawsze, kiedy przejeżdżaliście przez miasto, mieliście postój, żeby choć chwilę porozmawiać z ludźmi. – wyjaśniłam, a oczy ojca w momencie pociemniały.
– Królowa nigdy czegoś takiego nie robiła. – odpadł. – Celio, zdaje się, że zbyt długi czas na słońcu ci zaszkodził. Pora wracać. Musisz być w doskonałej formie na wieczornym balu. – ojciec zastukał w bok powozu, zanim zdążyłam się odezwać. – Wracamy do zamku.
– Ależ Wasza Wysokość, jeszcze mamy kilka miasteczek, zanim dotrzemy do zamku. – wyjaśnił zdezorientowany woźnica. – Musielibyśmy zawrócić i jechać tą samą trasą.
– Więc zawróć! – rozkazał. – Emriku, dopilnuj, żebyśmy znaleźli się w zamku jak najszybciej. Księżniczka gorzej się poczuła.
Strażnik kiwnął głową i zbliżył się na swoim koniu do woźnicy. Razem omawiali jak postąpić w tej sytuacji. Jeżeli Emrik LeBlanc był jakkolwiek zdezorientowany tą nagłą decyzją króla, to nie dał tego po sobie poznać. Był niezwykle profesjonalny w swoim fachu.
Wracaliśmy tą samą ulicą, którą jechaliśmy od zamku. Tłum zdecydowanie się przerzedził, jako iż ludzie byli pewni, że rodzina królewska wracając do pałacu, przejedzie przez pozostałe miasta. Nikt nie spodziewał się, że przejedziemy tu ponownie. Wjazd powozu sprawił poruszenie, ludzie zaczęli przybiegać, żeby sprawdzić, co się stało. Machaliśmy do nich bez entuzjazmu, wyprani z emocji. Nie wiedzieli, czemu tak naprawdę wracaliśmy tą drogą. I pragnęłam być na ich miejscu.
W wejściu do zamku nie czekał nikt. Zdawało się, jakbyśmy byli niechcianymi gośćmi we własnym domu. Dopiero słysząc jakieś poruszenie na zewnątrz, w drzwiach pojawił się Felipe, który zmarszczył brwi na widok naszego powozu. Zaraz za nim po schodach z piętra zbiegła zaaferowana Irini i zatrzymała się dopiero przy lokaju. Obrzuciła nas wzrokiem, po czym spojrzała na Sapiusa. Zacisnęła usta w linię i wyprostowała się, wygładzając fałdy sukni dłonią.
– Wasza Miłość, czy coś się stało? – zapytał Felipe, kiedy wchodziliśmy po schodach. – Nie spodziewaliśmy się, że Wasza Wysokość wróci tak szybko.
– Księżniczka gorzej się poczuła. – oznajmił, na co ja spuściłam wzrok. – Należało wracać, by wystarczająco odpoczęła przed balem.
Irini spojrzała na mnie z niepokojem, ale nie odważyłam się podnieść głowy. Fidelis popatrzył na nią ze zmarszczonymi brwiami i napiętą szczęką i chyba zrozumiała, że lepiej będzie, jeśli nie będzie drążyła tematu.
– Felipe, chcę widzieć całą korespondencję, którą odłożyłem na jutro zaraz w moich komnatach. – wydał rozkaz, na co lokaj przytaknął. – Obiad zjem u siebie.
Król stanowczym krokiem wszedł do zamku i szedł środkiem w kierunku schodów, jakby doskonale wiedział, że wszyscy teraz na niego patrzą. Starszy mężczyzna podążał za nim krok w krok, bez przerwy mówiąc coś do niego.
– Co boli cię tym razem? Palec u ręki od machania, czy głowa od nadmiaru słońca? – zapytała z sarkazmem ciotka. Skrzywiłam się, na co prychnęła. – Czyli zgadłam. Miałaś okazję choć wjechać do miasta?
– Tak, byliśmy w połowie drogi, kiedy padł rozkaz powrotu. – odpowiedział za mnie brat. – Celii bardzo się podobało i z pewnością będzie o tym myśleć przez najbliższe dni.
Uśmiechnęłam się krzywo, co chyba nie przekonało Irini. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pretekstu, który umożliwiłby mi zniknięcie stąd. Wtedy dostrzegłam na końcu korytarza Jaxonisa, który rozmawiał z Hizmettą. Odwrócił się do mnie, jakby poczuł mój wzrok na sobie, stawiając kroki naprzód, kończył rozmowę z Hizmę. On czym prędzej ruszył do mnie, a ona zniknęła na schodach, zapewne, żeby zaraz znaleźć się w moich pokojach i szykować garderobę na bal.
–Książę. Księżniczko. – Jax skłonił się nisko, podchodząc do nas. Odetchnęłam delikatnie z ulgą i machnęłam ręką, żeby się podniósł.
– Przejdę się po ogrodzie. Muszę rozprostować nogi. – oznajmiłam.
– Ogrodnicy pracują, żeby wykończyć wszystko na wieczór. – odparła kobieta. – Powinnaś udać się do siebie i odpocząć tak, jak nakazał król.
– Wiem lepiej, czego potrzebuję. Dziękuję Irini.
Złapałam za fałdy sukni i pewnym krokiem ruszyłam wzdłuż korytarza, żeby jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz. Ciotka wydawała się oburzona takim zachowaniem, ale miała pod ręką jeszcze Fidelisa, od którego mogła dowiedzieć się więcej na temat całej przejażdżki. Jeżeli tylko zdąży go usidlić, zanim czmychnie do kuchni, by opowiedzieć wszystko Eliope.
– Nie nudziłeś się beze mnie? – prychnęłam, gdy pchnęłam drzwi na taras. Moją twarz owiał delikatny wietrzyk, a wraz z nim zapach królewskich róż.
– Okropnie. – zakpił Jax. – Hizme kompletnie nie zna się na żartach.
– Mówię poważnie. – przewróciłam oczami, schodząc po schodach. – Jestem taka wściekła, że ojciec nagle zmienił zdanie o podróży! – wypaliłam nagle, aż chłopak się zatrzymał. Zdjęłam pantofelki, od których już zaczynały mnie boleć nogi i położyłam gołe stopy na świeżo przystrzyżonym trawniku. Jaxonis spojrzał na mnie z konsternacją, ale dalej szedł ze mną ramię w ramię. – A było tak wspaniale, Jax! Ci ludzie... Naprawdę czułam, że mnie kochają, że wierzą we mnie. Krzyczeli, machali, nawet płakali! Chciałam płakać razem z nimi.
– Jestem pewien, że to nie był twój ostatni przejazd, Cel. – uśmiechnął się do mnie ciepło. – Z pewnością zrobiłaś na nich świetne wrażenie. Wiedząc, jak cudowną mają księżniczkę, będą chcieli widzieć ją jak najczęściej.
– Gdyby to ode mnie zależało, byłabym w tym miasteczku codziennie. – mruknęłam. Zatrzymaliśmy się przy białej ławeczce koło żywopłotu. Usiadłam na niej, odkładając niedbale pantofelki. Machnęłam na strażnika ręką, żeby usiadł obok mnie. – Ale chyba nie wszyscy byli zachwyceni... Mam wrażenie, że niektórzy specjalnie starali się nawet na nas nie spojrzeć.
– Przeciwnicy monarchii? Rebelianci?
– Nie wiem, nie mam pojęcia. – wzruszyłam ramionami. – Nie należy od razu wysuwać pochopnych wniosków. Może po prostu nie byli zainteresowani księżniczką.
– Mieli szansę zobaczyć jedyną córkę swojej ukochanej królowej pierwszy raz od piętnastu lat i nie byli tym zainteresowani? – prychnął. – Nawet jeżeli, to powinni być zainteresowani Fidelisem. To przyszły władca, którego też często nie widzą, każdy powinien chcieć zobaczyć kogoś, kto w przyszłości będzie o nich wszystkich decydować.
– Zmieńmy temat. – uniosłam dłoń, żeby przestał mówić. – Nienawidzę, kiedy robisz się taki służbowy.
– Celio, jestem królewskim strażnikiem. Moim obowiązkiem jest wynajdywanie podejrzanych zachowań i eliminowanie ich dla twojego bezpieczeństwa.
– Jax, ale znamy się od dziecka. Nie jesteś tylko strażnikiem, tylko przyjacielem. – powiedziałam, mocno zaciskając usta. Chłopak zmarszczył brwi i odwrócił się ode mnie, na co westchnęłam ciężko. – Tak jak mówiłam, zmieńmy temat. Czy wybrałeś już może frak na bal?
– Tak. – westchnął. – Fidelis na szczęście jest podobnej postury. Ale o trzy ciastka za dużo i koszula może odmówić współpracy. – zaśmiał się, na co nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Będę cię mieć na oku. – prychnęłam. – Naprawdę bardzo się cieszę, że będziesz tam ze mną. Może dzięki tobie, będzie trochę mniej drętwo. – szturchnęłam go ramieniem, na co pokręcił głową.
– Miałem zamiar raczej się nie wyróżniać i stać gdzieś w kącie z kieliszkiem szampana.
– Nie ma takiej opcji! – oburzyłam się. – Cały bal spędzisz ze mną. Pierwszy taniec mam zarezerwowany dla Fidelisa, ale reszta jest twoja! Uratujesz mnie przed tymi wszystkimi gburami. – usłyszeliśmy bicie zegara na jednej z zamkowych wież. Jaxonis podniósł się z ławki i złożył ręce za plecami. – Przecież potrafisz tańczyć, prawda? – pytanie było raczej retoryczne. Nie potrafiłam zapomnieć godzin katorżniczej pracy Irini i nauczyciela tańca, którzy próbowali wykrzesać ze mnie cokolwiek, w czym pomagał im Jaxonis.
– Oczywiście, że potrafię. – prychnął. – Nie jestem jakimś wieśniakiem z prowincji, żeby nie potrafić tańczyć.
– Nie obrażaj mieszkańców prowincji. Z pewnością znają wiele ciekawych tańców. – pokręciłam głową, podnosząc się z ławki. – Lada chwila będę musiała zacząć się przygotować. Chcę jeszcze chwilę odpocząć.
– Nie obrażam. – oburzył się, również wstając. – Mieszkam od dziecka na dworze, wychowywałem się w towarzystwie królewskiego rodzeństwa. Potrafię tańczyć lepiej niż nie jeden De Montclair.
– Przekonamy się. – uśmiechnęłam się do niego cwanie, na co zmarszczył brwi.
Razem ruszyliśmy w drogę powrotną do zamku. Służba rozstawiała stoliki w ogrodzie, gdzie również znajdować się miał poczęstunek. Ogrodnicy montowali świeże świece w latarenkach. Felipe biegał od jednego miejsca do drugiego, sprawdzając, czy wszystko jest tak, jak powinno. W kuchni również z pewnością Eliope uwijała się jak w ukropie, żeby przygotować wszystko idealnie na czas.
Szliśmy pustym korytarzem. Wszyscy wydawali się zajęci przygotowaniami. Nie mogłam nigdzie dojrzeć Hizme, co prawdopodobnie znaczyło, że czeka już na mnie w moich pokojach. Co tym samym przekreślało moją chwilę na odpoczynek.
– Zobaczymy się pewnie już na balu. – oznajmiłam, kiedy stanęliśmy przed moimi drzwiami. – Nie czekaj tu, nie ma potrzeby mnie pilnować. – Jax chciał coś powiedzieć, ale podniosłam dłoń, nakazując mu milczenie. – Też będziesz na tym balu. Powinieneś zacząć się szykować.
Nie mówiąc nic więcej, weszłam do środka, zamykając przed nim drzwi. Hizmetta, która siedziała na fotelu w saloniku, nagle zerwała się na równe nogi, przez co obręcz, którą wyszywała, upadła na ziemię. Szybko ją podniosła, robiąc się cała czerwona na twarzy i nie odzywając się ani słowem zaprowadziła mnie do pokoju kąpielowego, gdzie czekała już na mnie wanna z parującą wodą i pachnącym różanym olejkiem. Wyglądała na zadowoloną, kiedy zachwycałam się zapachem wody.
***
– Jesteś tu gościem, ale nie zapominaj, że wciąż jesteś strażnikiem. – oznajmił poważnie, stając koło młodszego strażnika przy podwyższeniu, na którym znajdował się królewski tron. – Nie możesz zaniedbywać swoich obowiązków. Przysięgałeś, a przysięga...
– ...ponad wszystko. Tak, tak, wiem. – przytaknął Jaxonis. Odsłonił dłonią połę fraku, ukazując przymocowaną do pasa pochwę z mieczem. – Jestem zawsze na służbie, ojcze.
Emrik LeBlanc spojrzał na syna z błyskiem dumy w oczach i poklepał go po ramieniu, na co ten nieznacznie się uśmiechnął. Musieli się rozejść, ponieważ na salę wypełnioną gośćmi wchodził król Sapius. Wszyscy złożyli niski pokłon, a on majestatycznym krokiem wchodził po schodach, tylko po to, żeby nawet nie tknąć parkietu i od razu usiąść na tronie, na którym miał zamiar pozostać zapewne do zakończenia uroczystości.
Obserwowałam tłum zza przeszklonych ścian sali, ukrywając się za jedną z wielkich zasłon. Fidelis patrzył na mnie z politowaniem, ponieważ on bez skrępowania stał centralnie przed szybą i bezceremonialnie się wszystkim przyglądał. Jego zgniłozielony frak sprawiał, że nawet podczas tej dziecinnej czynności prezentował się należycie królewsko.
– Moglibyśmy tam wejść i mieć już wszystko za sobą. – mruknął, zerkając na mnie. – Im dłużej będziesz zwlekać, tym gorzej dla ciebie.
Fioletowe falbany mojej sukni zaszeleściły, kiedy zmieniałam pozycję na dogodniejszą. Loki, o które tak misternie zadbała Hizme, zaczęły drapać mnie w odkrytą szyję i ramiona.
– Katujesz mnie i siebie.
Westchnęłam ciężko, odrzucając od siebie zasłonę. Podciągnęłam białe rękawiczki, które zdążyły mi się lekko zsunąć i wyciągnęłam dłoń w stronę brata. Zawiązał mi na nadgarstku wstążkę z karnecikiem, w którym na pierwszym miejscu znajdowało się niezmiennie od lat jego imię. Wygładziłam dłońmi dekolt i skromne rękawki, po czym zamaszystym ruchem odgarnęłam włosy na plecy. Fidelis uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, ścisnął moją dłoń na pocieszenie i ruszył przez drzwi do sali. Słyszałam, jak po sali rozchodzą się witające go oklaski.
Stanęłam przed drzwiami, złączyłam dłonie przed sobą i kiwnęłam na służącego, który otwierał drzwi. Wyprostowałam się i stawiając miarowe kroki, uważając, by nie potknąć się w tak ważnym momencie, wkroczyłam na salę balową.
– Księżniczka Avalorii, Jej Wysokość Celia Mauvenubes! – rozbrzmiało po wnętrzu, na co goście się ukłonili. Ledwie ostatni zdążyli się podnieść, a już rozniosły się oklaski. – Niech żyje!
– Niech żyje! Niech żyje! Niech żyje!
Czułam, jak zaczyna mnie boleć szczęka od sztucznego uśmiechu, więc czym prędzej zeszłam z balkonu. Pierwszym celem, jaki planowałam zaliczyć, był stolik ze słodkościami i szampanem.
– Wyglądasz naprawdę czarująco, Celio.
Uśmiechnęłam się pod nosem, nakładając na talerzyk małą malinową babeczkę. Mój towarzysz wziął do ręki dwa kieliszki wypełnione szampanem.
– Ciężko nie powiedzieć tego samego o tobie, Jax.
W odpowiedzi usłyszałam prychnięcie, na co przewróciłam oczami. Wyciągnęłam rękę po równie rozkosznie wyglądającą babeczkę w kolorze morza, jednak zrezygnowałam na rzecz bananowej posypanej wiórkami czekolady. Kochałam kreatywności i kunszt Eliope całym sercem. Podniosłam wzrok na Jaxa i wtedy kawałek babeczki utknął mi w gardle.
– Hrabia De Montclair! – odkaszlnęłam, czym prędzej zakrywając usta dłonią w rękawiczce. – Proszę mi wybaczyć tę pomyłkę. Nie spodziewałam się, że to pan.
Obok nie stał mój najdroższy przyjaciel, a jeden z najbardziej rozchwytywanych młodzieńców ostatniego czasu. Niestety Carmmar nie miał nic do zaoferowania, oprócz tytułu i majątku. Znając go od lat, zdążyłam się przekonać o jego płytkim charakterze, wąskich horyzontach, wiecznych przechwałkach i wysokim mniemaniu. To jednak było najmniej ważne – najważniejsze bowiem, że już teraz miał tytuł hrabiego, a gdy tylko jego ojciec postanowi wreszcie przejść na tamten świat, odziedziczy wyczekiwany tytuł markiza. I właśnie to pociągało ich w nim najbardziej.
– Wybaczę tylko, jeżeli obieca mi księżniczka pierwszy taniec. – uśmiechnął się, podając mi kieliszek. Przechyliłam go szybko, żeby ulżyć poharatanemu gardłu.
– Niestety jak zawsze pierwszy taniec należy do mojego umiłowanego brata. – odwróciłam głowę w poszukiwaniu osobnika tej samej krwi, żeby prosić go o ratunek, ale nigdzie nie mogłam go dojrzeć. – Wierzę, że zadowoli się pan następnym? – walcząc z wewnętrzną niechęcią, wyciągnęłam do niego rękę z karnecikiem, na którym ochoczo się wpisał.
– Będę zaszczycony. – ukłonił się z uśmiechem. – Zdrowie Waszej Miłości! – dodał, unosząc swój kieliszek. Następnie pochylił go w moją stronę, na co ja stuknęłam się z nim moim, prawie opróżnionym.
Ledwie zdążyłam się obrócić ponownie w kierunku słodkości, aby dać mu do zrozumienia, że uprzejma wymiana zdań dobiegła końca, a już przy nas znalazła się jego młodsza siostra – Allesia De Montclair. Granatowa suknia z elementami bieli podkreślała jej jasną skórę i włosy ciasno upięte w wymyślny sposób. Ten kolor zdecydowanie był dla niej bardzo korzystny, prezentowała się w nim wyśmienicie i przyciągała spojrzenia kawalerów. Granatowa kokardka we włosach wyróżniała się w blond pasmach i powiewała na wietrze, gdy podekscytowana kręciła głową.
– Niezwykła suknia, księżniczko. – uśmiechnęła się do mnie, poprawiając granatowe, dopasowane do całego stroju, rękawiczki. – Wszyscy patrzą tylko na ciebie! Jestem pewna, że ten dekolt zawładnie resztą sezonu.
– Opuszczę was, moja droga siostro, ponieważ nie chcę odstawać przy rozmowie o sukniach. – zaśmiał się. – Księżniczko, widzimy się niebawem.
Obie odprowadziłyśmy go wzrokiem, ale to ja pierwsza spojrzałam na Allesię. Sięgnęła po kieliszek na tacy obok, zakręciła trunkiem i upiła łyk. Z wielkimi oczami przyglądałam się każdemu skrawkowi jej sukni, która zdecydowanie skradła moje serce.
– Słyszałam, że przejazd przez miasto zakończył się wcześniej. – oznajmiła, patrząc na mnie uważnie.
– Tak, niestety gorzej się poczułam. Chciałam dokończyć go mimo to, jednak z uwagi na bal należało wracać. – wyjaśniłam beznamiętnym tonem. – Musiałam wypocząć.
– Najważniejsze, że to nie było nic poważnego. – uśmiechnęła się szczerze. – Ojciec mówił, iż zebrały się tłumy?
– Tak, to było magiczne doświadczenie. – westchnęłam z rozmarzeniem. – Widzę, że karnecik Lilavienne jest dziś rozchwytywany. – zauważyłam, wskazując na dziewczynę podbródkiem.
– Podobno jej ojciec zaopatrzył się w nowe ziemię, które dołączył do jej posagu. – szepnęła konspiracyjnie. – Z pewnością to zwiększy zainteresowanie potencjalnych kandydatów.
– Miała ich już naprawdę wielu. – zauważyłam. – To wciąż za mało?
– Niestety, to nie ona decyduje o swojej ręce. – westchnęła z przykrością. – Hrabia Rossi-Lefebvre nie wyda swojej jedynej córki za byle kogo. Poza tym nie ukrywajmy, że Lilavienne jest piękną dziewczyną, co również podnosi jej wartość.
– Powinna znaleźć dobrego, kochającego męża, na którego zasługuje.
– Jej ojciec zadba o najlepszy tytuł i majątek oraz odpowiednią przyszłość. – wzruszyła ramionami. – Niestety nie można mieć wszystkiego. Lila zdaje sobie z tego sprawę i jest z tym pogodzona od lat, wiesz o tym.
– Zmieńmy temat, nie chcę psuć sobie nastroju. – mruknęłam.
Nie mogłam oderwać wzroku od dziewczyny w sukni w odcieniu turkusu i rozpuszczonych długich włosach, które dopełniała niewielkie upięcie z tyłu głowy. Brylowała nie tylko na salonach, ale też na balach, co obserwować można było nawet teraz. Paru mężczyzn, którzy dotrzymywali jej towarzystwa, zabawiali ją co rusz, rzucając żartami i anegdotami, na co musiała nawet kilka razy powachlować się wachlarzem. Ściskało mnie w sercu na samą myśl o tym, że ktoś miał zdecydować za nią, z kim spędzi resztę swojego życia.
Orkiestra zwiększyła swój ruch na scenie i każdy domyślał się, że lada moment pora rozpocząć pierwszy taniec. Obie z Allesią przeszłyśmy się w poszukiwaniach swojej pary. Fidelis na szczęście nie kazał mi długo na siebie czekać i był przy mnie już, kiedy wchodziłam na środek parkietu. Oboje wyprostowaliśmy się sztywno i uśmiechnęliśmy się pokrzepiająco do siebie. Ludzie wokół nas ustawiali się w odpowiednim szyku, a muzycy czekali tylko na odpowiednia chwilę, by zacząć.
Wirowałam w tańcu, a melodię dopełniał szelest warstw mojej sukni. Jaxa odnalazłam pomiędzy jedną figurą a drugą – stał przy stoliku, przy którym byłam, nim zaczęłam tańczyć i pił szampana. Musiał widzieć, że go zauważyłam, bo uśmiechnął się do mnie. Fil szeptał mi na ucho, że wpisał się do karnecika Lilavienne, żeby zwiększyć zainteresowanie wokół niej i żeby on sam zyskał tym samym trochę spokoju. Nie rozumiałam, po co skazywał biedną Lilę na większy tłok wokół niej, ale rozumiałam jego własne intencję.
Gdy tylko pierwszy taniec się skończył, od razu poszłam do LeBlanca, żeby wreszcie móc nacieszyć się jego towarzystwem. Próbując powstrzymać śmiech, podał mi talerzyk z trzema makaronikami Eliope, które dla mnie wybrał.
– Jakże się Wasza Wysokość prezentowała w tym tańcu! – powiedział teatralnie. – Sztuka! Poezja!
– Ucisz się babeczką, Jax. – prychnęłam. – Pasuje ci ten frak.
– Prawda? – ożywił się, wyprostował i spojrzał na samego siebie. – Gdybym częściej chodził na bale, zdecydowanie zaopatrzyłbym się w taki.
– A nie powiesz nic o mojej sukni? Nie skomplementujesz jej?
– Tak jak pozostałe grono ludzi przede mną? – zakpił, przewracając oczami. – Przestałabyś mnie słuchać w połowie zdania.
Uśmiechnęłam się i pokiwałam głową, przyznając mu rację. Przerwa w tańcu dała ludziom chwilę na poczęstunek, łyk alkoholu i możliwość na wpisanie się do karnecików panien, które sobie wybrali. Widziałam, że parę osób wybrało się już na spacer po ogrodzie. Mój wzrok przyciągnęły tegoroczne debiutantki, które stały w swoim towarzystwie w dwóch, może trzech grupkach na całej sali i rozprawiały na temat każdego mężczyzny w tym pomieszczeniu, który nie miał obecnie żadnej żony.
– Jeszcze nie wpisałeś mi się do karneciku. – wyciągnęłam dłoń w kierunku Jaxa, idąc za wzorem jednej z debiutantek, którym się przyglądałam.
– Może nie miałem takiego zamiaru? – zakpił. – Skąd wiesz, że chcę z tobą zatańczyć, Celio?
– Nie zaprosiłam cię na ten bal, po to, żebyś przez całą noc jadł. – oburzyłam się, machając niecierpliwie ręką.
– Z przyjemnością zatańczę z tobą ostatni taniec. – uśmiechnął się, nachylając się nad moim nadgarstkiem. – Oh. – urwał. – Widzę, że przyszły markiz De Montclair już mnie wyprzedził.
– Niestety. – odparłam. – Myślałam, że zajmie mi wszystkie miejsca. Modliłam się, żebyś przyszedł i zrobił to przed nim, ale nigdzie cię nie było.
– Wezmę ten po nim i przedostatni. – oznajmił, puszczając moją dłoń. – Wybacz, że ci nie pomogłem.
– Twój wpis i tak ratuje mnie przed dwoma tańcami z jakimiś prawdopodobnie o dekadę starszymi ode mnie mężczyznami. – prychnęłam, łapiąc za kieliszek i wychylając go w całości. – Spodobała ci się któraś? – zagadnęłam, widząc, że patrzy w stronę debiutantek.
– Są młodziutkie. – wzruszył ramionami. – Płoche jak zajączki na łące. Jestem na nie za stary.
– Jax, jesteśmy prawie w tym samym wieku, a brzmisz jak czterdziestoletni panicz, który uznał, że w końcu przyszedł czas się ustatkować. – zaśmiałam się. Przewrócił oczami i przeniósł spojrzenie w inne miejsce. Podążyłam za nim, przez co ponownie tego wieczoru mierzyłam od stóp do głów suknię Lilavienne Rossi-Lefebvre. – Jest piękna, prawda? Zdecydowanie jedna z najlepszych partii. I wydaje mi się, że jesteś w jej guście...
– Czuję się, jakbyś z całych sił starała się znaleźć mi żonę. – prychnął pod nosem, zaciskając szczękę. – Bawisz się w swatkę?
– Jax, po prostu podążam za twoimi oczami i patrzę tam, gdzie ty. – odparłam, czując, że jestem mu winna małe wyjaśnienia. – Patrzysz na same panny na wydaniu, dlatego zaczęłam ten temat.
– Tak? – zapytał, odwracając głowę w moją stronę. Wbił wzrok w moją twarz, a potem spojrzał mi w oczy tak głęboko, że czułam, jak przeszywa mnie deszcz. – A teraz gdzie patrzę?
Otworzyłam usta i w tej samej chwili je zamknęłam, ponieważ brakowało mi słów. Kompletnie nie wiedziałam, co należy na to odpowiedzieć. Skakałam wzrokiem po jego twarzy, zdecydowanie skupiając najwięcej uwagi na oczach, z których próbowałam coś wyczytać. W tym samym momencie coś poruszyło się za jego głową, a gdy mój wzrok się wyostrzył, zobaczyłam, że ktoś się zbliża.
– Jax... – chłopak wyprostował się, wciąż spięty i zrobił jeden mały krok w moją stronę. – Carmmar.
Zamarł w pół ruchu i odwrócił się za siebie. Przewrócił oczami z westchnieniem pogardy i przywdział kamienny wyraz twarzy. Żałowałam, że nie mogę w ten sam sposób okazać swojego jawnego niesmaku.
– Chyba nie miała księżniczka jeszcze dziś okazji, żeby porozmawiać z panną Solisfortis. – bursztynowe oczy Carmmara błysnęły w świetle świec, kiedy na ustach wykwitły mu uśmiech. Wyglądał tak, jak właśnie zastawił pułapkę na zwierzynę i miał świadomość, że doskonale mu to wychodzi.
– Witaj, droga Emmeline. – uśmiechnęłam się do niej, ściskając jej dłoń. – Mam nadzieję, że bal jest udany.
– Tak, dziękuję. – przytaknęła.
– Księżniczko, lada chwila zacznie się nasz taniec. – powiedział Carmmar, patrząc na orkiestrę. – Pozwoli Wasza Wysokość. – ukłonił się, wyciągając rękę. Wsunęłam w nią moją dłoń, którą mocno ścisnął. – Panie LeBlanc, może zaprosi pan do tańca pannę Solisfortis?
Chyba wywołani przez niego wydawali się równie zaskoczeni, ale popatrzyli na siebie i ostatecznie dziewczyna wyciągnęła karnecik, w którym Jaxonis się wpisał. Podał jej ramię i w czwórkę poszliśmy na środek parkietu, gdzie już ustawiały się pozostałe pary. Jax wraz z Emmę zniknęli gdzieś w tłumie, zepchnięci ze swojego miejsca przez pozostałych ludzi wyższych statusem. Ułożyłam dłonie sztywno na ramionach De Montclaira, a on stanowczo położył dłoń na środku moich pleców, przyciągając mnie do siebie jeszcze trochę, co jednak nie było zgodne z panującą etykietą. Młody hrabia zdecydowanie pozwalał sobie na zbyt dużo, ale nie dawałam po sobie poznać, że jakkolwiek to na mnie oddziałowywuje. Miałam wrażenie, że wraz z kolejnymi obrotami, kiedy to puszczał mnie i łapał ponownie, zbliżaliśmy się do siebie coraz bardziej. Patrzył mi w oczy, czasem próbował zagadywać, ale nie byłam chętna do rozmowy, toteż tylko z uprzejmości udzielałam zdawkowych odpowiedzi.
W końcu taniec dobiegł końca, ale z racji dłuższej przerwy po pierwszym tańcu, postanowili teraz grać ciągiem. Tak więc ledwie zdążyłam się odsunąć od Carmmara, kiedy Jaxonis porwał mnie w swoje ramiona, tym samym uwalniając od człowieka, który nie wzbudzał we mnie nic więcej, niż ciągłą ochotę przewracania oczami.
Z Jaxem tańczyłam jak z pamięci, ani razu nie spoglądając na swoje buty. Od lat wspólnie uczyliśmy się tańczyć podczas lekcji z Irini, kiedy Fidelis miał w tym samym czasie inne przedmioty do nauki. Dlatego parkiet na najważniejszym balu w ciągu sezonu nie był dla nas niczym więcej, niż dywan w pokoju, na którym razem stawialiśmy pierwsze kroki tańca.
Gdzieś ponad jego ramieniem dojrzałam brata tańczącego w parze z ciotką Irini. Nie tańczyła prawie w ogóle, zazwyczaj stanowiła jedynie tło wszystkich wydarzeń towarzyskich, więc nie lada niespodzianką było zobaczenie jej na parkiecie. Miałam świadomość, że Fidelis zrobił to, żeby dać jej malutką chwilę przyjemności. Sam dobrowolnie nigdy nie pchałby się do tańca.
– Jesteś dziwnie milcząca. – mruknął chłopak, wyrywając mnie z zamyślenia.
– Tańczyłam z Carmmarem. – prychnęłam. – Po takim przeżyciu nie marzę o niczym innym niż o ciszy.
– Ja mam całkowicie inne wrażenia po tańcu z panną Solisfortis. – zaśmiał się, obracając mnie. – Potrzebuję choćby najbardziej bezsensownej rozmowy, byleby przerwać ciszę.
– Może przejdziemy się później po ogrodzie? – zaproponowałam, kiedy zgodnie z rytmem muzyki wyminęliśmy dwie pary. – Oboje odetchniemy.
– Mogę iść nawet w tej chwili. – uśmiechnęłam się z politowaniem, choć z całych sił pragnęłam mu wykrzyczeć, że też tego chcę. Jednak musiałam wykonać swoje obowiązki. – Daj mi znak, kiedy tylko będziesz chciała wyjść. – odparł, wracając do poważnego tonu głosu. Popatrzył na mnie, wyczekując, aż potwierdzę, że zrozumiałam, więc kiwnęłam głową.
Dokończyliśmy taniec, ukłoniliśmy się sobie nawzajem i wtedy ktoś złapał mnie za rękę. Lilavienne tańczyła w parze obok nas i teraz stała obok mnie, szeroko uśmiechnięta, ciesząc się, że wreszcie się spotkałyśmy. Muzyka zarządziła przerwę, ludzie rozeszli się, żeby ponownie skosztować smakołyków. My wciąż staliśmy w okolicach parkietu, pochłonięci rozmową. Właściwie w rozmowie uczestniczyłyśmy tylko my dwie, ponieważ nie mogłam przestać chwalić kunsztu krawieckiego, jakim wykazał się cudotwórca szyjący suknię Rossi-Lefebvre. Mężczyźni – Jaxonis i partner taneczny Lili – jedynie przytakiwali, nie przyłączając się do dyskusji i rzucali sobie zdezorientowane spojrzenia.
Omawiałyśmy właśnie nowe ciekawe zabiegi w trenach, które zauważyłyśmy w sukniach kobiet na sali, kiedy ktoś zastukał w swój kieliszek i wszystkie pary oczy zwróciły się ku niemu. Jeden z hrabiów uśmiechał się szeroko w moją stronę, z tego, co mi się wydaje, całkiem szczerze.
– Z najwyższym szacunkiem, księżniczko Celio, czy uczynisz nam ten zaszczyt i umilisz nam tę przerwę w zabawie swoją grą na pianinie? – zapytał, na co parę dam w jego towarzystwie ochoczo przyklasnęło. – Wszak wszyscy tu zebrani doskonale wiedzą o wspaniałym talencie Waszej Wysokości.
Poczułam, jak stróżka zimnego potu spływa mi wzdłuż kręgosłupa. Zerknęłam szybko na Jaxa, który wydawał się tak samo spięty jak ja. Następnie popatrzyłam zdezorientowana na Irini, która stała nieopodal ojcowskiego tronu, z lampką szampana w obu dłoniach i tej typowej dla niej smukłej sukni, w której idealnie dopasowywała się do kształtu kieliszka, z którego piła. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, słyszałam, jak jej uniesiona lewa brew niemal krzyczy do mnie „A nie mówiłam?”. Uniosła kieliszek do ust i upiła łyk, czekając na mój następny krok. Jednak ja nie miałam żadnych opcji do wyboru.
– Oczywiście, z olbrzymią przyjemnością. – uśmiechnęłam się.
Złapałam ramię Jaxonisa, tym samym prosząc go, żeby zaprowadził mnie do fortepianu. Chciałam, żeby w tej ostatniej krótkiej chwili dodał mi choć odrobinę otuchy. Posłał mi pokrzepiający uśmiech, ale w jego oczach widziałam, że stresował się równie mocno jak ja. W chwili, gdy usiadłam przy instrumencie, zniknął w oddali, gdzieś w pobliżu Irini.
Nigdy nie grałam źle. Grałam naprawdę dobrze i ciotka nie mogła mieć wobec mnie żadnych zastrzeżeń. Jednakże czym innym było granie w zaciszu pokoju muzycznego, gdzie nie słyszał mnie nikt prócz kilku mieszkańców zamku będących w pobliżu, czym innym granie wśród najwyższych rangą mieszkańców królestwa w trakcie najważniejszego wydarzenia towarzyskiego w sezonie. Poczułam, jak zaczęły trząść mi się ręce.
Powoli wybierałam repertuar, uważając, aby żadna z kart z nutami nie wyślizgnęła mi się niezgrabnie z rąk. Następnie starałam się idealnie ustawić, przez jakieś trzy minuty, które miały kupić mi chwilę na unormowanie oddechu. W końcu nie mogłam dłużej zwlekać i zaczęłam grać.
– Dobrze jej idzie. – powiedział najmłodszy strażnik.
– Czyżbyś spodziewał się, że będzie inaczej? – prychnęła panna Lescivis, odstawiając pusty kieliszek. – Nie pilnuje tempa, lecz to mnie akurat nie dziwi. Chce skończyć najszybciej jak to możliwe.
Byłam w połowie utworu, kiedy przycisnęłam zły klawisz i między sielską melodię wkradł się krzywy dźwięk. Zamarłam na dosłownie kilka sekund, po czym zaczęłam grać dalej, czując, jak moje plecy robią się niemalże mokre od potu. Z całych sił powstrzymywał pare łez, które napływały mi do oczu.
Jax wraz z Irini skrzywili się, kiedy z pianina popłynął nieodpowiedni dźwięk. Kobieta złapała chłopaka za nadgarstek i mocno go zacisnęła, aż syknął z bólu. Gdy po chwili zaczęły płynąć dalej poprawne dźwięki, poluzowała uścisk, a on zabrał rękę i zaczął rozmasowywać bolące miejsce.
– Irini, podejdź na słowo. – usłyszeli za swoimi plecami, z miejsca, w którym stał tron.
Jaxonis wiedział, że gdyby kobieta dalej trzymała jego nadgarstek, prawdopodobnie w tej chwili odcięłaby mu w nim dopływ krwi. Panna Lescivis wyprostowała się i podniosła podbródek, po czym z pełną gracją wyszła schodami na podest, na którym znajdował się tron wraz z królem. Choć strażnik nie należał do wścibskich, nie mógł poskromić ciekawości, więc opuścił dotychczasowe miejsce i poszedł stanąć obok ojca, znacznie bliżej boku podestu. Bliżej tronu.
– Pomyliła się. – powiedział król, nie odrywając wzroku od córki, która wciąż grała.
– Owszem, jednak gwarantuję, iż nikt nie zwrócił na to uwagi. – odparła szybko Irini, patrząc na profil władcy. – Tym samym nie ma powodu do wstydu.
– Do wstydu? – wycedził, odwracając się do niej. – Moja córka nigdy nie przyniosłaby mi wstydu! – kobieta przymknęła oczy, czując, że źle sformułowała swoją wypowiedź. Musiała ważyć każde swoje słowo. – Nikt nawet nie odważyłby się wytknąć jej błędu.
– Zgadza się, Wasza Wysokość.
– Ale ona czuje wstyd za swoją porażkę. A żaden członek królewskiej rodziny, żaden przyszły władca nie może czuć wstydu, rozumiesz?! – Irini mocno ścisnęła swoje dłonie za plecami, tak samo, jak król swoje na podłokietnikach tronu. – Uczysz ją gry od dziecka, a i tak nie potrafiłaś nauczyć jej tak, aby nie musiała się wstydzić. Jesteś beznadziejna, Irini.
– Pragnę zauważyć, że Celia ma wiele innych zajęć, w których sprawdza się bezbłędnie. Muzyka nie należy do jej ulubionych. – zaczęła się wyjaśniać, ale dyskusja była już przesądzona.
– Sprowadziłem cię tu, żebyś nauczyła ją wszystkiego, czego potrzebuje, nie po to, żebyś dyskutowała. – uciął. – Jak widać, kompletnie ci to nie wyszło. Może, zamiast marnotrawić czas na balach, przygotowałabyś dla Celii odpowiedni plan zajęć? Aby taka sytuacja już nigdy się nie powtórzyła?
– Słucham?
– Oh, Irini, straszliwie zbladłaś. Wydaje mi się, że powinnaś udać się na spoczynek. Tłumy ci nie służą. – westchnął.
– Co? – zapytała ponownie, ale król już odwrócił się w kierunku córki, która właśnie skończyła grać i kłaniała się, oklaskującemu ją tłumowi. – Nie, nie możesz! Sapiusie!
– Jax, zaprowadź pannę Lescivis do jej komnaty. Źle się poczuła.
Zaskoczony Jax zaczął prędko wychodzić po schodach, ale kobieta odwróciła się do niego i zatrzymała go ruchem ręki.
– Nie ma takiej potrzeby. Znam drogę. – odparła lodowatym tonem. – Życzę miłej zabawy. – ukłoniła się królowi, a następnie nie racząc nikogo więcej spojrzeniem, wyszła z sali balowej.
***
– Może zechce księżniczka uczynić mi tę przyjemność i zgodzi się na spacer po ogrodach? – zapytał De Montclair, kiedy ukłoniliśmy się na koniec tańca.
To miał być ostatni taniec – nie tylko w moim karneciku, ale też na całym balu. Miałam się wreszcie uwolnić od najbardziej natrętnego młodzieńca, jakiego znałam i całego tego zgiełku, wreszcie odetchnąć, a najlepiej to zaszyć się już w swoich pokojach. Jednak on nie miał zamiaru odpuszczać i najwyraźniej kompletnie nie zauważał, jak bardzo nie chcę się zgadzać.
– Oczywiście, hrabio. – uśmiechnęłam się, na co dumny prawie że obrósł w piórka. Położył moją dłoń na swoim ramieniu i poprowadził nas w kierunku drzwi na zewnątrz.
W tej chwili większość gości znajdowała się w ogrodzie – jedni spacerowali, pochłonięci magią nocnego ogrodu, drudzy nie oddalali się zbyt daleko i rozmawiali w swoich małych gronach, sącząc szampana. Carmmar kierował się w głąb ogrodu, zapewne do miejsca, w którym moglibyśmy gdzieś usiąść i – co najważniejsze – moglibyśmy być sami. Jak widać, miał ogromną ochotę na to, żeby porozmawiać twarzą w twarz, co zaczynało mnie irytować. Rozejrzałam się niepozornie w poszukiwaniu Jaxonisa albo Fidelisa, a przynajmniej którejś z dziewczyn, jednak nikt z nich nie był w zasięgu mojego wzroku.
– Jak uroczo. – skomentował, kiedy weszliśmy do zaułka z małą fontanną. Małe latarnie oświetlały ten kawałek ogrodu, a woda szumiała w kojący sposób. Jednym z moich planów na tę część balu było właśnie ukrycie się w tym miejscu, jednak intruz przy moim boku definitywnie go przekreślił. – Tak, to najlepsze miejsce na odpoczynek. Prawda, Celio?
Zmarszczyłam nos z niesmakiem, słysząc, jak od razu pozbył się tytułowych formalności, gdy tylko zniknęliśmy z tłumu i znaleźliśmy się na osobności. Oczywiście, znaliśmy się od lat i nic nie stało na przeszkodzie mówienia sobie po imieniu. Jednak Carmmar był najbardziej sztuczną personą, z jaką przebywałam i zawsze w towarzystwie używał tytułów. Nawet gdy byli to członkowie jego rodziny.
– Ogrodnicy z wielką starannością przygotowywali każdy kąt ogrodu. – odparłam dyplomatycznie, na co cicho prychnął pod nosem i pokręcił głową.
– Nie musisz być taka podniosła, Celio. Jesteśmy sami. – westchnął, biorąc między palce jeden z różowych kwiatów przy fontannie. Stałam parę kroków dalej, z zamkniętymi oczami i wdychałam zapach róż, żeby się odprężyć.
– Nie jestem podniosła. – mruknęłam. – Po prostu nie chciałam zostawiać cię bez odpowiedzi. Jeszcze pomyślałabyś, że śmiałabym cię nie słuchać. – uniosłam mimowolnie kącik ust, bo czułam, że normalnie nawet bym się zaśmiała. Carmmar w porównaniu do mnie już nie powstrzymał się przed małym parsknięciem.
Mogłam na niego wiele narzekać, jednak znaliśmy się od wielu, wielu lat. Choć wolałam wszystko inne od jego towarzystwa, to czasami nawiązywała się między nami nić porozumienia. Potrafiliśmy znaleźć wspólne zainteresowania, tematy do rozmów, czasem szczerze się razem śmialiśmy. Zwyczajnie zdarzały się chwilę, gdy wychodziliśmy ze swojej skorupy i byliśmy tylko dwójką znajomych. Dorosłymi dziećmi, wychowanymi w sztywnych ryzach.
– Obyś w tym roku kwitła niczym kwiat. – powiedział. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed twarzą kwiat, którym wcześniej się bawił. Hrabia stał kilka centymetrów ode mnie. – Wszystkiego najlepszego.
– Dziękuję, Carmmar. – uśmiechnęłam się do niego i opuszkami palców dotknęłam płatków. – Wsuniesz go tu? – wskazałam mu palcem miejsce we włosach, koło upięcia.
Przysunął się jeszcze bardziej, a mój nos był niemalże na wysokości jego barku. Jego szlachetne dłonie z niezwykłą delikatnością przyozdobiły moje włosy, jednak nie zniknęły z mojego ciała. Wziął moje obie dłonie w swoje i tym samym wręcz wymusił na mnie, żebym na niego spojrzała. Czułam, jak całe moje ciało momentalnie się napina, a spokój, który jeszcze przed chwilą mnie opanował, wyparowywuje.
– Widzisz, jak może być miło? – westchnął, ściskając mocniej moje dłonie. – Gdybyś tylko...
– Dobrze wiesz, że nie szukam męża. – odparłam, podnosząc walecznie podbródek. – Powtarzałam ci to wielokrotnie.
– Twój brat też nie szuka małżonki. – przewrócił oczami. – Jeśli tak dalej pójdzie, ród Mauvenubes wymrze.
– Na szczęście każde z nas czuje się doskonale.
– Celio, zrozum. – jego dłonie płynnie przesunęły się na moje przedramiona i następnie na ramiona. – Jesteś następczynią tronu...
– ...mój brat nim jest.
– Z takim zapałem Fidelis nigdy się nie ożeni. – uciął z niesmakiem. – Jesteś jedynym pewnym władcą. Gdybyś jeszcze pierwsza zyskała potomka... – przesunął dłonie z ramion powoli po szyi, zatrzymując się na żuchwie. – Pomyśl. Jeżeli byś tylko zechciała, moglibyśmy połączyć dwa najważniejsze rody w królestwie. Bylibyśmy najzacniejszymi władcami. Poddani by nas kochali, o tym przecież zawsze marzyłaś, prawda? – jego dłonie znalazły się na moich policzkach, a ja czułam się coraz bardziej brudna. Zanieczyszczona. Z całych sił wbijałam wzrok w kąt ponad jego ramieniem, byleby nie spojrzeć na jego twarz, zwłaszcza w oczy. – Dlaczego jesteś taka oziębła? Z roku na rok, jesteś dla mnie coraz zimniejsza. Chcę dla ciebie tylko...
– Gdyby ktoś nas teraz zobaczył, wywołałbyś skandal. – wycedziłam, bo nie mogłam już dłużej tego słuchać. – Zniszczysz dobre imię rodziny.
Tak długo jak się znaliśmy, tyle samo trwały jego zaloty. Czasami miałam wrażenie, że rozmawiał ze mną tylko po to. Tym samym zastanawiałam się, czy gdybym w końcu się zgodziła, to w ogóle wciąż by ze mną rozmawiał? Czy jednak uznałaby, że zrobił wszystko, co należało do jego obowiązków i już przestałby uważać rozmowę za kluczową? Miałam nadzieję nigdy nie musieć się o tym przekonywać. Wszak udawało mi się to już przez dwadzieścia lat.
– Skandal? Trzeba dowodów, żeby wywołać skandal. – jego dłonie na bokach mojej twarzy zacisnęły się nieco mocniej.
– Jestem księżniczką Avalorii. Nie muszę nic udowadniać, żeby strażnicy i król mi uwierzyli. – w głowie coraz bardziej migotała mi myśl, że jeżeli to zajmie dłużej, będę mieć niebawem niezaprzeczalne dowody na swojej twarzy.
– Tak samo jak nie musisz udowadniać, że jesteś świetną pianistką? Ponieważ nawet jeżeli popełnisz błąd, to nikt nie zwróci ci uwagi?
– Jeżeli zaraz się nie odsuniesz, zacznę krzyczeć.
– Celio? – szmer liści sprawił, że oboje obróciliśmy głowy w stronę wyłaniającej się sylwetki. – Wasza Wysokość!
De Montclair czym prędzej zabrał ręce i ukrył je za plecami, odchrząkując, a ja wygładziłam dłońmi fałdy sukni. Z całych sił powstrzymywałam uśmiech ulgi, który cisnął mi się na usta, gdy patrzyłam na wybawcę – Jaxonisa LeBlanca.
– Hrabio De Montclair, jak dobrze, że cię znalazłem. – powiedział strażnik, zmierzając w naszym kierunku. – Siostra szuka pana po całym zamku. Musi pan natychmiast do niej iść. Wydawała się bardzo zaniepokojona.
– Oczywiście. – kiwnął głową, po czym ponownie się do mnie odwrócił. – Dziękuję za spacer, księżniczko. – uniósł moją dłoń do ust i pocałował. – Do rychłego zobaczenia.
Mężczyzna ukłonił mi się i nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na Jaxa, wyszedł szybkim krokiem z "naszej" małej ogrodowej kryjówki. LeBlanc nasłuchiwał jeszcze jego kroków i dopiero kiedy uznał, że tamten wystarczająco się oddalił, wręcz podbiegł do mnie. Złapał mnie za ręce i nerwowo przyglądał mi się od stóp do głów.
– Nic ci nie zrobił? – zapytał z rozbieganym wzrokiem. – Jak w ogóle do tego dopuściłaś? Jedno twoje słowo, a byłby tu cały oddział straży! Gdybym przyszedł ledwie chwilę później...
– Gdybyś przyszedł ledwie chwilę później, zdążyłabym uderzyć go w delikatne miejsce. – dokończyłam za niego, prychając pod nosem. – Trochę żałuję, że mi w tym przeszkodziłeś. Ale przynajmniej wreszcie nie ma tu Carmmara.
– Mogę go jeszcze dogonić i zrobić to za ciebie. – zakpił, na co się zaśmiałam. – Wiesz, że go okłamałem, prawda?
– Nawet nie myślałam o tym, że mogłoby być inaczej. – prychnęłam. – Jax, mogę cię przytulić?
Nawet nie zdążył odpowiedzieć, bo po prostu objęłam go mocno. Zacisnęłam powieki i westchnęłam ciężko, bo czułam, że dopiero teraz spięte mięśnie zaczynają się rozluźniać. Zaskoczony strażnik powoli objął mnie rękami i gładził uspokajająco moje plecy.
– Jesteś pewna, że nic ci nie zrobił?
– Tak. – odparłam szybko. – Po prostu mam już dość jego i tych wszystkich ludzi.
– Wreszcie was mam!
Momentalnie otworzyłam oczy i odsunęłam od siebie Jaxonisa na długość ramion. Oboje sztywno się wyprostowaliśmy, ale gdy tylko przed nami pojawił się Fidelis, odetchnęliśmy z ulgą.
– Zaraz zaczną się fajerwerki. – oznajmił. – To twoja ulubiona część balu, nie chciałem, żebyś je przegapiła. – brat widocznie zobaczył moją zniesmaczoną minę, bo westchnął ciężko. – Większość gości już odjechała. Zbliża się koniec.
Fidelis wyciągnął w moją stronę ramię, które przyjęłam, przewracając oczami. Uśmiechnął się pod nosem, że udało mu się mnie przekonać. Jax szedł zaraz obok mnie, z rękoma splecionymi za plecami. Wyszliśmy z naszego małego ukrycia na główną ścieżkę, a światła oświetlające zamkowy taras zaczęły przebijać się między drzewami. Gwar ostatnich gości zaczął być coraz donioślejszy, śmiechy uwydatnione na tyle, że można już było zacząć dopasowywać je do konkretnych osób, a polecenia służby, która szykowała fajerwerki coraz wyraźniejsze. Stanęliśmy na początku ścieżki w idealnym momencie, kiedy magiczne światła pofrunęły ku niebu, zabarwiając je na mnóstwo kolorów. Wszyscy, łącznie z nami, unieśli twarze ku nocnemu niebu, aby móc podziwiać ten mały lecz olśniewający pokaz.
– Niech żyje księżniczka Celia! – zawołał król Sapius, stojący na samym czele w drzwiach do sali balowej.
Nim skończyły się fajerwerki, króla już nie było. Kiedy ponownie się wyprostowaliśmy, goście po raz ostatni stukali się kieliszkami, a co uważniejsi mogli dojrzeć, że służba wynosiła z sali pusty tron. Po ojcu nie został ślad, nawet jedna nitka z jego szat. Służba z mętnym spojrzeniem uwijała się ze sprzątaniem ogrodu. Ci sami, który przed chwilą z ekscytacją montowali fajerwerki, teraz usuwali je z prędkością światła. Fidelis wciąż patrzył wysoko w gwiazdy i kiedy spuścił głowę, popatrzył na mnie z pewną dozą współczucia i położył mi dłoń na plecach, lekko je pocierając. Następnie odszedł bez słowa w stronę zamku, mijając gości zbliżających się do wyjścia. Odwróciłam się do Jaxonisa, który nie śmiał na mnie spojrzeć. Patrzył na swoje stopy i ewidentnie czekał, aż w końcu stąd znikniemy, chociaż nie chciał tego powiedzieć.
Ostatni raz odwróciłam się za siebie, w stronę ogrodu, w którym jeszcze parę godzin wcześniej ogrodnicy szykowali dekoracje i rozstawiali specjalne światła. Teraz wszystko ściągano, wręcz zrywano jak najprędzej, nie zważając na szkody, byle wszystko zniknęło.
Rozpoczęła się żałoba. Rocznica śmierci królowej Savity Mauvenubes.
____________________________
dziękuję za przeczytanie!
życzę miłego dnia/popołudnia/wieczoru! <3
słowa: 9750
data: 12.08.2024
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro