Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1

Osobista służka pociągnęła ostro za zasłony w moim oknie i wpuściła do komnaty wiosenne promienie słońca. Promienie zadomowiły się na mojej twarzy, co mi nie odpowiadało, bo zaczęłam marszczyć nos i ukrywać twarz coraz głębiej w poduszce. Hizmetta stała wyprostowana przy oknie i czekała, aż w końcu wstanę.

– Hizme, czy każdy poranek musi wyglądać tak samo?

– Powiedziałabym, że księżniczka zadaje mi to pytanie codziennie, odkąd nauczyła się mówić. – uśmiechnęła się. Sam fakt, że się już odezwałam, znaczył, że nie musi już długo czekać, aż się podniosę. – Z tym że wtedy zapewne sama umiałam wydukać ledwie parę słów.

– Żarty wychodzą ci coraz lepiej, jeszcze parę poranków i może wreszcie się zaśmieję. – wstałam, przecierając twarz rękoma. Hizmetta dygnęła przede mną i podała mój peniuar. – Czy jest późno?

– Książę nie jadł jeszcze śniadania.

– Domyślam się, bo czeka na mnie. – prychnęłam. – To nie mówi mi jednak nic o tym, jaką mamy porę.

– Nie będzie miała pani czasu wolnego między śniadaniem, pianinem i herbatką z gośćmi. – służka szła krok w krok za mną w stronę toaletki. Kiedy usiadłam na krześle, zaczęła mi czesać włosy.

– Hizme, proszę, jesteśmy same. Mów mi po imieniu. – westchnęłam.

Służka powoli rozczesywała pukle. Było to relaksujące i tym samym usypiające. Oczy same się zamykały i dziewczyna próbowała się nie śmiać, kiedy głowa parę razy zaczęła mi niekontrolowanie uciekać do przodu.

– Masz jakieś życzenie, co do włosów? – zapytała, zaprzestając oficjalnych zwrotów.

Byłyśmy z Hizme w podobnym wieku. Żyłyśmy sobą od paru dobrych lat i spotykałyśmy się dzień w dzień przez parę godzin. Ciężko było nie nawiązać relacji choćby koleżeńskiej. Od zawsze miałam dobry kontakt z każdym pracownikiem zamku. Wychowywałam się w tych murach całe życie, bardzo rzadko, prawie w ogóle nie wykraczając poza teren pałacu i siłą rzeczy miałam możliwość rozmawiać tylko z ludźmi w zamku.

– Na razie tak jak zwykle. – machnęłam ręką. – Przed herbatą je zepniemy. Planuję herbatę w ogrodzie, jeśli zerwie się wiatr, będę miała włosy w bezię, którą będę jeść.

– Będziemy musiały się spieszyć. – westchnęła. – Twoje przyjaciółki i tak są przyzwyczajone do czekania na ciebie, nie powinno to stanowić różnicy.

– Nie są przyzwyczajone do czekania na mnie. – zaznaczyłam. Czułam się urażona tym, że Hizmetta zarzuca mi spóźnialstwo, co nie było do końca prawdą. – Po prostu nie mogą się skarżyć na córkę króla, będąc na herbacie w zamku.

– Ależ oczywiście, jakże mogłabym zapomnieć. – pokręciła głową. – Którą suknię naszykować?

– Czy mamy wystarczająco czasu, żeby się przebrać przed herbatą z codziennej sukni?

– Już czesanie wybiega poza nasze ramy czasowe. – przypomniała.

– Tak, wszystko jasne. – mruknęłam.

Wstałam z krzesła i podeszłam do szafy. Otworzyłam ją i rozejrzałam się, mknąc wzrokiem po sukienkach w ogromnej ilości odcieni. Były eleganckie i codzienne, zimowe i letnie, z dodatkami i proste.

– Weźmiemy tą. – wskazałam palcem wybrany odcień. Hizme wyjęła delikatnie suknię w kolorze ciemnej dojrzałej maliny i rozłożyła na łóżku. – I ten kapelusz do kompletu. Założymy go, gdy mnie uczeszesz. Będzie się dobrze prezentować w ogrodzie.

– Gorset?

– Nie mamy czasu na zmianę sukni, więc tym bardziej nie będzie czasu na wiązanie gorsetu. Trzeba to zrobić teraz. – westchnęłam z ubolewaniem, patrząc na gorset, który Hizme już trzymała w dłoniach. – Tylko szybko. – mruknęłam, wspominając ból, który zawsze mi towarzyszył przy wiązaniu gorsetu.

Po upewnieniu się, że wszystko jest już w należytym porządku, Hizmetta skłoniła się i zniknęła z pokoju. Siedziałam dalej przy lustrze, odwrócona twarzą w stronę balkonu. Przyglądałam się oświetlonemu przez słońce ogrodowi. Wiedziałam, że mam mało czasu a mimo to nie chciało mi się ruszać. W końcu odetchnęłam ciężko, przecierając twarz i wstałam, podtrzymując suknie. Poprawiłam ostatni raz włosy i wyszłam z komnaty.

– Księżniczko. – strażnik przy moich drzwiach skłonił się na powitanie.

– Dzień dobry, Jax. – uśmiechnęłam się serdecznie. – Mam nadzieję, że w porównaniu do mnie dobrze spałeś. – rozejrzałam się, czy nikogo nie ma w pobliżu. Zatrzymałam się i pozwoliłam, żeby Jax wyrównał ze mną tempo. Chciałam, żeby był obok.

– Na pewno byłoby lepiej, gdybyś raczyła wczoraj położyć się spać wcześniej. – prychnął, kiedy zaczęliśmy schodzić po schodach w dół do jadalni.

– Zapamiętam to. – zaśmiałam się. – Bądź pewien, że następnym razem też ci coś wypomnę.

Jaxonis LeBlanc był moim strażnikiem od lat. Tak jak król i książę mieli swoich prywatnych strażników, tak samo miała i ja. Z tym że mi wystarczał tylko on. Był przy moim boku praktycznie zawsze, gotów mnie bronić. Znaliśmy się od dziecka, ponieważ ojciec Jaxa to zasłużony strażnik króla. Gdy był dzieckiem, ojciec przyprowadzał go do zamku, żeby go szkolić. Los chciał, że często na siebie wpadaliśmy i dobrze dogadywaliśmy się w swoim towarzystwie. Chłopak podążył śladami ojca i marzył o zostaniu królewskim strażnikiem. Za to ja, gdy tylko dostałam możliwość wybrania sobie samodzielnie strażnika, nie musiałam się nawet zastanawiać – LeBlanc był jedynym poprawnym wyborem.

Rzadko traktowaliśmy się jak pracownik i chlebodawca. Nie potrafiłam go traktować jak kogoś pod sobą. Był dla mnie jedną z najważniejszych osób. Jax miał w sobie więcej rezerwy, wiedział, że księżniczka to księżniczka i musi zawsze okazywać mi szacunek i słuchać moich rozkazów. Był strażnikiem, złożył przysięgę i był mi wierny.

– Czy Fidelis jest już w jadalni?

– Zdaje mi się, że tak. Burczenie w jego brzuchu słychać w całym zamku. – zaśmiał się.

– A ty jadłeś już, Jax? – zapytałam, zatrzymując się. Musiałam spojrzeć na jego twarz, kiedy będzie odpowiadał, żeby upewnić się, że mnie nie okłamie.

– Jadłem. – kiwnął głową, uśmiechając się. Zmarszczyłam brwi, ale również kiwnęłam.

– Może wyniosę dla ciebie coś na deser? – zastanawiałam się głośno. – Nie wiem, co jest na śniadanie, ale z pewnością będzie coś słodkiego.

– Nie ma takiej potrzeby. – westchnął. Zastanawiał się, czy w ogóle usłyszę jego słowa. Nigdy nie słuchałam, gdy mówił, że niczego nie potrzebuje. – Zajrzę do kuchni. Hizme na pewno ma coś dla mnie.

Przewróciłam oczami, ale nie odwróciłam się do strażnika. Gdy zeszliśmy ze schodów do głównego holu między nami ponownie powstał wymagany według zasad dystans między strażnikiem a członkiem rodziny królewskiej. Choć oboje w swoim towarzystwie nigdy się do nich nie stosowaliśmy, co więcej wiedziała o tym większość zamkowego personelu, to w tak ruchliwej części zamku woleliśmy przynajmniej sprawiać pozory. Jax był młodym, ale dobrze prosperującym strażnikiem. Chciał wypaść z jak najlepszej strony, gdyby niespodziewanie pojawił się król i zwrócił na niego uwagę.

– Dzień dobry, bracie!

Weszłam do dużej jadalni, gdzie za stołem siedział jedynie Fidelis. Ze znudzoną miną przeglądał najnowszą prasę. Mój wesoły głos rozniósł się echem po pustym pomieszczeniu. Zawsze byłam ciekawa, jakby wyglądał dom pełen ludzi – nie tak na chwilę, jak w trakcie balu, tylko tak na stałe. Niby personel zamkowy liczył dobre kilkanaście ludzi, ale oni zawsze stanowili tylko tło. Skrywali się gdzieś w cieniu i tylko nieliczni faktycznie brali czynny udział w dworskim życiu.

– Myślałem, że już się ciebie nie doczekam. – westchnął. Złożył gazetę i odrzucił ją z dala od siebie. – Felipe – machnął ręką w kierunku lokaja, który stał przy drzwiach. – poproś Eliopę, żeby podawała już śniadanie.

Mężczyzna skłonił się i bez słowa ruszył do kuchni. Rozejrzałam się po jadalni, jakbym szukała miejsca, w którym mogę usiąść, a przecież wolne było każde miejsce z wyjątkiem tego, które zajmował Fidelis. W końcu zdecydowałam się na swoje ulubione miejsce u jego boku po prawej stronie. Zawsze lubiłam mówić o siebie, jako jego prawej ręce.

Parę minut później stół przy części, którą zajmowaliśmy był zastawiony frykasami. Eliope była jedną z najżyczliwszych osób w zamku i kochała książęce rodzeństwo jak własne dzieci. Uwielbiałam nas rozpieszczać i nigdy nie żałowała nam słodkości.

Nie zastanawiałam się długo i wybrałam dla siebie świeżo wypieczony chleb. Kiedy ja dopiero co nożykiem do masła smarowałam pieczywo, Fidelis już kończył jeść wybrane przez siebie jajko. Zdecydowałam się też na domową brzoskwiniową marmoladę, którą Eliope robiła co roku specjalnie dla naszej dwójki.

Książę opowiadał o swoim dzisiejszym śnie, kiedy do jadalni weszła Irini. Włosy miała ciasno upięte na czubku głowy i ubrana była w suknię koloru butelkowej zieleni, która pasowała do jej oczu. Uśmiechnęła się serdecznie widząc nas.

– Irini, jadłaś już? – uśmiechnęłam się niewinnie. Ciotka obdarzyła mnie surowym spojrzeniem, znała moją taktykę. Miałyśmy napięty grafik.

– Gdybym czekała na was, mogłabym umrzeć z głodu. – prychnęła. – Po śniadaniu od razu przyjdź na górę. Musimy zdążyć odbyć lekcje pianina przed herbatą. Panny De Montclair, Rossi-Lefebvre i Solisfortis nie mogą długo czekać.

– One wszystkie? Czy w zamku jest organizowany jakiś spęd? – zakpił Fidelis.

– Sezon towarzyski kwitnie, herbaty dla towarzystwa są jego ważną częścią. – przypomniała panna Lescivis. – Poza tym, przecież to drogie przyjaciółki Celii. Na pewno nie może się doczekać. – uśmiechnęła się do mnie, a ja na te słowa zachłysnęłam się herbatą. – Nie wspominając o tym, że być może któraś byłaby odpowiednią kandydatką na twoją żonę.

– Przyjaciółki, też coś. – zaśmiał się gorzko, puszczając mimo uszu wzmiankę ciotki o małżeństwie. – Celia bardziej przyjaźni się z Felipe niż z nimi.

Musiałam zakryć usta serwetką, żeby Irini nie zobaczyła, jak się śmieję. Ciotka wstała od stołu, kręcąc głową i wygładziła suknie ręką. Omiotła spojrzeniem nasze talerze, które wciąż nie były puste i westchnęła.

– Będę czekać na ciebie w sali muzycznej, Celio. – oznajmiła, zmierzając ku drzwiom. – Tylko, proszę, miej na uwadze czas.

– Dobrze, Irini. – przytaknęłam. – Niedługo przyjdę.

Kiedy ciotka zostawiła nas ponownie samych, Fidelis od razu posłał mi spojrzenie pełne politowania. Doskonale wiedział, że jedyna przyjemność, jaka przychodzi mi z tych herbatek towarzyskich, to słodkości przygotowane przez Eliope. Niestety trójka wymienionych przez Irini panien była najbliższa mojemu wiekowi i pozycji, żebym mogła się z nimi przyjaźnić. Były córkami najbogatszych i najbliższych rodzinie królewskiej arystokratów i etykieta dworska wymagała, żebym miała je blisko siebie. Fidelis też miał takich przyjaciół, ale przynajmniej nie musiał siedzieć z nimi na herbacie i słuchać o tym, jakie kwiaty są modne w tym sezonie i idealne na ślub z najbardziej interesującym w towarzystwie mężczyzną, który zapewne i tak nie dojdzie do skutku.

– Żadna z moich kochanych przyjaciółek nie odpowiada twoim wymaganiom? – zakpiłam, chcąc podrażnić się z bratem. Chłopak rzucił mi spojrzenie pełne politowania. – Kiedyś będziesz musiał wybrać.

– Wierzę, że ojciec będzie dla mnie tak samo łaskawy w tej kwestii, jak dla niego był dziadek. – odpadł, udając nagłe zainteresowanie placuszkiem truskawkowym.

– Jest tak samo łaskawy. – zauważyłam. – Możesz wybrać, którą chcesz. Nie da się mieć większej swobody.

– Nasze arystokratki są poniżej moich oczekiwań.

– Odpowiednia chyba jeszcze się nie urodziła. – prychnęłam.

– Mam jeszcze tyle czasu. Może na jakiś bal nagle zjadą dziewczyny z prowincji i tam będzie ideał?

– Na prowincji nie ma arystokracji.

– Czy ktoś mówił coś o arystokracji?

Posłał mi zawadiacki uśmiech, a w jego oczach skakały niesforne chochliki. Musiałam aż głośno nabrać powietrza, zaskoczona słowami brata. W odpowiedzi jedynie się zaśmiał. Nie wiedziałam, czy mówił prawdę, czy był to jedynie sposób na uciszenie mnie, ale wiedziałam, że nie zapomnę o tej informacji.

Najświeższa stażem służąca Rugea właśnie weszła do sali, żeby posprzątać po śniadaniu. Wciąż była speszona i mało się odzywała, rzadko patrzyła książętom w oczy. Na jej nieszczęście od małego kochaliśmy płatać wszystkim figle, a ona wciąż nie zdążyła się do tego przyzwyczaić.

– Rugeo, słyszałaś, że mój drogi brat poszukuje dla siebie żony? – zagadnęłam ją, kiedy sięgała po moją filiżankę. – Jest strasznie wybredny i niezdecydowany, a czasu coraz mniej.

– Książę z pewnością znajdzie odpowiednią wybrankę. – odparła, uśmiechając się nieśmiało.

– Wiem! Rugeo, może mogłabyś uwolnić go od poszukiwań? – spojrzałam na dziewczynę z tak szerokim i szczerym uśmiechem, że nawet Fidelis musiał się przez chwilę zastanawiać, czy nie mówiłam na poważnie. – Proszę, mam już dość słuchania o tym. Wiem, że pewnie jest poniżej twoich oczekiwań i wiele mu brakuje do perfekcji, ale byłabyś świetną żoną!

– S-słucham...? – była zdezorientowana jeszcze bardziej niż zawsze. Fidelis patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, a Felipe w kącie sali zasłonił dłonią śmiech.

– Ah, proszę, zgódź się! – złożyłam ręce, błagając. – Mój brat cały czas powtarza, że jesteś najładniejsza w zamku!

– Celia! – zawołał oburzony, ale wciąż rozbawiony.

Rzucił we mnie serwetką, żebym się uspokoiła, ale mimo to chciałam kontynuować. Wtedy do sali weszła Eliope, która wzięła się pod boki i spojrzała na nas surowo.

– Dalibyście biednej dziewczynie trochę wytchnienia od waszych żartów. – pokręciła głową. – Rugea, zbieraj to i marsz do kuchni. Za długo się krzątasz.

Dziewczyna czym prędzej zebrała ostatnie talerze i w pośpiechu zniknęła w kuchni. Spuściłam wzrok pod karcącym spojrzeniem kucharki. Fidelis kopnął mnie pod stołem, żebym coś powiedziała.

– Przepraszam, Eliope. – westchnęłam. – Nie chciałam być niemiła. Mam nadzieję, że Rugea nie weźmie tego do siebie.

– Wiem, że kochacie rozrabiać, ale dajcie tej biedaczynie trochę odetchnąć. – pokręciła głową, ale nie mogła już powstrzymać uśmiechu, gdy patrzyła na te dzieciaki. – Zrobiliście z niej kozła ofiarnego, prawda Felipe?

Lokaj tylko kiwnął na potwierdzenie słów kucharki, ale nie odezwał się słowem. Prawdę mówiąc, było mu na rękę, że żarty skupiły się na innej osobie niż on.

– Dziękuję Eliope za pyszne śniadanie. – podeszłam do kobiety i uścisnęłam ją. Kucharka przytuliła mnie do piersi. – Czy Jax załapał się na jakieś ciasteczka?

– Hizme nafaszerowała go słodkościami, aż myślałam, że mu mundur pęknie. – zaśmiała się. – Biegnij na górę, bo Irini znowu będzie wściekła jak osa.

Westchnęłam ciężko i szybkim krokiem wyszłam z sali. Jaxonis dogonił mnie, dopiero kiedy już wchodziłam po schodach.

– Również dziękuję Eliope. – Fidelis skłonił jej się i pocałował ją w policzek. Kobieta pogładziła go swoją spracowaną dłonią po policzku i uśmiechnęła się do niego.

Eliope była jedyną osobą, której książę się kłaniał. Łamał tym wszelkie zasady, ale nie wyobrażał sobie, że mógłby tego nie robić. Kobieta zastępowała mu matkę, odkąd tamta zmarła. Niby w zamku od śmierci Savity była ciotka Irini, ale ciotka była tylko ciotką. Chciała zastąpić nam matkę i bardzo się starała, ale nie miała w sobie instynktu macierzyńskiego za grosz. Kiedy Irini ledwo radziła sobie z dwójką małych dzieci i rwała włosy z głowy, Eliope przychodziła ze swoim spokojem duszy i zaprowadzała porządek. Irini była bardziej jak niańka i guwernantka, kompletnie nienadająca się do roli matki książęcego rodzeństwa. Kucharka wręcz przeciwnie. Choć Eliope nikt nie płacił za wychowywanie mnie i Fidelisa, robiła to z czystą przyjemnością.

– Masz dla mnie trochę ciasteczek? – szepnęłam, kiedy zmierzaliśmy do sali muzycznej.

– Jak zawsze. – zaśmiał się Jax i wyciągnął woreczek z ciasteczkami, który zapakowała mu Hizme.

– Możesz iść poszukać Fidelisa, zamiast stać pod drzwiami. – powiedziałam z pełną buzią, na co chłopak się uśmiechnął. – Z Irini z pewnością nic mi nie grozi.

– A śmiertelna nuda? – zakpił, a ja przewróciłam oczami. – Jak będę na ciebie patrzył z pewnością będzie ci lepiej szło. I szybciej skończysz.

– Jax, będziesz mnie rozpraszał.

– Oczywiście, że nie. Będziesz tak skupiona, że nawet nie zwrócisz na mnie uwagi, bo za wszelką cenę będziesz chciała udowodnić, że grasz lepiej ode mnie. – uśmiechnął się chytrze.

Spojrzałam na niego zwężonymi oczami, jakbym jeszcze próbowała go nakłonić myślami do zniknięcia, ale nie zaprzeczyłam jego słowom.

Ciotka Irini siedziała w fotelu na balkonie i przyglądała się tonącemu w kolorach ogrodowi. Słysząc otwierające się drzwi, zerwała się z miejsca i podeszła do pianina.

– Już jestem, Irini. – w pośpiechu usiadłam przy instrumencie i zaczęłam przeglądać naszykowane przez ciotkę nuty.

– Myślałam, że się dzisiaj tu jednak nie zobaczymy. – westchnęła. Dalej wertowałam nuty, więc przeniosła spojrzenie na Jaxonisa stojącego przy drzwiach. – Świetnie, że jesteś. Celia uwielbia działać pod presją. Usiądź, proszę. – wskazała ręką na fotel przy stoliczku kawowym.

Grałam, a Irini kiwała głową z uznaniem i sugerowała, co mogłabym zrobić lepiej. Obecność Jaxa była z jednej strony pomocna, szło wtedy zdecydowanie lepiej, z drugiej strony zaś nieznośna, bo nigdy się wtedy nie myliłam. Skupiałam sto procent swojej uwagi na grze i nie byłam wtedy w stanie popełnić błędu, a przez to Irini nie miała jak mi pomóc go naprawić. Wiedziała, że gdyby tylko strażnika tu nie było, nie byłabym w stanie tak skupić się na instrumencie, byłabym bardziej odprężona i popełniłbym standardowe dla siebie błędy, nad którymi zawsze pracujemy. W ten sposób choć praca była szybsza, była też tak naprawdę bezowocna.

Irini nie miała wprawdzie żadnego muzycznego wykształcenia, ale od dziecka uczyła się grać na pianinie i kochała ten instrument. Znała się na nim jak mało kto i chciała zarazić swoją miłością książęce rodzeństwo, ale żadne z nas nie podzielało jej emocji. Uczyliśmy się, bo uważaliśmy to za przydatną umiejętność, ale nie była to nasz pasja. Na szczęście szło nam dobrze i nie kaleczyliśmy miłości Irini.

– Nie rozumiem, po co lekcje, gdy mam tak napięty dzień. – westchnęłam w czasie przerwy. – W ogóle nie rozumiem, po co wciąż udajemy, że się uczę. Gram od lat, nie nauczę się niczego więcej, Irini.

– To przydatna umiejętność w towarzystwie. – odparła ciotka. – Zachwycisz w ten sposób salony. Ludzie kochają muzykę, kochają, gdy umila im ona czas. Gdy ktoś poprosi, żebyś zagrała nie będziesz musiała się krępować, tylko z dumą usiądziesz i ich zachwycisz

– Nikt nie odważy się prosić księżniczkę, żeby mu zagrała. – prychnęłam.

– Nie chodzi o rozkaz, a uprzejmą prośbę. Mylisz pojęcia, Celio. – oburzyła się. – To zachętą, żeby pochwalić się czymś, co potrafisz lepiej niż inni. To komplement w innej postaci.

– Gdy sama będę chciała zagrać, to wtedy zagram.

– Żeby grać, najpierw trzeba się nauczyć, jak grać. Więc pracujmy dalej. – Irini szybko się irytowała i nie miała w ogóle cierpliwości.

Wybrała jedną z bardziej wymagających melodii i usiadła ciężko na krześle obok. Zamknęła oczy, zmarszczyła brwi i zaczęła rozmasowywać skronie – spodziewała się migreny.

Godzinę później Jax przysypiał na krześle, a ciotka nawet przestała wystukiwać melodie palcami na podłokietniku. Wyraz mojej wyraźnie obrazował moje znudzenie. Gdybym zechciała się choć raz pomylić z pewnością miałabym przynajmniej nad czym dziś pracować i nie siedziałabym bezczynnie całą lekcję. Ale nie mogłam przecież popełnić błędu w obecności Jaxa, bo nie byłabym sobą.

– Wybornie ci dziś poszło, Celio. – uśmiechnęła się Irini. Nie kłamała, w końcu naprawdę grałam świetnie i przyjemnie się tego słuchało. Bardziej czuła niesmak, że z lekcji zrobił się występ przy herbatce i zmarnowałyśmy czas. – Na kolejnej lekcji proszę, Jax, żebyś znalazł sobie inne zajęcie.

Chłopak zerwał się nagle z drzemki. Widząc, że kobieta patrzy na niego, podniósł się z krzesła i wyprostował. Nie słyszał, co do niego powiedziała, ale przecież nie mógł się do tego przyznać. Kiwnął więc głową, od próbując zachować poważny i skupiony wyraz twarzy, ale Irini chyba doskonale zdawała sobie sprawę, że spał, gdy do niego mówiła.

– Pospiesz się, bo spóźnisz się na herbatę. – westchnęła. Bardzo ślamazarnie opuszczałam swoje miejsce przy pianinie, a ona zdawała sobie sprawę, że robię to specjalnie. Gdyby mi zależało, już dawno bym tam pobiegła. – Dziewczęta nie mogą czekać, bo wypadniesz jako zła gospodyni.

Nasunęło mi się na usta wiele, naprawdę wiele różnych zdań, ale zrezygnowałam nie chcąc bardziej irytować ciotki. Jax przepuścił mnie w drzwiach i poszliśmy razem w stronę książęcych pokoi.

– Może powinniśmy zejść na dół poszukać Hizme? – zapytałam. – Na pewno nie ma jej w pokoju. Zapewne nawet nie wie, że jest potrzebna!

– Celia, im szybciej pójdziesz na tę herbatę tym szybciej będziesz mieć ją z głowy. – zaśmiał się.

– Zawsze możemy się zamienić. – prychnęłam.

– Z przyjemnością! Jestem pewien, że będzie mi do twarzy w twojej sukni.

Przewróciłam oczami i specjalnie zamknęłam mu drzwi przed nosem, zanim zdążył wejść za mną do moich pokoi. Hizmetta układała na toaletce grzebyki, co jakiś czas zmieniając ich położenie. Widać było, że była równie znudzona, jak ja.

– Hizme, czy twoja artystyczna dusza wymyśliła na dziś coś ciekawego? – westchnęłam, siadając na krześle. Miałam ochotę podeprzeć głowę na ręce, ale od razu pacnęła mnie w ramię, żebym się wyprostowała.

– Raczej nie mamy czasu. – odparła, dokładnie przeczesując pasma. – Upniemy je dosyć standardowo. Największą rolę i tak będzie odgrywać kapelusz.

– Faktycznie, jego rozmiar jest powalający. – zakpiłam z ironią.

Hizme pokręciła głową i mruknęła coś pod nosem, ale nie zechciała wdawać się w dalszą dyskusję. W milczeniu wykonywała swoją pracę, a ja zdążyłam przetaksować wzrokiem każdy kilometr pokoju. W końcu mały kapelusz spoczął na mojej głowie, a służąca uśmiechnęła się do mnie zadowolona.

– Doskonale, o to chodziło. – wstałam z miejsca, a dziewczyna zaczęła sprzątać. – Dziękuję za ciasteczka. Dla mnie i Jaxa.

Nic nie powiedziała, ale uśmiechnęła się uprzejmie i kontynuowała robienie porządku. Wyjrzałam ukradkiem na ogród, ale nie widziałam kompletnie nikogo. Przeszło mi przez myśl, że może jednak nie przyszły, może coś im wypadło i wcale nie ma potrzeby, żebym tam szła. Ale domyślałam się, że gdyby tak było, już dawno bym o tym wiedziała.

– Życz mi, Hizme, żebym nie zachłysnęła się herbatą. – westchnęłam, a dziewczyna tylko pokręciła głową.

– Nie wolno tak mówić. – czułam się jakby karciła mnie matka. – Życzę miłego popołudnia.

Wyszłam z pokoju szurając nogami, jakbym miała do nich przytwierdzone przynajmniej stukilowe łańcuchy. Jaxonis spojrzał na mnie z pobłażaniem. Naprawdę nie chciałam tam iść.

Chciał coś powiedzieć, ale wyciągnęłam dłoń i pokazałam mu, żeby milczał. Zaśmiał się pod nosem, ale dalej w ciszy schodziliśmy po schodach. Jax musiał zatrzymywać się co najmniej dwa razy, żebym mogła go dogonić, bo schodziłam tak powoli, że co chwila mnie wyprzedzał. Na jego twarzy malowała się już taka frustracja, że byłam pewna, iż zaraz mnie podniesie i po prostu zaniesie do ogrodu.

– Piękne wyglądasz w tym kolorze. – przyjrzał mi się, kiedy wyszliśmy już z pałacu i powoli szliśmy po ogrodzie. – Bardzo ci pasuje.

– Mówisz mi to niezależnie w jaki kolor jestem ubrana. – zaśmiałam się. – Dziękuję.

– To bardzo nieeleganckie z twojej strony, żebyś się tak spóźniała. – zauważył, kiedy byliśmy coraz bliżej.

– Im dłużej jestem tu, tym krócej muszę być tam. – powtarzałam sobie te słowa jak mantrę przez ostatnie pół godziny. – Może jak herbata szybciej wyschnie to szybciej się rozejdziemy?

– Boli mnie już głowa od twojego narzekania, Celia. – westchnął.

– Nie musisz tam ze mną iść. – powiedziałam już w pełni poważnie, parę kroków dalej od miejsca herbatki. – Jestem pewna, że nie interesuje cię rozmawianie o falbankach, kwiatach i sukniach. Zaśniesz na stojąco jak poprzednim razem.

– Wiesz, że nie powinienem cię zostawiać. – mruknął. – Poza tym, beze mnie będziesz się nudzić...

– Z pewnością bardzo, bardzo wpłyniesz na moją rozrywkę stojąc gdzieś daleko za drzewami. – prychnęłam. – Fidelis powinien być gdzieś w stajni, pewnie wybiera się na przejażdżkę. Dołącz do niego.

– To rozkaz? – zaśmiał się.

– Czy kiedykolwiek ci rozkazywałam?

– Czasami ci się zdarza. – uśmiechnął się zawadiacko, a ja aż zachłysnęłam się powietrzem. – Nie patrz w ten sposób. Owszem, miałem na myśli sny, ale na jawie też do tego dochodzi.

– Jax, błagam, nie pogrążaj się! – zawołałam, ukrywając zarumienioną twarz w dłoniach. – Znikaj stąd w tej chwili.

– Przypudruj się! – zaśmiał się ponownie, idąc parę kroków tyłem. Potem odwrócił się i już normalnie zmierzał ku stajni.

Poprawiłam białe rękawiczki na dłoniach i wyjęłam z kieszeni sukni małe podręczne lusterko, żeby przyjrzeć się swojej twarzy. Rumieńce na szczęście powoli znikały i twarz przestawała mnie piec. W końcu westchnęłam, podniosłam suknię i szybkim krokiem poszłam na miejsce herbaty.

Lilavienne Rossi-Lefebvre siedziała w wiklinowym fotelu w jasnobłękitnej sukni z białymi wstawkami, która idealnie komponowała się z jej jasnymi włosami, różowymi ustami i porcelanową cerą. W dłoniach trzymała koronkową parasolkę, dobraną idealnie do sukni, która miała osłaniać ją przed słońcem. Wyglądała jak idealna pozytywka przedstawiającą figurkę baletnicy z porcelany.

Emmeline Solisfortis siedziała obok niej i razem się z czegoś śmiały. Miała ciemniejszy, bardziej śniady kolor skóry i brązowe kręcone włosy. Jej suknia była w kolorze słonecznikowej żółci. Marszczenia na przodzie dopełniały się z marszczeniami na rękawach.

Natomiast Allesia De Montclair wybrała na dziś suknię w kolorze delikatnego, pudrowego różu idealnie dopasowanego do jej delikatnie rumianych policzków. Malutkie kwiatki na gorsecie doskonale dopełniały suknie. Jej jasne, błękitne oczy mieniły się w promieniach słońca, a blond włosy upięte miała szykownie na czubku głowy.

– Dzień dobry. – uśmiechnęłam się wchodząc do jaskini lwów. – Wybaczcie mi spóźnienie.

– Ależ nic się nie stało, akurat znowu zdążyło wyjrzeć słońce. – uśmiechnęła się Allesia.

– Celio, koniecznie przekaż waszej kucharce moje słowa podziwu. Jestem zachwycona jej makaronikami. – dodała Lilavienne, nakładając na talerzyk kolejnego makaronika, tym razem odpowiadającego kolorowi mojej sukni.

– Bardzo dziękuję, przekażę. – kiwnęłam głową. – Czy dolać? – każda z nich miała ledwie tkniętą herbatę w swojej filiżance. Jednak pytanie było niezbędne, bo było wyznacznikiem dobrych manier.

– Jutro bal, zapewne nie możesz się już doczekać. – uśmiechnęła się Emmeline. – Czy suknia jest już gotowa?

– Tak, dotarła wczoraj. – odparłam, wyciągając dłoń po bezę z soczystą świeżą truskawką. – Szczerze, nasz bal to dla mnie bal jak każdy inny.

– Niemożliwe. – zdziwiła się Lila. – Przecież to bal wyprawiany od lat z okazji twoich urodzin, Celio. To wielkie wydarzenie. Tyle ludzi zjeżdża się tu tylko dla księżniczki.

– Owszem, kiedyś tak było. – prychnęłam. – Jak byłam dzieckiem wierzyłam, że ci wszyscy ludzie przyjeżdżają tu dla mnie, żeby świętować moje urodziny. To bujda. – upiłam łyk herbaty, a dziewczęta patrzyły na mnie wielkimi oczami. – Ten bal to tylko jeden wielki zjazd. Każdy zdaje sobie sprawę, że to najważniejsze wydarzenie sezonu i każdy chce się tu pokazać. Połowa z nich pewnie nawet nie wie, że mam urodziny. Nie są tu dla mnie, są tu dla siebie. Dla prestiżu.

– Nigdy nie myślałam o tym w ten sposób. – zamyśliła się Allesia. – Może faktycznie z czasem bal stracił swoje... pierwotne znaczenie.

– Bal nie stracił znaczenia. – mruknęła Emme Solisfortis. – To socjeta o nim zapomniała. Przykro mi, Celio, że w tak ważnym dniu dla niektórych ludzi ważniejsze są własne interesy.

– Na szczęście mój urodzinowy bal nie jest jedynym balem w sezonie. – uśmiechnęłam się kwaśno. – Jakimi sukniami mnie jutro olśnicie?

– To pytanie do ciebie! – uśmiechnęła się szeroko Alessia, podekscytowana nowinkami modowymi. – Jesteś wyznacznikiem trendów. W czymkolwiek jutro się pojawisz, wszystkie dziewczęta będą w tym samym na następnym balu.

– Królewski bal to chyba też ulubione wydarzenie wszystkich krawców. – zakpiła Emme. – Każda chce mieć to, co miała na sobie wielka księżniczka Celia Mauvenubes.

– Co roku przytłacza mnie to tak samo. _ westchnęłam. – Najgorsze są debiutantki...

– Tak! – mruknęła Lilavienne. – Wszędzie ich pełno i zachowują się jakby pozjadały wszystkie rozumy. A nie znają podstawowych reguł.

– Co roku każda jest pewna, że wyjdzie za mąż i co roku udaje się to maksymalnie dwóm. – prychnęła Emme. – Dobrze, że mamy to za sobą.

– Może w tym roku nadszedł nasz czas? – ożywiła się Rossi-Lefebvre. – Marzy mi się wysoki brunet z ciemnymi oczami...

– Gwiazdy w końcu cię wysłuchają. – Emme podała Lilavienne jej wachlarzyk, którym musiała się teraz otrzeźwić. – Ja zawsze marzyłam o zielonych oczach. Intensywnych jak trawa.

– Też coś, nie mamy na tyle szczęścia, żeby móc sobie wymarzyć przyszłego małżonka. – westchnęła Allesia, sprowadzając przyjaciółki na ziemię. – Choć nie powiem, że nie marzył mi się jasnooki blondyn. – przewróciła oczami, a Lila pacnęła ją dłonią w ramię, na co obie się zaśmiały. – Celio? Pochwal się swoimi marzeniami. – zaśmiała się.

Herbatki owszem były nudne, ale czasem zapominałam o tym, że zdarzały się wyjątki. Były miłe tematy i ciekawe plotki, przy których od razu można się było ożywić. Niekiedy nawet dobrze wspominałam te spotkania... Ale nie mogłam się do tego przyznać na głos.

– Musiałabym się chwilę zastanowić... – na moich ustach wykwitł zawadiacki uśmiech, a dziewczęta aż pisnęły podekscytowane.

***

– Wycieczka chyba była udana? – zapytałam, kiedy wychodziłam z ogrodu, a Jax szybkim krokiem zmierzał w moim kierunku. – Widać jeszcze wiatr w twoich włosach. – zaśmiałam się, kiedy chłopak próbował poprawić fryzurę.

Pomachałam ręką, żeby się nachylił i poprawiłam mu włosy tak jak należało. Wyprostował się, poprawił ubranie i stanął przy mnie, splatając ręce za plecami.

– Chyba nie zanudziłaś się na śmierć, humor bowiem ci dopisuje. – zauważył, uśmiechając się pod nosem.

– Mam dobry humor, bo to już koniec. _ prychnęłam. – Nuda jak zawsze. Te same tematy wałkowane w kółko: jaka suknia jest teraz modna, wielki powrót ciemnych kolorów pod koniec sezonu, nowe trendy w rękawiczkach. Mało brakowało, a bym zasnęła. – próbowałam powstrzymać uśmiech, który cisnął mi się na usta, kiedy przypomniałam sobie nasze dzisiejsze rozmowy. Cóż, wymarzeni mężczyźni to był ledwie początek naszych tematów. – A jak przejażdżka?

– Nie najeździliśmy się za długo, bo ledwie w połowie lasu dogonił nas posłaniec i Fidelis musiał wracać. – mruknął, a ja z zaciekawieniem uniosłam brew. Jaxonis jednak wzruszył ramionami. – Skończyłem trasę po lesie i wróciłem. Pomogłem stajennemu przy koniach.

Wracając do zamku mijaliśmy ogrodników, którzy żywo pracowali, przycinali wszystkie gałązki i tworzyli różne kształty z krzewów. Wszyscy w pałacu zakasali rękawy i w pocie czoła pracowali, żeby wszystko na jutrzejszy bal było w jak najlepszym porządku.

– Może przejdziemy się do kuchni, żeby sprawdzić, czy dania na jutro są na pewno odpowiednie dla gości? – szepnął Jax, posyłając mi figlarny uśmiech.

– Czytasz mi w myślach.

Zakradliśmy się do Eliope wejściem dla służby, żeby nikt nas nie widział. Nie byłam pewna, czy udało nam się pozostać niewidzialnymi, bo zdawało mi się, że szelest mojej sukni słychać było po drugiej stronie zamku. Hizme i inne służące, które nie miały teraz innej pracy pomagały kucharkom i biegały od szafki do szafki. Eliope głośno wydawała polecenia. Zatrzymaliśmy się w ciemnej izbie, przedsionku dla służby oddzielającym kuchnię od korytarza i obserwowaliśmy, jak uwijają się jak mrówki. To był hipnotyzujący widok.

Ledwie się razem mieściliśmy, bo przedsionek był przystosowany raczej do tego, żeby przez niego przechodzić, a nie stać w nim w bezruchu. Jaxonis był za wysoki i musiał cały czas być zgarbiony. Moja suknia zajmowała o wiele za dużą przestrzeń. Starał się być jak najbardziej odsunięty ode mnie w razie, gdyby ktoś nas jednak zauważył, ale się to nie udawało. Już mieliśmy wejść dalej do kuchni, ale wtedy ktoś wszedł.

– Eliope, czy nie ma tu księżniczki Celii? – Felipe zajrzał do środka, a wszystkie kobiety zatrzymały się i spojrzały na niego.

Spojrzeliśmy na siebie z Jaxem. Już miał coś powiedzieć, ale szybko zasłoniłam mu usta dłonią. Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie zaskoczony, a ja przyłożyłam palec do ust, żeby był cicho.

– Nie, nie było jej tu. – Eliope pokręciła głową a w jej głosie słychać było troskę. – Była w ogrodzie na herbacie.

– Herbata już się skończyła, panny odjechały. – oznajmił. – Biegam po całym zamku, ogrodnicy mówili, że widzieli jak wchodziła.

– Może znowu wyszła, tylko innym wyjściem. – zamyśliła się. – Jax na pewno z nią jest.

Wspomniany chłopak spojrzał na mnie z wyrzutem, a ja dalej trzymałam dłoń na jego ustach. Byłam nawet zadowolona z faktu, że teraz musiał milczeć. Dobrze wiedziałam, że zacząłby w ten momencie swoją śpiewkę o tym, że jest strażnikiem, że powinien sprawować nade mną opiekę i nie wplątywać mnie w kłopoty. Znałam go na tyle dobrze, że mogłam tę rozmowę odegrać w swojej głowie, nie potrzebowałam tego na żywo.

– Czy ten przeklęty chłopak nie może nigdy sprawić, żeby była w zasięgu ręki?! – oburzony Felipe trzasnął drzwiami, aż Hizme prychnęła oburzona jego zachowaniem.

Musieliśmy zmienić nasze plany i odwlec degustację w czasie. Zdjęłam dłoń z twarzy Jaxa, na co ten przewrócił oczami i zaczęliśmy powoli przesuwać się w kierunku wyjścia. W milczeniu pokazał mi, że wyjdzie pierwszy i sprawdzi, czy nigdzie nie ma Felipe. Zostawił mnie samą w ciemności, a chwilę później wyciągnął do mnie rękę i wyprowadził na korytarz.

– Księżniczko Celio! – zawołał z ulgą wyraźnie zmęczony Felipe. – Jakże ciężko księżniczkę znaleźć...

– Byliśmy w ogrodzie, Felipe. – zaśmiałam się. – Czy coś się stało?

– Król chce się widzieć z księżniczką. – oznajmił. – Jest w swoich komnatach.

– Dobrze, już idę. Dziękuję.

Felipe ukłonił się i poszedł w kierunku kuchni, zapewne po to, żeby poinformować Eliope, że już się znalazłam. Jaxonis szedł za mną w odpowiednim odstępie, żeby nie drażnić już przypadkiem nikogo, kto też zapewne klął na niego przez to, że nie można było nas znaleźć. Musiałam chwilowo męczyć się z tym dziwnym uczuciem pustki obok i chęcią odwrócenia się do niego z prośbą, żeby szedł normalnie.

– Myślisz, że to coś poważnego? – szepnął, kiedy zbliżyliśmy się do komnat ojca.

– Gdyby to było coś poważnego, dostałabym rozkaz, a nie prośbę. – mruknęłam. – Poczekaj na mnie, przeklęty chłopcze.

Jax prychnął i przewrócił oczami, a ja się zaśmiałam. Ustawił się przy ścianie, wyprostował i złożył ręce za plecami niczym posąg. Pokręciłam niedowierzająco głową, bo nie miałam na niego sił, żeby go chociaż wyśmiać. Zapukałam do drzwi komnaty i weszłam powoli do środka.

– Pół zamku trzeba przetrząsnąć, żeby cię znaleźć. – zakpił ojciec, odsuwając się od potężnego drewnianego biurka.

– Po prostu słabo mnie szukali. – wzruszyłam ramionami. – Chciałeś porozmawiać, tato?

– Chciałem ci powiedzieć, że jutro po śniadaniu wybierzemy się na krótki przejazd po miasteczku. – oznajmił, a ja otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia. – Pomyślałem, że... Że byłoby miło, gdyby mieszkańcy zobaczyli cię przed urodzinami. Nie mają ku temu wielu okazji.

– Naprawdę? – zapytałam podekscytowana. Nie potrafiło do mnie dotrzeć, że to dzieje się w rzeczywistości, a nie tylko w mojej głowie. – Tylko ty i ja?

– Razem z Fidelisem. – dodał. – Chcę, żeby to był przejazd rodziny królewskiej.

– Czyli Irini też jedzie?

– Irini nie należy do rodziny. – odparł stanowczo, a ja aż poczułam na ramionach chłód, z którym wypowiedział to zdanie.

– Oczywiście, że należy. Przecież to siostra...

– Nie należy do rodziny królewskiej, Celio. Nie łączą nas więzy krwi. – widziałam jego żelazne spojrzenie i wiedziałam, że nie warto ciągnąć tego tematu dalej. – Jedziemy tylko my. Mam nadzieję, że jesteś zadowolona. Od lat tego chciałaś, prawda?

– Tak, tak, bardzo dziękuję, tato. – uśmiechnęłam się. – Naprawdę to wiele dla mnie znaczy.

– Czy masz już wszystko gotowe na bal? – zapytał, również się do mnie uśmiechając. – Suknia dotarła?

– Tak, wszystko jest naszykowane. – kiwnęłam głową. – Czy coś jeszcze?

– Tylko tyle. Zawołaj jeszcze do mnie Irini, proszę.

Przytaknęłam i wyszłam z pokoju. Spojrzałam na Jaxa, który dalej stał jak kamień w swojej pozycji i nie mogłam ukryć uśmiechu. Zerknął na mnie zdezorientowany, a wtedy ja nagle się zatrzymałam.

– Jax, będziesz jutro na balu?

– Oczywiście, że tak. Co to za głupie pytanie, Celio? – prychnął. – Jestem tam zawsze.

– Nigdy cię nie ma. – oburzyłam się.

– Po prostu mnie nie widzisz. – przewrócił oczami. – Nie mogę wchodzić na salę. Jestem przy drzwiach i w ogrodzie, w zależności czy jesteś wewnątrz, czy na zewnątrz.

– Poczekaj jeszcze chwilę.

Odwróciłam się na pięcie i z impetem weszłam ponownie do komnat ojca. Znowu odwrócony do mnie plecami siedział przy biurku przy jakichś księgach i papierach.

– Długo każesz na siebie czekać. – prychnął. – Myślisz, że każdy będzie cię wołał po stokroć? – odwrócił się i wtedy spojrzał na mnie zdezorientowany. – Celio, kochanie. Coś się stało?

– Chciałam cię o coś poprosić.

– Jeżeli tylko będę mógł spełnić twoją prośbę, zrobię to. – uśmiechnął się. Doskonale wiedział, że jest królem i może dosłownie wszystko. To od jego woli zależała każda prośba, decyzja, rozkaz.

– Czy Jaxonis mógłby być na jutrzejszym balu jako jeden z gości? – zapytałam, a ojciec uniósł brew zaintrygowany. – Chodzi o to, żeby nie był tam jako strażnik, tylko mógł bawić się jak wszyscy inni. Żeby mógł tańczyć i pić, śmiać się i zajadać słodkościami.

– To syn LeBlanca, prawda? – kiwnęłam głową, a on podrapał się po brodzie. – Nie widzę żadnych przeszkód. Tylko niech pamięta, że wciąż jest strażnikiem i ciążą na nim obowiązki. Ma cię mieć na oku.

– Ależ, oczywiście, tatku! – zawołałam uradowana. – Dziękuję, dziękuję!

– Włos ci z głowy spadnie a więcej się na to nie zgodzę. – pogroził palcem, ale widziałam, jak się uśmiecha. – A teraz zawołaj wreszcie Irini. I nie zwlekaj ze snem. Musisz być jutro wypoczęta, żeby olśnić tych wszystkich gburów na balu!

Kolejny raz otworzyłam drzwi komnaty, ale tym razem już w ogóle nie powstrzymywałam uśmiechu. Jax nie pełnił sztucznej warty tylko zdezorientowany czekał na mnie.

– Jedziemy jutro na przejazd po mieście! – chłopak najpierw nie dowierzał, ale widząc jak szeroko się uśmiecham, ekscytacja kwitła na jego twarzy.

– Niewiarygodne! Tyle na to czekałaś.

– Nadal nie mogę w to uwierzyć! – zaśmiałam się. – Ojciec jest w dobrym humorze, więc poprosiłam go o coś jeszcze. – Jax spojrzał na mnie ciekawsko. Złapałam go za ręce i popatrzyłam mu w oczy. – Będziesz gościem na jutrzejszym balu. Szykuj frak, Jax! Będziemy tańczyć do rana!

– Okrutnie sobie ze mnie kpisz. – prychnął, ale ja dalej patrzyłam na niego wielkimi oczami. – Żartujesz, prawda? – pokręciłam głową. – Celia!

Złapał mnie mocno i podniósł do góry. Zaczął nas szybko obracać, a ja nie mogłam się przestać śmiać. Był taki szczęśliwy. Musiałam złapać dłonią kapelusz, żeby nie spadł mi z głowy.

– Królu złoty, przecież ja nie mam co na siebie włożyć. – zatrzymał się nagle, a ja zawisłam w powietrzu. – Przecież tam będą wszyscy.

– Jeśli się tak martwisz, pożyczę ci jakąś suknię. – zakpiłam, a on popatrzył na mnie złowrogo.

– Celia, to nie jest zabawne. To poważna sprawa. Bal jest jutro, nawet najlepszy krawiec nic nie zrobi.

– Fidelis ma pełną szafę garniturów, których nie używa. Pożyczy ci coś. – westchnęłam. – Jeśli mnie wreszcie odstawisz na ziemię, może nawet pomogę ci coś wybrać.

– Ah, racja. – ostrożnie mnie odstawił, po czym mocno mnie przytulił. – Dziękuję. Nie musiałaś.

– Ale chciałam. – wzruszyłam ramionami. – Nie możemy iść dziś do Eliope, żeby podkraść słodkości na jutro, bo nie zmieścisz się w żaden garnitur.

– Chyba jednak wolałbym być strażnikiem.





___________________________________________

witam serdecznie wszystkich w nowej książce! 

od jakiegoś czasu cały czas chodziła za mną fantastyka i w końcu postanowiłam się przełamać i napisać coś nowego. mam nadzieję, że nowy format wam się spodoba i razem będziemy cieszyć się tą książką. nie mogłam się doczekać, żeby już ją dodać, więc czym prędzej skończyłam pierwszy rozdział.

miłego dnia i do zobaczenia!<3

słowa: 5913

dodany: 16.04.2024

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro