Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2| PIĘKNIŚ I POLICZEK

— Co to ma znaczyć? — Książę generał ruchem głowy wskazał na miotającego się po polowym łóżku Aleksandra, jednocześnie starając się nie pokazywać zbytnio twarzy, którą ukrywał raz po raz w zgięciu łokcia, udając, że złapał go kaszel. — Uciszyć mi go. Już! — prawie wrzasnął, gdy młody żołnierz po raz kolejny zajęczał, ogarnięty nieznośnym bólem i pieczeniem w miejscu, w którym został skaleczony dzień wcześniej.

Aleksander nie do końca był świadom obecności carewicza, więc zdumiał się wielce, gdy został uderzony w policzek, a nad sobą zobaczył podły uśmiech Konstantego.

— Dziękuję — odezwał się chrapliwie książę, na moment spoglądając gdzieś w bok. Po chwili wrócił wzrokiem do zdezorientowanego szermierza i odezwał się z niespodziewaną delikatnością w głosie: — Powiedz mi, proszę, dlaczego sprawiasz tak wiele kłopotów.

— U-uh... — Młody żołnierz ledwo zdołał wydukać bez wykrzywiania ust w grymasie cierpienia. Gdyby tylko nie przetarł rany tą ubłoconą ręką. Gdyby tylko nie wpadł na księcia generała. Nie... Gdyby tylko Konstanty nie pojawił się na polu, Aleksander nie musiałby leżeć na niewygodnym łóżku ze starym medykiem nad głową, który, nie mając zbyt wiele pracy, raz po raz przemywał ranę na szyi jakimś cuchnącym, piekącym, przypominającym smołę „lekiem".

Gdyby tylko nie ten pieprzony piękniś carewicz, nie musiałbym znosić tego bólu — pomyślał Aleksander, łypiąc groźnie na nadal czekającego na odpowiedź mężczyznę. Jednak gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, co robi, zamrugał kilkakrotnie, modląc się w duchu, by znowu nie zostać zranionym za zniewagę.

Ale Konstanty wyglądał raczej na iście rozbawionego nieumiejętną próbą zreflektowania się nowego rekruta, postanawiając puścić ten czyn w niepamięć. Och, jakże łaskawy się stał pośród tych wszystkich niżowych żołnierzy.

— Klękajcie przede mną — chciał powiedzieć, jednakże zrezygnował z tego, czując na swoich plecach (ach, jak dobrze, że plecach, nie twarzy!) wyczekujące spojrzenia wkoło zebranych.

— A więc? — Pochylił się nad Aleksandrem nieco bardziej, wymuszając najbardziej przyjazny uśmiech ze wszystkich przyjaznych uśmiechów, na jakie było go stać. (Warto zaznaczyć, iż liczba tychże uśmiechów wynosiła sztuk jedną).

Aleksander, nieco czerwony na twarzy ze wzburzenia, ale także powoli narastającej gorączki, spuścił wzrok gdzieś na swoje uda, przełykając głośno ślinę.

— Przepraszam — wydusił zza zaciśniętych zębów, starając się przybrać ton jak najbardziej skruszony, mimo buzującej w jego żyłach krwi. 

— Hmm? — Konstanty przechylił głowę lekko w prawo, udając, iż nie dosłyszał słów młodego żołnierza, w duchu jednak śmiejąc się wesoło. 

— Przepraszam — powtórzył Aleksander, sycząc z nagłego bólu, jaki przeszył jego ciało od szyi aż po czubki palców u stóp. Dyszał, patrząc prosto w oczy księcia generała, który – wydawać by się mogło – zapomniał o doskwierającym mu od rana problemie. Cieszył się niezmiernie, widząc, że komuś jednak na tym świecie jest gorzej. 

— Hmm? — mruknął ponownie, lekko mrużąc już nie tak zmatowiałe oczy.

Zraniony szermierz mimo nawiedzających go zawrotów głowy oraz kolejnej fali cierpienia zdobył się na okrzyk, który – miał nadzieję – zadowoli carewicza, który czyhał nad nim niczym sęp na padlinę.

Prosti*!

Konstanty wyprostował się, jak rażony gromem, wściekle zaciskając spierzchnięte usta. Na jego pociągłej twarzy wykwitły rumieńce jeszcze bardziej purpurowe niż te, które zobaczył rano w lustrze, czy te, które zdobiły zroszone potem policzki Aleksandra. Zgrzytnął zębami, po czym odwrócił głowę w lewo, na moment poddając w wątpliwość swoje zamierzenia. Splunął na butwiejącą, drewnianą podłogę, mimo że gryzło się to z jego estetycznymi przekonaniami i, zebrawszy całą swoją siłę, na którą pracował, od kiedy skończył osiem lat, zamachnął się na niczego niespodziewającego się młodego żołnierza.

Aleksander jedynie rozdziawił usta, łapiąc się za piekący policzek i starając się pohamować powoli napływające do jego oczu łzy, spowodowane kumulującym się bólem.

Bodajbyś sczezł — wykrzyknął w myślach, zwinąwszy się w kłębek na łóżku polowym. — Bladysyn!

Carewicz w tym czasie odwrócił się na pięcie i z dumnie podniesionym czołem wyszedł z chaty starego medyka, rzuciwszy jeszcze kilka uwag co do traktowania takiego... plebejusza. Dlaczego on w ogóle zawracał sobie głowę takim partaczem? Czyżby rzeczywiście popadał w jakąś chorobę?

Energicznie wszedł do powozu, tym razem podpierając się lekko na ramieniu czekającego nań i uśmiechającego się delikatnie Wołodymyra. Zdegustowany cmoknął głośno, gdy usłyszał trzask zamykanych drzwi i usadowił się najwygodniej, jak to było możliwe na wytartym siedzisku. Wieczorem da furmanowi trochę pieniędzy i każe mu kupić nowy pojazd. Ale tymczasem musiałby oczyścić myśli ze wszystkich negatywnych doświadczeń, jakie przytrafiły mu się do tej pory. A było ich wiele, mimo że ledwo minęła pierwsza.

Przymknął powieki i, pochyliwszy się nieco, wziął głęboki oddech, by następnie wypuścić powietrze ze świstem z płuc.

— Paniczu? — Usłyszał po chwili głęboki głos wiernego służącego, przez co aż zjeżył się lekko wystraszony. Wołodymyr często sprawiał, że czuł się nieznacznie roztrzęsiony. (Oczywiście Konstanty nigdy tego nie przyznał nawet przed sobą. W końcu był księciem. Musiał emanować spokojem i perfekcją).

— Tak?

— Jest panicz strasznie blady. Vse v poryadke? — zapytał jak zwykle, patrząc na carewicza z zabawnie wyglądającym w jego oczach zmartwieniem.

Da. Jedź prosto pod ogród herbaciany. Dziś chcę zjeść na świeżym powietrzu.

* * *

— Młody, nie jęcz tak. To tylko małe draśnięcie. Nic nie poczujesz. — Stanisław Niewietrzny starał się uspokoić panikującego Aleksandra, jednak sam krzywił się, wiedząc, że to, co czeka rannego, nie będzie niczym przyjemnym.

Aleksander głośno przełknął ślinę, starając się pozbyć rosnącej w gardle guli.

— Dobra — stwierdził, zaciskając zęby najmocniej, jak tylko potrafił, skinąwszy w stronę starego medyka, który wpatrywał się w ostrze małego nożyka.

— To będzie moment. Przeżyjesz. — Niewietrzny przeczesał zgrubiałą dłonią rudawą czuprynę, odwracając głowę w stronę czegoś przyjemniejszego.

Po chwili w chacie rozległ się przeraźliwy krzyk Aleksandra, a za nim stłumiony odgłos próbującego powstrzymać odruch wymiotny rudego towarzysza.




*прости – litości/wybacz (ros.)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro