Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3

Ciche klaskanie budzi mnie z rana. Zrywam się z łóżka. Serce wali mi jak młotem. Przez zasłonięte żaluzje w pokoju panuje półmrok. Rozglądam się przerażona, gdy naglę natrafiam na wpatrujące się we mnie martwe oczy. Widzę go, stojącego w ciemnym kącie pokoju. Próbuje skupić na nim mój wzrok, ale nie umiem. Raz jest wyraźny, ale jednocześnie niewyraźny. Przełykam strach, próbując zebrać myśli.

-Wiem o Tobie wszystko - słyszę cichy szept niczym wiatr. Głos ten jest zarówno znany, jak i obcy. Drży w nim nuta pewności siebie, która przeszywa mnie niczym igła lodu. Słowa te pozostają w powietrzu, wywołując dreszcze na całym ciele. - Twoje sekrety są moimi.

Zbliża się do mnie, ale z każdym krokiem jest coraz mniej wyraźny. Czuję chłód przechodzący przez moje ciało, aż w końcu jestem sparaliżowana. Nie mogę się ruszyć, nie mogę się odezwać. Jego sylwetka zaczyna się rozmazywać, również jego twarz jest ukryta w mroku kaptura. Ciemność pochłania tego mężczyznę i otacza jednocześnie.

Próbuje wrzeszczeć, ale słowa utykają mi w gardle, jakby jakiś niewidzialny uścisk ściskał moje struny głosowe. Siada na skraju łóżka patrząc na mnie. Wyciąga dłoń i dotyka mojej łydki, a ja nie mogę nic zrobić. Patrzę na niego przerażona. Czuję delikatny dotyk na skórze, który z każdą chwilą staje się coraz bardziej realny, jakby zostawił na mojej skórze szron. To jest niemożliwe, absurdalne, ale jednocześnie tak paląco realne. Jego dłoń zaczyna przesuwać się w górę mojej nogi. Przeszywa mnie przerażenie niczym dziki ogień. Zatrzymuję się na krawędzi moich szortów i kreśli na moim udzie jakiś wzory.

- Nie tknę ulubionej zabawki klonów z HellHeaven. - Cały czas patrzy mi w oczy, a ja nie mogę dostrzec nic charakterystycznego.

Nachyla się w moim kierunku. Oddech mi więźnie w gardle. Czuję jak odgarnia mi włosy z czoła. Dostrzegam błysk ostrza, który dotyka mojego policzka.

- Wiem co zrobiłaś - syczy wbijając mi nóż w policzek.

Nagle zrywam się do pionu. Krzyk wyrywa mi się z ust, który od razy zagłuszam moją dłonią. Moje ciało jest mokre od potu, oddech nieregularny. To był tylko koszmar. Rozglądam się po pomieszczeniu, ale nikogo nie ma. Żadnej obcej obecności.

Siadam na łóżku, trzymając się za głowę. Chowam twarz w dłonie. Myśli w mojej głowie krążą nieustannie. Powodując więcej zamętu niż to było możliwe. Nie umiem się skupić by to wszystko uporządkować.

- Pomyśl o tym jak o kolejnym zleceniu - mówi stanowczo melodyjny głos. Dostrzegam właścicielkę głosu i wzdrygam się. Tym razem nie znika mi z oczu, kiedy na nią patrzę.

- Luna. - Umiem tylko szepnąć z tęsknoty i bólu. Na dźwięk swojego imienia uśmiecha się do mnie promienia przez co pęka mi serce.

Nic się nie zmieniła, jest taka jaką zapamiętałam. Srebrne, długie sięgające do bioder włosy uczesane w niedbałego koka. Te lśniące pasma otaczają jej twarz, podkreślając delikatną urodę i bladą skórę. Jej niebieskie oczy emanują spokojem i matczyną miłością. Pomimo swej subtelnej postury i wzrostu 160 cm sprawia wrażenie pewnej siebie.

Przygląda mi się badawczo, a ja czuję jak łzy spływają mi po twarzy. Nie umiem się ruszyć, bo boję się, że zniknie. Zaciskam dłonie w pięści wbijając sobie paznokcie w skórę.

- Ciebie tutaj nie ma - odzywam się ledwie słyszalnym głosem. Ból dłoni daje mi pewność, że nie jest to kolejny sen, więc dodaje głośniej z udawaną pewnością siebie. - Nie żyjesz.

Luna uśmiecha się i przykłada palec do swoich czerwonych ust.

- Skup się na zleceniu Ignis. Pamiętaj, że emocje tylko rozpraszają. - Wzdrygam się na dźwięk mojego imienia. Uśmiecha się delikatnie, a następnie znika. Mrugam kilkakrotnie wpatrując się martwo w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą była.

Następnie sprawdzam, czy pistolet nadal leży bezpiecznie pod poduszką. Widok broni uspokoją moje nerwy uświadamiając mi, że nie jestem bezbronna i nie powinnam się bać. Najgorsze potwory siedzą w mojej głowie, a z tym trudniej sobie poradzić.

Szybko przeczesuję włosy dłonią. Doskonale wiem, że zaczyna mi odbijać tak jak kiedyś. Spoglądam jeszcze raz w miejsce, gdzie przed chwilą stała Luna, ale jej już nie ma. Wstaję, uważając na rozbity kieliszek. Ubieram na siebie bluzę oraz jakieś jeansy. Wychodzę z mieszkania. Mój wzrok pada na żółta taśmę na drzwiach pani Queen. Zaciskam zęby wściekła, ale mijam drzwi kierując się do windy.

Zjeżdżam windą do podziemnego parkingu. Wsiadam na czarny motor ukryty w garażu pod wielką płachtą. Zakładam kask i odpalam silnik. Brama garażowa otwiera się powoli skrzypiąc niemiłosiernie. Niecierpliwie się czekając aż będę mogła wyjechać. W końcu brama otwiera się na odpowiednią wysokość. Wyjeżdżam z piskiem opon. Uderzenie wiatru w moje ciało sprawia, że się odprężam. Zaciskam dłonie na gazie i przyśpieszam wymijając kolejne auta. Co jakiś czas spoglądałam w lusterko zastanawiając się, czy ta osoba znowu mnie śledzi. Wyjeżdżam z ładniejszej części miasta i wyjeżdżam w gorszą części miasta. Stare budynki z kratami w oknach, grafity, ciemne zaułki wywoływały nastrój niepokoju, ale najgorsza była zła, przerażająca aura tego miejsca.

Gdy mijam tory skręcam w piaszczysta drogę jaka prowadzi do starego zawalonego parkingu. Zatrzymuję motor i chowam w krzakach, by nikt mi go nie ukradł. Niewielki plac z popękanym betonem, niedaleko jest wjazd do parkingu podziemnego. Według miasta budynek grozi zawaleniem, ale odkąd tutaj przychodzę jeszcze tego nie zrobił. Po kilku krokach zatrzymuję się próbując przyzwyczaić moje oczy do ciemności. Idę dalej dobrze znaną mi droga prowadzona do ringu. Mijam po drodze kilku ludzi, którzy tylko odprowadzaj mnie wzrokiem. Dostrzegam wielki krąg kamieni i prowizoryczne trybuny oraz stolik na zakłady. Mijam to miejsce i idę na sam koniec tego pomieszczenia, gdzie znajdują się metalowe drzwi.

- Puka się - warczy wściekły mężczyzna, uderzając ręką w biurko.

Zagracone malutkie biuro, które po latach jego nielegalnego biznesu powinno wyglądać lepiej, ale tak nie było. Za nim siedzi Remi. Wielki, łysy facet koło czterdziestki. Jego pucołowata twarzą mogła wydawać się niewinna, ale jest chorym skurwysynem. Liczne blizny na rękach udowadniają, że do wszystkiego doszedł poprzez walkę i agresje.

- Na pewno nie ciebie - mówię patrząc z zimnym rozbawieniem na niego. Remi wzdycha zaciskają grubą dłoń na serwetce. - Mam sprawę do ciebie.

- Co mogę zrobić dla mojej ulubionej mistrzyni? - Remi bierze do ust kawałek jakiegoś ciasta, którym właśnie się objadał. Wskazuje spróchniały fotel, ale ja kręcę tylko głową robiąc kilka kroków naprzód.

- Wyjeżdżam z miasta.

Zapada cisza. Czekam na jego reakcję, ale on tylko bierze chusteczki i wyciera swoją twarz. Następnie rzuca je na stolik. Spogląda na mnie z rozbawieniem jakby usłyszał dowcip życia.

- Nie. - Prosty komunikat, którego się spodziewałam. Remi nie lubił rezygnować ze swoich najlepszych zawodników. - Należysz do mnie.

- Informuje z czystej kurtuazji - mówię pewnie patrząc na niego z góry.

- Nie pozwalam Ci. - Remi wstaje ze swojego siedzenia, opierając się rękoma o biurko. Już przestał być rozbawiony. Przyglądam się mu z niechęcią.

- Nie jesteś moim właścicielem...

- Nie ja, ale wiem kto zainteresuje się tobą, jeśli mi się sprzeciwisz. Doskonale pamiętam warunki naszej umowy. - Ostatnie słowo dość mocno zaakcentował. Obrzydliwy uśmiech wypełza na jego twarz. Nie robi na mnie to wrażenia.

- Puścisz mnie. - Cichy warkot wyrywa się z moich ust. Opuszczam ręce luźno. Atmosfera między nami jest ciężka. Nigdy zresztą nie była łatwa.

- Wiem kim jesteś...

Biorę gwałtownie do ręki długopis i wbijam mu w dłoń. Krzyk zaskoczenia i bólu wyrywa się z jego ust. Źrenice zmniejszają się gwałtownie. Chwilę później drzwi otwierają się z hukiem i wpadają jego ochroniarze celujących do mnie. Nie obchodzi mnie to. Umiem tylko patrzeć na osobę przede mną. Remi tylko macha na nich dłonią, by opuścili broń.

- Nie mów mi kim byłam, a kim nie - warczę patrząc w jego przerażone oczy. Coś wewnątrz mnie napawa mnie dumą na ten widok. - Doskonale zdaje sobie z tego sprawę.

Nachylam się w jego stronę kręcąc długopisem w jego dłoni. Patrzę jak zwija się z bólu, a oczy wypełniają się łzami. Przekrzywiam głowę i uśmiecham się bez litości. Nie jest mi go żal, wręcz przeciwnie jestem cholernie dumna i spełniona w tym momencie.

- Oboje wiemy, że jesteś pazerny i dlatego mnie nie wydałeś. Dla ciebie zwyczajnie byłam dobrą inwestycją - syczę jadowicie. - Oboje doskonale wiemy, że zaszantażowałeś mnie, inaczej już dawno byś leciał do Demona, Lucyfera lub samego diabła. Na pewno nikt z tej dwójki nie wyciągnie żadnych konsekwencji z tego wszystkiego. Wiedziałeś o tym, że żyje od dwóch lat, a byłeś na moim pogrzebie, więc dodaj sobie dwa do dwóch Remi.

Obracam jeszcze raz długopisem w jego dłoni, a widok go wyjącego się z bólu sprawia mi olbrzymią radość. Aczkolwiek to wciąż za mała cena jaką musi zapłacić. Wyciągam długopis gwałtownie z jego dłoni mrugając do niego zalotnie. Krew delikatnie zaczyna tryskać, a Remi zabiera swoją dłoń i przyciąga do klatki piersiowej. Jego ciężki oddech sprawia tylko kolejny uśmiech na mojej twarzy. Rzucam zakrwawiony długopis na biurko.

- Na twoim miejscu bym to opatrzyła - odzywam się z udawanym współczuciem i troską. W jego oczach dostrzegłam czystą nienawiść.

Nie czekając na jego odpowiedź wychodzę. Ochroniarze przepuszczają mnie w wejściu, ale po ich spojrzeniach doskonale wiem, że chcieliby mnie zatłuc. Wychodzę z pokoju trzaskając drzwiami.

~***~

Siedzę w kawiarni popijając mocną czarną kawę i czekałam na Doriana. Spóźniał się już około 10 minut, ale nie wpadałam jeszcze w panikie. Poprawiałam okulary przeciwsłoneczne na nosie. Dzisiaj był piękny dzień. Słoneczny, ciepły. Kawiarnia znana była z robienia najlepszą kawy w mieście. Dużo osób, zwłaszcza rodziny przychodziło tutaj i siadało. Kawiarnia znajdowała się niedaleko parku oraz placu zabaw, gdzie dzieciaki szalały. Siedziałam na dworze, w taką ładna pogodę aż szkoda było siedzieć w środku. Wnętrze kawiarni było w nowoczesnym stylu. Minimalistycznym wystrój, z jasnymi kolorami i czystymi liniami. Przestrzeń jest wypełniona nowoczesnymi meblami z metalu, drewna i szkła, tworząc przytulne, ale eleganckie otoczenie. Duże okna wpuszczają mnóstwo naturalnego światła, a abstrakcyjne dzieła sztuki na ścianach dodają artystycznego charakteru. Moczę swojego rogalika w kawie i jem. Jeszcze nic tego dnia nie jadłam.

Mój poranek nie był zbyt przyjemny. Po powrocie od Remiego poszłam pod prysznic. Po prysznicu spojrzałam na telefon zobaczyłam masę powiadomień ze stron informacyjnych, plotkarskich o śmierci pani Queen. Czym dłużej scrollowałam ekran tym większe miałam wrażenie, że ludzie pracujący jako dziennikarze mają zbyt wybujałą wyobraźnię lub są idiotami. Wszystkie te informacje miały jeden wspólny punkt, a dokładnie teorie spiskowe. Jedna gazeta pisała tym, że pani Queen należała do sekty i złożyła się bogom jako ofiara. Druga pisała o pani Queen podpisała umowę z szatanem i właśnie ogary piekła ją zabiły.

Chciałam napisać do Doriana, ale on zadzwonił i zaproponował spotkanie w kawiarni niedaleko parku. Zebrałam się i wyszłam z mieszkania, nie spojrzałam nawet na kopertę. Wiedziałam, że to wywoła o wiele więcej wyrzutów sumienia, pytań i bardzo mało odpowiedzi, których teraz potrzebowałam. Miałam dowód, że ktoś mnie śledził i dowód, że pani Queen była tylko niewinna ofiara tego wszystkiego. Teraz jednak muszę uważać na moje otoczenie i kto się w nim znajduje.

Mieszam łyżeczka w kawie i widzę jak tworzy się mały wir na samym środku. Po prysznicu jeszcze musiałam po odwoływać jej spotkania oraz poinformować szefów fundacji o zaistniałej sytuacji. Każdy był wzburzony, roztrzęsiony i współczuł, ale nie wiedziałam, czy to było na pokaz, czy faktycznie tak się zachowywali. Rano wpadłam jeszcze do notariusza po dokumenty jakie miałam przekazać Dorianowi w przypadku nagłej śmierci. Pani Queen zdawała sobie sprawę, że nie pożyje długo, ale nigdy nie pomyślała, że skończy w taki sposób. Chciała zabezpieczyć przyszłość swojego wnuka.

- Przepraszam za spóźnienie - wyrywa mnie z rozmyślań głos Doriana. Siada naprzeciwko mnie, a Tango prosi o głaskania po brzuszku, co z przyjemnością wykonuję. - Mam nadzieję, że nie czekałaś długo.

- Nie, spokojnie - mówię uśmiechając się do niego delikatnie. Poprawiłam się na krześle. Wyglądał okropnie. Widać, że nie spał dobrze. Jego wlosy zazwyczaj zwiazane w kitka teraz były w nieładzie. - Jak... jak się czujesz?

- A jak mam się czuć? - Pyta zły. Zaciska dłonie w pięści. - Jestem zły. Wściekły! Ktoś zabił moją babcię! A ja nic nie mogłem zrobić. Po prostu nie rozumiem. Jak mógłby ktoś coś takiego zrobić. A ty rozumiesz?

Spoglądam w głąb szarych oczu Doriana, dostrzegam w nim burzę negatywnych emocji, a on sam wydaje się być zagubiony w tym wszystkim. Gniew, smutek i niepokój odbijają się w jego spojrzeniu. Niegdyś jasne, beztroskie, pewne siebie i radosne źrenice, zostały przyćmione mrokiem wewnętrznego konfliktu.

- Nie, nie rozumiem - przyznaje nakrywając jego chłodną dłoń swoją próbując dodać mu otuchy. Dorian zabiera rękę spod mojej i przygląda się mi spod zmarszczonych brwi tworząc charakterystyczny wzór na jego czole, który staje się swoistym odbiciem toczącego się wewnątrz niego konfliktu.

Próbuje swoim spojrzeniem wyrazić współczucie oraz wsparcie, dając mu do zrozumienia, że nie jest sam w tym wszystkim i że jestem tutaj, by go wysłuchać i zrozumieć. W jego oczach dostrzegam pewien opór. Tak jakby chciał dać upust swoim myślom, ale jednocześnie jest zbyt przejęty, co może się stać, jeśli to zrobi.

- Skłamałaś. - Tym razem to ja nie rozumiem. Patrzę na Doriego zdezorientowana. - Policji. Nie byłaś na spacerze z Tango.

- Nie... - Szok wywołany jego słowami był wypisany na mojej twarzy. Chciałam zacząć się bronić, ale Dorian ucisza mnie machnięciem ręki. Zamykam usta i wysłuchuję to co ma do powiedzenia.

- Może to te osoby z jakimi się bijesz mogły skrzywdzić babcie - mówi nie odrywając oczu od moich. - Chcę, żebyś wyznała prawdę, a jeśli Ty nie powiesz to ja powiem.

Ma zamiar wstać od stołu, ale chwytam jego za rękaw kurtki.

- Nie skłamałam - mówię po chwili zabierając rękę z jego kurtki, gdy siada. - Byłam na spacerze z Tango przed pójściem do ciebie do baru.

Prycha, a ja unoszę brew. Czekam na dalsze oskarżenia.

- Nie rób ze mnie głupca. Wczoraj były walki - odzywa się uderzając pięścią w stół. Powodując, że z mojej filiżanki wylało się trochę kawy. Inne osoby siedzące w naszym pobliżu zerkneły na nas zaniepokojeni. Uśmiechnęłam się do nich swoim firmowym uśmiechem i spojrzałam karcąco na Doriego.

- Nie robię z ciebie głupca - syczę tracąc cierpliwość. - Byłam na walkach, wygrałam jedną walkę i wróciłam do domu. Wzięłam Tanga od Twojej babci. Poszłam z nim na długi spacer i wróciłam do mieszkania. Następnie spotkałam się z Tobą w barze. Żadna osoba stamtąd nie jest na tyle głupia by mordować twoją babcie. Takie są fakty.

- Nie znasz ich - warczy wściekłe, a w jego oczach pojawiają się łzy bezsilności.

- Może nie znam ich tak jak ciebie, ale nie są mordercami. - Nie ustępuje. Spoglądam twardo w oczy Doriana.

- Masz się przyznać. - Wskazuje na mnie Dorian palcem, a ja widzę jego niechęć jakiej wcześniej nie doświadczyłam z jego strony. Dorian myśli, że ja zabiłam jego babcie. Unoszę brwi zszokowana tą prostą myślą.

- Tak mi tylko powiedz skąd Ty to wiesz co powiedziałam policji? - Pytam zaciekawiona faktem, że nie rozmawialiśmy o przesłuchaniach. Dorian wyglądał na zmieszanego. Pusty śmiech wyrywa się z moich ust. - Szeryf Clark ci powiedział, bo mi nie wierzy. Więc nastawił ciebie przeciwko mnie. Wasza bliskość jest aż zbyt rażąca.

Biorę moją kawę i wypiłam całą zawartość filiżanki. Odstawiam ją delikatnie. Uśmiecham się do Doriana zimno.

-Co chcesz mi przez to powiedzieć? - Pyta warcząc, a ja unoszę tylko zadziornie brew. - Nie sypiam z nim...

- Może nie z nim - odpowiadam cicho, a zmieszany wyraz na twarzy Doriana rozwiewa wszystkie wątpliwości. - Nie oceniam tego. Od dawna wiem, że jesteś gejem i mi to nie przeszkadza. Przeszkadza mi to w momencie, kiedy twoja prywatna relacja z jego synem wpływa na śledztwo. Po za tym chce Ci przypomnieć, że to ja chroniłam ci dupę przez ostatnie parę miesięcy.

Zapada ciężka cisza między nami. Widzę po Dorianie, że jest zmieszany. Jego oczekiwania, że mały sekret jaki ukrywał, pozostanie zakamuflowany, właśnie się rozwiał. W jego spojrzeniu jak i gestach można dostrzec wstyd i przerażenie, jakby został złapany na gorącym uczynku. Jego usta poruszają się lekko, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie może, jakby słowa utknęły mu w gardle. Postanawiam go uratować i powrócić rozmową na dobrze znany grunt.

- To zeznanie nic nie da. Tylko więcej dla nich pracy, która jest niepotrzebna. Nikt z tych ludzi nie skrzywdziłby twojej babci. Nie pójdę na policję i ty też nie pójdziesz.

- Nie możesz być pewna - warczy niskim groźnym głosem, przy którym uśmiecham się kolejny raz drętwo.

- Jestem pewna. - Przybliżam się do niego. - Walki w dzielnicy Rust zostały stworzone dla bogatych dupków, którzy chcą poczuć adrenalinę i wyrwać się spod opieki rodziców. Do tego miejsca chodzą ludzie by zarobić dodatkową kasę lub przegrać. To miejsce jest swoistą granicą między prawdziwym złem, a bańką w jaką żyją ludzie tacy jak syn szeryfa, który wielokrotnie obstawiał na mnie. Aczkolwiek ty to wiesz, bo powiedział Ci, że wczoraj były walki i znowu wygrał.

Przyglądam się Dorianowi z powagą i niechęcią jakiej wcześniej nie miałam. W tej chwili nie nienawidzę go, ale zwyczajnie nie umiem spojrzeć na niego jak na mojego przyjaciela. Kolejny zakłopotany wzrok sprawia, że mam racje. Nigdy nie powiedziałam mu, że znam jego sekret, bo wiedziałam, że nie jest gotowy. Odsuwam się gwałtownie od niego poprawiając okulary. Wstaję z krzesła. Wyciągam z czarnej torebki teczkę z dokumentami i podaje Dorianowi.

- Od momentu śmierci pani Queen dziedziczysz wszystko. W teczce masz kopie wszystkich ważnych dokumentów. U notariusza masz oryginały - odzywam się swoim biurowym głosem pełnym dystansu oraz powagi. Patrząc w szare, zaskoczone oczy Doriana. - Oraz znajdziesz moje wypowiedzenie. Nie będę dłużej tego robiła bez Twojej babci. Rano wszyscy zostali poinformowani o sytuacji jaka jest i cały personel ma ci pomóc w odnalezieniu się.

- Czemu nie chcesz mi pomóc? - Pyta przerażony ilością informacji jaką przed chwilą otrzymał.

- Pomagam - mówię przecierając oczy. - Jeszcze przez kilka tygodni będę Ci pomagać postaram się załatwić wszystkie sprawy związane z Twoją babcią o jakich mnie poprosiła. Spotykam się z różnymi biznesmenami, którzy chcieli ugrać coś na działalności z Twoją babcią byś ty nie musiał. Później po prostu odejdę, ale nie chcę tutaj wracać. Dlatego wypowiedzenie będziesz już miał na miejscu.

Wstaję od stolika, widzę tylko jak Dorian kiwa głową i otwiera tęczę z udręczoną miną. Odwracam się na pięcie i zostawiam go w kawiarni. Odkąd pani Queen zaczęła przygotowywać wszystko na taką ewentualność powiedziałam jej jasno, że nie będę pracować po jej śmierci. Wymusiła tylko na mnie obietnica, że pomogę na początku jej wnukowi. Mam zająć się sprawiamy poza miastem, by Dorian nie musiał zmieniać swojego życia tak gwałtownie. Śmierć pani Queen zawsze wydawała mi się odległym tematem. Za każdym razem kiedy był poruszany ten temat byłam pewna, że będzie osobą, która przeżyje nas wszystkich. Dlatego wciąż odkładałam wszystkie plany na później. Można by powiedzieć, że żyłam chwilą nie myśląc o jutrze. Jednak teraz moja plany, nieodkryte pasuje muszą poczekać, a w głowie mam tylko jeden, krwawy cel - znaleźć i pomścić śmierć pani Queen za wszelką cenę. Doskonale zdaje sobie sprawę, gdzie mogę zacząć szukać odpowiedzi.

Entuzjastyczny pisk Scarlett koło mojego ucha sprawił, że skrzywiłam się lekko widząc pasmo rudawych włosów ducha przeszłości.

- Wracamy do domu! - Ekscytacja i nadzieję w jej głosie przywołało moje stare demony od jakich ciągle uciekam.

- Właśnie słowa "dom" boję się najbardziej - odpowiadam zdając sobie sprawę z kim będę musiała się zmierzyć. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro