Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 1 (+18)

2 lata później

- Tobie już wystarczy - odzywa się barman zabierając mi pustą szklankę.
- Dori, proszę - mówię chwytając go za nadgarstek, jakby to była ostatnia deska ratunku. Drugą rękę wyciągam po moją własność. - Oddaj mi to.
- Dorian. Ile razy mam Ci to powtarzać? - Mierzymy się groźnymi spojrzeniami.
- Do skutku. - Uśmiecham się do niego zwycięsko, kiedy kolejny raz napełnia moją szklankę bursztynową whisky.
Odwracam się, przyglądając się całemu barowi. Ciemno zielona farba na ścianach i ciemne drewno dobrze ze sobą współgra. Nie jest to duży lokal. Mieści się tutaj raptem pięć wysłużonych, drewnianych stolików z krzesłami i miejscami przy barze. Tłok już dawno minął przez co zrobiło się spokojniej. Muzyka cicho gra w tle, a reszta klientów zajmuje się sobą. Jeszcze nie udało mi się spotkać tutaj przyjaznej twarzy oprócz Doriana, który nadaje sens temu miejscu. To takie miejsce, gdzie nikt nikogo nie zaczepia. Wyjątkiem jest moment, kiedy rozlewasz komuś drinka, ale i takie sprawy rozwiązywane są w pokojowy sposób. Obracam się do baru przodem i wypijam duszkiem zawartość szklanki delikatnie się krzywiąc. Dori tylko patrzy na mnie z niedowierzaniem. Już wielokrotnie zwracał mi uwagę, że whisky się sączy, delektuje, a nie wypije za jednym zamachem.
Nachyla się do mnie Dorian i opiera głowę o rękę. W tej chwili patrzą na mnie wielkie szare oczy, które zawróciły w głowie już nie jednej pannie, a kiedy indziej te oczy umiały zabić na miejscu. Dorian miał w sobie coś pociągającego, ale również nieprzystępnego. Wydaje się spokojny, zimny, opanowany i przez to zdystansowany. Jego prawie dwa metry, muskulatury, kolczyk w brwi, ciemne, kręcone włosy zaczesane do tyłu w kitkę oraz blizna na szyji budziły grozę. Nie wspomnę już o tatuażu ryczącego niedźwiedzia na jego całym prawym ramieniu. Aczkolwiek przy bliższym poznaniu okazywał się bardziej puchatym misiem niż groźnym niedźwiedziem.
- Aria, jest już prawie pierwsza, a ty siedzisz i pijesz - wzdycha mężczyzna przyglądając mi się. Zauważa siniaka na przedramieniu i od razu podwija mi rękaw bluzy pod sam łokieć. - Musisz oddać go na szkolenie. On zrobi komuś krzywdę.
- To przecież pies Twojej babci. Poza tym nie zdaje sobie sprawy ze swojej wagi, wzrostu. - Usprawiedliwiam psiaka. - To szczeniak. A to było przez przypadek. Zwyczajnie go poniosło, daj spokój.
- Przez przypadek? - Barman mówi z niedowierzaniem pokazują fioletowo-żółtego siniaka. Wyrywam w końcu moją rękę i poprawiam bluzę. - To jak wyjaśnisz to?
- Bawiliśmy się energicznie sznurem do przeciągania. - Wzruszam ramionami, a Dori tylko kręci głową z uśmiechem. - Lubisz Tango, więc nie rozumiem, czemu taki jesteś?
- Tango to super pies, ale jak sama stwierdziłaś nie zdaje sobie sprawy ze swoich rozmiarów. - Dorian gestykuluje próbując pokazać jakby Tango był wielki jak słoń. Na jego komentarz umiem tylko wywrócić oczami.
Tango po prostu urósł. Nikt za bardzo nie wiedział jakiej wielkości będzie, bo jego mama jest mieszańcem owczarka niemieckiego z alaskanem malamutem. Jednak nie wiedzieliśmy nic o ojcu Tanga. W schronisku powiedzieli, że może być średnim lub dużym psem. Aktualnie Tango waży około 23 kg, a ma dopiero dziewięć miesięcy. Ludzie zazwyczaj boją się Tanga.
Wstaję gwałtownie ze stołka barowego, zabierając kurtkę z oparcia. Kieruje się do wyjścia.
- Rano jestem umówiona z Twoją babcią - rzuciłam z uśmiechem przez ramię. - Wiesz jako asystentka samej Dorothy Queen muszę być w pełni sił i wigoru.
- Znowu? - Pyta zaskoczony Dorian, a ja odwracam się do niego i zatrzymuje.
- Muszę pracować - Wkładam ręce w kieszenie kurtki. - Po za tym muszę odpracować dług jaki u niej zaciągnęłam.
- Przecież ona Ciebie uratowała, to nie jest żaden dług do spłaty. Jakbyś nie znała mojej babci - mówi spokojnie Dorian wycierając jakąś szklankę.
Czasami zapominam, że byli spokrewnieni, chociaż zdrobnienie ich imion było identyczne. Gdy dziadkowie od strony mamy Doriana dowiedzieli się o ciąży ich nastoletniej córki dali jej wybór, albo usunie ciąże albo ma się wynosić z domu. Dla mamy Doriana był to oczywisty wybór i odeszła. Wtedy syn pani Queen przyprowadził swoją dziewczynę do swojej mamy, a ona przyjęła ją z otwartymi ramionami i dała pracę w swoim sklepie. Tak rodzice Doriana chcieli uhonorować panią Queen, kiedy podejrzewali u niej raka. Aczkolwiek ona przeżyła, a jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miał 5 lat. Wjechał w nich pijany kierowca. Wychowywała go babcia, która jest rekinem biznesu.
Na szczęście swojego wnuka nie pchała na lekarza, prawnika, czy biznesmena. Pozwoliła mu być sobą. Tak jak mi pozwala. Wciąż powtarza, że praca u niej jest tylko tymczasowa, że powinnam znaleźć pasję, której oddam się w całości tak jak ona, czy Dorian. Coś co sprawi, że zapomnę o trudach swojego życia. O byciu bezdomną przez wiele lat i strasznych rzeczach dziejących się na ulicy. Byłam im wdzięczna za to, że mnie przygarnęli, wyleczyli i dali dach nad głową. Nigdy nie pytali co się stało, ani jak stałam się bezdomna. Nie chcieli naciskać, ani mnie przestraszyć. Po prostu to zaakceptowali. Spędziłam z panią Queen pracując już prawie dwa lata i to była najlepsza praca jaką mogłam sobie wymarzyć.
Pani Queen zdobyła fortunę na sieci mini supermarketów w małych miejscowościach. Stała się również filantropką i działaczem społecznym. Moja praca jako jej asystentki polegała na tym by ułatwić jej życie oraz spełniać jej zachcianki. Jedną z takich zachcianek był Tango. Mam poczucie odkupienia grzechów. Naprawy świata, ale jednak w środku nadal czuje się zepsuta...
-To kwestia wychowania - stwierdzam po chwili zadumy. - Pierwsze wzorce do naśladowania bierzesz ze swojego domu. Później to niemożliwe się tego wszystkiego wyzbyć.
- Nie ma rzeczy niemożliwych - mówi spokojnie Dorian. - Są tylko takie, których nie chcemy się wyzbyć.
Pokazuje mu środkowy palec i popycham drzwi wejściowe, ucinając w ten sposób naszą przepychankę słowną.
Wychodzę na dwór i kieruje się powolnym krokiem do domu. Na moje szczęście mieszkam niedaleko. Mimo późnej pory nie jest zimno. Przeczesuje dłonią swoje włosy i przyglądam się siniakowi na mojej ręce. Fioletowy siniak odznacza się na mojej jasnej skórze. Dorian gdyby wiedział co robiłam tego wieczoru wkurzyłby się. Nie tylko on, bo jego babcia zrobiła by mi wyrzuty. Mógłbym się bronić, że ćwiczę, aby nie wyjść z wprawy, ale by nie uwierzyli. Wiedzieli, że tutaj chodzi tylko o ból i adrenalinę. Ból jaki mogę zdobyć tylko walcząc z kimś. Niekontrolowany, nieunikniony, sprowadzający na ziemię ból.
- Nie rozumiem, czemu sobie to robisz? - Rozbrzmiewa głos sumienia w mojej głowie, którego nie mogę się pozbyć od dwóch lat.
- Przecież wiesz - odzywam się do niej lekko. Kątem oka widzę srebrne włosy.
- Wiem, ale jednak są inne sposoby byś mogła to poczuć. - Upiera się głos, a ja umiem tylko pokręcić głową.
Nie odpowiadam już jej, ściągając rękaw gwałtownie. Nie będę z nią rozmawiać... Już od dawna wiem, że tracę zmysły. Uśmiecham się na wspomnienie, gdy kiedyś to oświadczyłam moim dwóm najlepszym przyjaciółką... Poszły ze mną do specjalisty wiedząc, że boję się lekarzy. Dostałam wtedy jakieś psychotropy, ale czułam się po nich dziwnie tak jakby czas albo stał w miejscu albo nie mógł się zatrzymać i dni mijały mi w ciągu kilku minut. Połowy rzeczy, a nawet większości nie pamiętałam. To były ciężkie 4 miesiące mojego życia. Czuje ukłucie w sercu na czas jaki zmarnowałam przez te leki. Czas, którego już z nimi nie odzyskam...
Mijam jakąś latarnie i zaczynam czuć się nieswojo. Przygryzam wargę by pozostać przy zdrowych zmysłach, ale moje ciało zaczyna reagować szybciej niż moje racjonalne myślenie po sześciu kieliszkach whisky.
Czuję czyjś wzrok na swoich plecach. Przechodzi mnie dreszcz strachu. Odwracam głowę, ale ulica za mną jest pusta. Jeszcze tylko jeden zakręt i będę przy mojej klatce schodowej. Skręcam do uliczki, gdzie znajduje się moje mieszkanie. Wpisuje na aluminiowym domofonie kod i drzwi otwierają się. Słyszę za sobą kroki, odwracam się do osoby, która za mną idzie. Mrugam kilkakrotnie zastanawiając się, czy jest prawdziwy. Krew pulsuje mi w żyłach, a w ustach mam suchość.
- Czego chcesz? - Pytam jakiegoś mężczyznę w podartym płaszczu, starych trampkach i czapce, która widziała lepszy czas. Mężczyzna nie spuszcza ze mnie wzroku. Dostrzegam, że wyciąga nóż z kieszeni płaszcza. Uśmiecha się do mnie niezbyt miło, pokazując rząd żółtych zębów.
Nagle rzuca się na mnie. Puszczam drzwi, łapię go za rękę, nogą kopię go w goleń. Wytrącam z łatwością mu nóż. Popycham go na domofon. Chwytam za kurtkę i przerzucam przez bark. Próbuje się podnieść, ale kopie go jeszcze raz. Czuję dziwny rodzaj satysfakcji widząc jego leżącego, bezbronnego. Wszystko dzieje się naturalnie, każdy ruch jest przemyślany, precyzyjny. Moje ciało pokazuję lata morderczych treningów, o których nie da się zapomnieć.
-Tak jakbyś została stworzona do walki - odzywa się nieproszony głos w mojej głowie. Kręcę głową w odpowiedzi na to stwierdzenie.
Mężczyzna zaczyna oddalać się na czworaka. Wyciągam z wewnętrznej kieszeni kurtki kilka banknotów i podaje mu.
- Radzę Ci byś więcej za mną nie chodził. - Bezdomny łakomie patrzy na pieniądze, jednocześnie kuli się przed następnym uderzeniem. Podaje mu pieniądze do ręki. Dopiero teraz dostrzegam jego desperację. - Za te pieniądze możesz kupić sobie trochę jedzenia, jakieś porządne ubranie i zacząć żyć. Wiem, że nie każdy problem rozwiążesz ciepłym łóżkiem i dobrym posiłkiem, ale warto od czegoś zacząć.
Obracam się i idę jeszcze raz do domofonu. Po drodze pochylam się nad nożem i przyglądam się zardzewiałemu ostrzu w słabym świetle latarni. Kopię nóż do mężczyzny.
Wpisuję jeszcze raz kod i otwieram ponownie drzwi. Wchodząc do środka.
Serce powoli wraca do rytmu, w jakim powinno bić. Oddycham ciężko. Sprawdzam przez szybę w drzwiach, czy ten mężczyzna dalej tam jest. Nie widzę nikogo, a chodnik jest suchy oprócz niewielkiej plamy krwi. Domyślam się, że zostawioną przez bezdomnego. Zagryzam wargę klnąc pod nosem. Przecieram ręką oczy. To przez zmęczenie. Tłumaczę się w głupi sposób. Nie ważne jak długo będę się oszukiwać to i tak nie pomoże.
Podłoga jest z jasnego kamienia, a ściany pomalowane na jakiś beżowy kolor. Kieruje się od razu do windy. Naciskam okrągły guzik, który od razu się podświetla. Nie czekam długo na windę. Wchodzę do środka, naciskam 10 piętro. Niestety puszczają jakąś irytująco-radosną melodie. Opieram się o ścianę i czekam aż dojedziemy na moje piętro. W lustrze windy od razu dostrzegam kątem oka pasmo rudych włosów i pasmo srebrnych włosów. Przecieram oczy i rozglądam się po windzie, ale nikogo nie ma. Dostrzegam własne odbicie. Niebieskie podkrążone oczy wyróżniają się na jasnej karnacji, a złoto-brązowe włosy związałam w długi warkocz leżący na moim ramieniu. Usta zawsze podkreślam czerwoną szminka, ale tym razem jej nie miała.
Wychodzę z windy. Wycieraczka pod moimi drzwiami wygląda inaczej. Została delikatnie przesunięta. Podchodzę do niej i poprawiam ją, ale czuję że coś pod nią leży. Podnoszę ją i dostrzegam ulotkę cukierni. Wzdycham zirytowana wciskając do kieszeni kurtki ten nieistotny papierek. Wyciągam z kieszeni pęk kluczy.
Przekraczam próg mieszkania. Dostrzegam tylko brązową kulę futra biegnącą koło mnie w drzwiach, gdzie ślizga się na wycieraczce i prawie wywala. Marszczę brwi widząc dziwną reakcję Tango. Nigdy nie wybiegał z mieszkania sam. Podbiega do mieszkania naprzeciwko mojego. Drapie w drzwi i wącha zawzięcie.
- Tango? Co jest? - Pytam podchodząc do drzwi mojej sąsiadki. Tango nie przestaje drapać. Chwytam psa za obrożę i odciągam. W pewnym momencie zaczyna szczekać. - Tango cisza!
Zaczynam mieć złe przeczucie. Podchodzę i delikatnie pukam w drzwi.
- Pani Queen? - Cisza. Pewnie śpi. Aczkolwiek wiem, że Pani Queen jest bardziej nocnym markiem niż porannym ptaszkiem w końcu dla niej pracuję. Pukam kilkukrotnie. Wzdycham i odwracam się do Tanga. - Jest późno, ale jak chcesz pójdę po klucz zapasowy.
Pies zrozumiał, bo położył się przed drzwiami i czekał aż pójdę po klucz. Nie miałam miejsca na negocjacje, wolałam już zostać okrzyczana przez mojego pracodawcę niż by mój włochaty przyjaciel szczekał przez całą noc. Po chwili wróciłam z kluczem. Odwracam się jeszcze raz, ale widząc twarde spojrzenie psa wzdycham ciężko.
Naciskam klamkę, a drzwi otwierają się z cichym jękiem. Dźwięk niby subtelny, zabrzmiał o wiele głośniej niż zazwyczaj. Dało się odczuć przerażające, złowrogie milczenie w mieszkaniu. W mieszkaniu jest dość jasno przez włączony telewizor w dużym pokoju.
- Zostań Tango - mówię szybko z zaciśniętym gardłem nie oglądając się na zwierzaka. Aczkolwiek wiem, że mnie posłucha.
Metaliczny zapach unosi się po mieszkaniu i szybko zaczyna mnie mdlić. Spoglądam na zegarek, kątem oka obserwując kamerę w rogu korytarza. Gdy sekundnik wskazuje liczbę dwanaście szybko wchodzę do środka i zapalam światła. Wszystko było w pedantycznie poukładane. Buty stojące równo w rzędzie. Ubrania wierzchnie wiszące na co drugim haczyku, ułożone kolorystycznie. Szkatułka z różnymi kluczami była dokładnie na samym środku szafki z butami. Nawet kwiaty w wazonie zostały poukładane wielkością. Przy krawędzi wazonu były malutkie, a najwyżej duże. Przechodzą mnie ciarki, ktoś tutaj był.
Sprawdzam alarm przy drzwiach, ale nie został załączony. Mijam wielkie lustro pokazującą moją bladą skórę. Kieruje się bezpośrednio do jasnego salonu. Z każdym krokiem do salonu serce bije mi coraz szybciej, jakbym podświadomie bała się ujrzeć najgorsze. Przyglądam się przez chwilę jej kolekcji zdjęć z całego życia. Na jednym jestem ja z nią i malutkim Tangiem. Dalej widzę zdjęcie jej i Doriana z otwarcia baru. Zasłony są odsłonięte pokazując miasto nocą, a wszystkie okna zamknięte.
Wtedy dostrzegam wałki na włosach Pani Queen wystające znad oparcia ulubionego fotela. Fotel jest postawiony tyłem do drzwi pokoju, ale widzę w jasnym świetle telewizora czerwoną ciecz spływającą powoli na podłogę w irytująco równych odstępach.
Kap. Kap.
Podchodzę do pani Queen, uważając by nie wdepnąć w coraz większą plamę krwi. Zaciskam zęby widząc ją. Fala gniewu przetacza się przez moje ciało wywołując poczucie winy, że jej nie ochroniłam. Pewnie krzyczała z bólu, albo chociaż się szarpała, a mnie nie było. Rozpacz, gniew i smutek tworzą niebezpieczną mieszankę uczuć sprawiając, że chce płakać, wrzeszczeć, ale nie mogę. Muszę być skupiona i opanowana. Odwracam głowę. Biorę głęboki wdech przez nos i wypuszczam powietrze ustami.
-Uczucia tylko utrudniają naszą pracę - odzywa się głos, którego nie słyszałam od około dwóch lat. Jego ciemne oczy. Krzywy uśmiech. Zapach mięty. - Wszystkie szczegóły są ważne. Jeśli chcesz być skuteczna zapamiętaj wszystkie nieoczywistości. Każdy idiota zapamięta rzeczy oczywiste.
Kap. Kap.
Dźwięk kropli krwi wybudzają mnie z bolesnych wspomnień. Spoglądam znowu na jej ciało. Nogi zostały okaleczone w różne dziwne wzory. Tak jakby dziecko bawiło się nożem i wycinało co popadnie. Jakiś wariat lub psychopata mógłby coś zrobić takiego. Wypuszczam wstrzymywane powietrze. Nadgarstki zostały związane ciasno drutem kolczastym wbijającym się w skórę do poręczy fotela tak samo jest z gardłem. Widać, że krew spływała jej po gardle i nadgarstkach. Wnioskując po ranach w tych miejscach starała się stawiać opór.
Kap. Kap.
Na górze klatki piersiowej jest wycięty symbol, który przypomina kroplę wody albo trójkąt. Trudno stwierdzić. Skóra pani Queen była w tym miejscu dość mocno pokaleczona, ale jej ubranie jest czyste. Nie ma śladów krwi. Ktoś ją przebrał lub umył. Kolejna fala gniewu przetacza się przez mój organizm. Zaciskam mocniej zęby, by się uspokoić. Muszę być skoncentrowana.
Kap. Kap.
Spoglądam na jej twarz. Przełykam ciężko ślinę. Oczy ma otwarte i skierowane na panoramę miasta, ale brakuje w nich życia. Na czole ma wycięte diabelskie rogi, a na policzkach półksiężyce. Serce mi mimowolnie przyspiesza. Domyślam się jakie dwie osoby podpisywały się w ten charakterystyczny sposób. Mój umysł stara się dopasować wzorce do znanych mi zachowań innych osób. W ustach trzyma złotą kopertę. Zdaje sobie sprawę, że nie żyje od dłuższego czasu.
Kap. Kap.
Staję z innej perspektywy i widzę, że na kopercie nic nie jest napisane. Obracam głowę. Biorę kolejny uspokajający wdech i wydech. Spoglądam na zegarek. Sekundnik znowu wskazuje liczbę dwanaście. Minęło półtorej minuty od mojego wejścia. Muszę już wyjść.
Kap. Kap.
Dostrzegam koło ust delikatne czerwone plamy. Wyjmuję ostrożnie kopertę z ust, chowam ją do wewnętrznej kieszeni kurtki. Nachylam się nad panią Queen i wyczuwam lekko słodkawy zapach zmieszany z krwią. Odsuwam się gwałtownie. Chloroform. Ktoś jej podał chloroform.
Kap. Kap.
Wychodzę na drżących nogach. Zatrzymuje się dopiero koło Tanga, który zaczął mnie obwąchiwać nerwowo. Następnie staje na dwóch łapach i próbuje dodać mi otuchy. Wyjmuję z kieszeni telefon, który upada mi na ziemię. Siadam na podłodze trzymając jedną rękę na Tangu, a drugą wybierając numer na policję. Przed wciśnięciem zielonej słuchawki zmieniam zdanie.
- Jeszcze nie śpisz o tej porze - mówi wesoły Dorian. Słyszę w tle jakiś hałas. Pewnie przyszła kolejna fala klientów.
- Dorian - odzywam się cichym głosem przełykając ciężką gule w gardle. Po drugiej stronie słuchawki zapada głucha cisza. - Przyjedź tu.
- Co się dzieje, Aria?. - Powaga i strach w jego głosie łamie mi serce. Zaraz dowie się, że ostatnia osoba z jego rodziny nie żyje, że została zamordowana w bestialski sposób. A mnie nie było by jej pomóc. To musi się dowiedzieć ode mnie.
- Chodzi o Twoją babcie. - Po drugiej stronie słuchawki słyszę hałas i wiem, że Dorian wszystkich wygania z baru.
- Zaraz będę. - Słyszę przed rozłączeniem.
Przytulam się do Tanga i nucę jakąś melodie z radia, by przygotować się na to co będzie. Uświadamiając sobie, że to będzie długa i męcząca noc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro