Prolog
Od wybuchu nadal dźwięczało mi w uszach. Przeraźliwy pisk nie ustępował, wręcz przeciwnie był coraz głośniejszy. Bicie mego serca wydawało mi się niespokojne. Byłam oszołomiona i wstrząśnięta. Pamiętałam jedynie plan ucieczki, ale każdy krok okupowany był bólem, udręka i trzeszczeniem moich kości. Nogi mi się trzęsły i plątały, były pozbawione sił. Jedną ręką podtrzymywałam się ściany budynku, zostawiając ślady krwi. W drugiej trzymałam nóż jakby to była jedyna pewna rzecz w tej chwili. Musiałam wyjść z tego cholernego portu.
Na oczy spływała posoka przez rozcięcie nad okiem. Co jakiś czas musiałam się zatrzymać i otrzeć oczy z krwi. Jednak najgorszy z tego wszystkiego był zapach.
Odczuwałam zapach krwi, brudu i śmierci, zmieszane z morską bryzą. Cierpienie przez ból brzucha promieniowało dużo wcześniej, ale było to wtedy najmniejszym moim zmartwieniem. Dotykam go i dostrzegam krew, ale nie byłam pewna, czy to faktycznie moja, czy ich...
Kolana drżą, a stopy ciągną się po betonie. Klnę pod nosem potykając się. Zimny, szorstki beton zdziera mi skórę na dłoniach. Kolejny krzyk bezsilności wyrywa się z mych ust. Jestem wyczerpana. Zamykam oczy i po prostu nieruchomo leżę, czekając na śmierć. Dotykam delikatnie policzkiem zimnego betonu. Jednak wydarzenia sprzed chwili wciąż są jak żywe w mojej pamięci.
- Nie możesz się poddać - słyszę dobrze znany mi głos w mojej głowie. Nie odpowiadam. - Ej! Nie śpij. Nie mogą wygrać.
Ostatnie zdanie sprawia, że otwieram oczy. Piasek, kamienie odznaczają się od powierzchni betonu. Krople deszczu odbijają się od podłoża, zmywając resztki krwi. Deszcz zaciera ślady. Dopadną się do mojego ciała psy, hieny, kojoty czy cholera wie co...
Chciałbym powiedzieć, że mam dość, ale zaciskam zęby. Nie dam im za wygraną.
Podnoszę się i nie poddaje. Każdy mięsień pali, kości trzeszczą, ale nie mogę zawieść samą siebie. Nie chce tutaj umrzeć. Wysilam wszystkie mięśnie resztkami sił i wstaję.
Z daleka słyszę odgłosy syren. Nie mogę tutaj zostać. Zbyt dużo pytań.... Niewiadomych.... Złapią i zniewolą mnie. Nie mogę skończyć znowu uwięziona za kratami czy w obroży. Strach, który zaciska moje gardło staje się motywacją do postawienia kolejnego bolesnego kroku naprzód, a później następnego.
W końcu udało mi się wyjść z portu, chociaż trwało to wieczność. Jestem w lesie znajdującego się niedaleko wejścia do portu. Za chwile powinnam znaleźć się na miejscu zbiórki. Całe ubranie przesiąkło krwią i deszczem. W butach mam dużo wody oraz ran na stopach, ale to się nie liczy. Twarz jest poharatana przez liczne gałęzie jakie stanęły mi na drodze. Co jakiś czas odczuwam nieprzyjemne dreszcze oraz ból mięśni. Szczelniej opatulam się przemoczoną kurtką, by w jakiś sposób się ogrzać.
W oddali widzę znajomą mi sylwetkę i mimowolnie uśmiecham się na jego widok. Wszystko przestaje mieć znaczenie, bo zaraz znajdę się w jego ciepłych objęciach. Już wyobraziłam sobie jak mnie przytula, całuję, zabiera stąd do domu. Przyśpieszam kroku. Poczułam już się bezpiecznie, do czasu, kiedy naglę on odebrał telefon.
- Tutaj Gabriel Black - odzywa się spokojnie, tak jakby był na spotkaniu biznesowym, a nie w środku lasu niedaleko wybuchu.
Jeden taki nietypowy ruch sprawił, że zatrzymałam się gwałtownie. Serce podchodzi mi do gardła, by następnie zacząć bić szybciej. Oddech mi zamarł i zwątpiłam. Nigdy nie odebrałby telefonu, a nawet jeśliby odebrał nigdy by nie przedstawił się. To zbyt duże ryzyko, że się zdemaskuje.
- Wszystko załatwione - mówi gardłowym głosem, od którego dostaję ciarek. - Wybuch był bardzo spektakularny. Widziałem, jak zawala się na nich połowa dachu.
Te słowa sprawiły, że cały mój świat runął niczym domek z kart. Zacisnęłam zęby, a do oczu napłynęły łzy. To nie może się dziać. Nie.... to było zaplanowane? Niemożliwe. Przecież jesteśmy rodziną. Nie wystawiłby nas. Nie mógłby! Jednak w jego głosie słyszę ekscytacje, kiedy powiedział "wybuch był spektakularny".
Oddech zaczął mi nagle przyśpieszać powodując głośne dyszenie. Zakryłam usta i nos by nie zdradzić swojej pozycji. Powoli zaczynam się cofać gotowa by uciec nie spuszczając z niego wzroku.
- Jeszcze czekam, ale jeśli wszystko poszło zgodnie z planem... - urywa w momencie, gdy słyszy trzask łamanej gałęzi. Szybko rozłącza się. Widzę dobrze znany mi ruch sięgania do kabury z bronią, którą nosi po lewej stronie pod marynarką.
Chowam się za pniem drzewa, czując kołatanie serca i czekam. Nie słyszę jego kroków na miękkim podszyciu lasu ani oddechu. Zaraz mnie znajdzie i zabije. Taki był plan od początku. Chciał się nas pozbyć. Zalewa mnie fala gniewu, zdrady i żalu. Staram się opanować emocje. W jednej krótkiej chwili może wszystko się zmienić. Przegryzam wargę, zaciskam dłonie na nożu by gotowa się bronić do końca. Nie będę zwierzyną, lecz łowcą. Znam jego słabe punkty dające mi przewagę. Nie spodziewa się ataku z mojej strony. Nie zabije mnie tak łatwo.
Kolejny dreszcz przeszedł przez moje ciało uświadamiając mi jakie mam małe szanse w starciu z nim. Spojrzałam w stronę mojej jedynej okazji na przeżycie. A przeszkodą był tylko on. Gabriel rozglądał się po lesie zapuszczając się coraz głębiej. Więc czekam niecierpliwie, ze strachem w oczach aż minie moją kryjówkę. Zaciskam zęby, serce przyspiesza kolejny raz tego feralnego dnia.
Podniosłam kamień i rzuciłam najdalej jak umiałam. Gabriel odwrócił się instynktownie w kierunku hałasu, a ja wykorzystałam okazję. Ruszyłam biegiem w stronę auta. Dopadłam się do samochodu i usłyszałam pierwszy wystrzał. Szybko wsiadłam i odpaliłam na krótko. Ruszyłam dociskając gaz. Pochylając głowę po kolejnym wystrzale.
~***~
Cześć!
Witam wszystkich w pierwszej część „Odcienie Śmierci". Jestem podekscytowana i mam szczerą nadzieję, że wam się spodoba.
Pamiętajcie, że pierwsze rozdziały akcja będzie się dopiero rozkręcać, więc nie rezygnujcie po prologu. Opowiadania nie jest niczyją kopią.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro