Rozdział 9- Czy dam radę?
Wygląda na to że nie mam wyboru i muszę z nim walczyć. Pierwsze dwie rundy starałem się unikać ciosów.
K: Runda trzecia.
Teraz mu dokopie. Zacząłem atakować. W pewnym momencie dostałem w żebro. Poczułem nieustający ból. Zrobiłem skręt B aby mieć to z głowy. Niestety nie powstrzymało go to. Biłem go po twarzy i brzuchu krew leciała mu z nosa i ust. Rozciąłem mu łuk brwiowy. W pewnym momencie Komentator powiedział.
K: Walka przerwana. Kevin wygrywa.
Patrzę na obstawianie wyników. 300 000$. Raymond 560 000$. Wychodzi na to że kwota którą obstawili na Raymonda przechodzi na mnie fajnie. Idę do Biura.
S: Masz i zmykaj.
830 000$ Ja pier... Ja przepraszam bardzo ale co ja z tym zrobię. Żebro nie przestaje boleć. A ja zaraz mam walkę o finał.
K: Walka o wejście do finału zaraz się zacznie możecie państwo dokonać przelewu na zawodnika który według was ma szansę wygrać.
[Chwilę później]
Wchodząc na ring byłem osłabiony przez żebro. Światło mnie raziło. Tłum wykrzykiwał moje imię. Samo wejście mnie wykańcza. Widzę przed sobą typa 220 wzrostu chyba metr w barach. Ja mam się bić z człowiekiem czy szafą. No dobra spróbuję nie umrzeć.
K: Runda pierwsza.
Tłum krzyczy moje imię. A ja walczę o przetrwanie. Udało mi się przeżyć 4 rundy unikając konfrontacji. I chroniąc żebro przed bezpośrednim uderzeniem.
Przeciwnik: Nie uciekaj. Denerwujesz mnie.
Kopną mnie w krocze.
K: Dyskwalifikacja za kantowanie.
Cud. Dziękuję. Patrzę na pieniądze obstawione. 400 000$ do zera. Kto to opstawia. Idę po pieniądze i do domu wracam z menadżerem.
Ja: Dzięki.
S: Ty to masz farta ja siedzę tu i nic innego ,a ty masz w kieszeni teraz 250 000$ od mnie.
Ja: Masz 25 000$ bo mam tego tyle że mi się nie chce tego wydawać na gówna. A tak to komuś pomogę. Nie ma za co.
Wracam do domu.
Jak mnie żebro boli ,a walka już jutro. Co ja teraz zrobię? Mam 1 005 000$ zajebiście. Ktoś mi poda pomysł co ja z tym zrobię.
M: Dostałeś przelew i stratę na koncie.
Nareszcie.
M: Opłata za klub nocny 15 000$ i twoja wypłata za miesiąc. 25 000$. Czyli w sumie masz 10 000$ na plusie.
Ja: Poczekaj tu chwilę.
M: Co chcesz tu kupić?
Ja: A co się kupuje w sklepie z bronią białą?
Ale zrobiłem się chamski.
S: Co podać?
Ja: Kastet gładki, nuż motylkowy i pałkę teleskopową.
S: To będzie 100$.
Ja: Masz 25 w zaliczce.
Ja: Jestem.
M: Co kupiłeś?
Ja: Kastet i nuż motylkowy i pałkę teleskopową ,a co.
M: Po co ci kastet?
Ja: Mam nie wyjaśnione sprawy rodzinne.
M: A chcesz go użyć na MMA?
Ja: Nie liczy się gra fair. Dobra wracaj do domu.
M: Dzięki.
Odjechałem z piskiem opon o mało co nie popłakałem się z bólu.
Muszę się przespać.
[12:09 następnego dnia. 8 godzin do walki finałowej]
M: Wstawaj.
Ja: Co?
M: Gotowy obstawiam na ciebie.
Poklepał mnie po żebrach. Ugiołem się.
M: Czy ty?
Ja: Co ty dam radę.
M: Nie to nie możliwe.
Ja: Wierzysz we mnie czy jesteś jak mój ojciec?
M: Słuchaj to ostatnia walka nie możesz robić takich cyrków.
Ja: Dam radę. Uwierz mi.
M: No nie wiem. Jadę obstawić hajs.
Ja: A ja idę spać dalej.
[19:34. 26 minut do walki]
M: Dasz radę.
Ja: Wiem.
K: Panie i panowie to wyjątkowy dzień bo dzisiaj walczą tytany Kevin który nie przegrał ani jednej walki i Justin który musi obronić pasa. Bo inaczej to dla niego koniec. Panie i panowie rozpoczynam rundę pierwszą.
I zaczęło się każdy jego cios był dla mnie jak coś czego nie można uniknąć. Potężne ciosy walił. Przy rundzie 4 zaczął mnie okładać po żebrach. Zginałem się. Wyczuł że mnie boli sprowadził mnie do parteru i okładał. W pewnym momencie słyszę głos.
M: Odpuść odklep postawiłem na niego możemy wracać.
Ja: To źle postawiłeś.- Mówi ksztusząc się krwią.
Odepchnąłem go i zrobiłem skręt B. Zacząłem go dusić. Odklepał.
K: Koniec walki.
Stanąłem przed tymi ludźmi i podali mi pas do rąk.
Ja: Udało się. UDAŁO!!!
TERAZ JADĘ PO OJCA Z KASTETEM W RĘKAWICY.
Ciąg dalszy nastąpi...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro