1. Winny
Bezczynność. To właśnie czułem siedząc na korytarzu, czekając na jakiekolwiek informacje o stanie zdrowia Hamiltona. Przez pół godziny słyszę tylko "Jeszcze nie wiem", "Jest na badaniach", " Niech pan będzie spokojny". Nie wiedziałem co robić, wszystkie moje myśli były związane z chłopakiem, czułem się winny tego wszystkiego. Jakbym nie nabijał się z jego matki... Nic by mu nie było. Przez mój niewyparzony język coś mogło mu się stać. Wkurzony zacisnąłem mocno dłonie na kolanach, przygryzując przy tym wargę.
-Thomas! - usłyszałem głos Laurensa, który zdyszany biegł razem z Peggy i Mulliganem. Bezmózgie trio, brakuje tylko pana bagiety.
- Nie krzycz, słychać cię na całym korytarzu. - warknąłem, rzucając mu zmęczone spojrzenie.
- Powiedziałeś, że Alexowi coś się stało. Co dokładnie? - zapytała szatynka, tuląc się do swojego czarnoskórego chłopaka. Opuściłem wzrok na palce, którymi się bawiłem.
- Został potrącony przez samochód.
-Jezu. Ale wszystko z nim dobrze? - Zapytał Herkules.
- Skąd mam wiedzieć? Biorą go od sali do sali i nikt nic mi nie chce powiedzieć. - para usiadła koło mnie przytuleni do siebie, a John chodził w kółko. Szczerze mówiąc, to nie wiem co mnie bardziej wkurza koleś, który chyba ma ADHD czy osoby przepiórkujące ze sobą.
- Ja pierdole, Laurens siadaj, przez ciebie za chwile zakręci mi się w głowie.
- Nie mogę usiąść, denerwuje się. Co, jeśli mu się coś poważnego stało i lekarze walczą o jego życie? Albo mu coś amputują! - Nikt się nie odezwał. Piegus miał racje, nic nie wiemy o Hamiltonie, w tym czasie może już leżeć w kostnicy, a grabarz dobiera do niego odpowiednią trumnę. Cholera... Nie mogę tak myśleć, Alexander będzie cały i zdrowy, to silny chłopak, byle jakiemu samochodowi się nie da.
- Alexandrze! - pisnęła Peggy, widząc bruneta na łóżku, które pchały dwie pielęgniarki.
- Co z nim? - zapytał John. Lekarz poprawił osuwające się okulary z nosa.
- Pacjent na razie jest nieprzytomny. Ma zwichnięty nadgarstek przy lewej ręce, zszyte rozcięcia na policzku brzuchu i nodze. - pielęgniarki wjechały z brązowookim do sali, zamykając za sobą drzwi.
- Możemy do niego wejść? - Odezwał się Mulligan.
- Tak, ale tylko trzy osoby i proszę zachować cisze, pacjent musi rozpocząć.- okularnik poszedł sobie razem z pielęgniarkami, które po chwili wyszły z sali. Wstałem i złapałem klamkę, muszę go jeszcze raz zobaczyć. Gdy już miałem pchnąć drzwi ktoś zacisnął palce na moim ramieniu. Z westchnięciem odwróciłem się do dziewczyny, która mnie trzymała.
- Może lepiej będzie jak ja, Herkules i John pójdziemy? Jesteśmy jego przyjaciółmi, a ty...
- Dupkiem, rozumiem. - usiadłem na krześle, mrucząc bod nosem wiązankę przekleństw. Jeśli powiedziałbym "nie" zadawali by pytania, czemu chce go widzieć, a to nie tak, że mam zamiar zrobić mu psikusa, po prostu chce być chociaż raz przy nim, puki jest szansa.
-Tak Jefferson.- Laurens spojrzał na mnie wrogo, czyżby coś zrozumiał? Najwyższa pora. Gdy trio wszedło do sali odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o szarą ścianę. Dzisiejszy dzień jest wyjątkowo męczący...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro