Prolog: cios, który nigdy nie padł
Mustafar płonął.
Teraz, kiedy o tym pomyślał, to Obi–Wan Kenobi nigdy nie przepadał za tym miejscem. Tak samo nigdy by nie przypuszczał, że to tu przyjdzie mu zakończyć życie swojego ucznia.
Stało się.
Anakin Skywalker – jego przyjaciel, uczeń, brat – upadł. Jego czyny świadczyły o tym wyraźnie. Nawet, gdyby udało się go przekonać do powrotu, dla Anakina nie było już przyszłości. Nie chwili, gdy splamił swe dłonie krwią niewinnych dzieci.
Teraz zaś Anakin stał przed nim, z twarzą wykrzywioną gniewem, wciąż jednak pełen przekonania, że to on ma rację. Wokół niego lawa żyła swoim życiem, wystarczyłby jeden krok w złą stronę, by chłopak miał okazje zaznajomił się z nią bliżej.
– Na twoim miejscu bym tego nie robił – odezwał się Obi–Wan. I przez krótką chwilę naprawdę miał to na myśli. Nie skacz. Przecież widzisz, że nie dasz rady. – Mam wyższy grunt od ciebie.
Po oczach chłopaka mógł rozpoznać, że ostrzeżenie do niego nie dotarło. A nawet jeśli, zostało zignorowane.
A potem Anakin skoczył.
Oczywiście, że skoczył. Dlaczego Anakin miałby kiedykolwiek słuchać swojego mistrza?
Obi–Wan zobaczył to w swoim umyśle, zanim to się stało. Zobaczył tę chwilę – jeden zdecydowany ruch, by zakończyć to piekło. Jeden cios, który pokonałby Anakina, który pozbawiłby go życia – a jeśli nie, to osłabiłby go wystarczająco, by Obi–Wan mógł zabrać stąd Padmé.
Obi–Wan zobaczył ten jeden krótki moment, gdy Anakin się odsłonił i był wystawiony na cios.
Cios, którego Obi–Wan nie był w stanie zadać.
Nie mógł w ten sposób zranić kogoś, kto był jego rodziną. Najlepszym przyjacielem. Bratem.
Z ciężkim sercem mistrz Jedi cofnął się o krok, zapewniając w ten sposób przestrzeń do wylądowania dla Anakina. Młodszy chłopak spojrzał na swego byłego nauczyciela z pogardą. Też musiał zobaczyć szansę, której Obi–Wan pozwolił uciec.
– Pożałujesz jeszcze, że mnie nie zabiłeś – odezwał się, a jego głos już w niczym nie przypominał Anakina, którego znał Obi–Wan.
– Być może – przyznał mu rację tamten. – A być może uda mi się cię ocalić. Opanuj się, Anakinie. Nie chcę cię skrzywdzić. Palpatine cię oszukał!
– Mój mistrz pokazał mi prawdę. Dał mi nadzieję. Tylko w ten sposób mogę wszystko naprawić.
Czy on naprawdę wierzy w te bzdury, które sam wygaduje? Zastanowił się Obi–Wan.
Nie było mu jednak dane zbyt długo nad tym myśleć. Anakin ruszył na niego, miecz świetlny starł się z mieczem świetlnym. Znali się oboje. Walczyli przeciwko sobie i razem ze sobą więcej razy, niżby byli w stanie zliczyć. Więź między nimi dawno przekroczyła granice ucznia i mistrza.
Obi–Wan przestał liczyć minuty czy sekundy. Każda chwila nieuwagi mogła go zabić, a przytłaczający zapach siarki nie pomagał się skoncentrować. Anakin nie chciał go zranić – on uderzał, by zabić. A teraz, gdy wiedział, że Obi–Wan tego nie zrobi, atakował z jeszcze większą zaciętością i lekkomyślnością, niż zwykle.
I być może to ocaliło Obi–Wana.
Ponownie, była to kwestia chwili. Moment nieuwagi, zły ruch i już Obi–Wan wiedział, gdzie uderzyć. Jego miecz świetlny opadł na mechaniczne ramię Anakina, odcinając je i przy okazji pozbawiając chłopaka broni, która upadła kawałek dalej.
– Ty...! – zaczął Anakin, ale nie skończył.
Tym razem Obi–Wan już się nie wahał.
Wbił swój miecz w korpus chłopaka, podcinając mu sekundę później nogi i zmuszając go do upadku na ziemię. Wtedy też usiadł na nim, nie chcąc dać mu się ruszyć. Widząc, że chłopak wyciąga kikut prawej ręki w stronę swojej broni, Obi–Wan bezlitośnie przymiażdżył zakończenie odciętej protezy.
– Nie weźmiesz tego miecza – wydyszał Obi–Wan. – Nie pozwolę ci.
– Siedź cicho! – odwarczał Anakin, próbując go jakoś z siebie zrzucić. Starszy Jedi jedynie wskazał dłonią na miecz, niemo ostrzegając, że wystarczy tylko ruch, by pozbawić Anakina głowy.
– Nie chcę cię zabijać, Anakinie. Byłeś dla mnie jak brat. Nadal jesteś.
– Nie nazywaj mnie tak – wysyczał chłopak, a jego oczy, dotąd błękitne, teraz przybrały złoty odcień. – Nienawidzę cię! Obyś zginął jak najgorszą śmiercią!
– Posłuchaj, nadal możemy...
– Nie będę słuchał kłamstw Jedi!
Obi–Wan poczuł, jak pierś przygniata mu niewidzialny ciężar. Znał swego ucznia i wiedział, że już nic do niego nie dotrze.
Anakin był stracony, i to na zawsze, a on nie potrafił go zabić.
Zamiast tego Obi–Wan przylewitował do siebie niewielki kamień i, tak, by Anakin tego nie zobaczył, rzucił za pomocą Mocy w głowę chłopaka.
To wystarczyło. Ciało chłopaka zwiotczało. Stracił przytomność.
Obi–Wan wstał, dezaktywował swój miecz. W pierwszej chwili, widząc krew rozlewającą się wokół ciała chłopaka, chciał mu pomóc, ale powstrzymał się. Taka rana nie zabije Anakina. A teraz trzeba było się zająć Padmé.
Potem go ze sobą wezmę. Będzie miał sprawiedliwy proces.
Obi–Wan pospieszył do nieprzytomnej kobiety. Na szczęście żyła – jeszcze. Prędko zaniósł ją na statek, którym się tutaj dostali. Już miał wrócić się po byłego ucznia, gdy coś w Mocy zadrżało. Mężczyzna zamarł.
Ludzie Palpatine nadciągali.
Nie było czasu.
Jeśli się wróci po Anakina, zostaną złapani, a wtedy Jedi nie będą mieli najmniejszych szans.
Obi–Wan przeklął własną słabość i zasiadł za sterami statku, z pełną świadomością zostawiając Anakina na Mustafarze.
–––
Padmé umierała i nie dało się tego powstrzymać.
Padmé nie powinna była umierać, bowiem dopiero co urodziła dwójkę dzieci.
Luke i Leia. Te dzieci były nadzieją dopiero co formułowanego ruchu oporu.
A teraz ich matka umierała i Obi–Wan mógł tylko na to patrzeć.
– Nie poddawaj się, Padmé – wyszeptał, choć nie mógł być pewny, czy ona w ogóle go słyszy.
Kobieta oddychała coraz ciszej. Coraz słabiej.
– Nie poddawaj się – powtórzył Obi–Wan.
Ujął ręce kobiety w dłonie, jakby licząc, że to cokolwiek pomoże.
Oto wizja Anakina Skywalkera spełniała się. Koszmar, który prześladował go, odkąd tylko dowiedział się, że jego żona jest w ciąży.
– Pomyśl o dzieciach, Padmé – spróbował Obi–Wan z innej strony. – Dzieci potrzebują matki.
Oraz ojca.
Padmé wydała z siebie jedno ciężkie westchnienie, po czym przestała walczyć.
Umarła.
Przestała oddychać, słyszeć, widzieć, czuć. Pozostało tylko to ciało, bezwładne niczym u lalki.
Nie mogę pozwolić jej umrzeć.
Obi–Wan sięgnął Mocą, próbując wyczuć duszę kobiety.
Wróć do nas, Padmé.
– Luke i Leia cię potrzebują, Padmé. Jesteś od tego silniejsza. Nie chce mi się wierzyć, by kobieta taka jak ty tak po prostu straciła wolę do życia, gdy jej dzieci dopiero je zaczynają.
Droid medyczny odepchął Obi–Wana, zaczynając resuscytację i próbując ożywić trupa. Wkrótce dołączył się do niego lekarz, który przyjął poród.
Wróć, Padmé.
Minęła jedna długa minuta.
Powiadają, że po około czterech minutach pozbawienia tlenu w ludzkim mózgu zachodzą nieodwracalne zmiany. Zaczynają ginąć szare komórki odpowiedzialne za pamięć. Osoba taka może się obudzić, ale naszą znajomą będzie tylko z twarzy. Im dłużej brakuje tlenu, tym większe są obrażenia.
Pospiesz się, Padmé!
– Mamy ją! – wykrzyknął lekarz.
Obi–Wan wzdrygnął się.
Padmé Amidala Skywalker otworzyła oczy.
–––
Kilkanaście godzin później Anakin Skywalker otworzył oczy, po czym od razu je zamknął. Było tak jasno, zbyt jasno.
– Lekarze mówią, że nie powinieneś jeszcze wstawać, lordzie Vader – łagodny głos Palpatine wdarł się w jego myśli.
Chłopak otworzył oczy ponownie.
– Padmé – odezwał się, a jego głos był suchy – gdzie ona jest?
Ciało chłopaka pulsowało bólem. Obi–Wan zapłaci za ranę, którą mu zadał. Za ukradnięcie mu żony i wypełnienie jej głowy tymi głupimi, idealistycznymi przekonaniami. Za próbę zabicia go. Zapłaci za wszystko.
Palpatine przyjrzał się swemu uczniowi z namysłem. Oh, jak dobrze się zdarzyło, że był w pobliżu, gdy lekarze uznali, że zaczną wzbudzać Vadera. Teraz chłopak będzie myślał, że mistrz dba o niego. Że jest jego jedynym sojusznikiem.
A skoro nie wiedział, co się stało z Padmé... Cóż, ta kobieta i tak niedługo umrze. Ciała jeszcze nie znaleziono, ale to kwestia czasu. Palpatine zadba o to, by była martwa i to raz na zawsze.
– Ona nie żyje – odezwał się. – W swoim gniewie zabiłeś ją.
– Nie! – po głosie chłopaka rozpoznał, że ten uwierzył w kłamstwo. Jak bardzo Mustafar musiał mu się zatrzeć w pamięci, że uwierzył w taką bajeczkę? Jak bardzo musiał nie wierzyć w siebie i w dobro w sobie? – To niemożliwe! Nie mógłbym tego zrobić! Nigdy!
– Ale to zrobiłeś.
Panika i przerażenie rozlało się wokół byłego Jedi. Żal, strach oraz tyle bólu i cierpienia, gdy chłopak zrozumiał, że stracił nie tylko żonę, ale i dziecko. A także nienawiść – do samego siebie, za do co uczynił; do Jedi, za to, że tego nie powstrzymali; do Obi–Wana, że nie było go w potrzebie.
Oto właśnie na oczach Palpatine świat Anakina Skywalkera rozpadał się na kawałki.
I obserwowanie tego było genialnym uczuciem.
Cierp, młody uczniu, cierp. Cierp i nie waż się mi sprzeciwić.
Na tym świecie nie ma już nikogo, do kogo mógłbyś się zwrócić, oprócz mnie.
Palpatine wstał, odwracając się od łóżka, na którym leżał chłopak.
Wszystko poszło zgodnie z jego planem. Świat i wszechświat był jego. Tylko jego. I już nic i nikt nie stanie mu na drodze.
Palpatine uśmiechnął się radośnie, ignorując lamet pełen boleści swojego ucznia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro