Coś się zmienia
Plątanina ciemnych korytarzy z całą pewnością nie była dobrym miejscem do życia lub dorastania, ale Vader nie narzekał. Po prostu usiadł z boku, nakryty kapturem i przyglądał się, jak Leia rozmawia z innymi dziećmi. Najwyraźniej w tym miejscu zbierała się gromada sierot, które, nie mając rodziców, zostały zmuszone do stania się złodziejami, byle tylko przetrwać. Mało tego, z tego co Vader usłyszał, miejsce to podlegało lokalnemu władcy półświatka. A więc to oznaczało jedno: że lepiej, aby ta osoba się o nich nie dowiedziała.
Vader w milczeniu obserwował córkę. Zanim tutaj dotarli, przypomniał jej, by nie używała swojego prawdziwego imienia, a Leia usłuchała go. Teraz zaś rozmawiała z tutejszymi mieszkańcami, ciekawa, co robią i jak wygląda ich życie.
Mimo iż nie było to najprzyjemniejsze miejsce, Vader już dawno nie widział córki tak pełnej życia.
Wolność dobrze na nią działa, pomyślał Vader, utwierdzając się w przekonaniu, że jednak ucieczka od Imperium była dobrym pomysłem.
Zauważając, że Leii nic nie grozi, Sith uspokoił swój oddech i pozwolił Mocy przelewać się obok niego, delikatna i łagodna. Już od tak wielu lat nie czuł jej tak ciepłej i spokojnej.
Vader zamknął oczy, otwierając się na działanie Mocy. Cały czas wyczuwał córkę, jej rześką i jasną obecność, więc wiedział, że nic się jej nie stanie.
Powoli, powoli przed oczyma Vadera zaczęły się formułować obrazy z przeszłości. Raz jeszcze zobaczył swoją matkę, tamten dzień, gdy został uwolniony oraz gdy po raz pierwszy spotkał Padmé. Leia była jak jej matka – obie były pewne siebie i niosły ze sobą światło i siłę. Obie były takie czyste i niezbrukane przez ten świat.
A on ją, Padmé, skrzywdził. Tamtego dnia, na Mustafarze. Powiedziała, że przyszła go zobaczyć, że nie mogła uwierzyć w to, co mówią. Że mówili, że zabił dzieci.
Tak, teraz widział to jasno i wyraźnie. Pamiętał też tamtą noc, gdy uniósł swój miecz świetlny przeciwko dzieciom, które patrzyły na niego z nadzieją, że ich uratuje.
Jak bardzo musiałem być zaślepiony, że uwierzyłem, że dzieciobójstwo uratuje Padmé?
Przecież ona tego nigdy nie pragnęła.
Padmé nigdy nie była osobą, która poświęciłaby dzieci, aby samej żyć.
Realizacja przyszła nagle. Drgnął. Przez ten cały czas był głupcem, który działał zgodnie z wolą Palpatine. Do samego końca był tylko niewolnikiem. Nigdy im nie przestał być. Po prostu podążał za słowami Jedi, tak samo jak niewolnik wziął w sekrecie ślub, po czym dał się zniewolić słowom Palpatine. Pozwolił, by przyćmiły jego umysł.
Teraz słowa Padmé nabierały sensu.
Jakim był głupcem, że uwierzył, że mogłaby chcieć zabrać ze sobą Obi–Wana tylko po to, by tamten go zabił. Przecież ona próbowało przemówić mu wtedy do rozumu, uchronić go przed samym sobą.
A on ją zranił.
Zranił kobietę, która była jego całym życiem, dla której zabił niewinne dzieci – nie, to nie tak. Nie zabił tych dzieci dla Padmé. Zabił dla chorej myśli, że robi to dla niej.
A teraz, mimo wszystko, Padmé zachowała jego nazwisko. Czyżby nadal wierzyła, że może powrócić?
Co on właściwie robił, przez te długie siedem lat – teraz już prawie osiem?
Po prostu wykonywał rozkazy Imperatora, nie pytając, czy ma to jakikolwiek sens. Wykonywał rozkazy, bowiem tylko na tym się znał. Był bronią, która nigdy nie była wolna, nie tak naprawdę.
Jeszcze nigdy – do tej pory.
Miał tego dość.
Już nigdy więcej nie chcę być czyimś narzędziem.
Ani Rebeliantów, ani Republikanów, ani Jedi, ani Palpatine, ani Ciemnej Strony Mocy.
Jakim był głupcem, że pomyślał, że Ciemna Strona Mocy może kogoś ocalić? Teraz już wiedział, że tak nie jest. Po latach praktykowania technik Mrocznych Jedi i Sithów wiedział o tym doskonale.
Jednakże, czy Jasna Strony Mocy była lepsza?
Nie.
Jasna Strona była słaba. To dlatego setki, tysiące Jedi, dumna Świątynia Jedi upadli, pokonani przez dwójkę Sithów.
Więc dlaczego Moc na to pozwoliła, skoro miała kierować całym wszechświatem? Czy Moc nie powinna chcieć dobra? Dlaczego niby miałaby mieć dwie strony, dobrą i słabą oraz złą i silną?
Był to bezsens, którego nie rozumiał.
Jedi wierzyli, że był Wybrańcem. Że miał pokonać Sithów i przywróć Balans.
To był jeszcze większy bezsens. Dlaczego jakaś stara przepowiednia miałaby decydować o jego życiu? I dlaczego on miałby na to pozwolić?
Cóż, zapewnie nie otrzyma na to odpowiedzi. Nigdy nie otrzymywał odpowiedzi, nie, wtedy, gdy ich potrzebował.
Jedi nie zrobili dla niego nic, by był im wdzięczny. Nie potrafili obronić jego matki. Pozwolili jej cierpieć w niewoli przez lata – on jej pozwolił. Rozdzielili go z rodziną, z żoną i dziećmi. Pozwolili, by Luke umarł oraz by Leia została ranna. On na to pozwolił, ślepo wierząc w słowa Palpatine, że Padmé jest martwa. Mógłby ją zabić, nawet nie wiedząc o tym. Jedi woleli oskarżyć Ahsokę i od razu uznać za winną. Nic dziwnego, że Ahsoka wolała odejść z Zakonu.
Może i lepiej się stało, bo mógłby i ją wtedy zabić.
I zapewnie byłby ją zabił. Wszak skierował swój miecz przeciwko swemu mistrzowi. Przeciwko komuś, kto był dla niego jak brat, kto zawsze był przy nim. Tyle razy ratowali sobie nawzajem życie. Dlaczego nie potrafił mu zaufać? Być może wtedy by nie Upadł. Być może wtedy Obi–Wan potrafiłby uchronić go przed wizjami, które mogły, ale nie musiały się spełnić. Być może wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.
Ale stało się tak, jak się stało i teraz był tutaj, na Corelli, wśród obcych dzieci. Dzieci, niewiele starsze od dzieci, które zabił.
Była to zbrodnia, którą będzie się na nim ciągnąć przez resztę życia. Tyle niewinnych osób zginęło z jego winy. Tyle dzieci płakało przez niego po stracie rodziców. Tyle rodzin zostało rozdzielonych.
I nie miał żadnych wymówek. To nie było tak, że sterowała nim Ciemna Storna Mocy. Może i był zaślepiony, ale to on zabił.
Być może zasługiwał na śmierć.
Ba, zapewnie na nią zasługiwał.
Ale nie miał prawa. Nie mógł tak po prostu umrzeć. Musiał wyszkolić Leię. Musiał ją ochronić i odnaleźć Padmé. Musiał oddać córkę matce, która tak mocno ją kochała. Musiał wziąć odpowiedzialność za swoje czyny.
Otworzył oczy, po raz pierwszy od lat nie czując nienawiści czy wściekłości. Leia zerknęła na niego z ciekawością, po czym wróciła po rozmowy.
Vader – nie, już nie, już nigdy więcej – uśmiechnął się lekko, widząc, że dziecko jest bezpieczne i oparł się o wilgotną ścianę, pilnując córki w milczeniu.
Anakin Skywalker nawet się nie zorientował, gdy jego tęczówki zmieniły kolor ze złotego na błękitny.
–––
Coś się zmieniło.
Zmarszczył brwi, po czym przerwał trening ze swoim młodym uczniem. Rozejrzał się, próbując wyczuć, co dokładnie się zmieniło.
Pozornie wszystko było takie, jakie było wcześniej. Jednakże coś było w tym wszystkim innego. Jeszcze nie mógł się domyślić, co, ale wyczuwał to.
Coś na skraju jego świadomości cicho, nieśmiało zapukało, jakby obawiając przykuć jego uwagę – bądź bojąc się, że zostanie odrzucone.
– Mistrzu? – jego uczeń spojrzał na niego z zaciekawieniem, opuszczając swój drewniany miecz. – Coś się stało?
– Nie, nie – zaprzeczył, cały czas rozglądając się wokół. Moc wokół niego była niespokojna. Tak, coś się zmieniło w Mocy. Pytanie tylko, czy na gorsze, czy na lepsze.
Coś – ktoś? – kto chciał się z nim przywitać – przywitać? a może zrobić coś więcej? dać znak, że żyje? – cofnął się, jakby nigdy go tak nie było.
Kto to był? Kto chciałby zawiązać z nim jakąś więź, i dlaczego akurat teraz?
Zawiązać..? Zawiązać, czy też może...?
Obi–Wan Kenobi odrzucił od siebie te myśli. Pomedytuje nad tym później i może dowie się, co się stało.
Bo przecież to było niemożliwe, by...
– Wracajmy do treningu – powiedział.
––––
Coś było nie tak.
Poderwał się ze swojego snu, zaniepokojony. Takiego roztrojenia w Mocy nie czuł już od lat. Dotąd to on nią władał, to jemu podlegała ponad połowa wszechświata.
Jednak tym razem coś się wyślizgnęło z jego rąk.
Wyślizgnęło? Nie, to złe słowo. Raczej wyrwało. Uciekło. Wydostało się na wolność.
Nagła myśl sprawiła, że sięgnął przez galaktykę, szukając swojego ucznia, więzi, którą z nim dzielił. Zawsze był w stanie go wyczuć, jego nienawiść i złość.
Nic.
Więź została przerwana. I to nie przez niego, ale przez jego ucznia. Czyżby ten zginął? A może porzucił go?
W miejscu, gdzie był wcześniej jego uczeń, teraz ziała pustka, a on zrozumiał, że nieważne, czy ten go zdradził, czy też umarł, to i tak stracił ucznia. A to oznaczało, że będzie musiał znaleźć sobie nowego głupca.
Kto? Kto mógł być na tyle potężny, by zabić jego ucznia? I jak? I kto był na tyle głupi, by zrobić sobie wroga z Imperium?
Jeśli jednak... Jeśli jednak jego uczeń go zdradził, on poruszy niebo i ziemię, by zgładzić i ukarać zdrajcę.
Imperator Palpatine wstał, żwawiej niż by się wydawało, że był w stanie, patrząc na jego poskręcaną sylwetkę i skierował się w stronę interkomu.
– Połączcie mnie z Lordem Vaderem – rozkazał.
–––
Coś się stało.
Zatrzymała się w pół kroku, sprawiając, że osoba, która szła za nią, wpadła na nią.
– Przepraszam – powiedziała od razu, umykając w bok, myślami będąc w zupełnie innym miejscu.
Moc wokół niej aż drżała z ekscytacji.
Coś się stało. Coś ważnego, co mogło zmienić przyszłość świata.
I to przerażająco blisko jej.
Nieco niepewna, odważyła się skierować w tamtą stronę, nie wiedząc, czego ma się spodziewać. Spojrzała tam oczyma swojej duszy, swojego umysłu, po czym ruszyła przed siebie, szukając przyczyny tego nagłego poruszenia i zawirowania. Przemierzyła zimny świat pełen ciemności i lodu, cierpienia i bólu. Wszechświat jęczał, opanowany przez mrok. Był taki zimny, taki splugawiony, taki smutny, taki zniszczony i sponiewierany przez lata wojen.
Ale było też światło.
Na samym końcu, niewielkie, niemal niezauważalne, było światło.
I więź, stara, zardzewiała, ale tak bardzo znajoma.
Wyciągnęła ku niej swoje nieistniejące ręce, chcąc ją przywitać, pełna radości. Nie czuła tej więzi przez tyle lat. Po prostu pewnego dnia zapadła się sama w sobie, opanowana przez zimno i ciemność, a jej resztki przykryły się kurzem i pyłem. Myślała, że to była jej wina, że to dlatego, że odeszła z Zakonu.
Ale ona wciąż istniała.
Ktoś po drugie stronie wzdrygnął się, po czym powoli, ostrożnie, przywitał ją i zaakceptował. Więź uniosła się z gruzów, nadal krucha i łamliwa, ale pełna światła i ciepła. Ktoś po drugiej stronie zmienił się, coś w nim nieodwracalnie umarło, ale równocześnie coś w nim pozostało takie same.
Odbiła się od ściany, przy której się zatrzymała i pozwoliła się kierować Mocy, podążając za tą cienką, aczkolwiek nabierającą z każdą sekundą siły więzią.
Wiedziała kogo znajdzie na jej drugim końcu.
Ahsoka Tano wracała do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro