Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

6. W dobrym towarzystwie

Nikt, poza rzecz jasna porywaczami, nie mógł wiedzieć, że przerażonej Marlenie udało się wyrwać grupie oprawców, a otaczający ich mrok sprawił, że  szybko zniknęła im z oczu. Byli niestety zbyt daleko od zamku żeby mogła dostrzec pojedyncze światła, które wciąż paliły się w oknach. Nie mając jednak zbyt wielkiego wyboru, zaczęła uciekać w nieznane. Początkowo słyszała jak ją gonią, co tylko dodawało jej sił. Powtarzała sobie, że zaraz będzie bezpieczna, brnąc jednocześnie coraz dalej w Zakazany Las.

Drzewa zdawały się upiorami, a każdy, nawet najdrobniejszy hałas, sprawiał, że jej serce omal nie wyskakiwało z piersi dziewczyny. Na szczęście wszystkie istoty, które napotkała na drodze, umykały na czas, słysząc jej chaotyczne kroki i ciche jęki, gdy co chwile o coś uderzała lub, gdy się wywracała, potykając się w plątaninie korzeni i połamanych gałęzi. Więzy, które oplatały jej nadgarstki tylko pogarszały sprawę, bo nie miała jak amortyzować upadków.

Po jakimś czasie, gdy przewróciła się po raz setny, nie miała już siły wstać. Przez chwilę nasłuchiwała, ale ścigający ją uczniowie musieli wrócić do zamku, zostawiając ją całkiem samą w tym okropnym miejscu. Bała się pomyśleć, co z nią zrobią, ale ich towarzystwo wcale by jej nie przeszkadzało w tamtym miejscu. Jeszcze nigdy się tak nie bała. Otaczająca ją puszcza zdawała się jej siedliskiem najokropniejszych bestii.

Nie wiedziała czy od zamku dzieli ją kilkadziesiąt metrów czy kilka kilometrów. Przez gęste korony drzew nie docierał do niej nawet wątły blask gwiazd i księżyca, dlatego postanowił, że poczeka do świtu, nic innego nie mogła już zrobić. Tkwiła, więc u podnóża jednego z drzew, trzęsąc się z zimna i strachu. Z początku próbowała uwolnić dłonie, ale nie przynosiło to żadnego efektu, poza dodatkowym bólem, dlatego przestała tracić na to energię. Wiedziała, że czeka ją długa droga i wątpiła że ktoś od tak zjawi się tam by jej pomóc.

Gdy słońce wstało, spróbowała określić gdzie jest wschód, ale przez gęste liście, nie było zbyt dobrze widać , z której strony pojawiają się pojedyncze promienie, które zaraz zostały stłamszone przez chmury. Gdyby miała wolne dłonie, mogłaby spróbować wspiąć się na drzewo, ale więzy jej to uniemożliwiały, dlatego spróbowała kierować się po swoich śladach, które miejscami były naprawdę widoczne. Niestety, po chwili zaczęły znikać, gdy wielkie, lodowate krople deszczu zaczęły przedzierać się przez kołyszące się na wietrze korony drzew. Las stał się równie upiorny, co w nocy, ale ona nie mogła się poddać, wiedziała, że jej szukają i musi im jedynie wyjść naprzeciw. Lily, Alice i Dorcas na pewno zauważyły jej zniknięcie. Musiała jedynie wyjść im na przeciw, Dumbledore na pewno przeszukał już zamek.

Nagle przypomniała sobie, że przecież jest sobota, a więc Padmore przybędzie do Hogwartu i na pewno pomoże jej szukać i wezwie jej ojca i innych aurorów. Nie oznaczało to jednak, że może się poddać, musiała iść przed siebie, wyjść im na spotkanie. Poza tym tylko maszerując mogła jakoś rozgrzać przemarznięte ciało.

- Idź- powtarzała sobie szeptem, bojąc się otaczających ją drzew.- Musisz iść.

Okazało się to jednak zbyt trudnym zadaniem, zwłaszcza, że całkowicie zgubiła orientację. Po całym dniu wędrowania wśród identycznie wyglądających drzew, opadła na ziemię i zaczęła cicho szlochać. Czy tam przyjdzie jej umrzeć? Czy nigdy nie odnajdą jej ciała?

Tragiczne wizje raz za razem nawiedzały jej wykończony umysł. Było jej zimno, a żołądek zwijał się z głodu. Zmęczone oczy opadały i tylko ból w nadgarstkach sprawiał, że była przytomna. Nie miała już sił by wstać i ruszyć, chociażby krok dalej. Nie wiedziała, czy ktoś przybędzie, ale ona nie była w stanie iść dalej.

W pewnej chwili jej serce zabiło mocniej, gdy do zmęczonego umysłu dotarł dziwny dźwięk. Rozejrzała się, lecz mrok już szczelnie ją otulił, uniemożliwiając dostrzeżenie zagrożenia. Wiedziała, że tylko jakimś cudem nie wpadła na żadną bestię przez ten cały czas.

Gdy dźwięk się powtórzył, poczuła jak serce jej zamiera. W następnej chwili usłyszała coś dziwnego, a później jakby ludzkie kroki i nagle otoczył ją jaskrawy blask, dobiegający z czyjejś różdżki. Poznała Syriusza dopiero, gdy ten padł na kolana koło niej i mocno ją objął. Dziewczyna się rozpłakała, a gdy rozwiązał jej nadgarstki, rzuciła się mu w ramiona, ściskając go tak mocno jakby się bała, że zaraz zniknie.

- Spokojnie, już jesteś bezpieczna- jej uścisk nie zelżał, wręcz przeciwnie, chude ramiona dziewczyny jeszcze mocniej go objęły.- Marleno spójrz na mnie- zmusił ją by się lekko odsunęła.- Jestem tutaj i cie nie zostawię.

- Syriuszu...- zaszlochała, znów się w niego wtulając.

- Kto ci to zrobił? Kto cię tu przyprowadził?

- Nie wiem- wymamrotała.- Ale im chodziło o Lily, bo ona jest mugolakiem, mówili o tym, słyszałam wyraźnie jak rozmawiali na jej temat. A co jeśli oni teraz...

- Już dobrze, ruda od razu się tego domyśliła. Remus i Peter mieli na nią oko, a James też już pewnie wrócił do zamku- bijący od niej chłód, przerażał go.- Musimy znaleźć schronienie, nie dotrzemy do zamku nocą, to za daleko i droga będzie zbyt trudna. Tutaj niedaleko widziałem jakąś jaskinię, sprawdzimy ją i przeczekamy do świtu.

- Jak mnie znalazłeś? Cały dzień błądziłam po tym lesie- zapytała, gdy pomagał jej wstać.

- Po zapachu, na kilometr czuć truskawki, nawet ulewa nie była w stanie zmyć tego zapachu z ciebie- objął ja ramieniem, a drugą dłoń mocno zacisnął na różdżce.

Możliwie najszybciej dotarli do jaskini, która na ich szczęście okazała się pusta. Syriusz musiał użyć całej siły przekonywania by zmusić Marlenę do zostania tam pod czas, gdy on pójdzie po opał. Zostawił jej swoją różdżkę i kazał dopilnować by cały czas rozświetlała okolicę, bo tylko w ten sposób mógł do niej wrócić.

Niedługo później jaskinię wypełnił blask płomieni, które ogrzały ich zmarznięte twarze. Syriusz osuszył ich ubrania, ale Marlena dalej cała się trzęsła. Black wątpił, że było to jedynie objawem wychłodzenia, dziewczyna dalej się bała i wcale się jej nie dziwił, otaczających ich las przerażał również jego, a ona spędziła w nim całkiem sama prawie dobę.

- Szkoda, że nie ma tu Remusa, on zawsze ma czekoladę na poprawę humoru- oznajmił, chcąc oderwać jej myśli od szeleszczących liści.- Jak wrócimy to zjem na raz całą tabliczkę i popiję ją kubkiem gorącego kakao.

- Poproszę identyczny zestaw- oznajmiła, obejmując się ramionami.- I spędzę cały dzień w łazience prefektów, Lily jest mi winna hasło do tego cudownego miejsca- jej głos lekko zadrżał. Syriusz wyjrzał z jaskini, czekało ich jeszcze wiele godzi w tamtym miejscu.

- Ruda zrobi dla ciebie wszystko, ja z resztą też- dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

- Tak się cieszę, ze tu jesteś, po jeszcze jednej nocy w tym miejscu, w samotności, postradałabym zmysły- Syriusz przyjrzał się jej z troską. Ciepło bijące od ognia, zdawało się jej nie pomagać. Nie chcąc dłużej patrzeć, jak dziewczyna się trzęsie, chwycił ją i niczym szmacianą lakę posadził sobie na kolanach, a później mocno objął.

- Trzeba cię jakoś rozgrzać- Marlena nie zaprotestowała i jedynie mocno się w niego wtuliła, czując przyjemne ciepło, które od niego biło.

- Lily miała rację, jesteś najlepszy- przymknęła zmęczone oczy.- Znalazłeś mnie w tym przeklętym lesie, uratowałeś mi życie.

- Inni zrobiliby to samo- oznajmił, czując, że mimowolnie się uśmiecha.

- Możliwe, ale to ty tu jesteś. Dziękuję- jej dłonie objęły go mocniej i dziewczyna ziewnęła.

- Odpocznij, ja będę pilnował żeby nic tu nie wpełzło- obiecał cicho, wiedząc, że i tak go usłyszy.

Dziewczyna poruszyła lekko głową, by wygodniej wtulić w niego policzek i nim minęło pięć minut, mocno spała. Syriusz ciągle ją obejmował, nie tylko sprawiając, że było jej cieplej, ale również dając dziewczynie poczucie bezpieczeństwa, którego tak bardzo potrzebowała w tamtej chwili. Byli w zapomnianej przez świat jaskini, gdzieś w głębi Zakazanego Lasu. Black obawiał się, że aurorzy nie dotarliby na czas. Sam miał dobry zmysł orientacji, ale i tak miał wrażenie, że odnalezienie drogi powrotnej będzie trudnym zadaniem. Mieli jednak siebie, a to już było coś.

W dobrym towarzystwie nawet najstraszniejsza dziura zdawała się być przyjemnym miejsce, a na pewno weselszym. Dzięki obecności Marleny, Syriusz nie lękał się mroku i dziwnych odgłosów. Poza tym, musiał być dla niej silny i zamierzał zrobić wszystko, co w jego mocy żeby dziewczyna bezpiecznie wróciła do ich szkolnego domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro