2. Zero litości, Potter
Nauczyciele już pierwszego dnia przypomnieli uczniom Hogwartu, że na koniec czekają ich egzaminy. Najbardziej surowi okazali się wobec siódmych klas, od których wymagali zdecydowanie więcej niż wcześniej. Ledwo zająwszy miejsca w salach, zostali zasypani pytaniami o zastosowanie najróżniejszych składników i zaklęć.
Lily i Remus ratowali twarz Gryffindoru na lekcjach, ale poza nimi uczniowie mieli wiele zadań do wykonania. Widząc górę rzeczy do zrobienia, Marlena żałowała, że nie poświęciła w wakacje czasu na powtarzanie sobie materiału. Nie chciała spędzać jednak wolnych chwil z dala od ojca, który i tak pojawiał się rzadko w domu, przyprawiając jej matkę o niepokój i smutek. Pan McKinnon był aurorem i to jednym z lepszych, powszechnie szanowanych. Niestety w dobie ciemniejącego mroku to nie oznaczało nic dobrego. Ciągle go gdzieś wzywano, znikał na całe dnie i noce, ścigając Śmierciożerców. Zarówno żona i córą bały się, że mogą go już nigdy więcej nie zobaczyć.
Marlena chciała w przyszłości być kimś takim jak on. Dzielną i niezależną czarownicą, której inni ufają. By to jednak osiągnąć, musiała przetrwać ostatnią klasę, a to oznaczało napisanie wielu ciężkich prac domowych.
- Uważaj, bo jeszcze chwila i złamiesz pióro- spojrzała na Syriusza, który wślizgnął się do pokoju wspólnego. Było już sporo po ciszy nocnej, ale ona wolała nie pytać, co robiła na korytarzach o tej porze, a już tym bardziej z kim. Bardziej obchodziło ją zadanie, z którym sobie nie radziła. Lily chciała jej pomóc, ale odmówiła, teraz tego żałowała. - Co cię pokonało? - rozsiadł się na sofie koło niej, zabierając przy tym książkę, którą tak rozpaczliwie wertowała. Dziewczyna zauważyła, że gdy Black nie ma się przed kim popisywać, zaczyna się zachowywać naprawdę znośnie.
- Transmutacja. McGonagall mnie zabije, jeśli tego nie napiszę- potarła zmęczone oczy. - Naprawdę nie wiem po co sobie wzięłam ten przedmiot, przecież jestem z niego beznadziejna.
- Może dlatego, że to jedyny interesujący przedmiot w Hogwarcie- spojrzała na niego nieco zaskoczona. Sam fakt, że Syriusz wyraża się pozytywnie o jakichś zajęciach był czymś niespotykanym. Przeważnie przysypiał w klasie, chyba, że mieli zajęcia praktyczne, ale wtedy też zdawał się być nieobecny. - Akurat z tym nie musi mi pomagać Remus, ale jak chcesz to ja wesprę cię z tym zadaniem. Jutro mamy trening, powinnaś się wyspać, żeby cię nie wyrzucili z Zakonu.
Marlena westchnęła. Spojrzała na swoje notatki, które wydawały się nie mieć żadnego sensu, a później na Syriusza. Chłopak naprawdę chciał jej pomóc. Czując lekki wstyd zgodziła się. To, co zajęło jej aż tyle czasu mu udało się zrobić w kilka minut. Szybko wyłożył jej teorię i pomógł zrobić dobrą notatkę, która usatysfakcjonuje ich opiekunkę.
- Teraz nie będziesz musiała słuchać marudzenia naszej jakże uroczej Minerwy.
- Dziękuję, jak kiedyś nie będziesz sobie radził z eliksirami, a Remus będzie zajęty to pytaj śmiało, chętnie się odwdzięczę.
- Będę pamiętał McKinnon, a teraz marsz spać- dziewczyna uśmiechnęła się zbierając swoje książki i notatki. - Widzimy się jutro...
- Dlaczego się wyprowadziłeś? - w pierwszym momencie dziewczyna miała wrażenie, że to była tylko dręcząca ją myśl, ale widząc poważną minę chłopaka zrozumiała, że naprawdę o to zapytała. - Przepraszam, nie moja sprawa, to było głupie, nie powinnam. To przez zmęczenie, ten mętlik spowodowany nauką. Zapomnij, to było...
- Moja rodzina to Śmierciożercy- powiedział wprost. - Może nie do końca nimi są, ale popierają ideę czystej krwi i działania tego szaleńca. Wielbią go. Jako członek Zakonu i tak byś się o tym dowiedziała prędzej czy późnej. Lepiej żebym ja ci o tym powiedział, a nie jakiś kretyn, który uznał wszystkich Blacków za morderców- dziewczyna się w niego wpatrywała. Syriusz poczuł się dziwnie, dlatego odwrócił wzrok. - Musiałem wybrać między nimi, a tym w co wierzę. To nie było trudne, bo jakoś nigdy nie mogłem liczyć na ich wsparcie i pomoc. James jeszcze bardziej mi to ułatwił, proponując miejsce pod swoim dachem, a trzeba przyznać, że jego rodzice mnie uwielbiają.
- Naprawdę mi przykro Syriuszu- dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu. Chłopak lekko drgnął, ale spojrzał na nią dość pewnie. - To musiało być trudne, niezależnie od wszystkiego- młody Black starał się nie myśleć w ten sposób, ale Marlena miała trochę racji. Coś w wyglądzie jego twarzy uległo zmianie. - Więzy krwi to nie byle co.
- Moja kuzynka się z tego wyrwała na dobre, wyszła za mugolaka- dziewczyna zacisnęła usta, nie wiedząc, co ma powiedzieć. - Uwierz, tak jest znacznie lepiej. Liczy się tylko to, że mam huncwotów, to jest moja rodzina- zapewnił ją, wstając z sofy. Marlena zabrała dłoń i mocniej chwyciła naręcze książek.
- Nie ma co, ty i Potter jesteście jak bracia, reszta to bliskie kuzynostwo- zażartowała. Syriusz się lekko uśmiechnął.
- Dokładnie. A teraz marsz na górę, musisz się wyspać maleńka- dziewczyna wywróciła oczami, słysząc to określenie.
- Nie zaśpijcie jutro. Jeszcze raz dziękuję za pomoc- chłopak się uśmiechnął i zniknął na schodach prowadzących do męskiego dormitorium.
Syriusz nie lubił mówić o sobie, a już zwłaszcza osobom, których nie znał, a niestety Marlena zaliczała się do tego grona. Owszem wiedział, że jest pomocna i miła, bo bez tego nie byłaby sobą, ale poza tym nie wiedział o niej nic konkretnego. Kiedyś nawet zastanawiał się nad zmianą tego stanu rzeczy, ale zrezygnował. Dziewczyna była ładna, ale jak to określił nazbyt delikatna, a on nie lubił ranić osób, które na to nie zasługiwały. W porównaniu z nią Lily była prawdziwą twardzielką. Marlena przypominała mu delikatny kwiat, niezapominajkę. Była drobna, subtelna i cicha, a on nie zwracał uwagi na takie dziewczyny chyba z czystej przyzwoitości. On wieczny samotnik nie potrafiłby się zaangażować i zraniłby ją, a nie chciał tego. Mógł najwyżej potraktować ją jako dobrą znajomą, co nie było trudne, wziąwszy pod uwagę jej usposobienie do świata.
Nie zamierzał jednak zbyt długo nad tym rozważać, ponieważ następnego dnia czekało go szkolenie, na którym zamierzał się zaprezentować z najlepszej strony. Zgodnie z tym, co powiedział im dyrektor, stawił się ze znajomymi pod pokojem życzeń o umówionej godzinie. Nikogo nie zdziwił fakt, że tylko huncwoci znali drogę i zabrali ze sobą Lily i Marlenę. Reszta dotarła do celu wraz z Dumbledorem i McGonagall oraz ich nowym nauczycielem, który skończył Hogwart przed czterema laty.
Syriusz znał młodego Padmora, który okazał się członkiem Zakonu. Mimo różnicy wieku, byli wrogami na boisku, co dla młodego Blacka właściwie stanowiło problem na wszystkich płaszczyznach. Jednak to było dawno i Syriusz nie zamierzał do tego wracać, a już na pewno nie w trakcie szkolenia, chociaż wizja wysłuchiwania poleceń Padmora, przyprawiała go o mdłości. Owy huncwot zacisnął mocno zęby i spróbował się z tym pogodzić, liczyło się tylko zaliczenie tego szkolenia, które sprawi, że stanie do walki przeciw własnej rodzinie. Ta wizja niezbyt go odstraszała, właściwie był gotów zmierzyć się z bliskimi i bez dodatkowych treningów.
Te jednak miały mu pomóc w tej walce, więc liczył, że się nauczy czegoś przydatnego, z resztą nie tylko on. Na pierwszych zajęciach pojawili się wszyscy, których wybrał Dumbledore, ciekawi, co ich czeka. Na początek, Padmor opowiedział co nieco o sobie. Poza byciem członkiem Zakonu Feniksa, pracował jako auror, co dawało mu przewagę nad innymi, ponieważ wiele godzin poświęcał na rozwijanie umiejętności walki. Nie skupiał się jednak na swoich zdolnościach i osiągnięciach. Oznajmił im tylko, że bez silnego ciała zbyt długo nie wytrwają, dlatego zalecił im treningi fizyczne i przeszedł do szkolenia.
Na ten dzień, przygotował dla nich tor przeszkód, który na początek każdy z nich miał spróbować przejść w pojedynkę. Padmor, który czuwał nad ich bezpieczeństwem, odnotowywał również czas, w jakim pokonywali całą trasę, chcąc się przekonać z jakimi umiejętnościami przyszli do niego nowi podopieczni. Nie było żadnych wybitnych wyników, ale akurat tego spodziewał się ich nowy nauczyciel. James i Syriusz uzyskali najlepszy czas, ale i tak nie zbliżyli się do wyszkolonych aurorów.
- Bałem się, że będzie dużo gorzej- przyznał, uśmiechając się do nich. – Trochę pracy i pójdzie wam znacznie lepiej, ale przetrwanie w pojedynkę to jedno. Co zrobicie, gdy będziecie ochraniać mugola albo towarzysza, który stracił broń i jest ranny? To znacznie komplikuje sytuację- zapewnił ich. – Dobierzcie się w pary, sami się przekonacie jak obecność drugiej osoby utrudnia zadanie. Kto chce spróbować pierwszy? - James automatycznie wystąpił na przód, ciągnąc za sobą niezbyt zadowoloną Lily. – Zaczynamy!
Szybko się okazało, że gdyby to była prawdziwa walka, James nie dałby sobie rady. Zajęty ochranianiem rudowłosej, nie dostrzegł nadlatującego zaklęcia, które ugodziło go w plecy. Kolejnych spotkał podobny los, przynajmniej jedna osoba w parze zostawała trafiona.
Ostatni na tor wszedł Syriusz, który miał osłaniać nie kogo innego jak Marlenę. Dziewczyna robiła wszystko, co jej kazał, dzięki czemu dotarli najdalej ze wszystkich. Wtedy sytuacja się skomplikowała. Black stracił różdżkę, ale się nie poddał. W ostatniej chwili osłonił blondynkę własnym ciałem przed nadlatującym zaklęciem.
- Widzę prawdziwe poświęcenie, Black! – pogratulował mu Padmor. – Tylko, co zrobiłaby Marlena gdybyś zginął? Świetnie się spisałeś, doskonale obserwowałeś otocznie, ale na przyszłość pamiętaj, że lepiej unikać ciosów. Dobry początek, zrobiliście nie najgorsze pierwsze wrażenie. Widzimy się za tydzień o tej samej godzinie i spokojnie dopracujemy wasze umiejętności- uczniowie powoli zabierali swoje rzeczy, żegnając się z nim, po czym korowali się w stronę wyjścia. - Dobrze cię widzieć McKinnon.
- Mówisz zupełnie jak mój ojciec, widać, że porządnie cię wyszkolił- oznajmiła, uśmiechając się do niego po raz pierwszy tego dnia.
- Oj tak, katował mnie dzień i noc- zażartował po czym przyjrzał się jej troskliwie. - Jesteś na to gotowa? Bycie w Zakonie to ciężka sprawa. Pewnego dnia możesz nie wrócić do domu albo stracić przyjaciół. Twoja matka, by tego nie przeżyła.
- Nie mogę jej o tym powiedzieć wiec przynajmniej nie będzie się martwić na zapas. Cieszę się, że to ciebie wybrał dyrektor, wiem, że jesteś świetnym aurorem i przygotujesz nas na najgorsze.
- Zrobię co w mojej mocy byście to przeżyli- obiecał, obejmując ją po bratersku, co nie było niczym dziwny, po latach znajomości.
- Hej,Marleno, idziesz z nami na obiad- blondynka spojrzała na stojącą w progu Lily i Huncwotów.
- Biegnij, bo zjedzą wszystko, co najlepsze- ponaglił ją. - Widzimy się za tydzień?
- Z pewnością- uśmiechnęła się do niego na pożegnanie i szybko dogoniła przyjaciół.
- Skąd go znasz? - zapytała rudowłosa, ale było widać, że nie tylko ją to interesuje. Huncwoci spojrzeli na nią, oczekując odpowiedzi, tylko Syriusz szedł z wzrokiem utkwionym gdzieś w oddali, ale słuchał uważnie.
- Mój tata szkolił go na aurora. Polubił go i zaprosił kilka razy do nas na obiad i tak jakoś wyszło, że się polubiliśmy. Teraz ze sobą współpracują i widuję go częściej, przynajmniej w trakcie wakacji. Ojciec traktuje go trochę jak syna.
- Go jak syna, mnie jak córkę, duża ta nasza rodzinka- zażartowała Lily. – To chyba pierwszy nauczyciel, którego ulubieńcem został nasz kochany Łapcio, jakie to uczucie?
- Dałem się zabić- przypomniał im, zajmując miejsce przy stole.
- Ocaliłeś Marlenę, ty nasz bohaterze od siedmiu boleści- zażartował jego najlepszy przyjaciel. - Stawiam pięć galeonów, że następnym razem my z Lily wypadniemy lepiej od was. Z jej inteligencją i moim sprytem, nic nas nie powstrzyma- brunet spojrzał na niego znad talerza, a później zerknął na blondynkę, której ten zakład ani trochę się nie podobał.
- Nie wiecie, co nas czeka za tydzień- zauważyła Marlena, chcąc jakoś wybrnąć z tej sytuacji.
- Ale jeśli to będzie tor przeszkód to już po was- dokończył za nią Syriusz. - Zero litości, Potter!
Blondyna spojrzała na przyjaciółkę, poszukując wsparcia, ale ta niewiele mogła zdziałać. Tych dwóch było naprawdę jak bracia i to bardzo wkurzający, i uparci. Gdy coś wpadło im do głowy, nie można było nic z tym zrobić. Marlena musiała się pogodzić z losem, stała się jedną ze stron zakładu. Miała tylko nadzieję, że Padmor nie każe się im zamienić rolami, bo wtedy już było po nich.
Skoro chciała być w Zakonie, musiała spojrzeć prawdzie w oczy. Nie była tak inteligentna jak Lily czy Remus, pomysłowa jak James ani odważna jak Syriusz. W porównaniu z nimi wydawała się kiepską kandydatką, ale Dumbledore ją wybrał. To sprawiło, że postanowiła dać z siebie więcej niż inni.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro