Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. Nadinterpretacja przyjaźni

Rano przy śniadaniu, Marlena przyglądała się Syriuszowi, a ilekroć ją ktoś na tym przyłapał, rumieniła się i odwracała wzrok. Po nieprzespanej nocy nie miała siły na myślenie, a gdy próbowała się skupić na nauce, pewna osoba skutecznie odwracała jej uwagę. Było to coraz bardziej wkurzające, zwłaszcza, że miała, co robić, a na takie głupoty, w jej mniemaniu, nie miała czasu. Mimo to poświęciła im więcej czasu niż by wypadało, a i tak nie doszła do żadnych sensownych wniosków.

Gdy szła na kolacje, dostrzegła siedzących na parapecie w korytarzu, Lily i Jamesa. Śmiali się z czegoś, tuląc do siebie. On ją łaskotał ona całowała go delikatnie żeby przestał. Wyglądali jakby nic innego nie istniało, tylko oni. Marlena znała swoją przyjaciółkę i wiedziała jak cenna dla nie jest nauka, a mimo to, rudowłosa dziewczyna zaryzykowała i była naprawdę szczęśliwa. Zdołała podzielić swój czas, nic nie tracąc, wręcz przeciwnie, zyskując więcej niż można było przypuszczać. W takich chwilach jak tamta, Lily wręcz promieniała radością, a wszystko dzięki Jamsowi.

- Tak słodcy, że aż człowieka mdli- blondynka podskoczyła, słysząc tuż koło siebie Syriusza, nie zauważyła kiedy ją dogonił. Chłopak uśmiechnął się do niej, złapał ją za rękę i pociągnął w stronę innego korytarza żeby im nie przeszkadzać.

- Są szczęśliwi, po tylu latach ciągłych sprzeczek, dobrze ich widzieć takich radosnych- chłopak musiał przyznać jej rację.- Tędy dojdziemy do celu za pół godziny.

- Nie prawda, trzeba tylko wiedzieć jak iść- uśmiechnął się do niej tajemniczo i pociągnął do korytarzyka, który jej zdaniem donikąd nie prowadził.- Tylko nikomu o tym nie mów.

- Będę milczeć jak grób- chłopak rozbudził ją ciekawość. Syriusz stuknął w stary pomnik, a ten się lekko poruszył, robiąc niewielkie przejście.

- Panie przodem?- Marlena zrezygnowała z tego zaszczytu, nie wiedziała, dokąd ta droga prowadzi, dlatego Syriusz, jako pierwszy zniknął w szczelinie i wyciągnął ku niej dłoń, którą ujęła. W sekretnym korytarzu było dość ciemno i tylko różdżka chłopaka oświetlała im drogę.- Nie zazdrościsz im czasami?

- Lily i Jamesowi?- zastanowiła się nad tym przez kilka sekund.- Może czasami. Mimo drobnych sporów, ich związek zdaje się idealny. Po prostu są razem i dzięki temu są szczęśliwi.

- To nie może być takie łatwe jak się nam wydaje- blondynka szła krok za nim, bo nie zmieściliby się idąc ramie w ramie.

- A co jeśli właśnie takie jest? Jeśli im naprawdę na sobie zależy, to może nie potrzeba nic więcej niż po prostu chęć bycia razem?- Syriusz zerknął na nią.- Im po prostu udało się znaleźć kogoś, kto odwzajemnia ich uczucie. To chyba najtrudniejszy element tej przedziwnej układanki- chłopak się zatrzymał tak gwałtownie, że Marlena wpadła na niego. Szybko odsunęła się o krok, nie rozumiejąc, co się stało.

- Tylko skąd wiedzieć, że ten ktoś odwzajemnia to uczucie? Ja nigdy nie musiałem się starać by zwrócić czyjąś uwagę, a James przez lata zabiegał o sympatię Lily nim ta go pokochała.

- Widocznie nie trafiłeś jeszcze na tą właściwą osobę i dlatego nie zawracałeś sobie głowy zbędnym wysiłkiem. James musiał się wykazać wielką cierpliwością, ale prawda jest taka, że Lily już od jakiegoś czasu czuła coś do niego, tylko bała się do tego przyznać. Była w nim zakochana, gdy on jeszcze o tym nie wiedział.- Syriusz obrócił się i spojrzał na nią badawczo. Marlena poczuła się dość dziwnie i cieszyła się, że w wątłym świetle nie widać jej rumieńców.

- Ale skąd wiedzieć, że to właśnie ona, ta właściwa, a nie tylko kolejne zauroczenie?- Marlena nie wiedziała jak odpowiedzieć na to pytanie.

- Chyba po prostu to poczujesz, ta osoba będzie dla ciebie czymś więcej niż inni, sprawi, że inne rzeczy stracą na znaczeniu- Marlena nie bała się go, chociaż dzieliła ich tak niewielka przestrzeń. Poczuła jakieś dziwne łaskotanie w brzuchu.- Spotkałeś kogoś takiego?

- Właśnie się nad tym zastanawiam- chłopak wpatrywał się w jej błękitne oczy, które zdawały się tak ciepłe i wesołe.- Musze tylko zrozumieć, co ta osoba myśli- Marlena milczała, wpatrując się w niego.- Mam nadzieję, że szybko to ustalę, bo taka niepewność jest okropna, czuje się bezsilny jak nigdy wcześniej- dziewczyna nie wiedziała, co chłopak zrobi, ale w żaden sposób się go nie bała, właściwie nie miała nic przeciwko temu, aby zmniejszył dzielącą ich przestrzeń. Nie wiedziała skąd w jej umyśle pojawiła się ta niedorzeczna myśl. Chłopak lekko się poruszył, jakby pomyślał o tym samym, ale później zrobił gwałtownie krok wstecz i rozejrzał się po korytarzu.- Wyjście... jest za tobą- oznajmił niespodziewanie. Dziewczyna poczuła jakieś dziwne ukłucie.

Dopadło ją uczucie lekkiego zawodu, chociaż nie wiedziała, dlaczego. Milcząc, zrobiła mu miejsce, a on otworzył niewidoczne dla niej drzwi. Gdy upewnił się, że nikogo tam nie ma, wyszli z ukrycia, tuż koło wejścia do wielkiej sali. W milczeniu zajęli miejsce przy stole gdzie jeszcze nie było ich przyjaciół. Ci pojawiali się stopniowo, ale nie dostrzegli towarzyszącego im zakłopotania.

Remusa coś innego dręczyło, dlatego jego oczom umknęło dziwne napięcie, które powstało między Marleną i Syriuszem. Co kilka chwil spoglądał na blondynkę, dręczony wyrzutami sumienia, które nie opuszczały go odkąd otworzył oczy. Nie mógł już dłużej jej okłamywać, musiał jej wyjawić prawdę na swój temat, bo inaczej nie mógłby jej spojrzeć prosto w oczy.

Gdy kolacja dobiegła końca, ruszyli wszyscy razem w kierunku wieży. Lily z Jamesem dalej zdawali się nieobecni duchem, a Peter gdzieś pomknął jakby czegoś zapomniał. Lupin w pewnej chwili zatrzymał się, kładąc dłoń na ramieniu blondynki. Marlena zamrugała, wyrwana z zamyślenia i spojrzała na niego zaskoczona.

- Możemy porozmawiać?- Syriusz zatrzymał się razem z nimi i przyjrzał się przyjacielowi.

- Jesteś pewny Remusie?- Black domyślił się, o co chodzi Lupinowi. Lunatyk już od jakiegoś czasu chciał to zrobić i najwidoczniej nadeszła właściwa chwila.

- O co chodzi?- zapytała blondynka, spoglądając to na jednego to na drugiego. Rozmowa z sekretnego korytarza zeszła na drugi plan, coś działo się z Lupinem.- Remusie?

- Chodź, nie chcę żeby inni o tym usłyszeli- blondynka zaczęła się martwić, ale zgodziła się pójść z Remusem, spoglądając przez ramię na Syriusza, który został na rozdrożu szkolnych korytarzy żeby nikt za nimi nie poszedł.

Marlena naprawdę zaczęła się obawiać o przyjaciela, nie wiedziała, co się dzieje. Próbowała sobie przypomnieć ich ostatnie rozmowy, jego zachowanie, by zrozumieć, co się stało, ale jej uwadze umykały najważniejsze elementy, które przecież mówiły same za siebie.

Remus zatrzymał się, gdy dotarli do końca korytarza, do którego nie prowadziła żadna inna droga. Tylko duchy mogły tam podsłuchać ich rozmowę, ale w tamtej chwili żaden z nich nie znajdował się w tamtej części szkoły.

- Remusie, co się stało?- zapytała, przyglądając się mu z troską.

- Coś bardzo ważnego i to dawno temu, gdy byłem dzieckiem- blondynka zmarszczyła czoło.- Od tamtego czasu, co miesiąc zmagam się z prawdziwym koszmarem. Pamiętasz, co jest moim Patronusem?

- Wielki wilk- odparła bez chwili zwątpienia.- Pokazywałeś mi go kilkakrotnie.

- Zgadza się wilk- Remus utkwił wzrok w ziemi niczym winny, przyłapany na kłamstwie.- Nie bez powodu przybiera on taki kształt a nie inny. Ja... ja jestem... Marleno ja jestem wilkołakiem.

Blondynka zamrugała zaskoczono, nie potrafiąc oderwać od niego oczu. Połączyła elementy, które ciągle jej umykały przez te wszystkie lata. Systematyczne chorowanie, osłabienie, blizny. Teraz to wszystko wydało się jej tak oczywiste, że aż poczuła się głupio, iż wcześniej tego nie dostrzegła.

Chłopak gwałtownie się odwrócił i podszedł do okna, kuląc ramiona. Remus nienawidził tej części swojej osoby, budziła w nim odrazę, dlatego nie dziwił się, że większość świata nie akceptuje osób mu podobnych. Ludzie bali się wilkołaków, bo nie chcieli się stać tacy sami jak oni, wiele rodzin porzucało najbliższych, którzy zostali zarażeni. Jego rodzina była wyjątkowa, jak się okazało, Marlena miała równie dobre serce.

Podeszła i zmusiła go żeby się do niej obrócił. Chłopak nie rozumiał, co robi, gdy ujęła jego dłonie i dokładnie obejrzała z obu stron. Później ujęła jego twarz i dokładnie się jej przyjrzała, a na koniec szeroko się uśmiechnęła.

- Jesteś tym samym mężczyzną, który się ze mną śmiał, uczył i walczył ze Ślizgonami. Nie jesteś bestią i niezależnie od wszystkiego to się nie zmieni. Jesteś moim przyjacielem- oczy Remusa lekko zalśniły. Mocno objął Marlenę, która się w niego wtuliła. Taki moment jak ten, sprawiał, że jego serce wręcz rosło i zaczynało bić szybciej.

- Dziękuję- dziewczyna uśmiechnęła się lekko, odsuwając się od niego.

- Daj spokój, ta mała rysa nie zmienia tego, kim jesteś- zapewniła go.- Nie było powodu żeby się tym aż tak bardzo martwić. Niech zgadnę huncwoci i Lily już wiedzą.

- Lily domyśliła się sama- Marleny to nie zdziwiło.- Prawda o mnie jest czymś, czego lepiej nie mówić zbyt wielu osobom, gdyby inni się dowiedzieli...

- Ja nikomu nie powiem- obiecała.- Dziękuję, że mi o tym powiedziałeś.

Remus się do niej uśmiechnął. Marlena objęła go ponownie i razem ruszyli w kierunku Syriusza, który był gotowy zatrzymać jakichś nieproszonych gości lub uciekającą z krzykiem blondynkę. Na szczęście dziewczyna przyjęła tą sensację lepiej niż można było się spodziewać, a dzięki wyjawieniu tego sekretu, zniknęło dość nieprzyjemne zakłopotanie, które towarzyszyło tej dwójce.

- I jak Myszko, jesteś z nami?- zapytał, gdy zbliżali się do wieży.

- To nic nie zmienia- zapewniła ich.- Jak dla mnie Remus to dokładnie ten sam człowiek, z którym jadłam dzisiaj kolację.

- Nasz stary, dobry Luniu- Syriusz objął przyjaciela ramieniem.- Koniec z sekretami.

- A masz coś jeszcze do wyjawienia?- zapytała blondynka. Przyjaciele spojrzeli po sobie, skoro już grali w otwarte karty to nie było sensu dłużej kłamać.

- Nie tylko on się zmienia, ale ja wilczkiem nie jestem- zapewnił ją.

- To animag, tylko nielegalny- wyszeptał jej Remus.- Jak i reszta huncwotów, dzięki temu Syriusz znalazł cię w lesie.

- Nie ma to jak psi nos- dziewczyna miała wrażenie, że już nic jej nie zaskoczy. Gdyby jej powiedzieli,  że maja skrzydła i mogą latać, też by im uwierzyła.

- Wy jesteście niemożliwi- pokręciła głową.- Czy jest coś, czego wy nie potraficie- Syriusz pokręcił głową.

- Dla bliskich jesteśmy gotowi na wszystko- zapewnił ją młody Black.- Teraz to dotyczy również ciebie, więc nie masz się, czym martwić.

Blondynka uśmiechnęła się do nich i jako pierwsza przemknęła przez wejście do wieży. Usiadła koło przyjaciółki, odrywając w końcu jej uwagę od Jamesa. Syriusz odzyskał dawne podejście do życia i zaczął się ze wszystkimi droczyć. Marlena westchnęła z dezaprobatą, słuchając jego kolejnego wywodu. Wyciągnęła nogi i oparła je na jego kolanach. Chłopak się tym nie przejął, jedynie lekko ją połaskotał, nie przerywając rozmowy z przyjaciółmi.

Marlena przyglądała się mu przez resztę wieczora. Naprawdę go lubiła. Bardzo się zmienił w porównaniu z zeszłym rokiem, nie był już tym bezczelnym głupkiem, za którego go miała przez minione lata. Był wesołym, pełnym życia, troskliwym człowiekiem, który właśnie zmagał się z własnymi uczuciami i myślami. Marlena wiedziała, że chodziło mu o nią, od jakiegoś czasu dostrzegała dziwne sygnały, które minionego wieczora stały się wyraźne. Nie chciała jednak popędzać biegu zdarzeń. Teraz wszystko układało się jak należy, zbytnie przyśpieszenie rozwoju tej relacji, mogłoby wszystko zniszczyć. Syriusza dręczyło zbyt wiele wątpliwości, a i ona nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć.

Ich obecna relacja sprawiała, że uśmiechała się dniami i nocami. Gdyby okazało się, że to nadinterpretacja przyjaźni, a oni by się w tym zatracili, wszystko mogłoby ulec zniszczeniu. Lepiej poczekać dzień dłużej aż wszystko stanie się klarowniejsze. Trzeba było tylko uważać by ten „dzień" nie przemienił się w wieczność.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro