29. Kolacja u McKinnonów
Święta w domu Potterów obchodzono z większym przepychem niż u innych rodzin. Cały dom był przystrojony w barwy zieleni i czerwieni, a jego wnętrze pachniało świeżymi pierniczkami i innymi pysznościami, które powstawały w kuchni, nadzorowanej przez panią domu. Każde pomieszczenie było, chociaż w niewielkim stopniu udekorowane. Łańcuchy, wieńce, stroiki, a wszystko zachowane w dobrym guście, idealnie wpasowujące się w piękny wystrój domu.
Gdy Syriusz po raz pierwszy odwiedził dom Jamesa w trakcie świąt, nie uwierzył własnym oczom. Miał zostać w Hogwarcie, ale że tych dwóch chuliganów już w pierwszej klasie połączyła wielka przyjaźń, Potterowie zaprosili małego Blacka do siebie, nie chcąc by chłopiec został sam. Syriusz nie wierzył w to, co ujrzał po dotarciu na miejsce. Sądził, że tak święta obchodzi się jedynie w książkach i filmach, bo u niego przypominały one raczej stypę od świątecznej kolacji.
Ciepło, którego zaznał w tamtym domu było wręcz uzależniające. Nie skłamałby, twierdząc, że kocha panią Potter bardziej od własnej matki, zwłaszcza po tym jak pozwoliła mu zamieszkać razem z nimi. W końcu zyskał prawdziwą rodzinę i mógł powiedzieć, że naprawdę jest szczęśliwy.
Nic, więc dziwnego, że na jego twarzy gościł szeroki uśmiech odkąd tylko przekroczył próg domu Potterów, zwłaszcza, że w pociągu spędził bardzo miło czas z Marleną, która naprawdę mu wybaczyła, sprawiając, że znów był szczęśliwy. Tegoroczne święta zdawały mu się najpiękniejsze w historii, nie mógł już sobie życzyć niczego więcej.
- Kiedy mamy się spodziewać odwiedzin Lily?- zapytała pani domu, gdy usiedli do powitalnej kolacji. James uśmiechnął się na samą wzmiankę o rudowłosej dziewczynie.
- Pojawi się w pierwszy dzień świąt, zostanie na kolację, a później odwiedzi nas na sylwestra, zresztą wtedy poznacie Marlenę- Syriusz kopnął go pod stołem, ale już było za późno. Małżonkowie spojrzeli wyczekująco na młodego Blacka.- Ja powiem, bo on tego nie wykrztusi. Łapcio ma dziewczynę.
- Nie ma w tym nic dziwnego- stwierdził Syriusz, czując się lekko zawstydzony tą sytuacją.- Znamy się od lat, jesteśmy w jednej klasie. To przyjaciółka Lily.
- Widocznie obie muszą mieć iście anielską cierpliwość żeby z wami wytrzymać- zażartował pan domu, klepiąc Syriusza po ramieniu.- Z przyjemnością ją poznamy, to na pewno cudowna dziewczyna. Skąd pochodzi ta urocza dama?
- Z pod Londynu, jej ojciec jest aurorem, Eliot McKinnon- przyznał Syriusz, nie podnosząc wzroku z nad talerza. Czuł się odrobinę jak małe dziecko, przyłapane na czymś przez rodziców.
- Ach Eliot, znamy się od lat, porządny z niego człowiek, na pewno ucieszy się, że jej córce przypadł do gustu taki chłopak jak ty.
- Tato oni się nie pobierają tylko spotykają- przypomniał mu James.- To nie te czasy, gdy ojcowie podejmowali decyzje.
- Niestety- pan domu uśmiechnął się do syna.- Będzie dobrze.
- Nie byłbym tego taki pewny- małżeństwo nie rozumiało, o co mu chodzi.- Pochodzę z Blacków, a oni dalej popierają tego szaleńca, a my jesteśmy przecież w... to znaczy się jesteśmy im przeciwni. Wątpię by ktoś z moją rodziną przypadł panu McKinnonowi do gustu.
- Nie mów tak!- zabroniła mu pani Potter.- To, że jesteś Blackiem nie znaczy, że jesteś złym człowiekiem i ktoś tak mądry jak Eliot na pewno to doskonale zrozumie. Jesteście razem szczęśliwi i tylko to go będzie obchodziło. A jak za rok wstąpicie do tego nieszczęsnego biura aurorów to na pewno będziesz miał nie jedną okazję by udowodnić, kogo popierasz- Syriusz uśmiechnął się i nieco pewniej podniósł głowę. Miło było usłyszeć coś takiego.
Nie było sensu żeby wstydził się swojego pochodzenia. Zerwał z tradycją rodzinną, wybrał inną drogę i dzielnie nią kroczył, podobnie zresztą jak jego kuzynka Andromeda. Nikt nie mógł mu zarzucić, że jest złym człowiekiem, nawet, jeśli miał naturę huncwota.
Zgubił gdzieś tą pewność siebie, gdy następnego wieczora dostał list od Marleny, która zapraszała go na kolację w drugi dzień świat. Jak napisała chciałaby go spotkać wcześniej, ale pierwszego dnia świat spodziewali się sporej części jej rodziny, czego wolała mu oszczędzić. Syriusz nie wyglądał jakby ta wiadomość przyniosła mu ulgę. Sam nie wiedział czy wolałby spotkać się z McKinnonem w pojedynkę czy przy większej liczbie świadków. Właściwie obie opcje go przerażały.
- Oj nie przejmuj się aż tak, ojciec Marleny to bardzo miły człowiek, owszem jest opiekuńczy, ale jak każdy, kto ma córkę, a przynajmniej tak twierdzi mój tata- zapewniła go Lily, podczas kolacji w pierwszy dzień świat.- Z pewnością ich oczarujesz.
- Trzymam cię za słowo, jak coś pójdzie nie tak to będzie twoja wina- zapewnił ją. Dziewczyna jedynie się uśmiechnęła i zagadnęła panią Potter o przepis na ciasto, którym się właśnie zajadała.
- Spokojnie, skoro mi pan Evans nie urwał głowy, a sporo się nasłuchał na mój temat od Lily to i McKinnon nic nie zrobi. Najwyżej będzie ci się uważnie przyglądał. Poza tym wie, że Dumbledore cię wybrał, więc musi ci ufać, a to coś znaczy, więc się nie martw aż tak- Syriusz był wdzięczny przyjacielowi za wsparcie, ale i tak czuł się jakby jakaś niewidzialna lina, oplatała się wokół jego szyi.
Rano niemal obudził się z krzykiem. Tej nocy śniła mu się koszmarna kolacja w trakcie, której uznano go za niegodnego i postanowiono, że zostanie zjedzony przez resztą biesiadników. Irracjonalna wizja, w końcu Marlena i jej bliscy nie byli kanibalami, ale i tak lęk go nie opuszczał. Człowieka można przecież zniszczyć na wiele różnych sposobów.
Przed wyjściem, trzy razy pytał się pani Potter czy aby na pewno wygląda stosowanie i nie przyniesie sobie wstydu z powodu niewyprasowanego rękawa lub odstającego kołnierzyka. Kobieta jedynie się uśmiechała i zapewniała go, że wygląda idealnie.
- Dasz sobie radę- oznajmiła, gdy stał w drzwiach wyjściowych.- Nic nie jest w stanie cię pokonać, nawet taka kolacja. Zobaczysz, dobrze pójdzie i będą cię częściej zapraszać jak niegdyś moi rodzice ojca Jamesa- ta wizja jeszcze bardziej przerażała Syriusza.- Głowa do góry, plecy proste i do boju.
- Dziękuję pani- kobieta się do niego szeroko uśmiechnęła, po czym zamknęła za nim drzwi. Wychowywanie Jamesa przyniosło jej wiele radości, ale odkąd pojawił się Syriusz, miała wrażenie, że jej życie stało się kompletne. Kochała ich obu i była z nich dumna.
Nawet, gdy serce jednego z nich paraliżował strach. Młody Black wysiadł z Błędnego Rycerza w Londynie, nie chcąc pojawić się na kolacji zdecydowanie za szybko. Tyle zdążyła nauczyć go jego biologiczna matka. Nie należało się spóźniać, ale przychodzenie godzinę przed czasem również było źle widziane, najlepszą opcją było pojawienie się na miejscu kwadrans wcześniej. Wtedy dobry gospodarz powinien już być gotowy.
To był chyba pierwszy raz w życiu, kiedy posłuchał rady tej kobiety. Nie przejmując się zimnem i mijanymi na ulicach ludźmi, szedł spokojnie w kierunku domu McKinnonów, ćwicząc w myślach przywitanie. Nie chciał niczego zepsuć, wiedział, że ten wieczór jest ważny, jeśli chciał być dalej z Marleną. Wolał nie mieć wrogów w jej rodzicach.
Coś nagle przykuło jego uwagę. Usłyszał huk, a w następnej chwili dostrzegł blask i dym. W jednej chwili zapomniał o kolacji i ruszył biegiem w tamtym kierunku, chcąc sprawdzić, co tam się stało. Wyglądało mu to na atak przy użyciu magii i wcale się nie pomylił. Wpadł do uliczki, z której uciekali mugole, akurat, gdy z płonącego domu wychodziło kilku Śmierciożerców, prowadząc krzyczącą kobietę i jej nieprzytomnego męża.
Instynkt zadziałał nim zdrowy rozsądek zdążył się odezwać. Wyciągnął różdżkę i niespodziewanie zaatakował. Jego celny cios ogłuszył jednego z napastników, ale również zwrócił na niego uwagę pozostałych. W ostatniej chwili zdołał się ukryć we wnęce inaczej śmiercionośne zaklęcie ugodziłoby go prosto w pierś. Wychylił się i znów zaatakował, ale jaką szansę miał jeden czarodziej z cała grupą przeciwników?
Na szczęście ktoś inny powiadomił aurorów i w następnej chwili pojawiło się ich kilku w uliczce, odciągając uwagę Śmierciożerców od Syriusza, który nie sądził, że kiedyś ucieszy się na widok Padmora. Nie będąc pod ciągłym ostrzałem, wyskoczył z ukrycia i również zaczął walczyć, chociaż nie był nikim więcej poza zwykłym uczniem. Potrafił jednak walczyć i dlatego nie zamierzał się ukrywać po kątach.
- Wynoś się stąd Black!- wrzasnął do niego Padmore, ale Syriusz był zbyt uparty żeby go posłuchać. Zamiast tego rzucił zaklęcie dość celnie by uwolnić kobietę z rąk napastników. Ta podbiegła do nieprzytomnego męża i osłoniła go własnym ciałem.- To nie miejsce dla cywili!
- I co z tego?! Łap ich, a nie gadaj!- młody auror zacisnął szczękę i skupił się na walce, która dalej była nierówna.
Śmierciożerców było więcej. Jeden z aurorów został ciężko ranny. Padmore go osłaniał, gdy ich inny towarzysz broni, próbował go ewakuować z pola walki. Niestety celnie rzucone zaklęcie wytrąciło różdżkę z ręki Sturgisa. Stojący najbliżej Syriusz ruszył mu z pomocą, ale na chwilę stracił z oka przeciwnika i sam został złapany.
Nim inni się spostrzegli, Śmierciożercy zniknęli, zabierając ze sobą Blacka i Padmora. Zdecydowanie nie tak miał wyglądać ten wieczór. Po trafieniu do ich kryjówki, stali się całkowicie bezbronni, pozbawieni różdżek znaleźli się na celowniku grupy rozwścieczonych fanatyków. Fakt, że szybko ustalili, iż Syriusz jest uczniem, w niczym mu nie pomógł. Obojgu zadawano pytania, na które on nie potrafił odpowiedzieć, a na które Padmore nie zamierzał odpowiadać. Tortury miały to jednak zmienić, niestety, a może i dobrze, że tak się stało, tych dwóch było ulepionych z porządnej gliny i coś takiego nie mogło ich złamać.
- I po co się wtrącałeś?- wychrypiał Sturgis, gdy zamknęli ją w pokoju, z którego nie mieli jak uciec.- To robota dla aurorów.
- Byłem tam pierwszy i jakbyś zapomniał jestem tu, bo próbowałem ci pomóc- Syriusz zdołał odpowiedzieć dość ostro jak na osobę, która znosiła okropny ból przez minione godziny. Padmore odetchnął, łapiąc się za obolałe żebra.
- Dzięki za tamto- wymamrotał.- Dobrze się spisałeś jak na ucznia.
- Na tyle dobrze na ile przygotował mnie mój cholerny nauczyciel- o dziwo zabrzmiał to nawet przyjaźnie.- Jak myślisz, kiedy twoi koledzy nas namierzą?
- Obawiam się, że to nie będzie takie proste, a co, gdzieś ci się śpieszy?
- Właściwie to już jestem spóźniony na kolację u Marleny- przyznał, rozmasowując obolały bark.- Nici z pierwszego, dobrego wrażenia.
- Przeżyj, a sam się za tobą wstawię u McKinnona. To jeszcze nie koniec tego przesłuchania- uprzedził go, wiedząc, że czeka ich najprawdopodobniej wiele koszmarnych godzin.
- Jeśli ty wytrzymasz to ja również- Padmore przyjrzał się mu.- Nic im nie mów nawet gdyby od tego zależało moje życie- auror zacisnął mocno usta.- Nie zachowuj się jak baba i nie daj się złamać.
- Będę milczał- obiecał mu.- Wyjdziemy stąd.
- Obyś miał rację- rozejrzał się po ciemnym i brudnym pomieszczeniu.
Zabawne, że jeszcze nie tak dawno temu martwił się pogiętym kołnierzykiem. Teraz przerażał go szczęk otwieranych drzwi. Skończył się czas na odpoczynek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro