Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⊙Rozdział 8. Nie trać głowy⊙

Trzydziestoletni mężczyzna biegł ile sił w nogach, usianą kamieniami drogą. Za nim było słychać galopującego konia i przeraźliwy śmiech. Mężczyzna nie miał zamiaru zwalniać, biegł i biegł, ale nigdzie nie dobiegł, gdyż coś zagrodziło mu drogę. Zobaczył czarnego konia z czerwonymi, płonącymi wręcz ślepiami. Chciał zawrócić i uciec, ale nie udało mu się. Jego głowa upadła obok bezwładnego ciała, a stukot kopyt i śmiech znów rozbrzmiały. 

⊙⊙ 

Spacerowałem sobie uliczkami Salem szukając jakiegoś nowego, nieodwiedzonego jeszcze przeze mnie baru. Skręciłem w stronę budki z goframi i stanąłem w kolejce. Zgłodniałem i miałem ochotę na gofra, a skoro Chris nie przyszedł z robotą znaczy, że mam wolne. Na tę myśl się uśmiechnąłem, ale zaraz ten zapał zgasł, kiedy usłyszałem jego głos za plecami.

  — Kas mamy robotę — powiedział.

— No weź...daj mi spokój na jeden dzień. Chce zjeść tego jebanego gofra — odpowiedziałem mu z wyrzutem w głosie.

— Zjesz, gdy skończysz robotę. Nawet sam ci go kupie i wypłacę ci pieniądze z wynagrodzeniem.

— Zgoda! Prowadź do Chrismobilu. 

Nie zastanawiając się długo ruszyłem za mężczyzną w stronę jego samochodu. Myśl o wypłacie sprawiła, że mimowolnie się uśmiechnąłem.

⊙⊙ 

Znużony otaczającym mnie światem wyszedłem z samochodu Chrisa i udałem się w stronę miejsca oklejonego żółtą taśmą. Zastanawiałem się na chuj ją tu wieszają? I tak nikt tędy nie chodzi. Przeszedłem pod taśmą i ruszyłem w stronę zakrytych zwłok. Kucnąłem przy nich i bez pardonu odkryłem. Niewątpliwie było to ciało mężczyzny. Był pozbawiony głowy, a rana był przypalona.

— Uu... okropność —  powiedziałem do Chrisa, który podszedł. — Znaleziono jego głowę?

— Nie sprawca zapewne wziął ją ze sobą —  odpowiedział. — Jakieś przypuszczenia?

— Na pewno nie człowiek. Rana na szyi była przypalona od razu po dekapitacji głowy. 

 — Może miał rozgrzany miecz?

—   W woli ścisłości rany są po toporze, a ostrze nie mogło by być tak długo nagrzane. — Uniosłem dłoń trupa i przyjrzałem się jej. — Umarł, gdzieś koło godziny pierwszej w nocy.

  — Co on tu robił o tej porze?

Machnąłem ręką w stronę jednego z pomocników, aby podał mi raport. Wziąłem od niego teczkę i przejrzałem.

  — Niedaleko znaleziono jego samochód, był pozbawiony paliwa, a rejestracja wskazuje, że jegomość przyjechał z Bostonu.

— Daleko. 

— Ta... —  Wstałem z kucek i otrzepałem się z niewidzialnego kurzu.  — Bądź dzisiaj u mnie w domu około godziny drugiej.

— Po co? —  spytał brunet.

  — Będę zapewne potrzebował twojej pomocy.

Odwróciłem się od niego i poszedłem przed siebie nucąc pod nosem melodie z intra serialu "Sleepy Hollow". 

⊙⊙

Wróciłem w to miejsce, gdy było koło godziny pierwszej. Spojrzałem ponownie w miejsce, gdzie leżały zwłoki i układałem w głowie drogę, którą uciekał mężczyzna. Ruszyłem kamienną dróżką w głąb lasu. Wesoły nuciłem sobie pod nosem do póki nie usłyszałem śmiechu i stukotu kopyt.

  — Czyżby już czas? — spytałem, odwracając się w stronę skąd dochodziły odgłosy.

Przede mną stał czarny ogier z czerwonymi oczami. Z jego grzywy i kopyt wydobywał się czarny dym, poza tym był odziany w czarny pancerz. Na jego grzbiecie siedziała postać bez głowy. Ubrana w czerwony dziewiętnastowieczny surdut pokryty krwią. W lewej ręce trzymał uzdę, a w prawej rozgrzany do czerwoności topór.

  —  A mamusia mówiła nie trać głowy dla kobiety, a ty nie posłuchałeś — powiedziałem z kpiną i odskoczyłem od niego, kiedy wykonał zapach bronią. —  Uu...drażliwy. Co powiesz na //Rebelion//?

W mojej dłoni pojawiło się Bō. Był to drewniany kij o długości stu osiemdziesięciu centymetrów, pokryty czerwonymi runami.  Zakręciłem nim nad głową i stanąłem bokiem w stronę jeźdźca. Prawą rękę trzymałem nisko, a dłoń zaciskałem lekko nad końcówką kija. Lewą dłoń natomiast trzymałem w połowie broni unosząc ja w stronę jeźdźca.

  — Zapraszam do tańca skurwysynu!

 Koń zagalopował na mnie, a ja wycelowałem kijem w ziemię i odbiłem się przeskakując nad jeźdźcem. Lecąc nad nim obwiązałem swoje nogi w koło jego ramion i wykonując obrót zwaliłem z konia wbijając w ziemię. Odskoczyłem od niego wykonując salto i ponownie przyjąłem postawę bojową. Upiór zerwał się i od razu na mnie ruszył machając toporem. Wbiłem kij w ziemię i zwinie stanąłem na jednej ręce na jego szczycie. Kiedy jeździec był blisko zeskoczyłem za niego i uderzeniem dłoni w łokieć wytrąciłem jego broń. Odwrócił się do mnie i złapał za szyję w swoje masywne dłonie. Ruszyłem dłonią w swoim kierunku, a kij wyleciał z ziemi i kręcąc się walnął upiora w plecy, a ten mnie puścił. Odskoczyłem od niego, łapiąc swoją broń. Walka z nim nie miała sensu, jedynie co go zabije to zniszczenie czaszki. Czarny ogier przygalopował do niego, a on podniósł z ziemi topór i wsiadł na konia. Ruszył na mnie, był szybszy niż wcześniej. Nie zdążyłem wykonać uniku, a moja głowa poleciała kawałek dalej i zatrzymała się w koronie drzew. Moje ciało upadło na ziemię, a jeździec zniknął śmiejąc się.

  — Pięknie, kurwa! — krzyknąłem,  wypluwając liście.

Z ziemi wstało moje ciało i kopnęło drzewo, a moja głowa zaczęła spadać obijając się o gałęzie.

  — Ał...mój łeb...ał.. — mówiłem, gdy uderzałem o konary. — Nie mogłeś delikatniej? — spytałem, kiedy moje ręce mnie złapały. Ciało tylko wzruszyło ramionami i próbowało przymocować głowę na miejsce. —  Wiesz co? To chyba nie działa. 

Korpus zgiął szyję tak jakby na mnie patrzył i chciał powiedzieć, że nie zauważył.

—  Dobra nie bądź sarkastyczny tylko chodźmy do domu — powiedziałem. —  Chris nas zszyje za szyje. — zażartowałem.

Korpusik bez dźwięcznie westchnął i wziął głowę pod pachę. Ruszył w stronę naszego domu, a ja modliłem się o to by nikt nie odwiedzał teraz cmentarza.

⊙⊙  

Po trudnościach dotarliśmy i weszliśmy w końcu do krypty, gdzie na kanapie w salonie spał Chris. Podszedłem do niego i przystawiłem swoją głowę do jego ucha.

  — Wstawaj kurwa! —  krzyknąłem do jego ucha, a ten spadł z kanapy na co się zaśmiałem. — Karma mój przyjacielu.

  — Co ty... — Usiadł na podłodze. — Serio? Łeb ci ujebał?

Moje ciało pokazało mu środkowy palec.

— Zgadzam się z moim przedmówcą pierdol się Chris.

— Nie możesz się sam zregenerować? —  spytał, wstając i idąc w stronę przygotowanej już apteczki. 

  — Przypalił ranę, to trochę potrwa — powiedziałem, siadając na kanapie i mocując głowę na swoim miejscu.

  — Więc co cię tak urządziło? — Usiadł obok mnie i zaczął przyszywać moją głowę na swoje miejsce. Dobrze, że w akademii miał rozszerzoną medycynę inaczej byłoby ciężko, a ja bym miał przejebane.

  — Jeździec bez głowy. 

  — Poważnie? — spytał, unosząc brew.

— Jak najbardziej.

— Za dużo ktoś się naoglądał "Sleppy Hollow".

Parsknąłem śmiechem na co ten mnie zganił.

  — Nie wierć się kurwa, bo ci zaraz dupę przyszyje do tej kanapy. 

  — Okres ci się spóźnia czy masz menopauzę? — spytałem, unosząc brew.

  — Zabawny jesteś, ale przypadkiem wypłata ci się nie spóźnia?

— Nienawidzę cię podły skurwysynu. 

Zaśmiał się i kontynuował zszywanie mnie do kupy. Jutro trzeba będzie znaleźć tę pierdoloną czaszkę i odesłać skurwiela w zaświaty.

⊙⊙

Wróciłem w miejsce, gdzie ostatnio walczyłem z jeźdźcem i od razu wypowiedziałem słowo //Rebelion//, a moja prawa ręka zaświeciła. Uniosłem brew, kiedy moje ramie zmieniło się w działo armaty, a dłoń w srebrną czaszkę z otwartą buzią z której lekko wystawała lufa. Całość była pokryta jak zawsze czerwonymi, świecącymi glifami. Wypowiedziałem //Silver//, kiedy stwierdziłem, że jest trochę za ciężka i utrudnia poruszanie się. Ruszyłem w stronę, z której wczoraj wybiegł jeździec. Minęło kilka minut i upiór dalej się nie pojawił, a ja byłem blisko jakiegoś podniszczonego mieszkania. Doszedł do mnie zapach  rozkładającego się ciała i plugawej magii. Nie wróżyło to niczego dobrego. Odskoczyłem w bok, unikając ataku toporem.

  — Wybacz, ale druga randka z tobą mnie nie kręci. — Wycelowałem w niego za armaty i wystrzeliłem pocisk, którego nawet nie starał się uniknąć, tylko go rozciął machnięciem topora. — Okej widzę, że się nie dogadamy. Coś między nami nie iskrzy, więc przedstawię ci mojego kolegę. Nazywa się //Doppelgangar// i jest cholernie samotny. — Z mojego ciała wyszedł sobowtór, który ruszył na jeźdźca.  

Prawdziwy ja w tym czasie pobiegł w stronę domu i rozsadził drzwi armatą. Po co pukać, gdy masz pod ręką armatę? Wszedłem do środka, a zapach stał się mocniejszy. Na stole leżała kobieta, a w koło niej leżały cztery ludzkie głowy. Nad nią stał mężczyzna z lekkim zarostem, ubrany na czarno z księgą w dłoni. Jego oczy były całe czarne jakby coś go opętało. Nie czekając na zbędne pierdolenia, strzeliłem w niego, ale pocisk zatrzymał się przed nim w powietrzu.

  — Głupiec — wycharczał. — Nikt nie przerwie mi ożywienia mojej ukochanej!

— Wybacz, że zgaszę twój zapał, ale trzeba było ruchać puki ciepła, a nie na zwłoki lecisz jebany nekrofilu — powiedziałem, a ten strzelił we mnie czarnym płomieniem, który uniknąłem. — Wybacz, ale jesteś za wolny.

Spróbował ponownie we mnie strzelić, ale strzeliłem pod swoje nogi z armaty tworząc ścianę kurzu, która utrudniła zobaczenie czegokolwiek. Oczywiście ja dzięki swoim oczom widziałem wszystko doskonalę. Przystawiłem do jego twarzy armatę i wypowiedziałem słowo:

  — //Funus//.   — Czaszka zaświeciła i wystrzeliła dezintegrujący promień w mężczyznę.

Jego ciało upadło na ziemie, a z niego wyleciał duch, który miał na czole napisane Nicolai Stern. Było to zapewne jego imię. Został on otoczony przez cienie, które ściągały go ku ziemi. Krzyczał i błagał o pomoc. Nie czekając długo rzuciłem się mu z pomocą. Podałem mu armatę by mógł się jej złapać. Moja broń była jedną rzeczą, którą mogły dotknąć duchy. Nicolai chwycił się jej mocno, ale cienie nie dawały za wygraną.

  — Proszę...ratuj...— powiedział, płaczliwym tonem.

— Et ego ducam te ad lucem — wyrecytowałem, a ciało ducha pokryło białe światło, które zniszczyło cienie. Duch mógł w spokoju zmienić się w ognik i ulecieć ku górze.

  — Dziękuje. — Usłyszałem szept.

 Coś wykorzystało jego słabość i skalało duszę, gdyby udało mu się ożywić jej ciało jego dusza na zawsze została by potępiona.  Strzeliłem w czaszkę jeźdźca i ruszyłem z powrotem w stronę domu. Ktoś za tym stał, ale kto?

⊙⊙

2 dni przed zabiciem mężczyzny.

Nicolai Stern siedział w starym domu i popłakiwał nad ciałem swojej żony. Odwrócił głowę, kiedy usłyszał skrzypienie podłogi. Zobaczył zakapturzoną postać, ubraną w czarny płaszcz sięgający do ziemi i zakrywający całe jej ciało. 

— Chcesz ją odzyskać? — spytała, patrząc na niego świecącymi czerwonymi oczami.

—  Tak...chce... — odpowiedział, żałośnie popłakując.

— Zrobisz dla niej wszystko? Nawet zabijesz?

— Zrobię wszystko by wróciła do mnie! — wykrzyczał w stronę postaci.

Nieznajomy uśmiechnął się i wyjął spod płaszcza ludzką czaszkę i czarną księgę.

  — Użyj tej czaszki i przywołaj jeźdźca, który cię ochroni, kiedy będziesz ożywiał swoją ukochaną. 

Oczy Nicolaia zalała czerń i wstał z klęczek.

  — Zabije on każdego kto zbliży się do tego domu, będzie go ścigać puki nie zabije — powiedział zmodulowanym przez chrypę głosem.

— Powodzenia człowieku. — Nieznana osoba odwróciła się, rzucając wcześniej potrzebne mu przedmioty i szepnęła do siebie. —  Przelana przez ciebie krew będzie użyteczna.

Weszła do cieni i zniknęła, zostawiając mężczyznę pogrążonego w szaleństwie.

Co się zadziało tu pod koniec? ;)

 Dowiecie się w następnych rozdziałach. Tak, w końcu wprowadzam tu coś takiego jak fabuła! Kto się cieszy zostawia komentarz ;) Wiem żydze, ale wolę czytać komentarze niż patrzeć na gwiazdki (nie pierdol je też lubisz). Więc tak, do następnego rozdziału. Bayo ludki ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro