Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⊙Rozdział 13. Za ciepło⊙

Czarnoskóry mężczyzna siedzący nad brzegiem Winter Island patrzył w stronę czerwonej od zachodzącego słońca wody. Zachwycał się tym pięknym widokiem i zastanawiał się nad dalszym życiem. Nad rachunkami do zapłacenia, nad pracą którą musi znaleźć. Zastanawiał się dosłownie nad wszystkim, gdy nagle poczuł ogarniający go żar. Jakby miał za chwilę stanąć w płomieniach i zmienić się w popiół.

  — Powiedz czego sobie życzysz? — Usłyszał za sobą męski głos, a gdy odwrócił się zamarł.

Gdy odpowiedział jego ciało stanęło w płomieniach, a on krzycząc upadł na ziemię. Po chwili wydał z siebie ostatnie tchnienie. 

⊙⊙ 

Stałem w samych spodniach na sali do ćwiczeń walki. Przede mną stał Dylan z drewnianym mieczem w ręce. Nauczanie go nie było dla mnie wystarczająco interesujące by również używać broni. Postanowiłem, więc zabawić się walcząc wyłącznie na pięści z uzbrojonym przeciwnikiem.

  — Gotowy? — zapytałem.

— Tak — odpowiedział.

— Pamiętaj, że będę ci przy tym zadawać pytania o bestiach.

— Pamiętam staruszku.

Staruszku? O nie nie pozwolę by mnie tak nazywano! 

Skoczył w moim kierunku z zamiarem wyprowadzenia szybkiego ataku w serce. Poruszyłem się lekko w bok i wykonałem pół piruet kopiąc go w plecy tak, że upadł on twarzą na ziemię.

  — Co to jest: małe, piszczy, wkurza ludzi i śmierdzi siarką? — zapytałem, odskakując w bok.

—  Chochlik — warknął i próbował mnie podciąć, a ja przeskoczyłem nad jego głową kopiąc jej tył piętą. 

  — Dobrze, dzięki czemu zabić można strzygę? — Wykonał obrót i prawie walnął mnie kawałkiem drewna w bok, ale kucnąłem i złapałem go za przedramię przerzucając go za siebie.

  — Srebrem. — Wykonał salto i wylądował na równe nogi, obrócił się szybko i wyprowadził atak w moją głowę. 

  — Dobrze, czym żywi się vanir? — spytałem unikając ostrza jak Neo z Matrix'a, po czym stając na rękach kopnąłem go w brodę z pięty.

Dylan zatoczył się i jęknął masując sobie szczękę.

  — Ludzkimi sercami — powiedział, rzucając się na mnie wkurzony.

— Jak się nazywa ognisty dżin? — odskoczyłem i wybiłem mu miecz z ręki po czym założyłem mu dźwignie przyszpilając twarzą do podłogi.

— If...ryt... — wycharczał.

— Dobrze, na dzisiaj koniec. — Puściłem go.

— Już? — zapytał, a ja pomogłem mu wstać.

— Tak, za bardzo dajesz się ponieść emocjom przez co łatwo jest cie rozgryźć. Trenuj na razie na kukle.  

  — Dobrze... — powiedział jakby zgaszony.

— Ale nawet dobrze ci szło.

Spojrzał on na mnie i uśmiechnął się lekko. W sumie to dzieciak, więc co mnie dziwi, że ucieszył się z pochwały? I tak mnie znienawidzi po dalszych ćwiczeniach. Zaśmiałem się w głowie i usłyszałem jak telefon dzwoni. 

  — Kto to Christine? — powiedział młody podając mi telefon.

— To Chris, ale że zachowuje się jak panienka to jest Christine.

Dylan wybuchnął śmiechem, a po chwili i ja się dołączyłem. Następnie odebrałem telefon. No proszę kto by pomyślał, że kolejna robota do wykonania. Przecież Chris nigdy z nią do mnie nie dzwoni. Westchnąłem i skierowałem się do wyjścia z krypty. Ciekawe co za cholerstwo tym razem przypełzło do mojego miasta?

⊙⊙  

Rzadko bywam w okolicach Winter Island, więc taka wizyta była z jednej strony ciekawa. Szkoda tylko, że służbowa w innym wypadku może usiadłbym i popatrzył w tafle wody. Widząc żółtą taśmę westchnąłem i skierowałem się w jej kierunku. Już mnie ciekawiło jakie to są tym razem zwłoczki.

  — Jesteś w końcu —  powiedział Chris, gdy do niego podszedłem.

— Wybacz, że mieszkam w pizdu daleko od Winter Island — syknąłem. 

  — Okres masz czy co? — zapytał.

— Spóźnia się od naszego ostatniego wspólnego picia — odparłem z jadowitym uśmiechem.

— Chyba cie pojebało....

— Znasz mnie od dziś?

— Nie...w sumie co się dziwić po tobie...

— To ty nalegałeś na... —  Nie dokończyłem bo kopnął mnie tak, że wylądowałem twarzą przy zwłokach. — No wiesz ty co, tak kochanka traktować?

  — Nie jesteś w moim typie i bierz się kurwa do roboty, a nie się opierdalasz. 

  — Jasne szefowo. —  Wstałem i otrzepałem marynarkę z kurzu i poprawiłem swój kapelusz.

I teraz się zastanawiam po chuj wstałem skoro i tak muszę znowu kucać? Kas ty nigdy nie pomyślisz szybciej. 

Kucnąłem przy zwłokach i zacząłem je oglądać. Będąc szczerym nie było wiele do oglądania. Ubrania zostały całkowicie spalone, tak samo jak włosy. Twarz nie była spalona tylko stopiona. Resztki skóry wtopiły się w czaszkę, a krew z niego całkowicie wyparowała. Wstałem od niego i spojrzałem na Christine.

  — I? — zapytał.

— Cholerstwo władające ogniem —  odpowiedziałem mu poprawiając kapelusz.

— Masz plan?

— Najpierw muszę go wytropić, a w tym pomoże mi Selg.

— Więc idź i przypierdol temu czemuś.

— Jak zawsze.

Odwróciłem się od niego i ruszyłem przed siebie. W głowie układając plan pokonania stwora. 

⊙⊙

Po dwóch godzinach stanąłem przy totemie Selgana.

  — E! dendrofil! — zawołałem i dostałem szyszką w łeb.

— Ja ci dam dendrofila — warknął zielonooki. — Czego chcesz Kasp?

  — Twojej pomocy w upolowaniu pewnego skurwysyństwa. —  Odwróciłem się do niego.

— Co to takiego? —  zapytał, głaszcząc wiewiórkę, która siedziała mu na ramieniu. 

  — Ifryt.

Zatrzymał rękę i spojrzał na mnie przestraszony.

— O nie, nie walczę z pierdolonym ognistym dżinem! — krzyknął.

— Kto ci każe walczyć ty głupia podpałko? — zapytałem. —  Masz mi pomóc go znaleźć w walce dam se sam radę.

  — Kiedyś cie jebnę — warknął.

— Czekam. — Uśmiechnąłem się. —  Po akcji idziemy pić do Greeda.

 — No ja myślę.

  Również się uśmiechnął i razem ruszyliśmy na poszukiwania pierdolonego magicznego obłoczka.

⊙⊙

Po jakiś trzech godzinach w końcu z Selgiem znaleźliśmy miejsce, w którym ukrywa się Ifryt. Oczywiście ta tchórzliwa podpałka nawet nie raczyła pójść ze mną. Westchnąłem ciężko podirytowany idąc wzdłuż plaży. Patrzyłem na zachód słońca i poczułem ogarniające mnie ciepełko. Tak jakby ktoś podpalił mi kapelusz. Odwróciłem się w stronę skąd biło ono najmocniej i spojrzałem na dżina. Jak każdy z jego gatunku był pozbawiony nóg, a je zastępował płonący obłok. Z głowy wyrastały mu cztery długie i ostre rogi. Oczy były w całości złote. Bez tęczówek czy źrenic. Całe jego czerwone ciało było pokryte złotymi tatuażami, a na nadgarstkach miał tego samego koloru bransolety. 

  — No patrzcie dżin z Aladyna wziął i spierdolił — zakpiłem z niego. 

  — Czego sobie życzysz? — zapytał, uśmiechając się jak pedofil w sklepie dla dzieci. 

  — //Rebeliona// — Wyciągnąłem rękę i nic się nie stało. 

Zamrugałem parę razy i powtórzyłem. Również nic się nie stało. Postanowiłem więc sprawdzić czy mogę użyć czegoś innego. Niestety silver, doppel czy nawet incendium nie podziałało. Przeklinałem siarczyście, a ifryt się zaśmiał i patrzył na mnie z politowaniem.

  — Zażyczyłem sobie byś nie mógł używać magi — powiedział kpiąco.

Spojrzałem na niego szarymi oczami i pokazałem mu środkowy palec.  Odskoczyłem szybko w tył kiedy strzelił we mnie z kuli ognia. Skakałem i wykonywałem akrobacje w celu unikaniu ataku tego oszukańczego skurwysyna. Przyparł mnie do jakieś pieprzonej ściany, gdzie nie miałem możliwości ucieczki. Cisnął we mnie wielką kulą ognia, a ja instynktownie wzbiłem się do lotu. Zdziwiłem się, kiedy machałem w powietrzu moimi szarymi skrzydłami.

No tak zablokował twoją magie, nie wrodzone zdolności! Ty głupi idioto!

Ifryt rozszerzył oczy, a ja uśmiechnąłem się niczym Joker z Batka. Zapikowałem w dół i stanąłem za nim, a mój uśmiech tylko się poszerzył.

  — Więc teraz pozwól, że pokaże ci prawdziwą moc widzącego. — Przejechałem dłonią po swoim ramieniu, a na niej pojawiły się niebieskie runy, które rozniosły się następnie po całym moim ciele. Szara marynarka stała się krystalicznie biała, a kapelusz pokrył szron. Białka rozeszły się na całe oczy i przybrały barwę szafiru. Uśmiechnąłem się i poczułem jak po mojej twarzy wspina się szron. — //Glaciem// — Tupnąłem nogą w ziemię, a piasek i woda za mną zmieniła się w lodową posadzkę.

Dżin nie wiedząc co się stało zaczął atakować mnie w amoku. Machnąłem ręką, a lecące kule ognia zamieniły się w lód i pękły na drobne kawałeczki. Pstryknąłem palcami, a jego płonący obłoczek zamarzł i prysnął jak szkło. Ifryt upadł na ziemię i zaczął się cofać wystraszony.

  — Ale jak?! — krzyknął. — Przecież zablokowałem ci magię! 

  — Bo to nie magia —  powiedziałem celując do niego z palca jak z pistoletu. — Tylko moja prawdziwa postać. —  Gdy to powiedziałem, nad moją głową pojawiła się lodowa aureola, a skrzydła wyprostowały się, pokazując swoje piękno w pełnej krasie. 

  —  Ty... jesteś...

— Aniołem, jak każdy widzący głupi dżinie. — Na końcówce palca wirowała lodowa gwiazda. — //Frost nova// — powiedziałem, a lodowy promień wystrzelił w niego i zamroził na kość.

Ponownie pstryknąłem palcami, a jego ciało rozbiło się na pył. Odwróciłem się od niego i ruszyłem do domu. Wracając do normalnego wyglądu. Pomyśleć, że nie używałem tej zdolności od wieków.

⊙⊙

Zakapturzona postać stanęła w środku pięcioramiennego pentagramu. Na ramionach gwiazdy postawione były czerwone świece. Machnęła ręką, a zapłonęły one żółtym płomieniem. Postać rozstawiła ręce i zaczęła coś szeptać. Płomienie świec podskoczyły gwałtownie w górę i uformowały się w jeden wielki płomień.

  — Infernusie — powiedział zakapturzony patrząc na czerwonoskórego mężczyznę pozbawionego nóg i z rogami na głowie.

— Panie... — stwór skłonił się.

— Masz zadanie do wykonania.

— Jakież to? — zapytał, a w jego złotych oczach widać było błysk.

— Zaprowadź chaos spełniając życzenia ludzi, a gdy spotkasz widzącego imieniem Kasper oderwij mu głowę i przynieś ją do mnie. Ciało możesz spalić na popiół.

— Wedle rozkazu — powiedział i ponownie się ukłonił.

Oboje zniknęli zostawiając po sobie kłęby jasnoczerwonego pyłu. 

Kasper to anioł?! O kurwa! Tego się nie spodziewałem XD, a tak na serio to skoro widzicie ten rozdział, pewnie myślicie, że za tydzień pojawi się kolejny... jednak tak nie będzie. Wiem obiecałem, że po tym będą co tydzień. Ale prawda jest taka, że mój leń się odezwał i nie chciał odejść. Więc wstawiam dla was ten rozdział byście mogli go przeczytać, a już od kolejnego będą pojawiać się co tydzień (chyba XD). Mam już napisany ostatni rozdział (20) oraz epilog. 

Bayo i mam nadzieje, że poczekacie cierpliwie ;)

W bestiariuszu pojawił się nowy wpis: "Ifryt"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro