Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

⊙Rozdział 18. Na dnie zbiornika⊙

Dwójka nastolatków spacerowała rano po lesie, który znajdował się niedaleko domu jednego z nich. Rozmawiali o codziennych i przyziemnych sprawach. Kiedy mijali piękne i krystaliczne jezioro zobaczyli białej maści rumaka. Postanowili do niego podejść. O dziwo zwierze nie uciekło w popłochu tylko w spokoju na nich patrzyło pięknymi niebieskimi ślepiami. Młodszy z chłopców poprosił swojego przyjaciela by pomógł mu wejść na konia. Zgodził się i podsadził blondyna, który wskoczył na grzbiet rumaka. Brunet uśmiechnął się do kolegi i poklepał stworzenie po boku. Poczuł coś lepkiego, spojrzał na rękę, a ona została wchłaniana przez brązową breję. Przerażony próbował wyszarpać uwięzioną kończynę. Bezskutecznie. Ręka nawet nie drgnęła, a on spojrzał ze łzami na swojego młodszego kolegę. Blondyn również został uwięziony, ale znacznie gorzej. Jego obie nogi i ręce zostały przyczepione do błotnistego grzbietu konia. Rumak zaczął się rozpuszczać, a jego biała maść stała się brązowa. Spojrzał na bruneta pustymi oczami i parsknął jakby się śmiał z ich naiwności. Brunet wymacał z tylnej kieszeni składany nóż, służący do rzeźbienia w drewnie. Zaczął odcinać swój nadgarstek. Krzyczał i płakał, a bestia popędziła do wody. Brunet ostatkiem sił odciął dłoń i wypłynął na brzeg. On przeżył... jego przyjaciel nie miał tyle szczęścia.

⊙⊙   

Pijąc kawę, patrzyłem na ćwiczącego Dylana. Jego zdolności w walce stały się o wiele lepsze, a kontrola nad skrzydłami była prawie idealna. Oczywiście dalsze treningi by doprowadzić go do perfekcji są obowiązkowe. Po moim ciele przeszedł chłód i spojrzałem na Dylana. Jego oczy były srebrne, więc moje też musiały się na takowe zmienić. Odchyliłem głowę na bok i spojrzałem na naszego gościa za grobu. Był to młody, może z piętnastoletni chłopak. Miał kręcone, blond włosy i niebieskie, podkrążone oczy. Skura była cała pomarszczona i bledsza od ściany w moim salonie. Jednak to było nic, jego brzuch był wygryziony przez co zwisały z niej flaki. Nogi do kolan i ręce do łokci były trzymającymi się na ścięgnach kośćmi. Po całym jego eterycznym ciele spływała woda. Skrzywiłem się lekko i spojrzałem, na Dylana, któremu oczy zaraz wypadną z orbit.

  — Pomóżcie...  — powiedział duch przytłumionym głosem. —  Nie wiem co się stało... i dlaczego nikt mnie nie widzi.

  —  Bo nie żyjesz — odpowiedziałem bez zbędnych ceregieli.

  — Kłamiesz! — krzyknął chłopak, a ja z Dylanem złapaliśmy się jednocześnie za głowy. Jego krzyk dosłownie odbijał się echem w naszych głowach. 

Postanowiłem go uspokoić nim rozerwie nam mózgi na kawałki i wyjaśnić mu wszystko na spokojnie. Przez prawie pół godziny tłumaczyłem mu różnice między limbo, a zaświatami. Zdecydowanie nie miałem cierpliwości do dzieci bo gdyby nie fakt, że już nie żył to zabiłbym go od razu. No dobra był kiedyś dzieciak do którego miałem takową cierpliwość, ale to było z czterysta lat temu i zmieniłem się strasznie. Kiedy w końcu mi uwierzył, zapytałem go o to co pamięta. Na moje nie szczęśćcie pamiętał tylko swoje pierdolone imię. Nienawidzę tego walonego szoku pośmiertnego. Zawsze przeszkadza. Wstałem i poleciłem Dylanowi zostać z naszym gościem, a sam wyszedłem z krypty. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Christine.

⊙⊙   

Chris podał mi bardzo istotną informację, a mianowicie dawny adres zamieszkania naszego ducha. Wystarczyło tylko podać mu imię i nazwisko i skubany wszystko wyszukał w archiwach. Mi by się nie chciało tego robić, z resztą jak wszystkiego innego.  Dzieciak został uznany zmarłym, a jego rodzina jest aktualnie pogrążona w żałobie. Nie zaciekawię. Ale nie miałem wyboru i musiałem porozmawiać z jego rodziną. Zapukałem, a drzwi mi otworzyła na oko dwudziestoletnia dziewczyna o blond włosach. Pewnie jego siostra. Zaprosiła mnie do środka, oczywiście jak jej się przedstawiłem i odegrałem standardową scenkę z "Supernatural". Nie siedziałem długo nie lubiłem spędzać czasu z ludźmi, którzy niedawno kogoś stracili. Dowiedziałem się jednak, że ostatnią osobą, która go widziała żywego jest jego kumpel Filip. Nie zwlekając długo opuściłem dom i skierowałem się do podanego adresu.

Po niecałych dziesięciu minutach byłem na miejscu i jak poprzednio odegrałem dobrze znaną mi scenkę. Matka Filipa zaprowadziła mnie do pokoju, w którym siedział jej syn patrząc tępym wzrokiem za okno. Chłopak nie miał lewej ręki. Westchnąłem cicho. Brakowało mi tylko dzieciaka z traumą. Poprosiłem jego mamę by zostawiła nas samych. Spełniła moją prośbę po dopiero trzeciej namowie i opuściła pokój. Podszedłem do Filipa i usiadłem na skraju jego łóżka.

  — Jestem Kasper Smith, detektyw. Zajmuję się sprawą śmierci twojego kolegi — powiedziałem jak najdelikatniej potrafię, a to jak na mnie pierdolony wyczyn.

Filip nic nie odpowiedział tylko ścisnął całą ręką pościel.

— Powiedz co zaszło, a znajdę sprawcę.

— Nie znajdzie pan... —  odpowiedział drżącym głosem.

— Czemu tak myślisz? — spytałem. Już wiedziałem, że to nic dobrego.

— Nie uwierzysz mi... uznasz za wariata jak inni...

— Słuchaj mały jeżeli ktoś z naszej dwójki jest popierdolony to ja nie ty, więc powiedz mi, kto to zrobił.

Chłopak westchnął cicho i zaczął mi opowiadać o tym jak wybrali się nad jezioro niedaleko stąd. Słuchałem jego opowieści i już wiedziałem z czym mam do czynienia. Pieprzony upiór... kelpie. Gorzej być nie mogło co? Jak nie jeźdźcy, to żywe trupy albo pierdolone drzewa. Przynajmniej to ostatnie Selgana kręci. Pokręciłem głową i zapewniłem Filipowi, że pomszczę jego młodszego kolegę.

⊙⊙

Wszystkie kawałki układanki zaprowadziły mnie do tego miejsca. Jeziora w środku lasu, co prawda niedaleko niego był dom poszkodowanego chłopaka, ale i tak pomoc nie zdążyłaby na czas. Widząc w oddali białą paskudę wyciągnąłem przed siebie rękę i wypowiedziałem //rebelion//. W dłoni zmaterializował mi się srebrny łańcuch pokryty runami, który przyczepiony był do odważnika w kształcie czaszki. Zakręciłem nim, a czaszka wypuściła błękitne płomienie.

  — Zapraszam do tańca morska kurwo — powiedziałem w stronę konia i zamachnąłem się na niego, celując w głowę.

Upiór niestety głupi nie był i wskoczył do wody. Wskoczyłem za nim na tafle jeziora i zacząłem bawić się w pieprzonego Jezusa. Nasłuchiwałem i czekałem na atak ze strony stwora. Jak zawsze atak nadszedł pode mną. Odskoczyłem w tył, a kelpie  ponownie zanurzyła się w jeziorze. Poczułem jak po moim ciele wchodzi szron i tupnięciem zamroziłem całą wodę, na której stałem. Zacząłem kręcić ciężarkiem nad moją głową, a niebieskie płomienie zapłonęły na brzegach akwenu.

— Żegnam i nie pozdrawiam — powiedziałem, uderzając z całej siły ww zamrożona taflę.

Nic. Lód jak był tak został i zaczął się topić. Przekląłem pod nosem i wzbiłem się w powietrze. Cała woda znajdująca się w jeziorze zmieniła się w kelpie. Był to teraz ośmiogłowy koń, z sześcioma parami kopyt i wystającym rybim ogonem. Wykonałem beczkę unikając wodnych biczy i tak kilka razy. Broniłem się za pomocą łańcucha i kruszyłem lodowe odłamki lecące w moim kierunku. Wypowiedziałem //funus//, a czaszka poleciała wysoko w górę i urosła do rozmiarów całego akwenu. Kelpie uniosła łby i parsknęła gniewnie.

  — Narazie brzydalu. 

Zmieniłem się w dym, a czaszka niczym bomba spadła na bestię. Gdy w nią uderzyła wypuściła niebieskie płomienie, które strawiły stwora. Broń zniknęła, a ja pojawiłem się na dnie zbiornika, gdzie zostało tylko serce kelpie. Podszedłem do niego i zdeptałem. W stronę nieba poleciał ognik. Był to duch zabitego chłopaka. Jego dusza zaznała błogiego spokoju, a ja miałem chwile dla siebie. Oczywiście o ile nasz "amant" nie przywoła kolejnego paskudztwa.

⊙⊙

Tajemnicza postać szła w stronę jeziora prowadząc białego konia za uzdę. Zwierzę nie było świadome zamiarów postaci i posłusznie dało się prowadzić. Kiedy postać zaczęła iść po tafli jeziora, parsknął i próbował się wyszarpać. Na próżno. Postać w ogóle nie wzruszona sprzeciwem konia ciągnęła go coraz dalej od lądu. Zwierze jednak nie zaprzestało walki o swoje życie szarpało się i wierzgało, dopóki nie straciło gruntu pod kopytami. Im więcej się szarpał tym więcej zużywał energii, która mogła go uratować. Po kilku minutach zwierze zaprzestało walki i utopiło się. Zakapturzony zapewne teraz się uśmiechał, gdy puścił jelce martwego już konia. Truchło zaczęło powoli opadać na dno.

  — Powstań mój nowy sługo! — wykrzyczała postać, a woda zaczęła szaleć jak przy sztormie.

 Z wody wyskoczyła namiastka konia. Z ogonem ryby zamiast tylnych odnóży, pokryta cała zmarszczkami i błotem. Niegdyś piękne białe umaszczenie stało się koloru błota. Pysk przeszedł deformacji i stracił dolną szczękę. Stwór parsknął wściekle, wzburzając tym samym wodę.

   — Może ty go w końcu pozbawisz życia? — Postać spytała zwierzęcia. — Lepiej nie zawiedź mnie.

Zakapturzony zniknął, a kelpie wróciła na samo dno jeziora.

Sorry za braki rozdziałów, ale wena postanowiła się pójść jebać i przez 2 tygodnie ferii napisałem tylko ten rozdział i to jeszcze z długimi przerwami. Ale już wracam (może) do co tygodniowego wrzucania rozdziałów.

Chciałbym was poinformować, że bez epilogu i dodatkowego rozdziału do końca Oczu zostało tylko 6 rozdziałów i przygody Kaspra dobiegną końca.

Mam do was pytanie co byście chcieli po Oczach? "Sabat czerwonego księżyca" tak jak obiecałem czy może "Hack" albo "Srebrnego Króla"?

Ps. Jakiś czas temu udostępniłem one shota "Red rhapsody" znajdziecie go w opowiadaniu "One shot, One kill"

W twoim bestiariuszu pojawił się nowy wpis: "Kelpie"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro