Rozdział 7
|13.09.2019 rok|
Minął tydzień i dwa dni. Przez ten cały czas zaczął zachowywać się tak jak kiedyś. Można powiedzieć, że założył barierę ochroną na swoją szklaną kule. Zmocnił ją. Zaczął ignorować Alexa i Liama. Okropne dla niego było to, że oni nadal nie odpuszczali. Tym razem naprawdę się zmusili. Zaczęli się najwyraźniej przyjaźnić i z całych sił próbują zmusić do tego Ethana. A dzisiaj, gdy szedł korytarzem na pierwszą lekcje zauważył, że rozmawiają z Rickiem i Masonem! Ich cała czwórka wpatrywała się w niego. A minęło już pięć zajęć! Czy oni po prostu nie mogą odpuścić?
Zirytowany, lekko mówiąc, przemierzał budynek. Czuł na sobie palący wzrok. Dobrze wiedział, że za nim idą. Nie można było ich nazwać ninja. Było ich słychać. Chodź korytarz był pełen krzyków, pisków, rozmów. To i tak do jego uszu docierał dźwięk ich odechów i szurania butami. Zdecydowanie nie nadawali się do tej profesji.
Dziwiło go to, że para zakochańców, Rick i Mason, przyłączyła się do tego planu. Nie rozmawiał z nimi, ignorował ich istnienie, udawał, że ich nie ma przez ponad dwa lata! Co z tymi ludźmi było nie tak?! Do tego mało brakuje by Smith przeciągnął na ich stronę Theo! Tak! Podsłuchiwał ich! Czy to źle, że miał nadzieje na to, że blondyn zaprosi Thomasa na randkę!? Jak widać. Nadzieje matka głupich.
Wszedł do sali i usiadł przy ławce na końcu rzędu. I po prostu czekał. Czekał aż nasi ,,ninja" wejdą do klasy i będą udawać, że wcale go nie śledzili.
Po jakiś dziesięciu minutach ta czwórka zrobiła to co przypuszczał. Oni serio myślą, że nie ma pojęcia o tym co oni wyprawiają? Jakby nie to, że gra człowieka bez uczuć to właśnie w tym momencie wybuchnął by śmiechem.
Nagle ni z stąd ni z owąd, Liam wyciągnął z kieszeni jakiś klucz. Powiedział coś do swoich przyjaciół i zamknął drzwi do pokoju na klucz. Holmes aż otworzył usta z zdziwienia. Co to ma być?!
- Dobra. - Powiedział najniższy z nich. - Teraz nam nie uciekniesz Ethan! I wszystko objaśnimy! - Klasnął.
- No chyba was coś boli! Nie wciągajcie mnie w swoje debilne gierki! Za chwile będą tu lekcje! - Warknął wkurzony brunet.
- Nieprawda. Lekcje tutaj ma tylko Pani Raekin. A ona jest chora. - Stwierdził Mason.
- Dokładnie. Z tego co słyszałem ma zapalenie płuc. - Dopowiedział Rick.
- Gówno mnie obchodzi zapalenie tego babsztyla! Co wy znówu wymyśliliście!? - A jego wściekłość rośnie i rośnie...
- Weś nie przesadzaj! Wiesz jak trudno było ty przyjść tak byś nas nie widział! - Wrzasnął Liam.
- Przez cały czas was widziałem. - Mruknąłem. - Jak myślisz. Komu pokazywałem fucka?
- O... - Zmieszał się Smith.
- Ale to nieważne! - Odezwał się Alex. - Ważne jest to, że udało nam się, cię tu zamknąć! I teraz możemy porozmawiać! - Podbiegł do wyższego i usiadł na krześle obok.
- Serio myślisz, że będę zwani rozmawiać? - Zacisnął ręce w pieści.
- Tak. - Odpowiedziała cała trójka jednocześnie.
- To jesteście w grubym błędzie. Nie ma najmniejszego zamiaru z wami się konsultować. Nie będą na was marnować czasu. - Zmarszczył brwi.
- Miałeś racje, Liam. Strasznie wredny i opryskliwy się zrobił. Normalnie zmienił się nie do poznania. Jak i zwyglądu, jak i zachowania. - Stwierdził Hudson specjalnie mówiąc przyciszonym głosem.
- On serio myśli, że jestem głuchy? A może zrobił to specjalnie? Może chciał bym to słyszał? Może chce bym jakoś na to zareagował? Nie doczekanie jego! Mowy nawet nie ma! - Pomyślał nawet nie zmieniając wyrazu twarzy.
- No weś! - Pisnął nie męsko Hamilton. - Nie bądź taki Ethan! Porozmawiaj znami! Lub chodziarz ze mną! - Zaczął szarpać starszego za rękaw.
- Dlaczego Alex wyglada teraz jak taki mału uroczy kotem? Dlaczego zrobiło mi się cieplej na sercu? Ja myślałem, że moje serce nie jest już zdolne do takich uczyć! - Próbował nie uledź tym błyszczącym, wielkim, pięknym, zielonym oczą.
Nie mógł w to uwierzyć. Nie chciał tak reagować na niższego. Po prostu nie chciał. Dobrze wiedział jak to się dla niego skończy. Złamanym sercem! A tego nie potrzebował. Już wystarczająco miał zjebane życie.
- Dlaczego ma rozmawiać z tobą? Nas zna dłużej! - Warkanął Rick.
- Serio? Czy oni mają zamiar się teraz kłócić? No niewierze w tych debili! - Strzelił wewnętrznego facepalma.
- No i? Jakby chciał z wami rozmawiać to zrobił to by już dawno! Tak samo jakby wam na nim zależało to byście go nie zostawiali! Nie dalibyście mu żyć w samotności przez te dwa lata! Na jakich podstawach nazywacie się jego przyjaciółmi?! - Warknął szatyn mocno obejmując ramie niebieskookiego.
- W sumie... Alex ma racje. Jakby byli moimi prawdziwymi przyjaciółmi to starali by się jakoś mi pomóc. Za to przez ten cały czas mieli mnie w dupie. Unikanie Masona i Ricka nie było takie łatwe dlatego, że dobrze się ukrywałem. Ale dlatego, że oni nie chcieli bym przy nich był. Po prostu mieli to w dupie czy jestem, czy żyje. - Zaczął się zastanawiać.
To wszystko nabierało sensu. Alexowi, którego znał z niespełna dwa tygodnie, zależało na nim bardziej niż jego ,,przyjaciołą" przez całą ich znajomość.
Hudson i jego chłopak wyszli z sali. Oczywiście przed tym otworzyli drzwi. Za to Liam stał w miejscu i patrzył się na mnie i Hamiltona. Najwyraźniej dotarło do niego wiele rzeczy, których wcześniej nie zauważał. Chłopak podrapał się po szyi i wlepił swój wzrok w trampki, które miał na nogach.
- Ja... - Wydukał blondyn. - Przeparaszam. Rzeczywiście zawsze byłem słabym przyjacielem... Jak masz nadal mój numer telefonu... To zadzwoń, jak będziesz potrzebować pomocy. Postaram się być zawsze. Nawet o trzeciej nad ranem. I... ja... Po prostu Ethan... Może minęło już trochę lat... Ale nadal cię kocham jak brata... Dzwoń jak będziesz czegoś potrzebował. - Powiedział po czym wyszedł.
Holmes spojrzał na drzwi. Przez nie właśnie wyszła trójka jego udawanych przyjaciół. Nie. Dwójka. Może Liam też nie wykazał się, ale Ethan dobrze wiedział, że mu zależało. On zawsze przy nim był. Dobrze wiedział, że kilka lat temu Smith po prostu był zaślepiony miłością. Nie miał mu za to za złe. Może minęło trochę czasu, ale Holmes też kochał niższego jak brata. I już zawsze tak będzie. Nawet jak się pokłócą, rozdzielą. Zawsze będzie o nim pamiętać. O osobie dzięki, której jego życie było kolorowsze.
Spojrzał na małą istotkę, która mocno go obejmowała. Chłopak też na niego spojrzał. Na usta zielonookiego wpełz duży, uroczy uśmiech. Może nie było to rozsądne, ale dla niego to już się nie liczyło.
Na jego wargach też pojawił się uśmiech. Może był o wiele mniejszy i o dużo mniej słodszy. Ale był. I to się właśnie liczyło. Oby dwoje szczerzyli się jak głupi do siebie. Brunet nie rozumiał dlaczego i po co. Ale mu to nie przeżkadzało. Pierwszy raz od ponad dwóch lat jego konciki ust podniosły się tak wysoko. I był z tego bardzo uradowany. Bo wreście nie czuł się aż tak Samotny.
[:}]
Słowa: 1098
I właśnie w tym momencie mogłabym powiedzieć, że to koniec. Ogólnie to opowiadanie z założenia miało być właśnie takie krótkie. Ale stało się tak, że wena (o dziwo) jakoś mi dopisuje. Przez co mam pomysł na ciąg dalszy. Więc nie! To jeszcze nie koniec! Miłego Dnia/Popołudnia/Nocy/ Wieczora!!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro