Rozdział 6
|04.09.2019 rok|
Uwaga! Ten rozdział to jest straszne plontanina i szok!
Sobota. Dla wielu uczniów najlepszy dzień w tygodniu. Za to on go nienawidził. Przypominał sobie wtedy te spaniałe weekendy, w których spędzał czas z rodziną. Grał w gry, gotował, sprzątał, odrabiał lekcje, czytał książki, oglądał filmy, chodził na zakupy to wszystko robił z nimi. Teraz zawsze siedział w dużym czarnym fotelu, umieszczonym w jego pokoju i patrzył przed siebie. Właśnie to robił przez te dwa dni. Tym razem miało być innaczej. Przynajmniej tak myślał. Jego ojciec pierwszy raz w tym roku przyjedzie do domu. Już dawno zdał sobie sprawę, że założył rodzine w miejscu, w którym pracował. Nie dzwonił. A jak zdążało mu się to zrobić, to zawsze gdzieś z tyłu było słuchać rozmowy. Twierdził, że to telewizor. Ale było to nie logiczne. Starszy Holmes nigdy nie oglądał telewizji. Twierdził, że jest to nudne i irytujące. To dlaczego miało by się to tak szybko zmienić?
- Szybko czyli dwa lata? - Westchnął.
Te myśli dopadały go, z każdej strony. Chodź minął zaledwie dzień od spotkania Liam, to on już kilka razy chciał zadzwonić do ,,byłego" najlepszego przyjaciela. Zacisknął palce na swoich udach. Już miał sięgnąć po telefon, ale usłyszał dzwonek do drzwi. Wstał z fotela i poszedł je otworzyć. Za nimi nie stał jego ojciec jak mu się na początku wydawało. Stała tam kobieta w eleganckich ubraniach. Zmarszczył brwi. Kto to do kurwy jest? Czy naprawdę teraz ludzią zachciało się wpierdalać w jego życie?
- Dzień Dobry... - Dziewczyna uśmiechnęła się do niego.
- Ta. Dzień Dobry. Jeśli mogę wiedzieć. Kim pani jest? - Mruknął nawet nie starając się być miłym.
- Em... Nie wiem szczerze jak mam to wytłumaczyć... Jestem Rozalia Johnson i... od jakiegoś czasu umawiam się z twoim tatą... - Zaczęła.
- Jeśli chcesz mi tylko tyle powiedzieć to wiedz, że się już domyśliłem. - Powiedział bez emocji.
- Skąd...? - Ździwiła się.
- To, że mój ojciec kogoś ma było oczywiste. Do tego, nikt normalny nie zadzwonił by do drzwi tego domu. Wokół niego jest dużo pięknych i zadbanych posiadłości. Jakbyś się zgubiła napewno byś do nich zapukała. A nie do budynku, który wyglada jakby był opuszczony. Do tego przyjechałaś tu samochodem mojego ojca. Na kilometr można go poznać. Tylko on pomalował by samochód na różowo i nakleił na niego kolorowe kwiatki. - Stwierdził.
Od już jakiegoś czasu zaczął wszystko analizować. Eliza, jego jedna z młodszych sióstr, nazywała go młodszym i mniej mądrym Sherlockiem Holmsem. A Ewelina, jego druga młodsza siostra, śmiała się, że mają nawet takie same nazwisko.
- O... Nie spodziewałam się, że będzie to aż tak oczywiste... - Podrapała się po głowie. - Jak pewnie się domyśliłeś, twój ojciec tu nie przyjedzie. To ja do ciebie napisałam z jego telefonu by mieć pewność, że będziesz o tej godzinę w domu. Nie chciałam byś nie wiedział o tym wszystkim, a twój ojciec bał się ci to powiedzieć. Więc stwierdziłam, że ja to zrobię... Może nie był to najlepszy pomysł, ale z nami większość czasu. A do ciebie prawie w ogóle nie przyjeżdża... - Zaczęła tłumaczyc.
- ,,Z nami"? - Zadziwił się.
Tego to napewno się nie spodziewał. Czyżby jego tata postanowił zrobić sobie nowe dziecko? Chwile po tym jak zginęły jego córki?
- Tak... No cóż... Można powiedzieć, że wpadliśmy... - Zaśmiała się niezręcznie.
Co w tym śmiesznego? Teraz wiedział jedno. Że jego ojciec ignoruje go by spędzać czas z swoim innym potomkiem. Nie byłoby to nic złego jakby mu o tym powiedział lub chodź co jakiś czas do niego dzwonił, pisał, odpowiedział. A nie kompletnie się od niego odciąć! Nie umiał zrozumieć zachowania mężczyzny. Bo chodź może niedawno umarła ich rodzina, ale Ethan by zrozumiał to, że jego ojciec chce byś szczęśliwym. Chodź na początku trochę się tym oburzył, ale napewno po ochłonięciu wyglądało by to innaczej. Ale zamiast spróbować to mu wytłumaczyć, mężczyzna stwierdził, że będzie lepiej przed nim to ukrywać. Kto normalny tak robi?!
- I ty się z tego śmiejesz? - Zmarszczył brwi.
- Em... Ja... - Próbowała coś powiedzieć kobieta.
- Wiesz co? Powiedz Edwardowi, że jeśli jest takim tchórzem, żeby nawet nie przyjechać do mnie i mi wytłumaczyć... tego czegoś. To niech już w ogóle tu nie przyjeżdża. Bo przecież te wasze spaniałe dziecko jest najważniejsze. Jeszcze dostanie katarku, gdy go nie będzie. - Warknął i zatrzasnął rozmówczyni drzwi przed nosem.
Usiadł znów w swoim czarnym fotelu, ignorując natarczywe dzwonki. Nie interesowało go co ta kobieta miała jeszcze mu do powiedzenia. Wolał usiąść i zastanowić się poważnie nad sensem swojego życia.
[:}]
Słowa: 719
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro