Rozdział 4
|03.09.2019 rok|
Mocniej wtulił się w poduszkę. Juz dawno był spóźniony. Niestety zajęcia zaczynały się o ósmej, a mu wyjątkowy dziś nie chciało sie wstawać. Zazwyczaj nie miał z tym problemu. Po tym jak zobaczył na telefonie, że jest już po jedenastej stwierdził, że woli zostać w domu. Jakby poszedł teraz do tego przeklętego budynku to mysiałby się tłumaczyć dlaczego przyszedł tak późno. A nie miał chumoru do rozmawiania z nauczycielami. Później będzie się najwyżej tym martwił...
Otworzył szeroko oczy. Chwileczkę... On nie może wstać?! Podniósł się gwałtownie. To niemożliwe! Przecież on od wypadku miał problemy z zaśnięciem! Nagle go oświeciło. Jego szklana kula pęka! Tylko dlaczego? Dwa lata temu zamknął się w tej przeklętej kuli by użalać się nad sobą! Bez snu, miłości, szczęścia, itp. A teraz wszystko to się rujnuje! Od kiedy pojawił się Alex wszystko się psuje! Nie może pozwolić na to by tak dalej się działo!
Natychmiast zszedł z ciepłego posłania. Tylko... Co on ma robić sam w domu? Zachciało mu się wczoraj wejść do tego przeklętego łóżka! Jaki on był głupi! Zdawał sobie sprawę, że Hamilton zrobił rysę w jego azylu.
- Ten jego piękny uśmiech, śmiech, dobroć, naiwność, te przepiękne, błyszczące ocz... Czekaj, co?! Ja chyba głupieje z wiekiem! - Zamknął oczy i potrząsnął głową.
Natychmiast je otworzył. No dobra... Ta rysa nie była na tyle duża by odpędzić od niego wspomnienia... A może on nie chciał ich przepędzić? Nieważne! Po co on w ogóle się nad tym zastanawia!?
Usiadł przy biórku i wyciągnął z jednej z szafek kartkę i ołówek. Zaczął rysować nawet nie zwracając uwagi co. Szkicował, szkicował i szkicował... Do momentu, w którym zdał sobie sprawę co rysuje.
- No chyba kurwa nie! - Warknął na siebie wściekły.
Spojrzał na postać narysowaną na kartce. Nie mógł w to uwierzyć! Co ten mały spryciarz z nim zrobił?! Rysunek przedstawiał Alexa! Jak on mógł pozwolić na to by ktoś tak zawrócił mu w głowie?! Był na siebie wkurzony, delikatnie mówiąc.
- Aż mam ochotę skoczyć przez okno... - Westchnął głośno.
Poprawił swoje włosy, które i tak wyglądały jak siedem nieszczęść. Skierował się do kuchni by napić się soku i może coś zjeść.
Otworzył lodówkę i zmarszczył brwi. Był tam rzeczywiście sok, ale nic innego. Kiedy on ostatni raz był w sklepie? To jest bardzo dobre pytanie... Gdy wziął do ręki butelkę jeszcze bardziej się załamał... Data do sporzycia: 12.02.2019 rok. Jego ręka chwile później miała bliskie spotkanie z jego czołem.
- Żeby aż tak się zapuścić... - Wyrzucił sok do kosza i znów wszedł do swojego pokoju.
Może i nienawidzi spotykać się z ludźmi, ale musiał mieć jakieś zapasy w lodówce. Szybko się ubrał i wsadził do kieszeni bluzy portfel. Nie chciało mu się iść do tego zasranego sklepu, ale musiał. Normalnie pewnie by to olał, ale jutro jego ojciec ma przyjechać na dwa dni. Nie wiedział po chuj, ale miał przyjechać.
- To będą dwa najgorsze dni w moim życiu... - Potarł twarz ręka i wyszedł z domu.
Powolnym krokiem kierował się w stronę żółtego budynku. I wszytko było by wspaniale i piękny, gdyby nie to, że ktoś na niego wpadł. Czy naprawdę zawsze, gdy wychodzi z domu to ktoś musi mu zakłócać spokój? Spojrzał na twarz tej człowieka. Na jego twarzy było widać duże ździwienie.
[:}]
Słowa: 536
Jak myślicie. Kto to może być?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro