Rozdział 12
|22.09.2019 rok|
Ethana zamurowało. Miał wyjechać? Po co? By patrzeć na Edwarda i Rozalie mizdrzących się? Czy może opiekować sie nowym gówniakiem jego ojca? Jeszcze czego!
- Nigdzie z tobą nie pojadę. - Warknął.
- Nie interesuje mnie twoje zdanie. Nie zostawię cię tutaj samego.
- Przez ostatnie dwa lata miałeś to w dupie, czy jestem sam, czy nie. Po tak długim czasie przypomniałeś sobie, że masz jeszcze syna? To ciekawe. Już myślałem, że myślisz, że umarłem w wypadku. - Założył ręce na swojej piersi.
Czuł ogromną złość. Miał ochotę w coś mocno uderzyć. Miał tego wszystkiego dość. Alexa i jego zjebanej dziewczyny, ojca, który myśli, że młodszy mu wybaczy, koszmarów, które wróciły, problemów z jedzeniem, a przede wszystkim pustki. Pustki, którą czuł od śmierci jego matki i sióstr. Tej pustki, którą nawet miłe chwile z Alexem i Liamem, nie umiały pokryć.
Jego rodzic patrzył na niego ze skruchą. Po chwili patrzenia się na siebie bez ruchu i jakiej kolwiek rozmowy, wściekłość z niego zeszła. Może nie cała. Ale zeszła. Teraz czuł smutek. Miał ochotę tak po prostu się rozpłakać. Odwrócił się na pięcie i wszedł po schodach na górę, do swojego pokoju. Przez całą drogę wstrzymywał łzy. Co była nie lada wyzwaniem. Wszedł do pomieszczenia i zamknął drzwi na klucz. Usiadł na łóżku i przyciągnął kolana do swojej klatki piersiowej. W tym momencie popłakał się jak małe dziecko. Wszystkie negatywne uczucia, które wstrzymywał nagle go uderzyły z zdwojoną siłą. Nie umiał pochamować tego wszystkiego. Nawet nie chciał umieć. Dobrze wiedział, że i tak, kiedyś by go to zaatakowało.
Nie wiedział ile płakał. Nie wiedział czy jego ojciec nadal w ogóle jest w tym domu. Nie wiedział co robią jego przyjaciele. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Wtedy przypomniał sobie o żyletkach, które kiedyś kupił. Nawet już nie wiedział po co. Przez chwile zastanawiał się czy ich nie wyciągnąć z szafki. Ale, gdy już miał po nie sięgnąć, usłyszał dzwonek jego telefonu. Spojrzał na urządzenie i zmarszczył brwi. Co Hamilton mógł od niego chcieć? Powiedzieć, żeby usunął jego numer i nigdy nie dzwonił i nie pisał? Podniósł komórkę i nacisnął zielony przycisk. Przyłożył do ucha smartfona i czekał, aż osoba po drugiej stronie się odezwie.
- Em... Halo...? - Spytał niepewnie zielonooki.
- Co się stało, że do mnie dzwonisz? - Powiedział starając się, żeby jego głos brzmiał obojętnie.
- Ja... Ethan to nie jest rozmowa na telefon... Możemy się spotkać...? Chciałbym ci coś powiedzieć...
- Zależy gdzie i kiedy chcesz się spotkać. - Mruknął.
- Możemy nawet teraz. - Powiedział szybko.
- Alex. Jest po dziewiętnastej. - Burknął.
Po chwili, od powiedzenia tych kilku słów, niebieskooki usłyszał dzwonek do drzwi.
- Jestem przed twoim domem. Proszę, zejdź. Naprawdę musimy porozmawiać. - I się rozłączył.
Brunet westchnął i skierował się na dół by otworzyć te przeklęte drzwi. Najwyraźniej dziś nie spełni swojego planu. Te żyletki muszą na niego poczekać do jutra. Chwile później stał przed nim szatyn. Oczy Hamiltona były całe czerwone, a po jego policzkach spływały łzy. Nie wiedział co ma zrobić. Sam jeszcze chwile temu płakał. Pewnie wyglądał podobnie co młodszy.
- Więc... Powiesz co się stało?
- Ja... Ja... - Zaczął niższy.
- No powiedz to, Alex. Po to przecież tu przyszłeś, tak? Nie musisz się bać. - Uśmiechnął się krzywo.
Alex spojrzał na swoje buty, głęboko odetchnął i spojrzał prosto w oczy Ethana. Pociągnął Holmesa za kołnierz w swoją stronę i wbił się w jego usta.
- Co do kurwy?!
[:}]
Słowa: 553
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro