Rozdział 11
|22.09.2019 rok|
Szedł powoli korytarzem. Znów słyszał rozmowy na jego temat. Znów miał na głowie kaptur. Znów zadawał sobie sprawę, że wszyscy go nienawidzą, chodź nie wiedzą kim jest. Znów pustka w jego sercu zaczęła się rozrastać. Zdawał sobie sprawę, że jego znajomość z Alexem nie była taka jaka powinna być. Zacząć czuć coś więcej do Hamiltona niż zwykłą przyjaźń. To go przerażało. Liam się nie odzywał od wczoraj. Był zbyt zafascynowany swoim chłopakiem. Ethan nie miał mu tego za złe. Rozumiał. Wiedział, że jego przyjaciel jest szczęśliwy. Na tym tylko mu zależało. Dużo osób pewnie teraz by się go zapytało: ,,A co z twoim szczęściem?". Nie zależało mu. Najwyraźniej w jego życiu nie było miejsca na szczęście.
Gdy do jego uszy dobiegły głośne śmiech, postanowił podnieść głowę do góry. Zobaczył zielonookiego wraz z plastikiem. Przeszedł koło nich znów wpatrując się w bródną od błota podłogę. Szatyn nawet nie wzrócił na niego uwagi. Trudno mu to przyznać, ale Rick miał racje. Niższy miał go w dupie. Od razu, gdy przydarzyła się okazja, spierdolił do popularniejszych. O wiele popularniejszych.
Jego wargi zacisnęły się w wąską linie. Próbował nie zwracać uwagi na komentarze skurwysynów, lekko mówiąc, na jego temat. Oni serio myśleli, że tego nie słyszy. No cóż. NIC BARDZIEJ MYLNEGO. Wszystko słyszał. I najchętniej by pierdolnął tych ludzi. Mocno. Bardzo mocno. Ale wiedział, że wtedy on będzie miał problemy. A tego za chuja nie chciał.
Wszystko od wczoraj go wkurwiało. Jeszcze jego ojciec do niego napisał: ,,Drogi Synu. Mam do ciebie ważną sprawę. Będę u ciebie 22.09.2019 roku, po godzinie 18. Mam nadzieje, że nie masz żadnych planów". Teraz mu się przypomniało o jego istnieniu. No zajbiście. Wręcz, gdy przeczytał tą wiadomość, skakał ze szczęścia. Był prze szczęśliwy, że jego ojciec przyjedzie by znów mu nakłamać. Wspaniale! Normalnie żyć nie umierać! Powinien odstawić ironię i sarkazm na bok. Bo przecież jeszcze jakimś zarzuci przy ojcu! Nie będzie zmiłuj! Nawrzeszczy znów na niego za to, że nie jest jego klonem!
Lekcje, lekcje, lekcje i lekcje. To robił do godziny piętnastej. Bez odpoczynku. O lunchu nawet nie wspominając. Nienawidził przerwy obiadowej. Pół godziny na siedzenie w koncie i uczenie się. To samo robi na zajęciach.
Szedł w stronę swojego domu. Przez cały dzień nie spotkał Smitha i Theo ani razu. A Alexa unikał jak tylko mógł. Jego życie kierowało się do punktu wzrotnego. Znów był sam, bez radości życia i jakiego kolwiek szczęścia. Jeszcze dziś jego ojciec miał zamiar go najprawdopodobniej dobić. Czyli wracamy do czasów przed pierwszym września. Mógł się tego spodziewać. On nie zasługiwał na szczęśliwe życie.
- Najlepiej by były, gdyby po prostu popełnił samobójstwo. Wszyscy byli by szczęśliwsi.
Westchnął. Znów te myśli. Czasem zastanawiał się czy te głosy w jego głowie mówiąc prawdę. Może lepiej by były, gdyby zakończył swoje życie?
Lekkie ździwienie go dopadło, gdy zobaczył samochód swojego ojca pod budynkiem, w którym mieszkał. Przecież miał przyjechać po osiemnastej! A była za dwadzieścia szesnasta!
Burknął coś niezrozumiałego pod nosem i wszedł do środka. Edward spojrzał na niego i się uśmiechnął. Można się domyślić, że Ethan go nie odwzajemnił.
- Miałeś być po osiemnastej. Jest za dwadzieścia szesnasta. - Warknął.
- Wiem, wiem. Nie denerwuj się tak. Chciałem szybciej z tobą porozmawiać.
No to czas zacząć ten kabaret. Albo raczej drame? Holmes nie wiedział jak to określić. Był szczerze ciekaw co do łba wpadło jego ojcu. Wiedział jedno. Że to napewno nie będzie dobre.
- Co chciałeś mi powiedzieć, że aż musiałeś tu przyjechać? - Założył ręce na swojej piersi.
- Ja i Rozalia stwierdziliśmy, że będzie lepiej jak będziesz mieszkać z nam w Londynie. Jesteś jeszcze niepełnoletni. Nie powinienem w ogóle zostawiać cię samego w domu. Dlatego przyjechałem tu po ciebie. Idź się spakować.
[:}]
Słowa: 611
*kaszel* To nie jest *kaszel* jeszcze koniec *kaszel* dramy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro