Bal zimowy cz.1
-Pięknie wyglądasz- zlustrowałem ją od góry do dołu. -A te buty są szałowe.
Czy odrobinę ją przekupiłem, żeby poszła ze mną na bal? Polemizowałbym. Prawdziwy mężczyzna ma gest i funduje swojej dziewczynie wszystko czego ta potrzebuje na randkę z nim. Oczywiście o ile nie jest spłukanym przegrywem, a taka sytuacja mi nie grozi.
-Taki jeden frajer mi je kupił- poczęstowała mnie uśmiechem księżniczki.
Wyglądała po prostu... Łał. Talia wąska jak u osy, smukłe ramiona i alabastrowa cera. Błyszcząca różowa suknia miała krótki rękaw i sięgała aż do ziemi. Podkręcone włosy niewyobrażalnie kusiły, żeby przejechać po nimi dłońmi. A ten gorset.... Jak można się tam nie patrzeć? Święty by nie wytrzymał.
Poczułem jak świerzbią mnie ręce i natychmiast ją podniosłem.
-Nie powinnaś w takich szpilkach schodzić po schodach- szybko wyjaśniłem. -I wypadałoby, żeby Akademia w końcu zainstalowała jakieś windy.
-To samo powiedziałam pierwszego dnia- Scarlett roześmiała się perlistym śmiechem. -Pewnie je zamontują dokładnie rok po naszym ukończeniu szkoły.
Przytaknąłem z uśmiechem, chociaż aż mnie skręcało, żeby zanieść ją w inne miejsce niż sala balowa. Noszenie jej było świetnym pretekstem, aby nasze ciała zetknęły się chociaż na chwilę. Do tej pory nie sądziłem, że należę do wylewnych osób, ale odkąd spotkałem Scarlett, zacząłem wymachiwać rękami jak wiatrak.
Po prostu nie mogłem się powstrzymać od obejmowania jej, przytulania i podnoszenia. Reagowałem na nią jak stara panna na każdego ze swoich dziesięciu kotów. A właśnie, czy Scarlett lubi koty? Mógłbym zgodzić się na jednego w naszym przyszłym domu. Góra na dwa.
Pociągnęła mnie w kierunku swoich znajomych. Blondynka z białowłosym, z którym czekałem pod ich pokojem, jeden albinos, który podwala się do Scarlett oraz... Zephyr z partnerką? Elysia ostatnio ciągle piała o jego niesamowitym talencie, który podobno może nawet przewyższyć mój własny (ta, jasne). Ale to nie tak, że miałem coś przeciwko niemu. Zdolny, małomówny i skupiony- po kilku interakcjach obaj się zaakceptowaliśmy.
Podawałem ręce chłopakom, kiedy Scarlett ściskała się z koleżankami. Nie musiałem nikomu zaglądać do głowy, żeby wiedzieć, co każde z nich o mnie myśli. Nikt o jasnych włosach nie darzył mnie szczególną sympatią. Większość drugoklasistów by się nie przejęła czymś takim, ale z moimi umiejętnościami wiedziałem, jak ważna jest akceptacja koleżanek przy wyborze chłopaka. Wystarczy, że by się na mnie wszystkie zmówiły i miałbym utrudnione podejście do Scarlett.
-Jesteście parą?- zapytał mnie Zephyr, kiedy usiedliśmy przy stole. Dziewczyny zajęły się swoimi ploteczkami, ale cały czas pilnowałem, żeby mieć moją Krezynkę na wyciągnięcie ręki.
-Jeszcze nie- odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
-Chociaż po dzisiejszym balu może już zostaniemy- dodałem w myślach.
-A Wy?- wskazałem głową na Anabelle. Jako jedyna koleżanka Scarlett zdawała się mnie akceptować, za co dziękowałem bogom. Przynajmniej jeden poplecznik na polu bitwy.
-Pracuję nad tym- odpowiedział poważnym tonem. -Dziewczyny z północy są... trudne- rozejrzał się szybko, żeby się upewnić, że nikt nas nie podsłuchuje.
-Oraz drogie- pokiwałem głową z udawanym westchnieniem.
-Nawet nie przypominaj- Zephyr lekceważąco machnął ręką. -W sklepie jubilerskim w Eryndorze już mnie kojarzą jak przychodzę na zakupy. -Sprzedawca chyba jest pewien, że mam kilka dziewczyn i rzuca mi dziwne spojrzenia.
-Taak, moja Scarlett też zaszalała przed balem- dołączyłem się do tego udawanego narzekania. Typowe męskie przechwałki mówiące: jestem nadziany i mnie stać na spełnienie każdej zachcianki mojej wybrednej kobiety. Nauczyłem się tej zabawy odkąd dołączyłem do W, gdzie każdy wzdychał, jak to jego dziewczyna doprowadza go do ruiny. A mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
Kątem oka zauważyłem nadejście Ethana ze swoją lafiryndą. Wystarczył mi jeden wgląd do głów tej dwójki podczas zajęć, żeby mnie zemdliło. Zdecydowanie byli siebie warci. Lekko mnie bawiło, że przez przypadek poznałem plan Lyry na uwiedzenie Ethana właśnie tego wieczoru. Było mi to na rękę, bo dzięki temu ten zboczeniec nie będzie mógł się kręcić koło mojej kruszynki.
-Pozwolisz?- wziąłem Scarlett za rękę. Skinęła głową i ruszyliśmy na parkiet. Moment, na który niecierpliwie czekałem od kilku dni. Złapałem ją w talii i ustawiłem nas w idealnej ramie. Moja matka miała rację, że kilka lat zajęć tańca towarzyskiego to inwestycja na przyszłość, która będzie procentować w sposób progresywny.
Jeszcze żadna dziewczyna mi się nie oparła, po tym jak z nią zatańczyłem. Nawet najzimniejsze miękły i robiły słodkie oczy. Jednak tutaj od pierwszego kroku wiedziałem, że nie mam do czynienia z amatorką. Jej idealne odchylenie i gracja pokazywały, że w przeciwieństwie do mnie nie uciekała ze swoich zajęć tańca i traktowała je poważniej.
Zachęcony jej perfekcyjnym odpowiadaniem na moje prowadzenie, zainicjowałem bardziej skomplikowane przejścia i figury. I znowu zaskoczyła mnie jej lekkość i dystyngowane ruchy rękami przy obrotach. Miałem ochotę się roześmiać. Oczywiście, że była ode mnie lepsza, a mój plan popisywania się nie wypalił.
Chociaż jej zaróżowione policzki i błysk w oczach wskazywały, że i tak udało mi się zrobić wrażenie. Dziesięciocentymetrowe obcasy Scarlett sprawiały, że nasza różnica wzrostu nie przeszkadzała w trzymaniu ramy. Pozwalałem sobie na minimalne odstępstwa od figur, przejeżdżając częściej niż to konieczne dłonią po dolnej części jej pleców.
Serce biło mi szybciej na każde muśnięcie jej brzucha, talii, czy dłuższy kontakt wzrokowy. Przyłapałem się na wyobrażaniu sobie w jaki sposób by się poruszała, gdybyśmy byli w klubie, a światła przygaszone. Każdy jej oddech sprawiał, że piersi ściśnięte gorsetem lekko wznosiły się i opadały. Chyba nie muszę informować, że cała krew z organizmu spłynęła mi w jedno strategiczne miejsce.
Gdy zeszliśmy z parkietu i usiedliśmy, wciąż ją obejmowałem. Wszystko szło inaczej niż zaplanowałem. To ja miałem ją uwodzić, a skończyło się tym, że byłem napalony jak niewyżyty nastolatek, a ona wciąż lekko obojętna. Odbierałem sprzeczne sygnały i doprowadzało mnie to do szaleństwa.
Pozwoliłem jej na chwilę odejść z Anabelle, głównie po to, żeby samemu ochłonąć, ale wciąż podążałem za nią wzrokiem.
-Podobno mam mieć z Tobą konsultacje ze Zgłębiania Umysłów- wtrącił Zephyr, podczas gdy obaj przyglądaliśmy się swoim partnerkom.
-I tak nad tym ubolewasz?- uniosłem kącik ust. Doskonale wiedziałem czemu zaczyna ten temat.
-Nie widzę w tym problemu- odpowiedział dyplomatycznie. -Zastanawia mnie, że nikt inny z mojej grupy nie dostał takiego zaproszenia. I z czym to może się wiązać.
-Twoi rodzice są w rządzie- bardziej stwierdziłem niż zapytałem. -Pewnie myślisz o podobnej karierze.
-O ile będzie to w zasięgu moich możliwości- powiedział skromnie.
-Będzie- upiłem łyk wina bezalkoholowego. -Jak będziesz robił wszystko co do tej pory, to nie masz się czym przejmować. -Nadajesz się.
Zephyr nie pokazał po sobie żadnych emocji, ale wiedziałem, że odczuł satysfakcję. Chciał wiedzieć, czy ma zagwarantowane miejsce w W. Zgłębianie Umysłów nadawało się przede wszystkim do pracy agenta lub polityka. Mało kto wybierał posadę psychologa, czy nauczyciela- tylko niepraktyczni idealiści obierali tą ścieżkę lub Ci, którzy się nie dostali na wymarzone stanowiska.
W tym momencie nasze partnerki obróciły się i do nas podeszły. Objąłem Scarlett, żeby znowu poprowadzić ją na parkiet.
Ku mojemu zadowoleniu popłynęła melodia idealna do tanga.
***
Nathaniel powraca!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro