Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Uśmiechnij się. :)

Na wstępie chciałabym bardzo podziękować za 500 obserwujących <3 Świadomość, że mimo mojej dość marnej aktywności wciąż trafiają tu nowe osoby i uznają moje teksty za w jakiś sposób wartościowe, jest bardzo motywująca, więc bardzo dziękuję każdemu, kto zostawił na moim profilu follow ^^ A teraz przejdźmy do rzeczy.

Wiem, że poruszałam ten temat wielokrotnie (zwłaszcza w „O Wattpadzie"), tym razem jednak postanowiłam tknąć to z jeszcze innej strony. A zatem – po raz kolejny – nieco gadania na temat depresji, tym razem trochę bardziej naukowo (choć podkreślam: jestem dr Oetkerem i totalnym laikiem, a mój jedyny związek z psychiatrią to wizyty u mojego doktora, więc potraktujcie ten wpis jako zbiór informacji, które jedna Grażynka z internetów przekazuje drugiej Grażynce z internetów, jednak staram się, by oprócz własnej wiedzy czerpać ze źródeł tak legitnych, jak się tylko da, więc w końcowych linkach możecie znaleźć m.in. artykuły naukowe lekarzy psychiatrów oraz profesorów uniwersyteckich czy prace doktorskie). Jako że ten wpis będzie długi jak jasna cholera, dla mojej i Waszej wygody na początku przedstawię spis treści, by w razie potrzeby łatwiej było zlokalizować daną sekcję (dammit, niechże Watt wprowadzi wewnętrzne nagłówki!):

Choroba, zaburzenie... To nie jest to samo!

Depresja czy chandra?

Rodzaje depresji

Fazy depresji

Depresja a epizody depresyjne w innych zaburzeniach

Jak działa autoagresja?

Dlaczego sam się nie wyleczysz?

Leczenie i jego wpływ na organizm

Na kozetce, czyli o co chodzi z psychoterapią?

Jak „mądre rady od cioci" mają się do rzeczywistości?

Jak reagować i gdzie szukać pomocy?

Standardowo, źródła, na których opierałam się w tym wpisie, podam w komentarzu w kolejności takiej, w jakiej się nimi posługiwałam, wrzucę tam też strony, które mogą być pomocne, gdy ktoś z Was lub z Waszego otoczenia się z tym zmaga. A teraz do rzeczy.

Choroba, zaburzenie... To nie jest to samo!

Słyszy się różne nazwy: choroba psychiczna, zaburzenie psychiczne, zaburzenie osobowości... Często są używane wymiennie, jednak absolutnie nie są to synonimy, każdy z tych terminów ma swoją własną definicję.

Z chorobami psychicznymi jest zdecydowanie największe zamieszanie, w dużej mierze wynikające ze społecznej stygmatyzacji tego terminu. Choć można trafić na bardzo różne użycia tej nazwy, najbardziej akceptowalnymi wersjami są obecnie używanie jej w odniesieniu do zaburzeń wywołanych uszkodzeniami lub dysfunkcjami mózgu wynikającymi ogólnie z chorób lub nadużywania substancji psychoaktywnych, a także określanie chorobą psychiczną wszelkich zaburzeń typu psychotycznego (czyli cała ferajna związana z halucynacjami i urojeniami wszelkiej maści). Jednak z powodu wspomnianej wcześniej stygmatyzacji, termin „choroba psychiczna" stopniowo zanika i jest coraz rzadziej stosowany przez psychiatrów. Częściowo odchodzi się już od nazywania chorobą psychiczną nawet wspomnianych przed chwilą zaburzeń psychotycznych.

Zaburzenie psychiczne jest już znacznie łatwiejsze, ponieważ odnosi się do ogółu wszelkich dysfunkcji psychicznych. Zaliczają się do tego wszelkie zaburzenia nastroju, behawioralne, rozwojowe, upośledzenia oraz uzależnienia.

Zaburzenie osobowości jest dużo węższym terminem, ponieważ jest to jedna z kategorii zaburzeń psychicznych. Tak jak z kwadratami i prostokątami: każde zaburzenie osobowości jest zaburzeniem psychicznym, ale nie każde zaburzenie psychiczne jest zaburzeniem osobowości. Wplatając moją subiektywną opinię, uważam, że zaburzenia osobowości są najcięższym kalibrem z tych trzech terminów. Dlaczego? Ponieważ są zakorzenione znacznie głębiej niż większość zaburzeń psychicznych i wynikają z trwałych i niezmienialnych cech wykształconych w bardzo wczesnym dzieciństwie (teoria rozwoju psychospołecznego Eriksona, polecam mocno) oraz z nieprawidłowych wzorców społecznych utrwalonych również w tym okresie, przez co osoby z tak bardzo nieprawidłowo rozwiniętą osobowością są właściwie niezdolne do funkcjonowania w społeczeństwie bez wyrządzania krzywdy sobie lub innym. Takie combo czyni zaburzenia osobowości niemal nieuleczalnymi i wymagającymi niesamowicie wielkiego nakładu pracy, żeby choć częściowo zapanować nad najbardziej problematycznymi cechami (nie bez powodu często w przypadku „czystych" zaburzeń osobowości najbardziej wskazany czas leczenia szpitalnego to pół roku lub więcej).

Depresja czy chandra?

Łatwo pomylić te dwa pojęcia, ponieważ na pierwszy rzut oka zwykły „dołek" może wyglądać podobnie. Zasadniczą różnicą jest tutaj czas trwania. Chandra, naturalny smutek, mija samoistnie i nie trwa zbyt długo, podczas gdy depresja ciągnie się tygodniami, miesiącami, latami i nic nie wskazuje na to, by miała zamiar się gdzieś wybrać. Często przyjmuje się, że o depresji można mówić w przypadku, gdy złe samopoczucie utrzymuje się ponad 3-4 tygodnie, jednak ta granica jest płynna, gdyż możemy mieć do czynienia na przykład z osobą, która bardzo reaguje na pogodę i dobija ją dwumiesięczna plucha za oknem, w związku z czym czas trwania nie jest jedynym z kryteriów rozróżniających chandrę od depresji.

W chandrze przeważnie dość łatwo określić przyczynę psychicznego przybicia, w związku z czym wiadomo również, że to jest stan tymczasowy, podczas gdy w depresji pozostaje ona nieznana. Oprócz tego, chandrę da się bez większych problemów zbić odwracaniem uwagi od przyczyny smutku, zaś w depresji to nieokreślone „coś", co zniechęca do wszystkiego i niepokoi, właściwie bez przerwy siedzi gdzieś z tyłu głowy i nie ma sposobu, żeby to skutecznie przegonić.

Chandrze nie towarzyszą również takie objawy jak zaburzenia snu, apetytu, myśli samobójcze czy porzucanie wszystkich dotychczasowych zajęć i zainteresowań, które są wręcz podręcznikowymi objawami depresji.

Rodzaje depresji

Najbardziej znanym jest tutaj podział na depresję egzogenną i endogenną. Depresja egzogenna, zwana też czasem depresją reaktywną, wynika, jak można wywnioskować z nazwy, z egzystencji w danym otoczeniu, dominującą rolę przejmują tutaj czynniki środowiskowe, takie jak stres, nadmierna presja otoczenia, katastrofy życiowe, bullying i tak dalej. W takich przypadkach często już samo wyeliminowanie najbardziej wpływowego czynnika potrafi mocno przyczynić się do poprawy stanu danej osoby. Nieco gorzej jest z depresją endogenną, która wynika z czynników wewnętrznych, czyli z nierównowagi chemicznej w mózgu, wywołanej najczęściej czynnikami genetycznymi, wszelkiego rodzaju zaburzeniami w gospodarce hormonalnej (stąd też kobiety częściej chorują na depresję i ogólnie łatwiej u nich o zaburzenia psychiczne – ich bezpośrednią przyczyną może być zespół policystycznych jajników, menopauza, burza hormonalna związana z ciążą, choroba hashimoto i wiele, wiele innych) lub terapiami hormonalnymi – oczywiście czynniki zewnętrzne też robią swoje, jak w każdym przypadku, jednak o ile egzogenną warunkują wyłącznie one, tak o endogennej można w pewnym sensie powiedzieć, że pojawiłaby się tak czy siak, jak tylko nawinie się okazja. Warto też zaznaczyć, że nie tylko depresja gdzieś w rodzinie zwiększa szanse pojawienia się jej u innych członków, tylko dotyczy to wielu skrzywień psychicznych w ogóle, w szczególności u rodziców – dzieci osób cierpiących, przykładowo, na PTSD albo DDA, które się w żaden sposób nie leczą, są bardziej narażone na wystąpienie różnych problemów psychicznych, głównie ze względu na wychowanie, które tacy rodzice swojemu potomstwu fundują – bo mimo iż PTSD czy DDA dziedziczne w żadnym stopniu nie są i wynikają wyłącznie z przeżyć danej osoby, ich wpływ odbija się na dzieciach właśnie w procesie wychowywania i utrwalania wzorców.

Nie jest to jednak pełny podział. Depresję klasyfikuje się również na podstawie jej przebiegu, przez co rodzajów jest niebotycznie dużo, wymienię więc tylko te najpowszechniejsze. Wyróżniamy więc też m.in.:

Depresję melancholijną, która jest chyba najbardziej „podręcznikowym przykładem" i charakteryzuje się problemami ze snem, brakiem apetytu, niską aktywnością ogólnie i porzuceniem realizacji większości potrzeb poza tymi niezbędnymi do przeżycia, zaniżoną samooceną i ciągłym wyczekiwaniem kary.

Depresję atypową, która jest wręcz odwrotnością depresji melancholijnej: nadmierna senność, nadmierny apetyt z napadami głodu, ogólne pobudzenie połączone z poczuciem, że posiada się znacznie niższą sprawność we wszystkim niż zazwyczaj oraz nieustający niepokój.

Depresję maskowaną, która z jednej strony trochę zalatuje depresją, ale z drugiej może się wydawać, że to nie jest do końca to. Długotrwale utrzymuje się w niej bezsenność, nadmierna senność lub zaburzenia odżywiania, lub objawy somatyczne (które mogą pojawiać się we wszystkich typach). Oczywiście we wszystkich kategoriach pojawia się także ospałość i anhedonia, czyli utrata zdolności do odczuwania przyjemności, zaburzenia lękowe, a także może pojawiać się autoagresja wraz z myślami i zamiarami samobójczymi. Depresja maskowana to depresja, która jest ukrywana przez inne objawy chorobowe, takie jak uzależnienia czy zaburzenia lękowe.

To są najbardziej podstawowe podtypy, jednak oprócz nich występują też przeróżne „bonusy", które również się wyróżnia ze względu na to, że lubią się pod „standardową"depresję podczepiać:

Osłupienie depresyjne sprawiające, że osoba żyje tak jakby w slow motion. Wszystko wydaje jej się spowolnione, ona sama jest spowolniona, wysiada jej koncentracja, słabnie pamięć oraz często pojawia się duże zobojętnienie na wszystko.

Depresja hipochondryczna, w której chory jest przekonany, że cierpi na jakąś nieuleczalną chorobę, co jeszcze bardziej wzmacnia objawy somatyczne.

Depresja anankastyczna, czyli, w uproszczeniu, depresja z przyklejoną do niej nerwicą natręctw, najczęściej skoncentrowaną wokół ostrych przedmiotów i zachowań autoagresywnych.

Depresja urojeniowa, w której, jak sama nazwa wskazuje, pojawiają się omamy słuchowe i wzrokowe, które często mogą nakłaniać do popełnienia samobójstwa.

Oczywiście te podtypy można wymieniać i wymieniać, ale nie na tym się tutaj chcę skupić. Wspomnę jeszcze o specyficznym typie depresji, czyli o depresji sezonowej, która jest określeniem na przedłużającą się jesienno-zimową chandrę. Jest spowodowana niedoborem światła słonecznego i leczy się ją za pomocą fototerapii (naświetlaniu sztucznym światłem zbliżonym do naturalnego), której skuteczność sięga nawet 80%. Czasem wprowadza się łagodne antydepresanty lub zwykłe leki ziołowe dostępne bez recepty.

Fazy depresji

To teraz o przebiegu tej choroby słów kilka. Zamierzałam zawrzeć tu też typowe objawy, ale tak wyszło, że wymieniłam je już w sekcji wyżej, więc nie ma sensu się powtarzać.

Pierwszą fazą depresji jest tzw. subdepresja, w której pojawiają się przynajmniej dwa podstawowe objawy (do których zalicza się obniżony nastrój, anhedonia i utrata energii wraz z idącą za nią obniżoną aktywnością we wszystkich dziedzinach życia) oraz dwa z gamy, którą można opisać jako „cała reszta", przy czym żaden z tych objawów nie jest szczególnie silny, w związku z czym może i jest to uciążliwe, ale nie utrudnia codziennego funkcjonowania w znaczącym stopniu. Na tym etapie depresja bardzo niewiele różni się od zwyczajnego smutku, oczywiście poza czasem trwania.

W epizodzie umiarkowanym objawów z „całej reszty" znajdziemy już trzy lub cztery, a kilka z nich może osiągać już znaczne nasilenie i dawać się mocno we znaki w codziennym życiu.

Kiedy wchodzi epizod ciężki, mamy już do czynienia ze wszystkimi objawami podstawowymi, zaś z „całej reszty" jest ich już cztery lub więcej, w dodatku wszystkie wspinają się na wyżyny swoich możliwości, by jak najbardziej utrudnić człowiekowi życie. Na tym etapie często pojawiają się też objawy somatyczne i możemy go nazwać już dość zapuszczoną depresją. W ramach tego epizodu wyróżnia się też depresję z objawami psychotycznymi, w której, oprócz wszystkich uroków epizodu ciężkiego, dochodzą również przeróżne omamy i urojenia. Nie jest to punkt „obowiązkowy" w jej rozwoju i dotyka tylko niektórych. Warto też zaznaczyć, że depresja z objawami psychotycznymi nie zawsze jest dokładnie tym samym, co depresja urojeniowa, ponieważ zdarzają się przypadki, w których psychoza rozwija się równolegle z depresją lub całkowicie niezależnie od niej.

Wyróżnia się również zjawisko określane jako zespół/syndrom presuicydalny, który niestety w wielu przypadkach jest już fazą końcową i jest ostatnim, alarmującym sygnałem przed podjęciem próby samobójczej. Na tym etapie chory podjął już decyzję i można zauważyć... nagłą poprawę jego stanu. Wśród psychologów i psychiatrów stan ten nazywany jest „złowieszczym spokojem" i wynika właśnie z podjęcia decyzji o samobójstwie, ponieważ chory wspiera się myślą, że niedługo to wszystko już się skończy i będzie wolny. Osoba taka całkowicie hamuje agresję kierowaną wcześniej na zewnątrz i koncentruje się na autoagresji, czuje się bezradna, osamotniona i zrezygnowana, jeszcze bardziej niż wcześniej unika ludzi, a także niemal całkowicie przestaje myśleć racjonalnie. Najbardziej zauważalnymi z zewnątrz objawami są wypowiedzi na temat śmierci przy jednoczesnej pozornej poprawie samopoczucia, a także porządkowanie swoich spraw, typu rozdawanie/sprzedawanie swoich rzeczy, spisywanie testamentu itp.

Istnieje także pewne zjawisko, które sprawia, że początkowa faza leczenia osoby w epizodzie ciężkim może być dla niej bardzo niebezpieczna. Leki bowiem nie „naprawiają" człowieka równomiernie; w pierwszej kolejności następuje ogólne przywrócenie sił witalnych i zwiększenie energii, a dopiero potem stabilizacja psychiki. W związku z tym osoby takie na początku leczenia są znacznie bardziej narażone na samobójstwo, ponieważ myśli samobójcze mogą cały czas występować, a jednocześnie chory ma znacznie więcej sił, by targnąć się na swoje życie. Na początku leczenia jest więc konieczna ścisła kontrola ze strony najbliższego otoczenia i przede wszystkim współpraca z lekarzem prowadzącym oraz z psychologiem.

Depresja a epizody depresyjne w innych zaburzeniach

Depresja zalicza się do grona zaburzeń afektywnych, czyli związanych z nastrojem. Choć jest niewątpliwie uciążliwym problemem, pozostałe zaburzenia afektywne lubią czerpać z niej garściami i w wielu z nich depresja również przewija się w gąszczu innych dolegliwości. Opiszę tutaj tylko dwa najczęściej spotykane i zdecydowanie najgłośniejsze w popkulturze, bo gdybym rozwodziła się nad wszystkimi, ten wpis byłby jeszcze bardziej rozwleczony.

„Another lose cannon, gone bi-polar", jak mówi jeden z utworów Shinedown, czyli wspomnimy tutaj o ChAD – chorobie afektywnej dwubiegunowej. Składa się ona z trzech faz: manii, hipomanii i właśnie depresji, które zwykle występują naprzemiennie.

[grafika zakoszona z synapsis.pl, link w źródłach]

Depresja, jak to depresja, pełna gama typowych objawów, które jednak po pewnym czasie – podręcznikowo od czterech do dziewięciu miesięcy – ustępują na rzecz manii, podczas której człowiek może czuć się jak na zgrzewce energetyków wymieszanych z amfetaminą, jest turboproduktywny i wręcz niezdrowo energiczny, jednak po okresie – znów podręcznikowo – od dwóch tygodni do pięciu miesięcy następuje ponowny spadek i kolejny raz zaczyna się epizod depresyjny. Hipomanią natomiast nazywamy okres przejściowy, który można też określić okresem pozornego zdrowia, gdyż w tym czasie, w związku ze zmianą faz, może się wydawać, że stan psychiczny osoby z dwubiegunówką trzyma się w ramach powszechnie pojmowanej „normalności". Jak to określiła jedna z pacjentek szpitala, w którym siedziałam, która została tam zamknięta właśnie z powodu ChAD, „depresja jest nieznośna dla samego chorego, mania jest nieznośna dla wszystkich dookoła".

Borderline to znacznie bardziej brawurowy kuzyn dwubiegunówki. O ile ChAD zalicza się do zaburzeń psychicznych, border jest zaburzeniem osobowości, w związku z czym jest trudniejszy do opanowania i niemożliwy do stuprocentowego wyleczenia (czyli jeśli masz bordera, możesz łagodzić jego skutki i trzymać go w ryzach, ale będziesz zmagać się z nim do końca życia). W bardzo, bardzo, bardzo dużym uproszczeniu można go opisać tym, że występują w nim podobne wahania nastroju, ale znacznie częstsze i gwałtowniejsze (nawet kilka-kilkanaście razy dziennie), w związku z czym u osób młodych objawy tego zaburzenia często są zwalane na burzę hormonów związaną z dojrzewaniem. Oprócz tego borderowi towarzyszy duża impulsywność, problemy w relacjach z innymi ludźmi, zachowania bardzo nieodpowiedzialne i ryzykowne, a także tendencje autoagresywne i samobójcze. Jednak wciąż: to wszystko jest bardzo dużym uproszczeniem i niewątpliwie spłyceniem tematu, jednak border nie jest tematem tego wpisu, więc przejdźmy już dalej.

Jak działa autoagresja?

Uwaga, to może niektórych zaskoczyć: autoagresja jest uzależnieniem behawioralnym – uzależnieniem od danej czynności, tutaj: od robienia sobie krzywdy. Zachowania autoagresywne potrafią uwalniać w mózgu endorfiny, „hormony szczęścia" i, jak dziwnie by to nie brzmiało, z tej przyczyny uzależniają na tej samej zasadzie co narkotyki. Tylko absolutnie nie uznawajcie tego za reklamę! Nikomu nie życzę wpakowania się w taki syf.

Ale dlaczego ludzie w ogóle zaczynają?

Pozwolę sobie tutaj użyć przykładów: ja wpadłam w to, będąc już w fazie ciężkiej, a towarzyszyła mi myśl, że ból fizyczny odciągnie uwagę od bólu psychicznego. Całkiem mi się to w głowie składało, bo wcześniej przemęczałam się fizycznie i na mojej liście priorytetowych problemów były bolesne zakwasy, no ale nadeszła zima, tak średnio było jak się wyżyć, to może pójdziemy tą drogą... I wiecie co? Zadziałało. I tak już zostało, przerzuciłam się na to całkowicie, aż w końcu wylądowałam w szpitalu. Znana mi osoba, która co prawda męczy się z innego rodzaju zaburzeniem, jednak też ma problemy z autoagresją, mówiła, że zaczęła, żeby przystopować myśli, które pędziły za szybko, więc uznała to za potencjalny sposób, żeby je zahamować. I też w to wpadła. Niektórzy w ten sposób rozładowują negatywne emocje, dla których nie mają lepszego ujścia (na podobnej zasadzie działa wyżywanie się na innych z powodu własnych frustracji, tyle tylko, że tutaj całą agresję dana osoba kieruje w siebie). Inni traktują to jako karę dla samych siebie. Kolejni widzą w tym sposób, by zdobyć nieco większą kontrolę nad samym sobą i nad swoim cierpieniem, manifestacja pod tytułem „robię to, bo mogę i tej woli choroba mi nie odbierze". Dla jeszcze innych jest to po prostu wyrażenie cierpienia, forma wyrzucenia go na zewnątrz oraz forma komunikacji z otoczeniem, powiedzenia ludziom wokół, że dzieje się coś złego i potrzebna jest pomoc, bo po prostu samodzielnie już sobie nie radzą. To oczywiście tylko niektóre z przyczyn i mogę być pewna, że jeśli zapytacie dziesięciu osób, dlaczego zaczęły się krzywdzić, to (oczywiście o ile będą chciały i potrafiły odpowiedzieć) otrzymacie minimum jedenaście odpowiedzi.

Jeszcze słówko na temat tych wszystkich tnących się nastolatek: często zarzuca się im, że robią to dla atencji. Mogą one rzeczywiście cierpieć z powodu depresji lub jakiegoś okołodepresyjnego zaburzenia psychicznego, ale oczywiście nie możemy mieć w tej kwestii pewności. Niezależnie od ich motywacji, w pełni świadome robienie sobie krzywdy w celu zwrócenia na siebie uwagi wymaga konsultacji z psychoterapeutą. Jasne, może to być przejaw skrajnej głupoty, ale znacznie bardziej prawdopodobne jest, że faktycznie jest tu jakiś problem natury psychicznej lub reakcja na problemy w szkole/w domu i należy to sprawdzić, zanim bardziej się rozwinie. 

Dlaczego sam się nie wyleczysz?

Można w sieci znaleźć masę chałupniczych sposobów na radzenie sobie z depresją. Na deprechę, chandrę, przygnębienie, depresję sezonową – jak najbardziej, zadziałają. Jednak dlaczego przy realnej depresji absolutnie nie mają szans? Zastanówmy się.

Depresja ma to do siebie, że jak bardzo by się chory nie starał, wśród tych wszystkich porad nie może znaleźć skutecznego sposobu na wyjście z tego beznadziejnego stanu i nieco trwalszą poprawę nastroju. Dzieje się tak z kilku powodów (choć ktoś bardziej kompetentny niż ja prawdopodobnie byłby w stanie wymienić ich więcej):

1) W przypadku depresji egzogennej (czyli tej wywołanej czynnikami zewnętrznymi) główne stresory nie są eliminowane, a w związku z tym cała próba „wyleczenia" takiej osoby przypomina bardziej próbę przykrycia kocem potwora, który siedzi w kącie pokoju, z nadzieją, że skoro go nie widzimy, to go tam nie ma. Więc osoba próbuje sobie radzić, może nawet ma wrażenie, że całkiem nieźle jej idzie, po czym znowu zderza się z przerastającym ją stresorem i zostaje ponownie pokonana.

2) Z depresją endogenną jest podobnie, tylko że tutaj pomijane są nie stresory wywołujące depresyjne reakcje (choć one też robią swoje), a te wszystkie problemy, które leżą u samych podstaw osobowości danego człowieka, więc „leczenie" sprowadza się do prób pokonania skutków choroby, a nie jej przyczyn, w związku z czym nawet gdy przyjdzie chwilowa ulga, problem będzie nawracał, bo jego przyczyna pozostała nietknięta i ma się dobrze.

3) Depresja, zwłaszcza zapuszczona, powoduje fizyczne zmiany w mózgu. Zacytuję tutaj fragmenty pracy prof. Jaracza, kierownika Katedry Psychiatrii Wydziału Lekarskiego na Uniwersytecie Medycznym w Poznaniu: „W grupie starszych osób chorujących na depresję stwierdzono poszerzenie komór bocznych mózgu. Zmiany te były silniej wyrażone w grupie chorych z późnym początkiem choroby oraz z endogennymi cechami epizodu. (...) Dokonano także metaanalizy wyników 12 badań objętości hipokampa u chorych na depresję. Wielkość efektu w tej grupie chorych była istotna statystycznie. Średnie zmniejszenie się objętości, w porównaniu z grupą kontrolną osób zdrowych, wynosiło 8% w półkuli lewej i 10% w prawej. W chorobie afektywnej dwubiegunowej podobnego efektu nie wykazano. Do podobnych wniosków doszli autorzy drugiej metaanalizy. Zmniejszona objętość hipokampa wiązała się ze słabą odpowiedzią terapeutyczną na leki przeciwdepresyjne. (...) W drugiej połowie lat 80. Baxter i wsp. opublikowali pierwsze wyniki badań przeprowadzonych za pomocą PET u chorych na depresję. Wykazali zmniejszenie się metabolizmu glukozy w okresie epizodu depresyjnego w grzbietowo-bocznej korze przedczołowej, które było proporcjonalne do nasilenia depresji oraz uległo normalizacji w wyniku zastosowania skutecznego leczenia. Obniżenie się metabolizmu w płatach czołowych u chorych na depresję potwierdzono w licznych badaniach. Z tego powodu w literaturze coraz częściej zaczęto posługiwać się terminem „hipofrontalność" (ang. hypofrontality), który odnosił się do obniżenia czynności kory przedczołowej. Zjawisko to nie jest specyficzne dla depresji, jak wykazano bowiem później – występuje także w innych chorobach psychicznych, między innymi w schizofrenii. W innych częściach układu limbicznego w okresie epizodu depresyjnego metabolizm ulega zwiększeniu. Dotyczy to brzuszno-bocznej części kory przedczołowej oraz ciał migdałowatych. Zwiększenie się metabolizmu w tych okolicach było proporcjonalne do nasilenia depresji. Inną częścią układu limbicznego, w której w okresie epizodu depresji metabolizm ulega zwiększeniu, jest podkolanowa część zakrętu obręczy."

To tylko fragmenty, całość pracy macie w źródłach, jednak już one są w stanie wykazać, że depresja to trochę większy kaliber niż „zwykły smutek", ponieważ zwyczajne przygnębienie, które może przytrafić się każdemu z nas, nie rozpieprza struktur mózgu i nie chrzani metabolizmu w naszych głowach.

Właśnie dlatego w leczeniu depresji stosuje się leki oraz psychoterapię – zapewnia to pracę zarówno nad problemami leżącymi w osobowości, jak i chemiczną naprawę części mózgu, które zostały uszkodzone przez chorobę. W lżejszych przypadkach może się okazać, że sama psychoterapia będzie wystarczająca, ale jeśli zmiany zaszły już zbyt daleko, bez prochów się nie obejdzie. Mimo to, te wszystkie cioteczne rady, jak poradzić sobie z depresją, nie są aż takie głupie, jak może się na pierwszy rzut oka wydawać. Do tego jednak przejdziemy później, bo skoro już o lekach mowa...

Leczenie i jego wpływ na organizm

O tym, jak wygląda szpital psychiatryczny od środka pisałam już w „Oczami Azie: o Wattpadzie" we wpisie „Kto pierwszy dorwie fartuch, ten lekarz", więc jeśli ktoś jest zainteresowany tematem, odsyłam tam, bo nie ma sensu się powtarzać. Tutaj skupimy się na leczeniu farmakologicznym samym w sobie.

Dużo osób twierdzi, że psychotropy zmieniają osobowość i przez to nie należy ich brać. Cóż... z pierwszą częścią zdania mogę się poniekąd zgodzić, z drugą już absolutnie nie. Psychotropy, owszem, mają wpływ na osobowość i zachowanie, zwłaszcza w połączeniu z terapią, jednak mają na celu wyłącznie naprawienie lub wyeliminowanie cech, które są w jakiś sposób uszkodzone czy nieprawidłowe. Na podobnej zasadzie można psioczyć, że nie należy naprawiać zepsutego silnika w aucie, bo wtedy to już nie będzie ten sam samochód... no błagam. W dodatku gama antydepresantów jest bardzo szeroka i każdy z nich ma nieco inne działanie, więc dzięki rozgarniętemu psychiatrze niemal każdy przypadek jest w stanie znaleźć substancję, która pomoże mu zebrać się do kupy. Dla zobrazowania, ile jest kategorii tych cudaków, posłużę się screenem z cioci Wikipedii:

Dobór leków zależy w dużej mierze od nasilenia i przebiegu choroby oraz skutków ubocznych, które u danej osoby się pojawiają, bo oczywiście, tak jak każde leki, również antydepresanty mogą wywoływać działania niepożądane. Chyba najczęściej spotykanym skutkiem ubocznym wśród psychotropów w ogóle jest... niekontrolowane tycie (i ogólnie dziwne rzeczy dziejące się z metabolizmem). I sama boleśnie się o tym przekonałam, kiedy w ciągu półtora roku na mirtazapinie przybyło mi jakieś trzydzieści kilogramów, które na szczęście zaczęły same znikać, gdy tylko przerzuciłam się na „lżejsze" leki. Jest to jednak przeważnie jeden z najlżejszych możliwych skutków ubocznych i choć idealny lek nie wywoływałby żadnych, to gdy w danym przypadku przy innych występują gorsze powikłania, lepiej wybrać parę kilo więcej jako „najmniejsze zło".

Spotkałam się jeszcze kiedyś z opinią, że antydepresanty to „rozweselacze" i sprawiają, że człowiek czuje się jak na haju. Nie, nie i jeszcze raz nie. Antydepresanty nie rozweselają w żaden sposób, a jedynie stabilizują samopoczucie do akceptowalnego poziomu. W dodatku nie dzieje się to zbyt szybko – pierwsze sygnały poprawy stanu psychicznego pojawiają się w czasie, w zależności od generacji leków i samej substancji, od trzech do nawet ośmiu tygodni stosowania.

Nawiązując jeszcze do punktu, w którym mówiłam o epizodach depresyjnych w innych zaburzeniach: w przypadku, gdy cierpi się na ChAD lub borderline, branie antydepresantów bez ścisłej kontroli psychiatry i bez natychmiastowego zgłaszania się do lekarza przy jakiejkolwiek dziwnej reakcji może spowodować zaostrzenie się epizodów choroby, i to w obie strony – gwałtowniejsze mogą być skoki zarówno w górę, jak i w dół. Na ulotkach niektórych antydepresantów da się nawet znaleźć informację, że dwubiegunówka i borderline to absolutne przeciwwskazania do ich przyjmowania (podobnie rzecz się ma ze schizofrenią – w tym przypadku antydepresanty też mogą narobić więcej szkody niż pożytku). Trzeba więc zaufać swojemu lekarzowi i lecieć do niego galopem, gdy zadzieje się coś, co ewidentnie zadziać się nie powinno.

Przeważnie farmakoterapia trwa minimum pół roku, nierzadko kilka lat, jednak gdy psychiatra stwierdzi, że pacjent jest już w na tyle stabilnym stanie, by zacząć odstawiać leki, natychmiast mu to zaleci. Oczywiście odstawianie zawsze trwa stopniowo, poprzez zmniejszanie dawki i częstotliwości przyjmowania, aż w końcu zejdzie do zera. Nierzadko jednak zdarza się, że odstawianie jest nieskuteczne, w związku z czym trzeba wrócić do początkowej dawki (a czasem nawet ją zwiększyć) i spróbować ponownie za jakiś czas. Najwyraźniej to jeszcze nie był ten moment. Warto tu też wspomnieć, że depresja jest chorobą, która lubi nawracać – jeśli ktoś na nią cierpiał i skutecznie wyleczył, po odstawieniu leków jest ryzyko, że wróci, w szczególności jeśli w rodzinie były przypadki nawrotów depresji. Wtedy cała zabawa zaczyna się od początku, jednak można powiedzieć, że jest nieco łatwiej, bo wiadomo już, co skutecznie działa i w którym kierunku trzeba iść.

Na kozetce, czyli o co chodzi z psychoterapią?

Psychoterapeuta jest równie ważny w procesie leczenia co psychiatra. O ile lekarz zajmuje się technikaliami, takimi jak dobieranie leków, ogarnianie skutków ubocznych czy reagowanie, gdyby gdzieś po drodze objawiło się inne zaburzenie wymagające leczenia, tak psychoterapeuta ma za zadanie dokopać się do źródła problemów i pomóc swojemu klientowi sobie z nim poradzić. Tutaj istotna uwaga: do psychoterapeuty nie idzie się „z miejsca" (chyba że prywatnie). Bez skierowania nie wpuszczą, a nawet jeśli je posiadasz, to i tak odstoisz swoje w kolejce, bo w wielu miejscach czas oczekiwania na terapię wynosi kilka lat. Do psychiatry skierowanie nie jest potrzebne, a czas oczekiwania na wizytę jest dużo krótszy, pi razy oko, około miesiąca lub dwóch, oczywiście w zależności od miejsca. Gdy natomiast przypadek jest pilny, często można wcisnąć się do specjalisty „między pacjentami", kiedy na przykład do kolejnej wizyty zostały jeszcze dwa tygodnie, ale przepisane leki dają jakieś nieprzyjemne skutki uboczne – ośrodki pomocy psychiatrycznej zwykle mają to na uwadze i wiedzą, że odwlekanie wizyty w takim przypadku może się źle skończyć, więc nie robią z tym problemu. Jeśli to nie jest absolutnie konieczne, nie należy odstawiać leków samemu, tylko od razu zgłosić się do lekarza.

Zacznijmy tutaj od kwestii podstawowej, czyli: czy psycholog i psychoterapeuta to jest to samo? Zależy, jak na to spojrzeć: i tak, i nie.

Można być jednocześnie psychologiem i psychoterapeutą, można być psychoterapeutą, nie będąc psychologiem i można być psychologiem, nie będąc psychoterapeutą. Więc jak to z tym jest? Fakt, bardzo często psychologowie „dokładają" sobie kompetencje i zostają psychoterapeutami, podobnie jak psychiatrzy, jednak nie jest to reguła i psychoterapeutą może zostać każdy, kto ukończył studia podyplomowe w tym kierunku, a wcześniejsze powiązania z psycho- dziedzinami nie są w żaden sposób wymagane. Psychoterapeuta to jedyna osoba uprawniona do prowadzenia terapii, zaś psycholog będący „tylko" psychologiem może co najwyżej wystawiać ogólne diagnozy, opinie oraz, w zależności od wybranej specjalizacji, pracować w różnych ośrodkach i pomagać odwiedzającym je osobom „na krótką metę", podczas gdy w przypadku psychoterapeuty współpraca zazwyczaj jest długoterminowa. A jakie właściwie są rodzaje psychoterapii? Cóż... jest ich dużo i na pewno nie dam rady wymienić wszystkich możliwych. Wymienię więc tutaj tylko kilka najpopularniejszych typów terapii indywidualnej, gdyż z grupową zwyczajnie nigdy nie miałam do czynienia, więc wolę nie ruszać tematu, żeby nie rozsiewać głupoty.

Terapia psychoanalityczna opiera się na założeniu, że każdy z nas ma swoją nieświadomą część, w której ukrywają się trudności, jednak trzeba je najpierw wyciągnąć do tej świadomej części. Ogólnie terapia ta polega na bardzo głębokim wglądzie we własne wnętrze.

Terapia poznawczo-behawioralna jest raczej krótkoterminowa. Koncentruje się zwykle na głównym problemie (lub kilku problemach po kolei) i rozkłada go na czynniki pierwsze, a pacjent, ucząc się procedur walki i robiąc prace domowe zadawane mu przez terapeutę, w pewnym momencie staje się terapeutą dla samego siebie.

Terapia psychodynamiczna, podobnie jak psychoanalityczna, zakłada, że każdym kierują nieuświadomione, wewnętrzne siły, jednak bardziej niż psychoanalityczna skupia się na konstruowaniu relacji z otoczeniem.

Terapia Gestalt koncentruje się na poszerzeniu świadomości w ogólnym rozumieniu – zarówno świadomości samego siebie i swoich potrzeb, jak i świadomości otoczenia. Jej celem jest przede wszystkim jak najgłębsze zrozumienie przez pacjenta wszystkiego, co siedzi wewnątrz niego, jak i w jego otoczeniu.

Terapia humanistyczna opiera się na stwierdzeniu, że w każdym tkwi potencjał, a jego problemy wynikają przede wszystkim z nieodpowiednich ram, które wobec siebie stosuje. Ten typ terapii zakłada, że każdy człowiek jest unikalny i powinien koncentrować się przede wszystkim na teraźniejszości.

Terapia narracyjna to terapia, w której przyjmuje się, że to, w jaki sposób sami o sobie mówimy, wpływa na to, jak postrzegamy samych siebie. Rolą terapeuty jest tu więc złapanie tego wewnętrznego narratora i nakierowanie go na właściwy tor, kiedy zaczyna coś błędnie interpretować.

Terapia ericksonowska to terapia, w której sama brałam udział i jest uznawana za dość nowatorską, ponieważ w jej przypadku wręcz wskazany jest opór pacjenta. W przeciwieństwie do pozostałych, raczej olewa przeszłość i teraźniejszość, skupiając się na przyszłości i wszelkich możliwych pozytywach, a zamiast problemów szuka potencjału, jednak metody w niej stosowane są w pełni uzależnione od potrzeb i upodobań pacjenta, w związku z czym mogą czasem wydawać się nieco dziwne (dla zobrazowania, u mnie całkiem nieźle sprawdzała się swego rodzaju zabawa figurkami w piaskownicy).

Wiem, wiem, tych terapii jest jeszcze masa i ciut ciut, jednak i bez tego ten wpis wyjdzie długi jak jasna cholera. Ważną sprawą jest, by podkreślić, że mądry wybór terapii i znalezienie odpowiedniego terapeuty to klucz do sukcesu, zaś w tym wyborze z całą pewnością jest w stanie pomóc psychiatra.

Dodam tu jeszcze taki mały fun fact, który na początku mnie trochę zdziwił, ale potem doszłam do wniosku, że w sumie ma to jakiś sens. Otóż na początku spotkań dowiedziałam się od mojej terapeutki, że w przypadku zaburzeń psychicznych czasem jako zwierzęta terapeutyczne wykorzystuje się... koty. To zresztą jeden z powodów, dla których adoptowałam mojego kochanego Zyźka (i któremu postanowiłam później adoptować siostrę). Nie są to koty w jakiś sposób szkolone, pierwszy lepszy kociak się do tego świetnie nadaje, ponieważ kocia natura sama w sobie ma na ludzką psychikę bardzo korzystny wpływ. Nie dość, że te puchate kulki fajnie mruczą i ten dźwięk świetnie ludzi uspokaja i odstresowuje, to jeszcze uczą swoich człowieków odpowiedzialności, ale jednocześnie też indywidualizmu – bo w końcu to kot, którym trzeba się opiekować, ale, jak to kot, lubi chodzić własnymi ścieżkami. Zwierzęta w końcu upodabniają się do swoich właścicieli, a kim są dla nas koty, jeśli nie naszymi właścicielami? Koty także uczą kontrolować emocje dzięki swoim skłonnościom do rozrabiania lub przypadkowego strącenia czegoś dupą, kiedy łażą po szafce. Nic, tylko brać i kochać, bo taki puchaty, tuńczykożerny terapeuta na wyłączność to prawdziwy skarb.

Jak „mądre rady od cioci" mają się do rzeczywistości?

Wróćmy teraz do punktu o leczeniu się samemu, ponieważ wspomniałam tam, że te wszystkie antydepresyjne mądrości nie są aż takie głupie, jak mogłoby się wydawać. Głupi jest przeważnie sposób, w jaki się je serwuje oraz dobór osoby, która jest skazana na ich wysłuchiwanie, jednak ich treść sama w sobie ma całkiem sporo sensu. No, a przynajmniej większości z nich, bo „inni mają gorzej" to absolutnie najgorsza rzecz, z jaką można wyjechać do kogokolwiek.

„Wyjdź na zewnątrz" – może brzmieć... średnio, ale coś w tym jest. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z depresją sezonową, czy „zwykłą", słońce to potężny sprzymierzeniec w walce z chorobą. Oczywiście samo przesiadywanie na słońcu cudów nie zdziała (chyba że mówimy o sezonowej, ale to już wyjaśniałam), jednak przyjęcie odrobiny dodatkowej witaminy D jest w stanie poprawić samopoczucie takiej osoby w jakimś stopniu.

„Zacznij ćwiczyć i zdrowo się odżywiać" – to można nieco rozszerzyć, bo ogólnie zdrowy tryb życia jest w stanie mocno wesprzeć leczenie i jest to wręcz zalecane przez psychiatrów, nie tylko ze względu na oczywiste korzyści fizyczne, ale także przez to, że zdrowe, regularne odżywianie oraz spanie o stałych porach pomagają w regulacji zegara biologicznego, który u osób chorych bardzo lubi rozjeżdżać się na wszystkie strony. Ćwiczenia wyzwalają w mózgu endorfiny, dzięki którym chociaż chwilowo można poczuć się lepiej. Oczywiście należy pamiętać, że osoby z depresją, często już w cięższych fazach, mogą zwyczajnie nie być w stanie trzymać się tego wszystkiego, bo wyzwaniem dla nich jest nawet wstanie z łóżka, ale warto, żeby próbowały to robić na tyle, na ile mają siłę.

„Zrezygnuj z używek" – tutaj chyba wiele tłumaczyć nie muszę. Odurzanie się, czy to alkoholem, czy to narkotykami, może i przynosi chwilową ulgę, ale może prowadzić co najwyżej do pogłębienia się choroby.

„Wyjdź do ludzi" – tego osoby z depresją często unikają ze względu na swoje poczucie niższości wobec innych i zwyczajny strach, jednak towarzystwo życzliwych osób, które nawet niekoniecznie muszą wiedzieć o chorobie, potrafi podnieść na duchu.

„Znajdź sobie kogoś" – osobiście uważam, że, dla bezpieczeństwa otoczenia, osoby zaburzone psychicznie, które nie są jeszcze ustabilizowane przez specjalistów, absolutnie nie powinny pchać się w związki, ponieważ jeśli ich wybranka lub wybranek nie są wystarczająco silni psychicznie, sami mogą wplątać się w masę problemów, załamanie nerwowe i zwyczajnie nie być w stanie udźwignąć ogromu problemów drugiej osoby, przez co mogą zrobić krzywdę zarówno sobie, jak i choremu, który przez taką sytuację może poczuć się jeszcze bardziej osamotniony i niezrozumiany. Niemniej jednak, wsparcie bliskiej, zaufanej osoby jest w takich przypadkach nieocenione i o ile szukanie sobie drugiej połówki, żeby zrzucić z siebie trochę ciężaru, nie jest zbyt rozsądnym zagraniem, tak bliski przyjaciel lub ktoś z rodziny, komu powiemy o problemie, może zdziałać naprawdę dużo, natomiast w dalszych etapach leczenia druga połówka może być olbrzymim wsparciem w ogarnianiu częściowo już opanowanych problemów.

„Uśmiechnij się, myśl pozytywnie" – to brzmi wręcz naiwnie głupio, jednak, nie u wszystkich co prawda, siła autosugestii potrafi całkiem sporo zdziałać. Wkręcanie samemu sobie kolejnych powodów, dlaczego warto się cieszyć, może sprawić, że sami choć częściowo w to uwierzymy. Choć z anhedonią ciężko sobie poradzić, warto też szukać do upadłego jakichkolwiek czynności, które są w stanie sprawić choć malutką przyjemność.

„Zacznij o siebie dbać" – zaniedbywanie się, łącznie z zaniedbywaniem podstawowej higieny osobistej, to częsty problem osób dotkniętych depresją. Dla wielu chorych dbanie o siebie to niebotyczne wręcz wyzwanie, jednak jeśli im się uda, nieco bardziej zadbany wygląd potrafi w pewnym stopniu zwiększyć pewność siebie i samoocenę chorego. Nie ma co oczekiwać cudów na kiju, ale nawet prysznic, umycie zębów czy ogarnięcie włosów to w wielu przypadkach sukces.

Należy oczywiście pamiętać, że żadnej z tych rzeczy nie należy wciskać na siłę ani nie nakazywać, że koniecznie trzeba próbować iść w tym kierunku i warto wytłumaczyć takiej osobie, dlaczego ta rada ma w ogóle prawo zadziałać, gdyż prawdopodobnie będzie podchodzić do tego sceptycznie. W dodatku zawsze wraz z tymi tekstami powinno pojawić się zalecenie, żeby wybrać się do specjalisty, ponieważ te chałupnicze rady mogą być co najwyżej wsparciem w procesie leczenia, a nie jego zamiennikiem.

Jak reagować i gdzie szukać pomocy?

Przejdźmy teraz do rzeczy najważniejszych, czyli w jaki sposób pomóc osobie z naszego otoczenia, która ma lub może mieć taki problem i w jaki sposób zareagować, gdy sami podejrzewamy, że coś jest z nami nie w porządku. Aby łatwo było to znaleźć i nie zaginęło między innymi wypowiedziami, w komentarzu do tytułu tej sekcji wrzucę przydatne linki w tym temacie.

Kiedy ktoś z naszego otoczenia może się z tym zmagać – albo nam o tym powiedział, albo sami to podejrzewamy – nie bójmy się podejść do takiej osoby, ponieważ potrzebuje ona wsparcia, wsparcia i jeszcze raz wsparcia. Nie oceniać, nie wartościować problemów, nie ganić. Nie należy mówić jej „wiem, co czujesz", bo... kurde, nie wiesz, nie wie nikt, poza nią samą, jednak warto dać jej możliwość wygadania się z problemów, poprosić ją, żeby spróbowała wytłumaczyć, jak się czuje, co przeżywa, pozwolić jej „wyrzygać się na swój dywan", jak to pięknie mój brat określa. Każdy czasem potrzebuje porozmawiać, ponarzekać, wyżalić się, wyrzucić z siebie w jakiś sposób ten cały ból, który siedzi w środku. Należy takie osoby delikatnie namawiać do zgłoszenia się do specjalisty i powiedzenia o problemie najbliższym (chyba że to właśnie w rodzinie leży główny problem, wtedy warto szukać osoby, której ufa i która jest jej jak najbliższa, by także ona mogła okazać wsparcie). Prawie na pewno w takim przypadku spotkamy się z oporem, jednak absolutnie nie należy w takim przypadku rezygnować, bo możemy w ten sposób ocalić czyjeś życie, więc warto truć o to dupę do skutku. W razie gdyby potrzebna była konkretniejsza rada do danego przypadku, możemy wybrać się do rejestracji w dowolnym szpitalu psychiatrycznym lub poradni zdrowia psychicznego i zapytać, w jaki sposób postępować z daną osobą, jak namówić ją, by przynajmniej się zbadała. Warto zaangażować wszelkie dostępne środki i osoby, by ją do tego przekonać, pomagać jej w codziennych czynnościach, nie wywierać presji, słuchać, zaproponować, że będziesz jej towarzyszyć w trakcie pierwszej wizyty, choćby w poczekalni. Trzeba jednak pamiętać, że konieczna jest zdecydowana i szybka interwencja, kiedy chory wykazuje działania autodestruktywne (typu głodzenie się), a w przypadku myśli i zachowań samobójczych nie bójmy się wezwać pogotowia – jest to bezwzględne wskazanie do hospitalizacji, nawet wbrew woli pacjenta.

Oczywiście sam chory również może wybrać się do takiego miejsca, żeby zwyczajnie zapytać, co ma zrobić. Psycholog szkolny też może pomóc, jednak wiem, że sporo osób jest bardzo sceptycznie do nich nastawiona i, nie oszukujmy się, wielu z nich jest raczej średnich. Oprócz tego, gdy podejrzewamy u siebie depresję lub cokolwiek podobnego, możemy zgłosić się do dowolnego lekarza rodzinnego, najlepiej zaufanego, któremu będziemy w stanie opowiedzieć skrótowo o wszystkim, a on pomoże nam podjąć odpowiednie kroki i skieruje do najbliższego specjalisty oraz pomoże w jego wyborze. Oprócz tego do dyspozycji mamy całą masę telefonów zaufania, z których warto korzystać. Często może zdarzyć się, że wszystkie linie są zajęte, jednak warto próbować dzwonić do skutku, bo na pewno w końcu ktoś odbierze.

116 111 – bezpłatny telefon zaufania dla dzieci i młodzieży (całodobowy)

116 123 – bezpłatny telefon zaufania dla osób dorosłych (poniedziałek-piątek od 14:00 do 22:00)

192 88 – młodzieżowy telefon zaufania (codziennie w godzinach 12:00-2:00)

22 594 91 00 – antydepresyjny telefon Forum Przeciw Depresji, koszt wg. stawek operatora (każda środa i czwartek od 17:00 do 19:00)

22 484 88 01 – antydepresyjny telefon zaufania fundacji ITAKA (poniedziałki od 17:00 do 20:00)

22 855 44 32 i 22 837 55 59 – ośrodek interwencji kryzysowej, pomoc psychiatryczno-pedagogiczna (poniedziałek-piątek od 8:00 do 20:00)

22 845 12 12 i 667 833 400 – ośrodek interwencji kryzysowej, poradnia ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie (poniedziałek-piątek od 8:00 do 20:00)

800 120 226 – policyjny telefon zaufania ds. przeciwdziałania przemocy w rodzinie (poniedziałek-piątek od 9:30 do 15:30)

800 120 002 – telefon zaufania dla ofiar przemocy domowej „Niebieska Linia" (całodobowy)

85 92 88 – internetowy telefon zaufania „Anonimowy Przyjaciel" (codziennie w godzinach 18:00-4:00)

22 425 98 48 – telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna (poniedziałek-piątek od 17:00 do 20:00, sobota od 15:00 do 17:00)

Oprócz tego na stronie pierwszego podanego przeze mnie telefonu zaufania można napisać również maila z opisem swoich problemów, a pracujący w fundacji wolontariusze odpowiedzą na niego tak szybko, jak tylko będą w stanie. Przypominam, że linki do tego serwisu oraz do paru innych znajdziecie w komentarzu do tytułu tej sekcji.

Podsumowując...

Depresja jest nazywana dżumą XXI wieku. Według raportu WHO z 2017 r. na tę chorobę zapadły 322 miliony ludzi na całym świecie, a dziś szacuje się tę liczbę na 350 milionów, zaś w samej Polsce jest to około 1,5 miliona. Jej śmiertelność według optymistycznych szacunków wynosi 15%, jednak specjaliści skłaniają się bardziej do wartości 20-25%. Ta choroba na szczęście jest też coraz bardziej odczarowywana i społeczeństwo jako ogół coraz bardziej stara się ją zrozumieć, dzięki czemu coraz więcej ludzi ma szansę otrzymać właściwą pomoc i, miejmy nadzieję, te statystyki śmiertelności będą tylko spadać.

Na koniec chciałabym jeszcze raz podkreślić, że jestem tylko internetowym dr Oetkerem, który absolutnie nie zamierza stawiać się tu w roli specjalisty, ten wpis zaś to zbiór informacji, które sama posiadam i o których sądzę, że warto zebrać je w jednym miejscu i opublikować, żeby ktoś, kto ich potrzebuje, mógł łatwo je odnaleźć (przynajmniej na tym portalu, bo nie sądzę, by przez gugla ktokolwiek tu przypadkiem trafił). Nie wątpię, że mocno tutaj uprościłam i spłyciłam temat, za co z całego serduszka przepraszam, bo nie chciałam włazić w jakieś bardzo drobne szczegóły, możliwe też, że pominęłam jakieś istotne kwestie, coś poplątałam lub palnęłam gdzieś jakiś błąd rzeczowy, co wynika wyłącznie z mojej niewiedzy i/lub nieuwagi, więc jeśli jest na sali jakaś osoba zdolna zweryfikować merytoryczność tego tekstu fachowym okiem, byłabym bardzo wdzięczna za wskazanie błędów, które w nim popełniłam. Przepraszam też za wszelkie ewentualne literówki, Złe Przecinki czy powtórzenia, które uchowały się w trakcie korekty i jeśli jakieś znajdziecie, mam nadzieję, że dacie mi o nich znać.

Mam ogromną nadzieję, że ten tekst komuś pomoże i że będzie z niego jakiś pożytek, bardzo bym się też ucieszyła, gdybyście udostępniali go dalej, ponieważ uświadamianie ludzi w temacie tej... no cóż, chyba mogę użyć tu słowa „pandemia", jest cholernie ważne. A tymczasem do następnego, kalafiorki <3

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro