Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Ja mam gorzej, czyli grupy wsparcia

Wczoraj razem z NikelaineLainie oglądałyśmy sobie „Fight Club", w którym to główny bohater zaczął nałogowo chodzić na spotkania przeróżnych grup wsparcia dla osób dotkniętych wszelakimi chorobami. Tak się jednak składa, że obie na Fejsbukach śledzimy pewne grupy wsparcia dla osób z różnej maści zaburzeniami psychicznymi, niekoniecznie się jakoś mocniej wypowiadając, bardziej obserwując i coraz wyżej unosząc brwi ze zdumienia. 

To będzie notka dość specyficzna, ponieważ postanowiłam podzielić ten wpis na kilka sekcji, a każda z nich będzie dotyczyła innej cechy charakterystycznej tego typu grupek, które wspólnie wyodrębniłyśmy, ponieważ o każdej z nich można powiedzieć dosyć sporo. Tak jak ostatnio w OAoW, Nike również będzie dorzucać swoje wypowiedzi, które rozpoznacie po pochyłej czcionce. A zatem jedziemy!

Radź se sam  

Pierwszą rzeczą, na którą chcę zwrócić tutaj uwagę, to fakt, że na takich grupkach, mimo wszechobecnego nawoływania administracji, czy to skierowanego do lekarzy, czy to do psychologów, czy to do ogólnie pojętych osób, które mają jakąś faktyczną i rzeczową wiedzę na temat tychże zaburzeń, o wypowiadanie się, bardzo często mamy do czynienia z sytuacją, w której ktoś wrzuca bardzo merytoryczny post, w którym prosi o jakąś realną, rzeczową pomoc... w komentarzach cisza jak makiem zasiał. I to niestety nie są odosobnione przypadki, tylko dość powszechne tam zjawisko, a taki los dotyka właściwie każdego co bardziej konkretnego posta.

A skąd się biorą takie posty? Grupa, która nas zainspirowała, liczy sobie ponad 30 000 osób. Przy takiej ilości można by się spodziewać, że jakaś sensowna rada, jakakolwiek odpowiedź, pojawi się raczej szybko. Więc taka osoba z problemem, która trochę boi się zwalić na głowę bliskim, postanawia poprosić o pomoc na takiej właśnie grupie, gdzie wiele jest osób do niej podobnych. Przecież na pewno dostanie dobre rady, w dodatku dość szybko. Z taką myślą sama kiedyś poprosiłam o pomoc, jak najbardziej szczegółowo opisując, czego dotyczył problem. I cóż... Odpowiedzi do tej pory dostałam dwie. W dodatku niezbyt merytoryczne („to wygląda na bordera" oraz „pisz priv"). Wspaniałe wsparcie, prawda?

A tutaj screen wspomnianego posta:

Jak widzicie, na tak rozbudowaną wypowiedź z kilkoma pytaniami pojawiły się wyłącznie dwie nic niewnoszące odpowiedzi. Słodko. Jak wyżej wspomniałam, to nie jest odosobniony przypadek, tylko na grupce, na której w głównej mierze bazujemy, to jest dość częsta praktyka. Co ciekawe, posty nieco bardziej ogólne, zawierające dużo mniejszą ilość rzeczowych informacji i mniej szczegółowy opis problemu, dostają komentarze lecące wręcz w setki... Ale o treści tychże komentarzy powiemy niżej, ponieważ one też stanowią bardzo ciekawe pole do dyskusji.

Kto da więcej?

Komentarze na tej grupce dzielą się na kilka typów i pierwszym z nich, który został nawet wspomniany w tytule notki, jest licytacja pod poszczególnymi postami, kto ma gorzej, mimo że OP przeważnie opisuje w poście swój problem i pyta, w jaki sposób go rozwiązać. Wtedy jednak w komentarzach ludzie zaczynają się wręcz tłuc o to, kto ma bardziej przejebane i powstaje jeden wielki festiwal płaczu i jęczenia nad strasznym i niesprawiedliwym losem, który wygra osoba, nad której niedolą publicznie poleje się najwięcej łez... Natomiast problem, który wywołał dyskusję, podobnie jak w sekcji powyżej, jest niemal całkowicie pomijany i stanowi tylko punkt wyjścia do wspomnianej licytacji i porównywania, kto ma prawo cierpieć, a kto nie, bo przecież „ja mam gorzej". A tutaj kilka przykładów takiej właśnie licytacji, często nawet niepowiązanej z głównym wątkiem posta.

Często taka licytacja wiąże się z podejściem z punktu niżej oraz czasem dość ostrym jechaniem po autorze wpisu, które będzie wspomniane dwa punkty niżej. A najsmutniejsza i najśmieszniejsza jest hipokryzja, bo pojawia się też sporo wypowiedzi „nie można wartościować niczyich problemów" i im podobnych, które są sensowne, ale nie mają pokrycia w rzeczywistości. I dokładnie te same osoby podkreślające, że każdy problem należy traktować jednakowo poważnie, najchętniej biorą udział w licytacjach.

Po prostu weź się w garść

Kolejny gatunek, zarówno komentarzy, jak i postów, jest publikowany przez wielkich odkrywców gotowych zrewolucjonizować świat nauk psychiatrycznych za pomocą swoich wielkich badań... Otóż raz na jakiś czas na takiej grupce znajdzie się jakiś ewenement, który stwierdza, że aby wyleczyć każdego z wszelkich zaburzeń psychicznych czy też chorób... wystarczy tak po prostu wziąć się w garść i przestać o tym myśleć, znaleźć sobie jakieś zajęcie i od razu wszystko minie jak ręką odjął. Jako przykład wrzucę jeden z ostatnich postów z tejże grupki, które w ciągu ostatnich paru dni wyskoczyły mi na tablicy. 

Plot twist, to tak nie działa. Tak to się prędzej idzie wykończyć z przepracowania niż cokolwiek wyleczyć.

Ponadto przerażająco często można spotkać się tam również z osobami, które otwarcie namawiają do tego, żeby nie brać leków, ponieważ według nich robią one więcej szkody niż pożytku i starają się propagować ten pogląd wśród innych grupowiczów. 

W sumie kojarzy mi się to trochę z postawą tych wszystkich altmedów-ziębitów (o których zapewne też się tu kiedyś wypowiem), dla których research na Youtube i Facebooku jest więcej warty niż opinie wykwalifikowanych lekarzy po ukończonych studiach i latach pracy w zawodzie. Swoją drogą, czy ktoś z Was ma jakieś teorie, dlaczego właściwie dla tak wielu osób wypowiedź jakiejś Grażynki z internetów jest więcej warta niż opinia lekarza, nawet gdy wchodzi w grę temat tak delikatny i wymagający specjalistycznej wiedzy, jak dobór leków czy określenie samej konieczności ich brania?

Przecież lekarze chcą tylko kasę od nas wydębić, a przy okazji ogłupić lekami. A taka Grażynka zysków z tego nie ma, więc to musi być dobra i rzetelna informacja! No bo jak to tak, lekarz, który leczy? Kto o czymś takim słyszał?

O ty ch...!

Kolejnym przypadkiem wartym omówienia jest chyba wszystkim znany hejt spotykany na grupach wszelkiego typu. Może nie jest to zjawisko w jakiś sposób wyjątkowe, bo to rzecz raczej w sieci powszechna, jednak na tego typu grupach przybiera formę dosyć specyficzną. Chciałyśmy na screenach przedstawić komentarze pod jednym konkretnym postem, zamiast brać z „łapanki", jednak został on usunięty z grupy – a szkoda, bo był przykładem dość konkretnym. Skrótowo opisując: post został opublikowany przez dziewczynę cierpiącą na zaburzenie, które wywoływało u niej niekontrolowane wybuchy agresji, ale z jakiegoś powodu przerwała leczenie. Miała jednak atak i pod jego wpływem rzuciła nożem w swojego narzeczonego. Nikomu nic się nie stało, w dodatku dziewczyna przeprosiła, a narzeczony zrozumiał sytuację, a w poście prosiła o rady, co powinna z całą tą sytuacją zrobić. Co odpowiadali ludzie? Zjechali ją od góry do dołu, pisząc, że najlepiej by było, gdyby go zostawiła, wyzywali ją od najgorszych i rzucając teksty o wydźwięku „lepiej idź się lecz, ty chory pojebie". 

Miejmy cały czas na uwadze fakt, że to grupa wsparcia dla osób z problemami psychicznymi i większość wypowiadających się ma podobne problemy, więc teoretycznie powinni wykazać się empatią i zrozumieniem. Nie pochwalam tu tej dziewczyny, ale cholera, mnóstwo osób ma różnego rodzaju ataki agresji. W takiej sytuacji też można doradzić merytorycznie, ale nie, bo po co? Lepiej kogoś zjechać od góry do dołu.

Wspomnę tutaj mój pobyt w szpitalu. Jedną z pacjentek była pewna Marlena – nie mam pojęcia, w jakim była wieku, bo to jedna z tych osób, które mogą mieć równie dobrze 15, jak i 40 lat. Miała ona podobnego typu zaburzenie połączone z kleptomanią i standardem było, że zawijała innym pacjentom rzeczy osobiste, natomiast gdy pielęgniarki próbowały jej te przedmioty odebrać, potrafiła się na nie rzucić z pięściami. Jednak oczywistą rzeczą było, że nikt tam nie mówił jej, że jest pojebana czy nie kazał jej odcinać się od wszystkich, ponieważ tego typu teksty mogą tylko pogorszyć sytuację takich osób, o czym chyba jednak nie wiedzą ci wszyscy ludzie, którzy tak śmiało rzucają takimi komentarzami na grupie teoretycznego wsparcia.

Houston, jak to działa?

I tu wypowiem się głównie ja, bo Azie umiera w tej chwili ze śmiechu. Na grupach tego rodzaju bardzo popularnym rodzajem postów są pytania o leki wszelkiego rodzaju, głównie o skutki uboczne i mieszanie ich z alkoholem. Zawsze, gdy udzielam się w tego typu postach, odsyłam wszystkich do jednego, bardzo ciekawego, a dla wielu nieznanego miejsca, jakim jest ulotka dołączona do każdego opakowania, gdzie wypisane są wszystkie skutki uboczne oraz to, czy dany lek reaguje z alkoholem.

Nie wspomnę już nawet o fakcie, że w ciągu jednego dnia potrafię natrafić na kilka pytań o ten sam lek. Bo tendencje z innych grup pojawiają się i na tej, więc niewiele osób wpada na pomysł użycia takiego narzędzia oferowanego przez Facebooka, jakim jest lupka. Ja naprawdę rozumiem, że tego typu choroby w jakiś sposób zaburzają logiczne, racjonalne myślenie, ale kiedy widzę tego samego dnia trzecie już pytanie o Trittico czy Cital, mam ochotę cytować główną mądrość mojego kochanego orka – „Ludzie są po prostu głupi".

Ja tu tylko dodam, że – wracając jeszcze do poprzedniego punktu – pytania takie często również spotykają się z ostrym linczem, w dodatku nie dlatego, że społeczność dostrzega głupotę tych pytań, tylko przez to, że z jakichś niezrozumiałych dla mnie przyczyn na tego typu grupkach panuje powszechne przekonanie, że niezależnie od rodzaju branych leków i od tego, czy w ogóle wchodzą w jakąkolwiek reakcję z alkoholem, podczas leczenia nie można wypić ani kropelki i często można natknąć się na teksty typu „albo leczenie, albo alkohol", które nawet w najmniejszym stopniu nie uwzględniają tego, co jest napisane w ulotce. 

Depresyjny Tinder

A teraz Nike wyje ze śmiechu, a ja również trochę chichoczę pod nosem, bo temat omawiany w tym punkcie jest przekomiczny, co chyba możecie zauważyć nawet po samym tytule tej sekcji. Otóż niektórzy traktują te grupy jak... portale randkowe. Wiecie, taki Tinder z depresją, na którym zdołowani ludzie szukają równie zdołowanej drugiej połówki.

Zastanawiam się tylko, co to kurwa ma na celu? Ogólnie jestem zdania, że osoby z zaburzeniami, w dodatku niebędące pod kontrolą lekarza, nie powinny pchać się w związki, ponieważ to jest przeważnie bardzo prosty przepis na toksyczną relację, a jeśli już ktoś musi, to powinna znaleźć partnera na tyle silnego psychicznie, by ten nie ugiął się pod ciężarem jej zaburzeń – bo, nie ukrywajmy, osoba chora i nieleczona jest dla swojego partnera olbrzymią kulą u nogi i żadne pierdzielenie o sile miłości tego faktu nie zmieni – gdyż w przeciwnym razie będą się wzajemnie ściągać w dół na zmianę i tylko coraz bardziej nakręcać się w swoim złym samopoczuciu. W końcu dwie stalowe kule spięte ze sobą nie zaczną magicznym sposobem pluskać się na powierzchni jeziora.

Nawet osoby leczące się w swoich gorszych momentach bywają uciążliwe dla otoczenia, o czym z Azie przekonujemy się na własnej skórze, mieszkając razem. A z nieleczonymi jest tak... z dwadzieścia razy gorzej?

A wracając do tematu depresyjnego Tindera, na grupach tego typu jest jeszcze jedna ciekawa tendencja. Post wrzuca ktoś niżej przeciętnej urody? Cisza. Post wrzuca ładna, młoda blondynka o błękitnych oczach i, nie daj Bakłażanie, niskiej samoocenie? Zlatuje się masa stulejarzy rwących się do pomocy, choć ich wypowiedzi często nijak się mają do tematu. W drugą stronę działa to podobnie, choć minimalnie mniej zauważalnie.

I co z tego wszystkiego wynika?

Czas na podsumowanie, bo już 2000 słów nam nieśmiało puka w monitor. Jakby to krótko ująć... Rak, krab, homar i krewetki gdzieś pomiędzy. Takie grupy, choć, nie ukrywam, założenie mają całkiem słuszne i sensowne, a niektóre z nich całkiem nieźle sobie radzą (przykładem ogarniętej grupy o tej tematyce może być ZdrowaGłowa, do której serdecznie zapraszam każdego ciekawskiego), w większości przypadków niestety robią więcej szkody niż pożytku, bo pomimo wzniosłych idei, posty i zachowania członków kapitalnie im wszystkim przeczą. Ogromne siedlisko ludzi zamkniętych na wszystkich wokół, skupionych wyłącznie na tym, by to akurat nad nimi wylewano hektolitry łez, całkowicie ignorujących prośby o pomoc lub wykorzystujący je do zbierania słodkiej atencji oraz plujących na wszystkie strony żrącym jadem, zupełnie nie zważając na to, że są w środowisku osób, które są wybitnie wrażliwe na jego działanie. Rozumiem, że są to ludzie chorzy lub w jakiś sposób zaburzeni, ale kurde, czy naprawdę choroba ma usprawiedliwiać bycie chujem dla otoczenia i gnojenie osób, które przecież mają takie same problemy jak ci wszyscy ludzie po nich jadący i które szukają tylko odrobiny zrozumienia czy jakiejś rady? Zwłaszcza że tych osób jest taki ogrom. Gdyby były to tylko jednostki – czaję, i takie zaburzenia są na świecie i faktycznie w niektórych przypadkach to byłoby usprawiedliwienie. Jednak co ma depresja, dwubiegunówka czy ataki paniki do zachowywania się wobec innych ludzi jak ostatni cham i prostak, mieszania ich z błotem przy każdej okazji, kiedy tylko choć odrobinę wysuną się z szeregu?

Niezależnie od tego, czy z naszymi neuronami wszystko w porządku, czy też któreś nie wyrobiły na zakręcie, starajmy się myśleć logicznie i nie bądźmy tak paskudni dla otoczenia, nie kopmy ludzi, którzy i tak już leżą, by podnieść sobie samoocenę i poprawić samopoczucie, bo kiedy czyjaś opinia na własny temat bazuje wyłącznie na tym, jak bardzo nisko udało się zrzucić osoby wokół, taki człowiek szybko się na tej postawie przejedzie. Bądźmy nie tylko dla siebie, ale też dla innych, a jeśli z powodu choroby to drugie jest dla nas niewykonalne, nie próbujmy się pchać w to na siłę, bo możemy wyrządzić dużo szkód. 

Jesteśmy ludźmi, więc zachowujmy się, jak w teorii naszemu gatunkowi przystało – po prostu po ludzku.

Peace & love, kalafiorki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro