Tatuaże
Dzień dobry, cześć i czołem, dziś temat luźny, ponieważ opowiem Wam trochę o tatuażach.
Dziary to motyw nierozerwalnie związany ze schematem „Bad Girl x Bad Boy" oraz wszelkich pokrewnych, a także często występujący we wszelkich opowieściach o różnej maści buntownikach. Jako szczęśliwa posiadaczka dwóch i oczekująca na kolejne, przybliżę Wam trochę temat, opowiem, jak to wygląda i dam kilka wskazówek, w jaki sposób można ten motyw wykorzystać. Przyznam, że miałam dylemat, czy umieszczać tę notkę tu, czy w „o życiu”, ale stwierdziłam, że skoro na Watt często się ten motyw pojawia, nie zaszkodzi omówić go tutaj.
Zacznijmy od przygotowań. Kiedyś oddawałam krew i skojarzyło mi się, że w sumie proces przygotowania się do tego zabiegu jest w pewnym stopniu podobny. Na sesję należy przyjść wyspanym i najedzonym, nie należy też przed nią przyjmować jakichkolwiek używek, w tym kawy, ponieważ kofeina rozrzedza krew, przez co może dojść do większego krwawienia, a co za tym idzie, rozlania się tuszu pod skórą i w efekcie zniszczenia tatuażu. Na kilka dni przed sesją warto też pić dużo wody i nawilżać skórę, żeby była w jak najlepszym stanie. Wskazane jest też przyjmowanie cynku.
No dobra, przygotowania swoją drogą, ale jak wyglądają zapisy? Dość prosto – idziesz do studia i się zapisujesz. Zazwyczaj trzeba przy zapisie wpłacić również zaliczkę, która później jest odejmowana od ogólnej ceny tatuażu. Salon, który ja sobie upodobałam, jest raczej nietypowy, ponieważ dla tatuaży, których wykonanie powinno zamknąć się w jednej sesji, cena jest ustalana na podstawie wielkości, a nie stopnia skomplikowania czy czasu pracy artysty, jak to zazwyczaj w innych studiach się robi. Oczywiście ma to swoje plusy i minusy – od razu wiesz, ile kasy musisz sobie przygotować i możesz wyliczyć cenę co do grosza na długo przed umówieniem się na sesję, jednak z drugiej strony może się to chwilami wydawać odrobinę niesprawiedliwe – ja za oba swoje zapłaciłam tyle samo, mimo że jeden jest robiony tylko czarnym tuszem, a jego wykonanie zajęło jakieś półtorej godziny, a drugi jest w kolorze i, wliczając poprawkę, powstawał przez bite 4 h. Jeśli chodzi o oczekiwanie na termin, z tym bywa bardzo różnie, bo zawsze może nam się poszczęścić i ktoś nagle wypadnie z kolejki w przyszłym tygodniu, jednak ogólna zasada jest taka, że im bardziej znany artysta i im większy wzór, tym dłużej trzeba czekać. Jakieś niewielkie prace da się natomiast zrobić dosłownie z dnia na dzień, bo tatuażyści często mają między klientami okienka po 2-3 godziny i nierzadko można się właśnie w takie okienko wstrzelić. Jednak tutaj znowu – im bardziej znany artysta, tym trudniej takie okienko znaleźć. No dobra, piszę ogólnikami, ale jak te terminy wyglądają w rzeczywistości? Podam Wam może na przykładzie: czekam teraz w kolejce do średnio znanej artystki, która słynie z prawdziwych realistycznych cudów i ma mi zrobić wzór wielkości mniej więcej 12x18 cm. Zapisywałam się do niej na początku lutego, termin mam w połowie maja, a i tak mi się poszczęściło, bo ktoś wyleciał z kolejki i wskoczyłam na jego miejsce. Natomiast ten tatuaż, który powstał w półtorej godziny, robił mi dopiero co zatrudniony w studiu artysta, który jeszcze nie ma wyrobionej opinii i dzięki temu zaproponowano mi termin już kolejnego dnia po zapisie. Do tych najbardziej znanych artystów kolejki potrafią być dłuższe niż do lekarza specjalisty na NFZ.
To teraz garść faktów i mitów na temat samego robienia tatuażu.
Jak będziesz robić sobie tatuaże, prędzej czy później zarazisz się HIV/WZW/żółtaczką/innym gównem.
Pół prawda, pół mit.
Ryzyko zarażenia się jakąś nieprzyjemną chorobą przenoszoną przez krew występuje przy naprawdę wielu sytuacjach: podczas szczepienia czy innego zabiegu medycznego, u dentysty, nawet u fryzjera czy kosmetyczki, bo w tych miejscach łatwo można się czymś skaleczyć. To, czy się zarazimy, zależy jednak od nas. Jeśli pójdziemy do porządnego studia, które traktuje swoją pracę poważnie, szanse na zarażenie się czymkolwiek są znikome, ponieważ standardy higieny obowiązują tam praktycznie takie same jak w szpitalu. Należy więc zwracać uwagę na sposób pracy tatuatora, a gdy zobaczymy brak rękawiczek czy jednorazowych igieł, trzeba uciekać gdzie pieprz rośnie. Czerwona lampka powinna zapalić się też w momencie, gdy ktokolwiek pyta, czy jesteśmy nosicielami tej i tej choroby, bo to może oznaczać, że studio ma problem z higieną i z większą ostrożnością podchodzi tylko do osób chorych i nosicieli, a nie do wszystkich.
No dobra, to w takim razie skąd tyle historii o tym, jak komuś się zaczęło coś paskudzić? Stąd, że ludzie czasem chodzą się dziarać do jakichś piwnic, aby tylko było najtaniej, a w takich szemranych studiach często są duże braki w higienie, często też ludzie zapominają, że o świeży tatuaż należy bardzo uważnie dbać, ponieważ to jest otwarta rana, a jej zanieczyszczenie może doprowadzić do nieszczęścia.
Po zrobieniu tatuażu nie wolno oddawać krwi itp.
Prawda.
Okres między zrobieniem tatuażu a oddaniem krwi czy jakimkolwiek innym tego typu zabiegiem powinien wynosić minimum pół roku. To czas, w którym wszelkie ewentualne zgarnięte po drodze choroby mogą się ujawnić, dzięki czemu da się je wykryć w badaniach.
Tatuowanie boli.
Pół prawda, pół mit.
Owszem, każdy ma inny próg bólu, jednak każdy z nas ma czucie, więc tatuowanie nie przejdzie bez echa. Wiele zależy też od miejsca na ciele i od czasu wykonywania wzoru, jednak o tym powiemy sobie za chwilę. Ogólnie im cieńsza warstwa skóry i/lub im bliżej kości, tym bardziej odczuwa się ból. Ja mam tatuaż na ramieniu i na wewnętrznej części przedramienia i powiem tak: ramię praktycznie nie bolało, przypominało bardziej to takie mrowienie, gdy zdrętwieje ręka, natomiast przedramię... Cóż, było podobne uczucie, połączone trochę z wrażeniem drapania szpilką po skórze, jednak im bliżej maszynka podjeżdżała do zgięcia łokcia, tym większą miałam ochotę rzucić jakąś kurwą, by choć odrobinę sobie ulżyć. W sieci można znaleźć całkiem sporo grafik przedstawiających siłę bólu w poszczególnych częściach ciała i w sumie są one dość trafne.
Kolor boli bardziej.
Prawda.
To nie jest do końca tak, że kolorowe tusze bolą bardziej, bo są kolorowe, chodzi tu o sposób ich nakładania. Ogólnie kolejność jest taka, że najpierw wbija się czarny, potem ciemne kolory, następnie jasne, a na końcu biały. Im dłużej skóra jest tak molestowana przez maszynkę, tym bardziej boli każde wkłucie, więc im dalej barwnik jest w kolejce, tym bardziej nieprzyjemna będzie jego aplikacja. Kolorowe tusze są też wbijane głębiej pod skórę niż czarny, żeby były bardziej intensywne i nie blakły.
Po zrobieniu tatuażu przez tydzień trzeba chodzić z folią.
Mit.
Nie mam pojęcia, skąd się takie przekonanie wzięło, jednak jest to mit, choć gdyby się uprzeć, można to uznać za mocny skrót myślowy. Są różne szkoły jeśli chodzi o noszenie folii i co tatuator, to inne zalecenia, jednak nikt nie polemizuje z tym, że noszenie jej należy ograniczyć do minimum. Tatuaż pod folią się gotuje, więc należy dać mu maksymalnie dużo dostępu do świeżego powietrza, a owijać go należy tylko na jakieś wyjścia i przez kilka pierwszych nocy, aż zacznie schodzić skóra. A skoro już przy tym jesteśmy...
Jak wygląda gojenie?
Nie zapominajmy ani na chwilę, że tatuaż jest po prostu otwartą raną, stąd też folia: chroni go przed zanieczyszczeniami i wszelkimi uszkodzeniami, gdy nie możemy bez przerwy mieć go na oku. Ale po kolei, przejdźmy przez cały proces gojenia.
Od 1. do 3.-5. dnia gojenie jest rzeczą bardzo uprzykrzającą życie, wtedy też jest największe ryzyko zakażenia. Przez jeden, może dwa pierwsze dni tatuaż będzie bolał, może być nieco zaczerwieniony albo odrobinę krwawić, osocze będzie lało się strumieniami, a my możemy czuć się osłabieni lub nawet mieć gorączkę – dzieje się tak dlatego, że nasze ciało traktuje tusz jako ciało obce i stara się z nim walczyć. Wtedy też trzeba ekstremalnie dbać o higienę, myć tatuaż kilka razy dziennie i co kilka godzin smarować maściami gojącymi, zazwyczaj do kupienia w salonach, gdy już musimy założyć folię, pilnować, by trwało to jak najkrócej, całkowicie zasłaniać wytatuowane miejsce przed słońcem, chronić przed dłuższym nasiąknięciem wodą (tzn. już 5 minut to długo, podczas kąpieli należy go suszyć natychmiast po umyciu) i dokładnie myć ręce przed najmniejszym nawet dotknięciem. To też walka z samym sobą, by całą noc przeleżeć w jednej pozycji, takiej, w której tatuaż nie jest niczym przygnieciony.
Od 3.-5. dnia do końca drugiego tygodnia można już trochę zluzować gacie, ponieważ zaczyna schodzić nam skóra, co oznacza, że tworzy się nowy naskórek, więc folia nie jest już konieczna. Ten etap jednak też nie jest przyjemny, ponieważ tatuaż swędzi jak jasna cholera, a podrapać się nie wolno, bo można go w ten sposób uszkodzić. Niektórym pomaga poklepywanie, ale nawet mimo tego w dalszym ciągu korci, by się podrapać. Poza tym odchodząca skóra robi straszny bałagan i po każdym zdjęciu ubrania, które miało kontakt z tatuażem, trzeba oskubywać je z paprochów. Wtedy również należy pamiętać o smarowaniu oraz ochronie przed słońcem i nasiąknięciem wodą.
Po upływie dwóch tygodni można już prawie całkowicie zluzować gacie, bo skóra zeszła, a tatuaż wygląda na wygojony. Trzeba jednak pamiętać, że nie zregenerował się jeszcze całkowicie, proces ten zakończy się dopiero po miesiącu, może dwóch. Trzeba więc w dalszym ciągu go smarować i nie dopuszczać do niego światła słońca, jednak przynajmniej wodą już nie trzeba się martwić, bo zamoczenie przez 5-10 minut nie zrobi mu krzywdy. Ale oczywiście nie wolno przesadzać, pół godziny w wannie już może się na nim odbić.
Zagoił się... I co dalej?
To nie koniec zabawy, bo nadzwyczaj często po zagojeniu lub nawet w jego trakcie możemy zauważyć jakieś plamy, z których zniknął kolor czy inne niedociągnięcia. Wtedy, zazwyczaj po upływie trzech tygodni od wykonania tatuażu, można iść na poprawkę – każde szanujące się studio ma ją wliczoną w cenę – by te wszystkie luki naprawić. Pojawiają się one właśnie dlatego, że nasz organizm walczy z tuszem i czasem podczas gojenia udaje mu się go trochę wypchnąć, przez co w tatuażu robią się „dziury”, jednak jest to zupełnie normalne i dość powszechne. Po takiej poprawce oczywiście cała zabawa z gojeniem zaczyna się od początku.
I to już wszystko?
Nope. Kiedy już wszystko się zagoiło i jest cacy, trzeba odpowiednio dbać o tatuaż, żeby jak najdłużej wyglądał dobrze. Warto zaopatrzyć się wtedy w maści – często produkowane właśnie z myślą o tatuażach – poprawiające kondycję skóry i chronić tatuaż przed słońcem, najlepiej w ogóle go na nie nie narażając lub smarując kremem z filtrem minimum +50, ponieważ od promieni UV dużo szybciej się odbarwia. I nawet kilka lat po wykonaniu tatuażu może pojawić się reakcja alergiczna, wywołana np. zmianą proszku do prania.
Jak wykorzystać motyw tatuażu w opowiadaniu?
No właśnie, w końcu już na początku obiecałam taką podpowiedź. Pewnie podczas czytania tego wpisu już kilka opcji przeszło Wam przez myśl. W związku z wszystkimi niedogodnościami związanymi z wykonaniem i gojeniem tatuażu, może to być próbą charakteru dla wielu postaci. Twój bohater boi się igieł i chce przemóc ten strach? Niech strzeli sobie gdzieś motylka. Ma problem z autoagresją? Niech wydziara sobie coś w miejscu, w którym zazwyczaj się rani. Może kiedyś miał tego typu problemy i teraz się ich wstydzi? Może za pomocą tatuaży pozakrywać blizny. Potrzebuje upamiętnić jakąś osobę lub wydarzenie? Może przyświeca mu jakaś ważna życiowa myśl, o której nie chce nigdy zapomnieć? Jeśli Twój bohater ma mieć tatuaże, pomyśl o tym, w jaki sposób je umotywować, a może Twoja postać z ich pomocą opowie swoją historię.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro