Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Strumień świadomości #1: But first, let me take a selfie

Stwierdziłam ostatnio, że skoro poruszam tu bardziej codzienne kwestie, warto od czasu do czasu zrobić taką luźną nawijkę o wszystkim i o niczym, zwłaszcza że często nadchodzą mnie różne serie przemyśleń mniej lub bardziej ze sobą powiązanych i aby nie tracić wątku, warto by było jakoś wyrzucić je z siebie jednym ciągiem, więc oto przed Wami strumień świadomości numer jeden. Bez podsumowań, bez apeli społecznych, wszelkie wnioski pozostawiam Wam i Waszym przemyśleniom. Zobaczymy, czy taka forma się przyjmie ;)

Jest 27 stopni w cieniu, pot mi się po dupie leje nawet gdy siedzę w pokoju, na zewnątrz istne piekło, ale po zakupy ktoś iść musi. Aby więc jeszcze trochę opóźnić swoje wejście do tego olbrzymiego piekarnika, pogadam z Wami chwilę o pogodzie, bo dlaczego nie – w końcu to druga część narzekajnika, więc i tu trochę pomarudzić chyba mogę.

Mój przyjaciel (któremu nigdy się moją działalnością na Watt nie chwaliłam, ale pewnie też to teraz czyta, bo jest jebanym stalkerem i przewrócił cały Internet w poszukiwaniu informacji m.in. o mnie, więc tak, Rudy, wiem, że to czytasz) jest strasznym meteopatą i od najmniejszej zbliżającej się mżawki łupie go w kościach. Cały czas wtedy łazi zamulony i burczy, że coś go boli. W sumie chyba karma wraca, bo heheszkowałam z niego wtedy, ponieważ sama lubię chłód i pluchę (jestem raczej zimnolubnym stworzeniem), natomiast teraz to on ma ze mnie polewkę – on się świetnie czuje przy takiej ładnej pogodzie, mnie natomiast czyste niebo, słońce i temperatura powyżej 20 stopni na zewnątrz zamulają niemiłosiernie i nie jestem w stanie z krzesła wstać bez nażłopania się energetyka. Ot, taki paradoks, u normalnych ludzi słońce i ładna pogoda powodują przypływ energii, zaś u takiego wampira jak ja oznacza to znaczne zmniejszenie chęci do życia i wzrost zapotrzebowania na kofeinę o 500%. Cóż, biorąc pod uwagę to, jak zawsze każda pielęgniarka pobierająca mi krew łapała się za głowę, nie mogąc ani zobaczyć, ani nawet za bardzo wymacać żył, ta teoria z wampiryzmem zaczyna mieć coraz więcej sensu. Teoretycznie każdy potrzebuje tej magicznej witaminy D, ale mi się od niej żyć odechciewa.

Wyglądam przez okno i o ile jeszcze jakąś godzinę temu trawnik pod akademikiem świecił pustkami, teraz złazi się coraz więcej ludzi. Nie, nie ochłodziło się. Po prostu wrócili z uczelni/pracy i coś mi mówi, że dzisiaj wieczorem będę miała do wyboru albo iść na dół na imprezę, albo spać z zatyczkami w uszach. Tydzień temu odpalali fajerwerki. Nie polecam tak robić dwa metry od zamieszkanego budynku. No i nie polecam być wtedy na siódmym piętrze. Zastanawiasz się wtedy tylko, czy jakaś raca nie jebnie Ci w okno.

Od tego upału mój telefon zrobił się gorący jak sam szatan. Mądry kolega mówi, że się w ten sposób chłodzi, ale już mu nie ufam, bo notorycznie wpuszcza mnie w jakiejś kwestii w maliny. Wczoraj wytłumaczył mi jednak, dlaczego mój powerbank tak się grzeje podczas ładowania i dał parę podpowiedzi, w jaki sposób temu zapobiec i przy okazji upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, czyli, innymi słowy, jak naładować kilka urządzeń jednocześnie jedną ładowarką, która na takiego biednego, słabiutkiego powerbanka jest po prostu za mocna. Przy okazji to w znikomy sposób pomogło mi zaliczyć dzisiejszego kolosa z siaku (sprzęt i architektura komputerów), bo akurat robimy na nim niezbyt lubiane przeze mnie rzeczy związane z fizyką.

W ten zgrabny sposób przejdźmy do rozkminy nad wykładowcami i nauczycielami ogólnie. Koleś od siaku to naprawdę równy gość, niespełniony DJ, który z jakiegoś powodu wylądował ostatecznie na polibudzie, wykładając przed mniejszymi lub większymi grupami informatyczno-matematycznych jełopów.
Tak, gardzę gatunkiem ludzkim i siebie z tego grona nie wyłączam (bo wcale nie jestem reptilianinem, wcale a wcale...).
Śmieszny facet, może odrobinę nieogarnięty, ale... no, pocieszny. Umie docisnąć, ale nie robi nikomu na złość i po prostu realizuje program, przerywając czasem zajęcia jakimś wybitnie suchym żartem z serii „przychodzi baba do lekarza", ale wiecie co? Wszyscy się z tych jego sucharków śmieją i nawet nie popijają (i to nie tylko dlatego, że jest absolutny zakaz picia i żarcia czegokolwiek w salach laboratoryjnych). Nie śmieją się przez to, że koleś strzeli jakiegoś focha i będzie się mścił, jeśli uznasz go za nudziarza. Nie śmieją się przez to, że te kawały są dobre. Nie śmieją się z tego typa. Po prostu wszyscy gościa bardzo lubią i mimo że bywa czasem żenujący i umie dokręcić śrubę, w dalszym ciągu mieści się na podium rankingu najfajniejszych wykładowców lubianych przez praktycznie wszystkich studentów z roku.

Jest jeszcze inny wykładowca, pod pewnymi względami podobny do wyżej wspomnianego jegomościa. Sam nie bardzo wie, co ma być na jego przedmiocie i czasem z lenistwa nie przychodzi na własne zajęcia, a listy obecności puszcza tylko po to, by mieć dowód, że ktoś tego dnia widział go w pracy, zaś gdy już pojawi się na laborkach i wyjątkowo nie wypuści nas po pięciu minutach, razem z nami gada o życiu i przegląda zdjęcia śmiesznych kotów. A potem robi kolosa lub wejściówkę, jednak nie ma w nich pytań o memy z kotami ani o Counter Strike'a. Dla mnie to nie jest problem, bo przedmiot tego kolesia bardzo mi podszedł (jak to mój brat ujął, muszę mieć ten „specyficzny rodzaj wyobraźni", dzięki któremu to ogarniam) i jest praktycznie jedyną rzeczą na tych studiach, której mogę się nauczyć bez większego wysiłku, ale po wynikach ludzi z grupy widzę, że dla nich facet jest raczej problemem, ponieważ nie tłumaczy zagadnień, tylko odsyła nas do jakichś stronek, z których mamy się sami uczyć. I ja wiem, że studia na tym polegają, że samodzielnie zdobywa się wiedzę i tak dalej, ale po coś ci wykładowcy tam są. Na razie jednak właściwie to ja trochę kolesia zastępuję, bo przed zajęciami zazwyczaj tłumaczę ludziom z grupy, na czym polega to i to, oczywiście łopatologicznie i własnymi słowami, przez co czasem trudno mi opisać niektóre rzeczy. A i tak często kończy się na tym, że i tak jestem jedyną osobą, która zgarnia pozytywną ocenę.

Jest jeszcze druga strona medalu, czyli wykładowcy aż nadto cięci, w dodatku śmiertelnie nudni, więc na ich wykłady najlepiej przychodzić z poduszką i planem, jak pozostać niezauważonym. Jest taki jeden, który opowiada o absolutnie każdym zagadnieniu tym samym tonem, sam wydaje się być znudzony tym, co mówi i ogólnie zachciewa się spać na samą myśl o jego wykładzie. Jednocześnie jest też właściwie jedynym, który na wykładach regularnie puszcza listy obecności i irytuje się, gdy ktoś zostanie dopisany albo – Cthulhu broń – jakiś student zacznie śmieszkować i dopisze jakieś siostry Godlewskie czy innego Tyriona Lannistera.

Skoro już przy Lannisterach jesteśmy, oglądał ktoś może „Historyczną Grę o Tron" na kanale Historia Bez Cenzury? Jeśli nie, polecam mocno, jeśli tak... to w sumie też polecam. Ostatnio Szczecin odwiedził prowadzący tego kanału, Wojtek Drewniak, i w ramach spotkania z fanami, urządził pogadankę w jednej z tutejszych galerii handlowych, na które oczywiście z chęcią się wybrałam, choćby po to, by się przekonać, czy facet w rzeczywistości też ma tak gadane. Jak się okazało, jak najbardziej ma i gdy już skończył prawie godzinną nawijkę o polskich lotnikach walczących w czasie bitwy o Anglię, przerywaną tymi typowymi dla niego żartami, nadszedł czas na pytania od publiczności, której zebrało się, mówiąc szczerze, całkiem sporo. Bardzo zainteresowało mnie pytanie, które zadał jeden chłopiec w wieku, tak na oko, dziesięciu, może dwunastu lat. Powiedział on, że jego koledzy śmieją się z tego, że on lubi historię i twierdzą, że jest nudna, po czym zapytał, w jaki sposób można pokazać komuś, że to może być coś naprawdę fajnego. To pytanie wywołało u mnie pewien ciąg przemyśleń, mniej lub bardziej związanych z tzw. „dzisiejszą młodzieżą". W to się zagłębiać jednak nie zamierzam, ponieważ nie biorę tu żadnej ze stron, bo jestem tylko zwykłym milenialsem (tak, używam tego słowa nieironicznie) świadomym tego, że niezależnie od poglądów i tak najprawdopodobniej za X lat padnie ofiarą podśmiechujków z racji urodzenia się w zeszłym tysiącleciu. W tym momencie pomyślałam jednak, że takie jednostki jak ten chłopak serio należy w jakiś sposób pielęgnować i nie pozwolić na to, żeby rzeczywistość, w tym przypadku przybierająca formę śmiejących się kolegów, odebrała mu to, czym się ten chłopak jara. Nie zamierzam tu sugerować żadnych konkretnych rozwiązań ani nic w tym stylu, bo to nie moja rola, jednak wyobraźcie sobie tylko, że skoro już teraz jest takim kumatym dzieciakiem, który zadaje takie pytania, to jakim w przyszłości może być zajebistym dorosłym. Dla kontrastu, gdy oficjalnie skończył się czas na pytania i Wojtek postanowił odpowiedzieć na jedno bonusowe, głos dostał inny dzieciak, mniej więcej rówieśnik poprzednika, który trzymał rękę w górze od dobrych piętnastu minut. Jednak tym pytaniem, które tak bardzo chciał zadać i które było chyba najbardziej trapiącą go kwestią przez cały wykład, było „czy będzie można zrobić sobie z panem selfie?". Jak wspominałam, żadnych wniosków, podsumowań ani opowiadania się za którąś stroną tu nie będzie, wszystko wychodzące poza obręb tej anegdoty możecie dopowiedzieć sobie sami.

W tej samej galerii kilka miesięcy wcześniej odbyło się spotkanie autorskie z Dymitrym Głuchowskim (Glukhovskim? Nigdy nie wiem, której formy użyć), autorem „Metra 2033", zwiazane z premierą jego najnowszej książki. Opowiadał tam nieco o samej jej treści oraz o swoich prywatnych przemyśleniach z tym związanych. Stwierdził wówczas, że obecnie telefony nie są już tylko ułatwieniem życia, a prawdziwymi bożkami, bez których wielu z nas trudno jest wytrzymać, a te wszystkie Instagramy, Twittery i Tumblry stały się wyznacznikami naszej wartości. Coś w stylu tego najsłynniejszego odcinka „Black Mirror". To w sumie mogłoby wyjaśniać, dlaczego ostatnie pytanie w rozmowie z gościem, który serio kocha to, co robi i jest w tym zajebisty, dotyczyło wspólnej fotki na fejsa. Prawdziwe Black Mirror jest coraz bliżej.

Wróciliśmy do jednego z tematów wyjściowych, czyli do smartfonów. Mój już w miarę wystygł i w dodatku mówi mi, że temperatura spadła do dwudziestu czterech stopni, czyli nadal pot po dupie się będzie lał, ale przynajmniej da się oddychać. W takim razie do następnego i koniecznie dajcie znać, czy taka forma wpisów się Wam podoba :D

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro