4.
Fale oceanu równomiernie obijały się o burty. Ich chlupot przyjemnie koił Jamesa do snu. Przez witrażowe okna do kajuty wkradały się promienie porannego słońca. Padały na koję, na której spał Norrington znajdując sobie świetną zabawę w świeceniu mu w oczy. Jego brązowe włosy rozsypane po poduszce, były jednak zbyt ciemne, by słońce mogło pozłocić je tak, jak włosy siedzącej przy nim Aster.
James przetarł twarz, jakby mógł strzepnąć słońce z policzków, na co ona uśmiechnęła się pod nosem i przesunęła na krześle, zasłaniajac je plecami.
Norrington wymamrotał coś niezrozumiałego. Wspomnienie wczorajszego dnia jeszcze nie zdążyło do niego wrócić.
Przez ciepło koi, promienie słońca i miarowy szum fal, przez jedną, upojna chwilę, zdawało mu się, jakby makabra na Bounty nigdy nie miała miejsca. Jakby zbliżała się siódma i chłopiec pokładowy właśnie przyszedł obudzić go na jego wachtę. Jakby wszystko było tak jak wcześniej. Ale tak jak wcześniej nie było nic.
Otworzył oczy.
Ich zieleń tylko utwierdziła Aster w przekonaniu, że się nie pomyliła, jednak dla niego, dla Jamesa Norringtona i jego zielonych, zamglonych oczu, pozostawała niewyraźną postacią o złocistej aureoli rozpościerającej się dookoła głowy.
Uderzył w niego ćmiacy ból nogi. Rana na ramieniu ciągnęła niemiłosiernie. Ta na skroni też dała się we znaki i James pojął, że nic jest tak jak wcześniej. Pojął co stało się wczoraj.
Zamrugał kilka razy w niecierpliwym oczekiwaniu aż jego wzrok zechce się wyostrzyć. Nie chciał. Za żadne skarby. W akcie desperacji James gotowy był już zacząć trzeć oczy, ale Aster w porę ujęła go za rękę.
— Spokojnie — poprosiła miękko, delikatnie odkładając jego dłoń na pościel. — Wszystko dobrze.
— … co się stało? — wymamrotał James, walcząc z suchością w ustach. Aster pospieszyła z podaniem mu wody.
— Pij. — Wsunęła dłoń między jego łopatki i pomogła usiąść. Przystawiła mu kubek do ust, a on wypił go niemal jednym duszkiem.
Gdy na powrót upadł na poduszki, jego zmysły w pełni wróciły. Wzrok wreszcie się wyostrzył. Wyostrzył się też ból, ale to nie miało znaczenia, bo James Norrington wreszcie ujrzał jej twarz. Ją całą. W pełnej okazałości. Wyglądała o wiele lepiej, niż wtedy, gdy zobaczył ją pierwszy raz.
Brązowa sukienka, zdająca się być o wiele wygodniejszą nad sukienki wytwornych dam opinała jej zgrabną kibić. Na ramiona luźno opadały jasne włosy, iskrzące się w porannym słońcu dokładnie tak samo, jak ostatnim razem gdy przyszło mu je zobaczyć. Na twarzy wciąż mnogo było od piegów. I te oczy. To były te same oczy, o nieodgadnionym kolorze.
— Życie za życie — oznajmiła mu Aster. Popatrzyła na niego jeszcze chwilę, po czym wstała i bez słowa wyszła z kajuty.
James został sam.
Sam na dużej koi, sam w obszernej kajucie i sam ze sobą i tłamszącymi nim myślami.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro