Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Pokład HMS Bounty lepił się od krwi.

— Żywych pod pokład, reszta za burtę! — rozkazał kapitan Samuel Rush, ocierając brudna szpadę o mundur jednego z klęczących przed nim żołnierzy. Ten zatrząsł się ze strachu. O mało nie przewrócił. Nogi drętwiały mu jednak nie z wysiłku, a przerażenia. Przerażenia, bowiem wraz z dwoma tuzinami innych ocalałych klęczał przed bezlitosnym kapitanem pirackiego statku i jego przerażającą świtą. Bosmanem, kwatermistrzem i pierwszym oficerem.

— Kapitanie! — Do Rusha podbiegł jeden z chłopców pokładowych. Samuel schowała szpadę do pochwy i spojrzał na niego wyczekująco. — Kapitanie, tam jak wyrzucaliśmy tych za burtę to jest jeden, chyba jeszcze żyje. Ojciec Lee powiedział żeby po pana przyjść.

— Ja pójdę — oświadczył pierwszy oficer, wychodząc przed szereg. Rush skinął głową w niemym akcie zezwolenia, na co pierwszy mat ruszył za chłopcem.

Bounty wyglądała jak pobojowisko, którym w zasadzie była. Ciała wciąż poniewierały się po pokładzie w kałużach krwi, prędko wysychających w słońcu na śmierdzący odcień brązu. Piraci panoszyli się między nimi, kradnąc pomniejsze bogactwa.

Jim Parley prowadzący pierwszego oficera tą makabryczną przechadzką, podniósł kapelusz jednego z poległych i pogwizdując wesoło założył sobie na głowę.

— Aster, dzięki Bogu że jesteś! — Ucieszył się ojciec Silas Lee, klęczący nad jednym z bezwładnych ciał.

— O co chodzi? — zapytała, podchodząc bliżej. Zakasała rękawy i zrzuciła włosy na plecy.

— Zdaje się, że ten biedak jeszcze żyje — wyjaśnił klecha. — Mam… no wiesz, dziecko? — Spojrzał na nią pytająco, bowiem to słowo nigdy nie przechodziło mu i nie przejdzie przez gardło.

Aster nachyliła się nad żołnierzem. Prawa nogawka jego spodni była rozszarpana, a noga głęboko zraniona. Musiała krwawić obficie, bo leżał w kałuży krwi. Dalszych obrażeń zdaje się nie miał, a ojciec Lee zlitował się nad tą noga, bo uścisnął ją kawałkiem materiału. 

Nie mógł być zaledwie żołnierzem, ale oficerem, bo krew sącząca się z rozciętego ramienia hańbiła dotąd nieskalany błękit munduru.

Z tak głęboką raną na nodze, nie miał wielkich szans na przeżycie. Nie na Victorii, więc Aster miała już poprosić ojca Lee by udzielił mu ostatniego namaszczenia, jakim uraczał wszystkich poległych, a później po prostu odebrać mu życie, kiedy jej wzrok padł na jego twarz.

Zachwiała się na nogach.

Znała te rysy.

— Jim — zwróciła się do chłopca pokładowego, podtrzymując się relingu.

— Tak? — zapytał i jak zawsze uśmiechnął się do niej ciepło. — Wszystko w porządku, Aster?

— …tak, tak — przytaknęła, usiłując odzyskać rezon. — Zabierzcie go do mojej kajuty — rozkazała, nie odrywając wzroku od twarzy oficera. Nie wyglądał tak wspaniale jak wtedy, gdy wpakowała się do jego powozu i wręcz zmusiła do pomocy. Jego mundur nie był idealnie wyprasowany, a wygnieciony i splamiony krwią. Czarny kapelusz i peruka spadły mu z głowy, na której skroni, Aster dostrzegła jeszcze drobne rozcięcie.

— Do twojej kajuty? — zdziwił się ojciec Lee, jak zawsze spoglądając na nią dobrotliwie.

Przytaknęła, po czym zmusiła się do oderwania wzroku od oficera, oparła dłoń o szpadę i wróciła na pokład Victorii.

Życie za życie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro