2.
Pokład HMS Bounty lepił się od krwi.
— Żywych pod pokład, reszta za burtę! — rozkazał kapitan Samuel Rush, ocierając brudna szpadę o mundur jednego z klęczących przed nim żołnierzy. Ten zatrząsł się ze strachu. O mało nie przewrócił. Nogi drętwiały mu jednak nie z wysiłku, a przerażenia. Przerażenia, bowiem wraz z dwoma tuzinami innych ocalałych klęczał przed bezlitosnym kapitanem pirackiego statku i jego przerażającą świtą. Bosmanem, kwatermistrzem i pierwszym oficerem.
— Kapitanie! — Do Rusha podbiegł jeden z chłopców pokładowych. Samuel schowała szpadę do pochwy i spojrzał na niego wyczekująco. — Kapitanie, tam jak wyrzucaliśmy tych za burtę to jest jeden, chyba jeszcze żyje. Ojciec Lee powiedział żeby po pana przyjść.
— Ja pójdę — oświadczył pierwszy oficer, wychodząc przed szereg. Rush skinął głową w niemym akcie zezwolenia, na co pierwszy mat ruszył za chłopcem.
Bounty wyglądała jak pobojowisko, którym w zasadzie była. Ciała wciąż poniewierały się po pokładzie w kałużach krwi, prędko wysychających w słońcu na śmierdzący odcień brązu. Piraci panoszyli się między nimi, kradnąc pomniejsze bogactwa.
Jim Parley prowadzący pierwszego oficera tą makabryczną przechadzką, podniósł kapelusz jednego z poległych i pogwizdując wesoło założył sobie na głowę.
— Aster, dzięki Bogu że jesteś! — Ucieszył się ojciec Silas Lee, klęczący nad jednym z bezwładnych ciał.
— O co chodzi? — zapytała, podchodząc bliżej. Zakasała rękawy i zrzuciła włosy na plecy.
— Zdaje się, że ten biedak jeszcze żyje — wyjaśnił klecha. — Mam… no wiesz, dziecko? — Spojrzał na nią pytająco, bowiem to słowo nigdy nie przechodziło mu i nie przejdzie przez gardło.
Aster nachyliła się nad żołnierzem. Prawa nogawka jego spodni była rozszarpana, a noga głęboko zraniona. Musiała krwawić obficie, bo leżał w kałuży krwi. Dalszych obrażeń zdaje się nie miał, a ojciec Lee zlitował się nad tą noga, bo uścisnął ją kawałkiem materiału.
Nie mógł być zaledwie żołnierzem, ale oficerem, bo krew sącząca się z rozciętego ramienia hańbiła dotąd nieskalany błękit munduru.
Z tak głęboką raną na nodze, nie miał wielkich szans na przeżycie. Nie na Victorii, więc Aster miała już poprosić ojca Lee by udzielił mu ostatniego namaszczenia, jakim uraczał wszystkich poległych, a później po prostu odebrać mu życie, kiedy jej wzrok padł na jego twarz.
Zachwiała się na nogach.
Znała te rysy.
— Jim — zwróciła się do chłopca pokładowego, podtrzymując się relingu.
— Tak? — zapytał i jak zawsze uśmiechnął się do niej ciepło. — Wszystko w porządku, Aster?
— …tak, tak — przytaknęła, usiłując odzyskać rezon. — Zabierzcie go do mojej kajuty — rozkazała, nie odrywając wzroku od twarzy oficera. Nie wyglądał tak wspaniale jak wtedy, gdy wpakowała się do jego powozu i wręcz zmusiła do pomocy. Jego mundur nie był idealnie wyprasowany, a wygnieciony i splamiony krwią. Czarny kapelusz i peruka spadły mu z głowy, na której skroni, Aster dostrzegła jeszcze drobne rozcięcie.
— Do twojej kajuty? — zdziwił się ojciec Lee, jak zawsze spoglądając na nią dobrotliwie.
Przytaknęła, po czym zmusiła się do oderwania wzroku od oficera, oparła dłoń o szpadę i wróciła na pokład Victorii.
Życie za życie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro