Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2.

Pojawienie się dziedzica Lennox na balu u lady Lane, wprowadziło sensację niemal równą tej, związanej z przyjazdem pana Riasa Lenda do Londynu, który, notabene, wszedł do sali balowej wraz z siostrą, tuż za lady Riveroon prowadzącą następcę.

Dorian już dawno nie cierpiał takiego sztormu. Tak jak przypuszczał, bal wprawił ocean w wściekłość. Wysokie fale szczerzyły pieniste kły gniewu. Wiatr smagał ich grzbiety batem przerażenia i dął tak silnie, że dziedzic Lennox ledwie łapał oddech. Okna sali balowej domu lady Lane zostały szeroko otwarte, a mimo to Dorian krztusił się powietrzem. Dławił oceanem. Otoczony mnogością świateł, brnął w ciemności.

Choć nie widział młodych dam, zmierzających w jego stronę, doskonale zdawał sobie sprawę, z poruszenia jakie wywołał. Za plecami słyszał już Riasa kłaniającego się kolejnym pannom i młodych mężczyzn, proszących Joannę do tańca.

— Dorianie. — Lady Riveroon zwróciła twarz do twarzy brata. — Panna Crane idzie w naszą stronę.

— Znacie się? — zapytał Dorian. Na słowa siostry, ocean wzburzył się jeszcze silniej, bo ciemność pochłonęła całą pewność siebie i charyzmę przyszłego księcia. — Zdaje się, w zeszłym sezonie nie miałem okazji jej poznać.

— Nie miałeś, bo panna Crane jest debiutantką. Rozmawiałyśmy kilka razy. To bardzo miła młoda dama. Podobnie jak ty, lubi grać na fortepianie... — nie dokończyła, bo Alice Crane stanęła przed nią i bratem, gotowa do ukłonu.

— Victorio. — Młoda dama dygnęła lekko. — Wspaniale cię widzieć.

— Ciebie również — odpowiedziała grzecznie Victoria, uspokajająco ściskając przedramię brata, na którym złożona była jej dłoń. Zaś bratu temu, Dorianowi, kręciło się w nosie, od intensywnych perfum panny Alice. Daleko im było do słodkich pomarańczy, jakimi zawsze pachniała siostra. — Mam nadzieję, że wieczór cię nie zawodzi.

— Och, nie, nic z tych rzeczy. — Panna Crane uśmiechnęła się nerwowo. — Victorio, czy... czy zechciałabyś przedstawić mnie swojemu bratu? — zapytała niemal na jednym tchu. Jej spojrzenie przesunęło się na dziedzica. W pośpiechu wygładziła suknię. Mocniej ściągnęła łopatki.

— Oczywiście — przytaknęła lady Riveroon. — Poznaj proszę mego brata lorda Doriana Riveroona. Dorianie, poznaj proszę pannę Alice Crane.

— To dla mnie nie lada zaszczyt, panno Crane. — Dorian ukłonił się przed młodą damą. Panna Alice odpowiedziała tym samym, niemal rozczarowana, z braku pocałunku dziedzica na dłoni;

— I dla mnie, lordzie Riveroon... — Tuż obok Doriana stanął jego młodszy brat. Na pierwszy rzut oka, trudno było odnaleźć nic łączącego ich podobieństwa, bowiem następca, nieco wyższy od drugiego syna księcia, odziedziczył większość cech ojca. Callan Riveroon matki. Mimo różnic tych, obaj panowie pozostawali nader przystojni i czarujący.

— Panno Crane. — Callan uprzejmie skinął głową przed młodą damą. — Proszę wybaczyć mi na moment. — Uśmiechnął się przepraszającą i zwrócił do rodzeństwa. — Idziemy tańczyć.

— Będziesz tańczył z Riasem? — pozwolił sobie Dorian. Callan zacisnął usta.

— Nie, bracie. — Ton drugiego syna księcia brzmiał groźnie, ale dziedzic Lennox wiedział, że Callan nie poczuł się urażony. — Rias zatańczy z Joanną. Na mnie czeka już panna West. Chciałem ci jedynie powiedzieć, że gdyby Victoria została poproszona przez lorda Waltera, możesz liczyć na moje towarzystwo.

— Dziękuję, Callanie, lecz nie kłopoczcie się mną proszę. Mama poszła teraz do królowej, ale zapewne za chwilę wróci i wszyscy będziecie mogli oddać się zabawie.

— Przyprowadziliśmy cię tutaj, żebyś bawił się z nami, Dorianie — przypomniała Victoria.

— Wybacz mi siostro, jednak nie wyobrażam sobie, jak miałbym tańczyć — mruknął gorzko dziedzic Lennox. — Tymczasem idź już, Callanie. Czeka na ciebie panna West.

— A na ciebie panna Crane. — Młodszy lord Riveroon zachęcająco poklepał brata po ramieniu. — Milady — skłonił się przed panną Alice i zniknął w kolorowym tłumie.

— Proszę wybaczyć mi, za mojego brata — poprosił grzecznie Dorian. — Za chwilę zacznie się kadryl i zapewne liczy pani, panno Crane, że poproszę ją do tańca, jednak nie jest to przyjemność, na jaką mogę sobie pozwolić.

— Och, oczywiście, lordzie Riveroon. — Zawód w jej głosie, słychać było ponad rykiem fal oceanu.

— Miłego wieczoru — życzył Dorian, definitywnie kończąc rozmowę.

— Miłego wieczoru, lordzie Riveroon. Victorio. — Panna Crane dygnęła przed rodzeństwem i odeszła do matki, oczekującej nieopodal.

— Wybacz siostro, że odciągam cię od lorda Waltera, ale muszę wyjść na zewnątrz. — Tłumna socjeta zeźliła ocean jeszcze bardziej. Jej ciekawskie spojrzenia odzierały Doriana z poczucia człowieczeństwa. Czuł się bardziej egzotycznym zwierzęciem wystawionym na pokaz, aniżeli lordem, synem księcia i następcą jego tytułu. — Czy byłabyś tak miła i zaprowadziła mnie na dwór.

— Och, oczywiście, że tak — zgodziła się od razu Victoria. — I nie mów tak proszę. Jestem przeszczęśliwa, że zgodziłeś się z nami wyjść. A przejmowanie się lordem Walterem, nie powinno leżeć ci na sercu. Przecież nawet go nie ma. Przynajmniej ja, nie miałam okazji go jeszcze zobaczyć — dodała niemal poważnie lady Riveroon. Dorian uśmiechnął się pod nosem. — Tymczasem, mogłeś dłużej porozmawiać z panną Crane.

— Dla jakiego powodu, droga siostro?

— Chociażby dla przyjemności.

Przyszły książę miał ochotę spojrzeć na Victorię z politowaniem;

— Och, Dorianie...

— Panna Crane liczyła, że z nią zatańczę — nieuprzejmie przerwał siostrze dziedzic Lennox — to wszystko.

— A co jeśli, panna Alice Crane chciała cię poznać?

— Jeśli tak było, dobrze, że zakończyliśmy rozmowę, bo jak zdążyłem ci już powiedzieć, nie zamierzam się żenić — przypomniał siostrze Dorian, a jego głos stał się równie zimny i obojętny, co głos ojca.

— Ależ jedna rozmowa, nie czyni cię, zobligowanym do małżeństwa — spróbowała załagodzić sytuację Victoria.

— Chcesz mi powiedzieć, że panna Crane chciałaby kogoś takiego jak ja? — Od ostatniej rozmowy z panną Elizą Starling minął już prawie rok, a mimo to, następca Lennox dokładnie pamiętał każde słowo młodej damy. Pamiętaj jej łzy. Zapach jej perfum. Ciężar i chód pierścionka zaręczynowego, złożonego w jego dłoni.

— Och, Dorianie. Gdybyś na tylko pozwolił, młode damy ustawiałyby się do ciebie w kolejkach.

Następca uśmiechnął się krzywo;

— Tak, do przyszłego księcia Lennox i owszem. Skory jestem w to uwierzyć. Ale która z nich zechce Doriana Riveroona i skala się jego ślepotą? — zapytał dosadnie i obrócił twarz do twarzy siostry, tak, jakby na nią patrzył. — Która matka, zgodzi się obarczyć córkę, ślepym mężem?

Dotarli do oszklonych drzwi. Służba otworzyła im przejście do ogrodu.

— Uważaj, próg — szepnęła Victoria i były to jedyne słowa, na które mogła się zdobyć, w niemożności znalezienia odpowiedzi, na pytania brata.

Wyszli na taras. Kiedy zamknięto za nimi drzwi, ucichły muzyka i przepych zabawy. Noc wabiła ich w swój mrok obietnicą ciszy i spokoju. Nyks i Selene pokłoniły się przed Dorianem. Swoim panem. Władcą ciemności.

Ocean przestał wrzeć w obawie przed tłumem. Teraz, drżał już jedynie przed nicością.

— Victorio? — Przyszły książę porzucił uścisk ich dłoni. — Proszę, odpowiedz mi siostro. — Dorian zdjął marynarkę. Odnalazł lady Riveroon w ciemności i okrył ją własnym nakryciem.

— Będziesz chory — ostrzegła Victoria.

— I co w związku z tym? — Dziedzic wzruszył ramionami. Nie słyszał dookoła niczego, ponad lekki oddech nocy. Byli sami i świadomość ta, dała mu sposobność do większej swobody. — Bardzo chętnie zostanę w domu.

— Nie pozwolę na to, Dorianie.

— Nie pozwolisz mi chorować w domu? Cóż się z tobą stało, Victorio, że nie chcesz zaopiekować się swoim biednym, chorym bratem? — zapytał z niewinnym wyrazem twarzy. Lady Riveroon uśmiechnęła się pod nosem, bo mimo ciemności, gdzieś głęboko w Dorianie pozostał jeszcze tamten młodzian, którym był, nim spadł z konia. — I na dodatek śmiejesz się z kaleki! Nie będę nawet myślał, co zrobiłby lord Walter, gdyby dowiedział się o tym nietakcie! — Spróbował wycelować w siostrę palcem. Victoria roześmiała się, ujęła jego dłoń i przesunęła tak, by wskazywała na jej kibić;

— Tutaj jestem, Dorianie.

Dziedzic wyciągnął rękę ku siostrze. Kiedy odnalazł jej ramię, przesunął po nim w dół, aby spleść ich palce.

— Nie masz pojęcia jak się z tego cieszę, Victorio. — Uniósł jej dłoń do ust i pocałował. — Dziękuję. Gdyby nie ty i Callan, już dawno zgubiłbym się w ciemności.

— Przydałby ci się jeszcze jeden przewodnik — zauważyła lady Riveroon, próbując wrócić do tematu mariażu. Dorian puścił jej rękę.

— Victorio, mówiłem ci już, że się nie ożenię.

— A więc chcesz zestarzeć się w samotności w Lennox? — Nieelegancko złożyła ręce na piersiach.

— Wraz z tytułem ojca, Lennox odziedziczy Callan — odpowiedział Dorian, przypominając siostrze o swojej decyzji. — Ja nie jestem godny, ani księstwa, ani żony.

— Dobrze wiesz, że ojciec nigdy się na to nie zgodzi.

— Porozmawiam z nim.

— Będzie ci przychylniejszy, jeśli znajdziesz sobie żonę.

— Nie znajdę sobie żony. Nie zasługuję na ani jedną z tych młodych dam.

— Zasługujesz na nie wiele bardziej niż ktokolwiek inny! — Bezsilność podniosła głos Victorii do krzyku. — Jesteś najszlachetniejszym mężczyzną jakiego znam, Dorianie. Dlaczego tego nie pojmujesz?! Dlaczego tego nie widzisz?!

Przyszły książę odwrócił głowę. Fale oceanu pociekły mu po policzkach łzami.

— Bo nie widzę już nic, siostro... — Zakrztusił się powietrzem, a później rozpłakał jak mały chłopiec.

— Och, Dorianie... — Victoria ujęła jego twarz w obie dłonie i delikatnie otarła łzy.

— ...wybacz mi, proszę... wracajmy. Winnaś tańczyć teraz z lordem Walterem.

* * *

Joanna nie ominęła ani jednego tańca. Rozpoczęła bal kadrylem z bratem, a teraz, Riasowi brakowało już palców u rąk, aby zliczyć mężczyzn, z którymi tańczyła tego wieczora. Teraz, strojna suknia siostry wirowała w walcu z markizem Louisem Dovnerem i pan Lend nie miałaby nic przeciwko nużącemu pilnowaniu siostry, gdyby nie Callan Riveroon, który dwie pary dalej, trzymał w objęciach pannę Emily West. Poróżnił się z nim w dniu przyjazdu i od tego czasu nie rozmawiali wiele, co napawało Riasa goryczą. Mimowolnie wpatrując się w Callana pojął, że nie zdoła znieść zgorzknienia rozłąki ani dnia dłuższej i jeszcze tego wieczoru, pogodzi się z drugim synem księcia, bez znaczenia ile wysiłku będzie go to kosztowało.

Walc wreszcie się skończył i markiz Dovner podszedł do niego prowadząc Joannę.

— Już dawno, nie poznałem damy tak wspaniałej, jak pańska siostra, panie Lend. — Skinął głową i przekazał Riasowi dłoń siostry. — Taniec z nią, był prawdziwą przyjemnością.

— Dziękuje, lordzie Dovner. — Joanna dygnęła nie kryjąc uśmiechu, a brat jej nie mógł zdecydować, czy kalające ją rumieńce, są wynikiem walca czy zawstydzenia.

— Byłbym niezwykle rad, móc widzieć pana i pańską siostrę na śniadaniu w przyszły piątkowy poranek — oznajmił markiz Dovner, składając ręce za plecami. Rias zlustrował go wzrokiem. Nie był on mężczyzną nieprzyjemny ani nadto starym. Jego starannie ułożone włosy miały odcień zaledwie nieco ciemniejszy od kory dębu, a równo przystrzyżone, krótkie wąsy dodawały wyrazu młodej twarzy.

— Będziemy zaszczyceni — zgodził się pan Lend, bowiem uznał markiza za godnego stawania w konkury do ręki siostry.

Louis Dovner uśmiechnął się lekko.

— I ja będę niezwykle rad z możności poznania panny Lend. — Spojrzał na Joannę, a ta, uśmiechnęła się pod nosem. — Miłego wieczoru.

— Miłego wieczoru, lordzie Dovner — odpowiedziała młoda dama, kłaniając się nisko. Panowie wymienili uprzejmości i markiz zostawił Lendów samych.

Rias z wolna spojrzał na Joannę;

— Podoba ci się ten mężczyzna? — zapytał, chociaż uśmiechy siostry zdawały się jednoznaczne. — Jeśli nie, odwołamy to śniadanie.

— Nie ma takiej potrzeby, Riasie — zapewniła panna Joanna. Radość nie opuszczała jej ust. — Tymczasem chodźmy proszę napić się lemoniady.

— Jak sobie życzysz. — Zaproponował siostrze ramię i przeszli do stolika z napojami. Callan sączący przy nim marynarski grog, zrazu ich zauważył. Stracił zainteresowanie alkoholem i podszedł do rodzeństwa;

— Czyżbyś wreszcie zdecydowała się odpocząć, droga Joanno? — Sięgnął po kryształową szklankę z lemoniadą i podał ją pannie Lend.

— Chciałabym jeszcze tańczyć — wyznała, przyjmując napój. — Dziękuję.

— Riasie. — Mimo że panowie byli skłóceni, Callan podał lemoniadę i bratu wicehrabiego. Żałował, że już w dniu przyjazdu pokłócił się z Riasem, bo czekał na ich spotkanie cały maj, a teraz, kiedy już do niego doszło, niemal ze sobą nie rozmawiali. Nie powinien był mówić o mariażu, którego wcale nie planował, ale nie wiedział jak inaczej zaznaczyć dystans, mający oddzielić ich na wystarczają odległość.

— Tańczyłaś już chyba ze wszystkimi, Jo. — Pan Lend przyjął lemoniadę nie patrząc na lorda Riveroona.

— Ale chciałabym jeszcze. — Upiła duży łyk z kryształowej szklanki. Lemoniada podkreśliła brzoskwiniowy róż jej ust. — Callanie, może ty ze mną zatańczysz. Wiem, że nie powinnam prosić się o taniec, ale jako, że jesteś mi jak brat, nie sądzę, aby przyniosło mi to skandal. Zatańczymy?

Callan uśmiechnął się szczerze i miał już przytaknąć, kiedy stanowisko zajął Rias.

— To wykluczone Jo.

— Ależ dlaczego, Riasie?! — oburzyła się młoda dama.

— Bo to byłby już trzeci taniec z Callanem, co mogłoby zostać źle odebrane — wyjaśnił beznamiętnie Rias. — A nie chciałbym, aby panna West poczuła się urażona — dodał, spoglądając Callanowi prosto w oczy.

— Och, Callanie, powiedz mu coś, proszę! — wzburzyła się Joanna. — Dzisiaj, jest nie do życia. — Ze złością spojrzała na starszego brata. Rias uśmiechnął się do niej przymilnie. — Gdyby Ael tu był, na pewno pozwoliłby mi tańczyć! — Panna Lend zadarła nos i złożył ręce na piersiach. Rias z trudem powstrzymał się od parsknięcia śmiechem. I Callan odwrócił głowę, aby nie roześmiać się nieuprzejmie. — O co wam chodzi? — zapytała zdezorientowana młoda dama.

Panowie spojrzeli po sobie, co zmusiło ich do podjęcia ponownej walki z niepohamowanym rozbawieniem.

— Och, Jo... — podjął w końcu Rias, gdy zdołał się wreszcie uspokoić. Odstawił lemoniadę i otarł łzy śmiechu z kącików oczu. — Gdybyś tylko zobaczyła, jak Michael zachowywał się na fetach, nigdy byś tego nie powiedziała.

— Dlaczego nie? — zapytała Joanna. — Wtedy jeszcze Dorian widział, prawda?

— Prawda — przytaknął Callan. — Widział. I żadne wydarzenie nie mogło być uznane za udane, jeśli nie pojawił się na nim z Michaelem.

— Och, mam wrażenie, że kiedy byłam we Francji wszystko mnie ominęło. — Zaiste, kiedy panna Lend wyjeżdżała do Bordeaux, Dorian Riveroon, przyszły książę Lennox, widział i szykował się do zaręczyn z panna Elizą Starling. Gdy rok później wróciła, do Hanworth i gdzie Riveroonowie zaproszeni zostali na Wielkanoc, następca nie był już sobą, a panna Starling, zdążyła opuścić Anglię.

— Nie mów tak — poprosił Rias. — Jeszcze wiele przed tobą — obiecał, uśmiechając się do siostry.

— Lordzie Riveroon? — Panna Emily West dygnęła przed Callanem. — Już jestem. Panie Lend. Panno Lend.

Rias i Joanna ukłonili się bez słowa.

— Wybaczcie mi, proszę. — Callan zaproponował młodej damie swoje ramię. — Zobaczymy się później.

Pan Lend przytaknął, powstrzymując się od kąśliwego komentarza i miał już zaproponować Joannie, aby wyszli na dwór, lecz ta w pośpiechu odstawiła szklankę z lemoniadą i ruszyła w nieznanym Riasowi kierunku. Pan Lend od razu postąpił za siostrą, która zatrzymała się przy stoliku z ciastami, dla przywitania się z nieznaną mu jeszcze, młodą damą. Rozmawiały po francusku i chociaż Rias opanował ten język w pełni, równie dobrze co niemiecki, włoski, łacinę i grekę, nie rozumiał ani słowa pochłonięty pięknem panny prowadzącej rozmowę z jego siostrą; brązowe oczy nosiły w sobie mądrość Ateny. Wspaniale upięte, długie włosy pocałowane przez ogień kontrastowały z alabastrową skórą. Usta, były ustami Afrodyty, a kibić jednym z wspaniałych dzieł Fidiasza. Rias nie mógł otrząsnąć się z zachwytu, póki owa młoda dama na niego nie spojrzała. Dopiero wówczas znowu słyszał muzykę balu i czuł wonny zapach kwiatów złożonych w pobliskim wazonie.

— Pan Rias Lend, jak mniemam — powiedziała już po angielsku, nie gubiąc żadnego akcentu ani głoski, bez znacznego zainteresowani i angażu, jakim zwykle raczyły jego, londyńskiego casanovę, inne, młode damy.

On, kapłan Heliosa, boga słońca nie poczuł się jednak urażony, a ukłonił z szacunkiem;

— Jestem do pani usług. — Uśmiechnął się lekko, nie potrafiąc oderwać wzroku. — Joanno będziesz tak miła? — zapytał, nie patrząc na siostrę.

— Och, tak oczywiście — przytaknęła panna Lend. — Wybacz, że nie przedstawiłam cię od razu. To jest panna Rue Arden. Moja przyjaciółka, poznałyśmy się w Paryżu.

— Rue... — powtórzył Rias, badając brzmienie dźwięcznego imienia. Ułożenie własnego języka, znaczącego te trzy litery.

R u e

Młoda dama odchrząknęła znacząco.

— Proszę mi wybaczyć, panno Arden, zamyśliłem się nieco.

— Oczywiście, panie Lend — przytaknęła grzecznie, a teraz, gdy Rias w pełni poznał jej wygląd, jego fascynacja przeniosła się na głos przyjaciółki siostry. Głos dźwięczny i niski, o głębokiej barwie, jakiej nie spotkał jeszcze u żadnej kobiety. — Miłego wieczoru. — Dygnęła przed Riasem z gracją. — Joanno. — Skinęła głową do panny Lend i oddaliła się w głąb sali balowej.

Jeszcze przed kilka sekund, Rias wpatrywał się w miejsce, w którym przed chwilą stała.

— ...dlaczego nie powiedziałaś mi wcześniej, że poznałaś w Paryżu pannę Rue Arden, Joanno?

— Och, bo rozmawiałyśmy zaledwie kilka razy i nie spodziewałam się, że przyjedzie do Londynu — odpowiedziała lekko panna Lend. W przeciwieństwie do brata, urok Rue Arden zdawał się nie robić na niej najmniejszego wrażenia. — Jest bardzo ładna, prawda? Podoba ci się?

— Jest bardzo piękna — zgodził się Rias. Nie patrzył już jednak w miejsce, w którym przed chwilą stała młoda dama, a noc, rozpościerającą się za oknem.

— Ale spodobała ci się? — koniecznie chciała wiedzieć Joanna.

— Och, Jo, tak, ale nie zamierzam się o nią ubiegać, to, to nie jest partia dla mnie. — W istocie, Rue Arden była bardzo, bardzo piękna, ale w nocnym niebie, Rias Lend nie widział nic, poza odbiciem oczu brata przyszłego księcia. — Chodźmy poszukać Callana.

* * *

— Czyż nie cudownie wyglądają razem? — zapytała rozmarzona księżna, chyba nie zdając sobie sprawy z wielkiego sztormu targającego Dorianem. Huk fal był tak głośny, że usłyszałaby go, gdyby chciała. Ona jednak, wolała nie słuchać oceanu. Dziedzic nie wiedział dlaczego. Może w obawie przed jego ogromem. Strachu przed wściekłością. — Dorianie? Słyszałeś co powiedziałam?

— Och, tak, oczywiście — przytaknął ze spokojem, jakby fale rozlanego w nim oceanu wcale nie ścierały się właśnie w bratobójczej walce. — Victoria na pewno wygląda wspaniale — Dziedzic był niezwykle rad z dłoni matki prowadzącej go przez ciemność. — Niestety nigdy nie miałem przyjemności zobaczyć lorda Waltera i musisz mi wybaczyć, mamo, nie przyznam, że wygląda równie świetnie co moja siostra, bo wydaje mi się, że już wystarczająco duża część towarzystwa wypowiada w sprawach, o których nie ma pojęcia.

— Och, tak... oczywiście, synu. — Słowa Doriana nie zdały się jej być w pełni zrozumiałe. — Tymczasem powiedz mi proszę, dlaczego nie porozmawiałeś dłużej z tą młodą damą, która zechciała z tobą zatańczyć.

— Bo nie zamierzam się żenić — odparł krótko dziedzic, odwracając twarz od matki.

Przeszli kilka kroków w ciszy, a później, Dorian usłyszał znajomy głos.

— Wasza wysokość — przywitała się młoda dama, a przyszły książę rozpoznał w ciemności pannę Florence Anderson. — Lordzie Riveroon. — Zszokowany podniósł na nią ślepe oczy i zobaczył za sprawą pamięci. Wspaniale tańczyła. Jeśli nie prosił Elizy do tańca, zwykle tańczyli razem.

— Wspaniale panią widzieć, panno Anderson — ukłonił się wciąż oniemiały Dorian. Nie spodziewał się rozmawiać z jakąkolwiek młodą damą z przeszłości. Nie sądził, że jakakolwiek z nich zniży się rozmową ze ślepcem.

— I vice versa, lordzie Riveroon, lecz Anderson to już nie moja godność — wyznała z dumą. — Bardzo dawno pana nie widziałam i chciałam zapytać, jak się pan czuje?

— Och, dziękuję, w porządku — skłamał gładko Dorian. — Jednak nim będziemy kontynuować naszą rozmowę, czy byłaby pani tak miła i wyjawiła mi nazwisko tego szczęśliwego człowieka, który pojął panią za żonę? — Cień uśmiechu padł na jego usta. Świadomość, że panna Florence znała go jeszcze takim, jakim był przed wypadkiem, dodawała dziedzicowi pewności siebie. Wiedział, że podeszła do niego jedynie aby porozmawiać. Że był dla niej dawnym partnerem w tańcu i rozmowie, Dorianem Riveroonem, a nie przyszłym księciem Lennox i wymarzonym kandydatem na męża.

— Lord Carroll McCallister, bliski kuzyn lorda Harry'ego McCallistera, przyjaciela pańskiego brata — wyjaśniła nie kryjąc uśmiechu i dopiero wtedy, dziedzicowi przypomniało się, jak zaraz po upadku z konia, Callan opowiadał mu o listach od Harry'ego i zaproszeniu na ślub, na którym nie zdołał się pojawić.

— Nie pozostaje mi nic, ponad gratulacje, lady McCallister. — Uprzejmie skinął przed nią głową.

— Dziękuję, lordzie Riveroon — odpowiedziała i dygnęła lekko. — A czy... — zawahała się na moment. — Proszę mi wybaczyć, słyszałam o zerwanych zaręczynach. Czy panna Eliza...

— Panna Starling wyjechała na krótko po moim wypadku — oznajmił chłodno Dorian.

— Och... bardzo mi przykro, lordzie Riveroon.

— Nie, proszę, lady McCallister, nie ma powodu do żałości — oznajmił, przecząc samemu sobie. Smutek i żal po odejściu Elizy nawiedzały go każdego dnia. — Najwyraźniej, tak miało być.

— Skoro tak pan uważa, lordzie Riveroon, zapewne stało się tak, bo czeka na pana coś lepszego — spróbowała pocieszyć go lady Florence McCallister, którą Dorian zapamiętał jeszcze jako pannę Anderson o długich włosach odcieniu ciemnego blondu i piwnych oczach.

— Wasza wysokość — dobiegło z ciemności. Dziedzic nie znał tego głosu. — Lordzie Riveroon. — Nie wiedząc co począć, ostrożnie skinął głową w stronę, z której dobiegło powitanie.

— Ach, Carroll! — ucieszyła się lady Florence. — Lordzie Riveroon, proszę niech pozna pan mojego męża, lorda Carrolla McCallistera.

— To dla mnie wielki zaszczyt pana poznać, lordzie Riveroon.

— Dla również, lordzie McCallister — odpowiedział Dorian i odważył się wyciągnąć dłoń w nieskończoną ciemność. Carroll uścisnął ją niemal od razu.

* * *

Rias znalazł Callana w towarzystwie panny Emily West. Tym razem nie tańczyli walca, ani nie raczyli się napojami, ale uciekając przed czujnym okiem socjety, rozmawiali w ogrodzie. Panna West śmiała się z cicha, a lord Riveroon całkiem dobrze udawał, że młoda dama jest dla niego kimś więcej nad przyjaciółkę;

— Och, to doprawdy niesamowite, lordzie Riveroon — zachwycała się panna Emily. — Koniecznie muszę wybrać się do Włoch i na własnej skórze poczuć, tamtejszą kulturę.

— Znakomity pomysł, panno West. — Callan poprawił się na ogrodowej ławce. Ciągnący się wieczór zmęczył go już swoim przepychem, muzyką i tańcami. — Proszę mnie poinformować, jeśli tylko poczyni pani przygotowania do podróży, bo z chęcią będę jej towarzyszył, a moja dawna przyjaźń z lordem Cardalem winna wystarczyć, dla zapewnienia nam godnego dachu nad głową.

Panna Emily uśmiechnęła się lekko.

— To wspaniale, lordzie Riveroon. Dziękuję. W pańskim towarzystwie, podróż ta, na pewno pozostanie niezapomnianą. — Odważyła się spojrzeć na Callana, szukając w jego oczach czegoś więcej ponad śmiech. On jednak, nie patrzył na młodą damę, bowiem wzrok jego padł na miejsce na horyzoncie, w którym za kilka godzin, o poranku, słońce otworzy swoje złote oko. — Czy mogę wiedzieć, kimże jest lord Cardale? — zapytała panna Emily. — Zdaje się, że nie miałam okazji go poznać.

— Niestety nie, panno West, a to wielka szkoda, bo lord Cardale był i wierzę, że nadal jest, przyjacielem naszej rodziny — rzekł Callan. — Zostaliśmy zmuszeni rozstać się, gdy byliśmy jeszcze dziećmi, z uwagi na obowiązanie lorda Jamesa Dante Cardale'a, do powrotu w rodzinne strony, lecz nasza przyjaźń była nader silną i wierzę, że mimo upływu lat, wciąż trwa.

— Czy nie wymieniacie panowie listów?

— Jakiś czas temu, utraciliśmy kontakt. Wierzę jednak, że wkrótce go odzyskamy.

— A więc i ja, mam taką nadzieję, lordzie Riveroon — wyznała panna Emily. — Czyż to nie pan Lend zmierza w naszą stronę?

Callan oderwał wzrok od horyzontu i przeniósł spojrzenie na drzwi sali balowej, wychodzące na taras. W rzeczy samej, jasne sylwetka Riasa wyróżniła się pośród ciemności ogrodu.

— Nie inaczej, panno West — przytaknął z uśmiechem, bo chociaż wciąż dzieliła ich tamta wymiana zdań, widok Riasa zrazu przyprawił go o dobry humor. — Jest pani nader spostrzegawcza. Czy nie myślała pani nigdy o polowaniach?

— Nie, lordzie Riveroon — odpowiedziała ze śmiechem. — Zdaje się, nie jest to zajęcie dla kobiety. Tymczasem, musi pan wiedzieć, że byłabym niezwykle rada z możności poznania brata pana Lenda, wicehrabiego Hanwroth — dodała nieco ciszej, niepewna, czy wyrażenie tego życzenia nie zostanie odebrane źle, jakby nie wiedziała, że przy Callanie Riveroonie niezwykle trudno popełnić błąd, który prawdziwie ugodziłby jego uczucia. — Słyszałam, że w ubiegłym sezonie zawsze pojawiał się w towarzystwie wraz z pańskim bratem. Jeszcze przed wypadkiem.

— Tak, to prawda — potwierdził Callan. — Mój brat i wicehrabia zwykli wszędzie wychodzić razem. — Lord Riveroon rozmarzył się nad wspomnieniami. Nad czasem w którym Dorian czuł się znakomicie i nikt nie musiał namawiać go, by wyszedł z domu.

— Zatem, czy lord Lend pojawi się w tym sezonie w Londynie?

— Nie wiem, panno West — odpowiedział zgodnie z prawdą. Na list Doriana nie nadeszła jeszcze odpowiedź — Wicehrabia nie podjął jeszcze decyzji o przyjeździe. — Brat przyszłego księcia uśmiechnął się ukradkiem, bo Rias był już niemal przy ławce.

— Rozumiem. — Panna Emily wstała i wygładziła suknię, gotowa na powitanie pana Lenda.

— Panno West. — Przybyły ukłonił się przed młodą damą. — Lordzie Riveroon.

— Panie Lend. — Młoda dama dygnęła sztywno. — Pozwolą panowie, że wrócę do środka.

— Czy nie życzy sobie pani, abym ją odprowadził, panno West? — zapytał od razu Callan.

— Dziękuję, lordzie Riveroon, nie ma takiej potrzeby. — Skinęła głową. — Ojciec mój oczekuje mnie na tarasie. Pan Lend niedawno przyjechał do Londynu. Na pewno chcą panowie porozmawiać sami. — Ukłoniła się jeszcze raz i Callan odprowadził ją wzrokiem do lorda Westa stojącego przy barierce tarasu, a później niepewnie spojrzał na Riasa, który usiadł obok niego. Młody pan nie odezwał się jednak ani słowem.

Lord Riveroon odetchnął cicho i pozwolił sobie usiąść wygodniej. Rozpiął marynarkę. Założył nogę na nogę. Jeszcze raz spojrzał na Riasa;

— Rozmawiałem z Victorią — oznajmił mu chłodno brat wicehrabiego. — Wiem, że się nie żenisz. Dlaczego to powiedziałeś?

— Nie wiem. — Spodziewał się, że Rias podejmie ten temat. Odetchnął. Spojrzał w ziemię. Spór między nimi trwał zdecydowanie zbyt długo. — Wybacz mi, proszę. Nie chciałem cię urazić.

— Dlaczego więc to powiedziałeś? — I Rias już dosyć miał ich niezgody. — Książę?

— Nie nazywaj mnie tak, proszę, nie jestem księciem. — Od proroctwa Doriana, Callanowi przestało podobać się ulubione przezwisko pana Lenda, jakim ten, nazywał go gdy tylko mógł.

— Och, wiem przecież, Callanie. — Rias ułożył dłoń na udzie przyjaciela. Bratu dziedzica zrobiło się okropnie gorąco. Pan Lend chciał spojrzeć mu w oczy, ale lord Riveroon odwrócił wzrok. — O co chodzi? Dlaczego powiedziałeś, że się żenisz?

— Bo ojcu nie podoba się nasza przyjaźń i chce, abym jeszcze w tym sezonie pojął żonę.

Rias roześmiał się głośno;

— I zamierzasz go posłuchać, Callanie? — zapytał, nieudolnie próbując powstrzymać rozbawienie. — Niebawem księciem będzie Dorian.

— Dorian czuje się ostatnio bardzo źle — wyszeptał brat dziedzica, jakby w obawie, że jeśli wypowie te słowa na głos, samopoczucie następcy pogorszy się jeszcze bardziej. — Martwię się o niego. Powiedział, że nie chce tytułu.

— Jeśli ty go dostaniesz, tym bardziej, będziesz mógł robić co chcesz.

— Och, Riasie, to czego chce, nie ma teraz znaczenia — odpowiedział niemal ostro Callan. — Najważniejsze jest zdrowie Doriana.

Rias przymknął oczy i westchnął ciężko;

— Callanie, nie możesz wiecznie myśleć jedynie o innych. — Okręci na dłoni długie włosy związane wstążką i zrzucił je na plecy. — Nie zrozum mnie źle, to co robisz jest wielce szlachetne, lecz musisz też kiedyś znaleźć czas, aby pomyśleć o sobie. — Spojrzał na przyjaciela w oczekiwaniu odpowiedzi, ale żadne słowa nie padły z ust młodego lorda. Rias dodał więc; — I nie myśl, że i ja nie martwię się o Doriana. Naprawdę wierzę, że wkrótce poczuje się lepiej. Tymczasem, nie smuć się już, Callanie — poprosił i objął przyjaciela ramieniem. Brat księcia zamarł. Z jednej strony chciał ułożył głowę na piersi Riasa i zapomnieć o wszelkich troskach. Z drugiej, wciąż słyszał karcące słowa ojca, patrzył na dezaprobatę w oczach matki. Rodzina była dla niego najważniejsza. Zawsze. Nawet kiedy przyprawiała mu cierpienia.

— Wybacz mi, Riasie — podjął brat przyszłego księcia. — Proszę, zapomnijmy o tej bezsensownej kłótni, bo przez nią przegapiliśmy finał wernisażu w Royal Academy. Czekałem, aż przyjedziecie, żeby pójść na niego z tobą, a kiedy już przyjechaliście i tak głupio się poróżniliśmy, nie potrafiłem sobie wyobrazić, że mielibyśmy się tam wybrać wcale ze sobą nie rozmawiając.

— W porządku, Callanie. — Pan Lend skinął głową. — Wiedz jednak, że i ja chciałabym cię przeprosić, bo moje dąsy bliższe były grymasom Joanny niżeli zachowaniu młodego człowieka. Przepraszam.

— Przeprosiny przyjęte. — Drugi syn księcia Lennox uśmiechnął się do Riasa Lenda. Uśmiech tych, wzbudził w nim, najwspanialsze uczucia. Brat wicehrabiego przymknął oczy i pozwolił sobie spojrzeć na Callana Riveroona tak, jak lubił najbardziej. Patrzył na jego miękkie usta, których smak był sokiem zakazanego owocu z Drzewa Poznania Dobra i Zła, świadom, że wkrótce zgrzeszy i zasmakuje bolesnej, boskiej świadomości. Podziwiał trójkątny nos brata dziedzica, noszący na sobie tysiące odcisków jego palców. Wreszcie dotarł do oczu wypełnionych barwą nocnego nieba. Ilekroć w nie patrzył, odnajdywał spadającą gwiazdę nadziei, prowadzącą go przez mrok. Noc, w którą Callan przyszedł na świat, oddała mu cząstkę siebie, wlewając w niego nieco atramentowego firmamentu. Astrajos, architekt nieba, odbił na jego policzkach najpiękniejszy fragment żałobnego tańca Plejad. Rias był przekonany, że po śmierci, Callan zasiądzie na Panteonie obok Nyks, Aether i Selene.

Niebieskie motylki miłości zawirowały w tangu, wzbudzając ciarki w brzuchu pana Riasa Lenda. Na nikogo innego nie potrafił patrzeć tak, jak na Callana. Wybierał jego widok, ponad świetlistą łąkę gwiazd. Pragnął jednego spojrzenia bardziej niż zaczerpnięcia oddechu. Potrzebował jego głosu nad światło dnia. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro