Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1.

Dorian otworzył oczy i nie zobaczył nic. Ciemność, jego wierna przyjaciółka, powitała go w swoich chłodnych objęciach samotności. Przyszły książę przeciągnął się na haftowanym pledzie. Ciepło popołudniowego słońca uderzyło go w twarz. Wysoka trawa połaskotała po palcach.

— Bracie? — Lady Victoria Riveroon, odłożyła czytaną książkę i przeniosła wzrok na dziedzica. Bladość jego skóry, wyraźnie odznaczała się na barwnych haftach kwiatów. Czerń długich włosów pobłyskiwała błękitem w świetle dnia. Niebieskie oczy bezskutecznie szukały jej, Victorii, w mroku oddzielającym jego, Doriana, od Świata.

— Siostro — wymruczał dziedzic głosem pełnym minionego snu i uśmiechnął się słabo. Ciemność, młodsza siostra Śmierci, nigdy nie ustępowała jego prośbom, toteż i tym razem, nie pozwoliła mu zobaczyć Victorii. Dorian odnalazł ją więc dłońmi, które musiały nauczyć się widzieć.

— Lepiej się czujesz? — zapytała Victoria, a w tonie jej, słychać było nadzieję, na twierdzącą odpowiedź brata. Doriana Riveroona. Przyszłego księcia. Dziedzica Lennox.

— Nieco — wyznał, ocierając się o kłamstwo i prawdę jednocześnie. Nie chciał bowiem oszukiwać siostry, bo odkąd pamiętał, pielęgnowali między sobą szczerość, jednak nie był i gotowym na wyznanie całej prawdy, gdyż prawda ta, traktowała o rozlanym w nim oceanie.

— W takim razie, może udasz się z nami na wtorkowy bal do lady Lane? — Ciepły, letni wiatr zrzucił na ramiona Victorii kilka długich, ciemnych kosmyków. Odgarnęła loki z rumianych lic, jasnej, promiennej twarzy.

— Wybacz mi, siostro, jednak nie uważam, aby był to dobry pomysł — grzecznie odmówił Dorian. Odkąd Ereb nazwał go swoim następcą i zamknął oczy na Światło, ocean – odbicie myśli i duszy dziedzica, wzburzył się w nieznanym dotąd gniewie, trwając przyszłego księcia w wiecznym sztormie, albo zamierając w emocjonalnej flaucie, pozbawionej rezonu i czucia. I między tymi skrajnościami, Dorian nie potrafił już odnaleźć racjonalnego środka.

— A ja wręcz przeciwnie. — Ciemność dopuściła do przyszłego księcia głos młodszego brata – Callana Riveroona. — Zgadzam się z naszą siostrą, Dorianie. Powinieneś wreszcie gdzieś z z nami wyjść. W tym sezonie, pojawiłeś się w towarzystwie zaledwie kilka razy. Ilekroć mam okazję rozmawiać z młodymi damami, wszystkie o ciebie pytają, dlatego nie rozumiem twojej niechęci do fet. Nie są wcale takie złe. — Usiadł na barwnym pledzie obok lady Riveroon i zmrużył oczy przed zuchwałym, letnim słońcem. Podczas gdy Dorian i Victoria, zaiste podobni były do ojca, Edwarda Riveroona ósmego księcia Lennox, on, Callan, odziedziczył więcej cech rodziny matki. Odziedziczył włosy o barwie gorzkiej czekolady i ciemne, niemal czarne oczy. Jego brodę, lewy policzek, nos i skroń obsypano cynamonem piegów, wyróżniających go z tłumu. Tak jak starszy brat, włosy nosił długie, dłuższe nawet niż Dorian i lubował się w pierścionkach, zupełnie niczym starsza siostra Victoria.

— Callan ma rację — podjęła lady Riveroon. — W tym sezonie, nadzwyczaj rzadko pojawiasz się w towarzystwie, a młode damy tak często o ciebie pytają. Nie odbierz tego proszę, jako nacisk z mojej strony, ale ja rychło wychodzę za mąż — na zaledwie moment przeniosła wzrok na lewą dłoń, na której błyszczał drobny pierścionek zaręczynowy, od lorda Haydena Waltera — Callan jest na najlepszej drodze do złożenia oświadczyn pannie West. Pozostajesz tylko ty, a jako dziedzic i następca tytułu księcia, winieneś ożenić się pierwszy.

— Nie ożenię się — odparł zrazu Dorian. — Nie po tym, co się stało. Żadna kobieta, nie zasługuje na kogoś takiego jak ja. Ponadto, — kontynuował, nie pozwalając Victorii dojść do głosu, oponującemu jego krytycznej ocenie samego siebie. — Callan odziedziczy księstwo po odejściu ojca. — Dziedzic podniósł się do siadu. Ich rozmowa skręciła na tory nazbyt poważne, by mógł pozwolić sobie na spoczynek.

— Nie mogę dziedziczyć księstwa, bracie. Ono od zawsze przeznaczone było dla ciebie.

— Ja nie jestem godzien, takiego zaszczytu. — Dorian odwrócił głowę ku młodszemu bratu i podniósł, jakby prawdziwie mógł go zobaczyć.

— Nonsens, Dorianie — zaprzeczył prędko drugi syn Edwarda Riveroona. — To ja, nie jestem godny tytułu księcia.

— Och, nie mów tak, Callanie — poprosił dziedzic. — Będziesz wspaniałym księciem. Callan Riveroon, dziewiąty książę Lennox.

* * *

— Wszystko dobrze, lordzie Riveroon? — Głos panny Emily West, wyrwał Callana z zamyślenia. Przywrócił do teraźniejszości. Do James Parku skąpanego w słońcu upalnego przedpołudnia. — Zbladł pan. Czyżby gorzej się pan poczuł?

— Och, nie, nic z tych rzeczy, panno West. Dziękuję — odpowiedział z uprzejmym skinieniem głowy. — Proszę mi wybaczyć. Jedynie trapi mnie samopoczucie mojego brata. — Uśmiechnął się przepraszająco i pewniej złapał wodze, które wypadły mu z rąk gdy sercem i umysłem, powrócił do domu. Do rozmowy z Dorianem i jego straszliwego proroctwa, jakie nie mogło się spełnić. Na którego wypełnienie, Callan nie był gotowym.

— Czyżby dziedzic zaniemógł? — zapytała, kierując swojego konia ku zacienionej alei parku. Od samego rana słońce aż nadto szczyciło się swoim złocistym blaskiem.

— Ależ, Emily! — upomniała ją lady Finnigan, pełniąca rolę przyzwoitki i popędziła swojego konia, tak, aby zrównać się z młodą damą. Szepnęła jej słowa, nieprzeznaczone dla uszu Callana, na które panna West przytaknęła pokornie, ukradkiem poprawiła fryzurę i na powrót zwróciła się do drugiego syna księcia.

— Proszę o wybaczenie, lordzie Riveroon.

— Ach, nie ma potrzeby o nie prosić — odpowiedział łagodnie Callan. — Pani pytanie było jedynie wyrazem wielkodusznej empatii, której tak wielu z nas teraz brakuje. Naprawdę, proszę mnie nie przepraszać. — Znowu uśmiechnął się do młodej damy, która, nie wiedzieć czemu, nagle zaczerwieniła się lekko. Musiała uznać rumieniec ten za niestosowny, bo prędko spuściła głowę i loki w znakomitym kolorze dojrzałego trunku, które przed chwilą tak skrupulatnie układała, zsunęły jej się na policzki.

Callan odwrócił oczy od panny Emily. Lubił prawić jej komplementy, bowiem wiedział, ile znaczą one dla młodej kobiety, lecz świadomość, że nie są w pełni szczere, wprawiała go w niesmak. Jednak stan zdrowia Doriana pogorszył się na tyle, że martwił on już nie tylko jego i Victorię, ale i ojca, a Edward Riveroon nie wyobrażał sobie, zaprzepaścić majątku, nazwiska, ani tytułu, dlatego Callan zmuszony był odsunąć swoje prawdziwe uczucia, na rzecz tych właściwych dla dobra rodziny.

— A to, że niepokoję się o zdrowie mojego brata, nie jest żadną tajemnicą. Jak sama pani wie, w tym sezonie fety są mu szczególnie niemiłe, a wraz z siostrą życzylibyśmy sobie, aby przebywał w towarzystwie nieco częściej, co dałoby mu sposobność do poznania przystępnej, młodej damy, co nie dawno przydarzyło się mnie. — Spojrzał na pannę Emily usiłując powtórzyć szarmancki uśmiech Riasa Lenda, na którego widok młode damy mdlały jak w gorączce. Który i jego, Callana, przyprawiał o drżenie.

Panna West uśmiechnęła się nieśmiało i spojrzała na lorda Riveroona, a w jej oczach czaiła się nadzieja na słowa czulsze, nad taktowne powitanie. Na dotyk dłuższy, niżeli pocałowanie dłoni. Na spojrzenie przepełnione nie tylko sympatią. I Callan zmuszony był odwrócić wzrok, bo nie potrafił patrzeć na pannę Emily, tak, jak ona patrzyła na niego. Darzył młodą damę przyjaźnią, lecz nie miłością. Ta, przeznaczona była już dla kogoś innego, komu Callan nie miał prawa jej wyznać.

— Nadto mi pan schlebia, lordzie Riveroon.

— Nic z tych rzeczy, panno West. — Poprawił się w siodle, bo nogi zdrętwiały mu już od długiej jazdy.

— Musi pan wiedzieć, że wielce cenię pańskie przywiązanie do rodziny.

— To najcenniejsze co mam — szepnął Callan chyba zawstydzony tym błahym aforyzmem, bo nie patrzył już na pannę West, ale James Park ponad jej głową, nakreślony zielenią drzew i błękitem nieba.

— Lord Dorian Riveroon i lady Victoria nie mogli mieć wspanialszego brata.

Tym razem, rumieńce zakwitnęły na policzkach Callana. Spuścił oczy i uśmiechnął się do podobizn Doriana i Victorii, które zawsze nosił w sercu.

— Dorastanie w towarzystwie rodzeństwa jest najcenniejszym, co może spotkać młodego człowieka — wyznał, znowu nie patrząc na pannę Emily. Pejzaż James Parku zaczął zlewać się w wielobarwne plamy.

— Niestety muszę uwierzyć panu na słowo — odparła młoda dama, uśmiechając się ponuro.

— Nonsens — odrzekł zrazu Callan. — Nasz dom jest duży. Na pewno znajdzie się w nim miejsce dla jeszcze jednej siostry.

Emily uśmiechnęła się nietaktownie, nazbyt szeroko, bo w słońcu błysnęła biel jej zębów. Prędko odwróciła głowę, chcąc ukryć radość za zwiewną zasłoną loków. Wzrok Callana podążył jednak za tym uśmiechem, w nadziei, że zdoła go jeszcze zobaczyć, lecz lady Finnigan pojawiła się niespodziewanie po jego prawicy, zasłaniając młodą damę.

— Na nas już czas, lordzie Riveroon — oświadczyła chłodno, żegnając się skinieniem głowy. — Miłego dnia.

— Wzajemnie, lady Finnigan. — Callan ukłonił się w siodle. Emily wyprzedziła przyzwoitkę, aby pożegnać się z młodym lordem. — To była dla mnie wielka przyjemność, panno West. Liczę, że spotkamy się wkrótce na balu u lady Lane.

— Nie inaczej, lordzie Riveroon. Do widzenia.

— Do widzenia. — Ukłonił się jeszcze raz i zawrócił konia ku wschodniej bramie James Parku, obiecując sobie, że ostatni raz oddaje się myślom o panu Riasie Lendzie.

* * *

Callan brał kąpiel, kiedy oznajmiono mu, że przybyli goście z Hanworth. Młody lord nie pamiętał, kiedy ostatnim razem ubierał się w takim pośpiechu.

— Pan Rias Lend i panna Joanna Lend są w bawialni wraz z lordem Dorianem Riveroonem oraz lady Victorią Riveroon — poinformował stary lokaj Charrington, kłaniając się przed Callanem u drzwi wspomnianego pokoju.

— Nie ma wicehrabiego? — zapytał drugi syn księcia, nerwowo wygładzając naprędce wybraną marynarkę.

— Niestety — odpowiedział krótko Charrington. — Życzy sobie pan, lordzie Riveroon, abym go zapowiedział?

— Nie. Chciałbym jednak przywitać się z gośćmi, nim pojawi się tutaj księżna. — Kathleen Riveroon darzyła wielką sympatią zmarłą już wicehrabinę Lauren Lend, ale nigdy nie podobała jej się poufałość, do jakiej doszło między jej drugim synem Callanem, a Riasem Lendem, młodszym bratem szóstego wicehrabiego Hanworth.

— Oczywiście. — Lokaj ukłonił się i bez słowa otworzył drzwi, wpuszczając Callana do środka. Młody człowiek niezauważony wszedł do bawialni i pozostałby takim, gdyby nie pies panny Joanny – Spencer, który od razu wyczuł jego perfumy. Rudy spaniel o wspaniałych, długich uszach, wychylił się zza sukni swojej pani i szczeknął na widok drugiego syna księcia.

Zebrani w bawialni od razu odwrócili głowy ku drzwiom;

— Callan! — Panna Lend zerwała się z miejsca i zapominając o wszelkich zasadach dobrego wychowania, wpadła w objęcia lorda Riveroona. Ten, objął młodą damę bez krępacji. Jak własną siostrę. — Bardzo się za tobą stęskniłam.

— I ja za tobą, droga Jo — przyznał, wypuszczając Joannę z objęć. — Pięknie wyglądasz. — Doskonale wiedział, że słowa te przyprawią ją o uśmiech. Nie wstydziła się go jednak, jak panna West i obdarzyła nim Callana w całej okazałości. Lord Riveroon musiał przyznać, że wydoroślała od ich ostatniego spotkania zeszłego lata, kiedy żegnali się na dworcu West Ealing, gdy panna Lend została zaproszona do Bordeaux, aby zadebiutować na Francuskich salonach. Nieco jeszcze urosła, choć wciąż sięgała Callanowi zaledwie do brody. Jej promienne, jasne włosy opadały już niemal do zgrabnej talii, trzeba bowiem wiedzieć, że Joanna wyjątkowo nie lubiła ich upinać, toteż wbrew ogólnie przyjętym zasadą, zwykła nosić je luźno. W szarych oczach tańczyły iskierki radości, a na policzkach rozkwitały pąki bladych rumieńców. Jednym słowem, Joanna Lend była nader uroczą osobą, uderzająco podobną do starszych braci, co czyniło ich, ją, Riasa Lenda oraz wicehrabiego Hanworth, dziećmi niebios przepełnionymi blaskiem i prezencją aniołów.

— Ty też, Callanie. — Szepnął Rias do ucha lorda Riveroona, nagle pojawiając się za jego plecami. Callan zastygł bez ruchu. Uczuł, że zaschło mu w ustach. Tembr głosu Riasa Lenda przyprawił go o ciarki. Ciepły oddech na szyi sprawił, że zadrżał. Nie widzieli się zaledwie kilka tygodni, a mimo to, Callan odczuwał ich rozłąkę równie silnie, jak tę roczną z Joanną.

Z trudem przełknął ślinę i odwrócił się do Riasa.

— I ciebie dobrze jest widzieć — odpowiedział, usilnie wbijając wzrok w podłogę. Chciał spojrzeć na Riasa. Chciał objąć go jak Joannę, ale wiedział, że jeśli to zrobi, konieczność stawania w konkury o pannę West, stanie się jeszcze boleśniejszą.

— Jeszcze mnie nie zobaczyłeś — roześmiał się Rias i poklepał przyjaciela po ramieniu. Callan powoli wypuścił powietrze. Nie mógł opierać się dalej. Podniósł oczy; widok pana Lenda, wart był każdego cierpienia.

Po wyraźnie wykrojonych ustach brata wicehrabiego, jak zawsze błąkał się ironiczny uśmiech. Szczupłą twarz otaczały złociste obłoki słonecznych loków, płynące dalej po łabędziej szyi i ramionach. Pod koronką jasnych, niemal białych rzęs, błyszczały szare oczy przepełnione pożądaniem. Ich jedno, przelotne spojrzenie, oblewało kobiety rumieńcami. Zaledwie słaby uśmiech malinowych ust, sprawiał, że kochały się w nim na zabój. Do nikogo innego, tytuł londyńskiego casanovy nie pasował tak bardzo, jak do pana Riasa, brata wicehrabiego Hanworth.

— Wszystko w porządku, Callanie? — zapytał lekko, niemal od niechcenia, jakby nie zdawał sobie sprawy ze swojego wdzięku.

— ...żenię się — wydukał Callan, nie mogąc zmusić się, do spuszczenia oczu. Nazbyt tęsknił za aparycją Riasa Lenda, by teraz tak prędko odwrócić od niej wzrok. Zrezygnować z jej czaru.

— Żenisz się? — Blask bijący od młodego pana zbladł. W jednej chwili. Mimo że postawa Riasa wciąż emanowała pewnością i dumą i chociaż Lend starał się ukryć prawdziwe uczucia, Callan znał go wystarczająco długo, by dostrzec je, za zasłoną obojętności.

— Żenisz się, Callanie? — podjęła lady Riveroon, podchodząc do młodszego brata. — Kiedy wychodziłeś dziś rano, nie wspominałeś o niczym nad konną przejażdżkę. Czy rozmawiałeś już z ojcem? Ustaliłeś datę zaręczyn?

— Och, nie, jeszcze nie, Victorio. — Callan zmusił się do słabego uśmiechu. Nie patrzył już na Riasa. Nie potrafił znieść widoku jego cierpienia. — Być może wybiorę się do niego dzisiaj, bowiem myślałem nad tym nieco i uważam, że ja i panna West pasujemy do siebie. Chciałbym oświadczyć się jej, jeszcze przed końcem sezonu.

— Callanie... — Dorian wyciągnął dłoń, poszukując brata w ciemności. Ten, zrazu podszedł do dziedzica.

— Jestem. — Drugi syn księcia, musnął palce następcy swoimi. Dorian ścisnął ich dłonie w mocnym uścisku;

— Callanie, pamiętam jak się urodziłeś i trzymałem cię za ręce, kiedy uczyłeś się chodzić — rzekł następca Lennox. — Jestem twoim starszym bratem i wiem kiedy kłamiesz, nawet, jeśli tego nie widzę. — Odwrócił głowę ku Callanowi i podniósł na niego ślepe oczy. — O co chodzi?

Młodszy brat gotowy był już odpowiedzieć, jednak zawahał się na moment i chwila ta wystarczyła, by stracił całą odwagę, potrzebną do wyznania swoich pragnień. Właściwie jednego. Jednego pragnienia o złotych włosach i oczach w odcieniu nadchodzącej burzy.

Pragnienie to, pochyliło się i wzięło na ręce psa panny Lend.

— Dlaczego Michael nie przyjechał z wami? — zapytał Callan, uciekając od szczerej rozmowy. Dorian nie protestował. Jedynie mocniej ścisnął dłoń brata, by ten wiedział, że zawsze ma w nim wsparcie. Niezależnie od wszystkich i wszystkiego.

— Ach, Ael zamartwia się o Annę — wyjaśniła Joanna, z przestrachem spoglądając na Riasa, chowającego twarz w sierści Spencera. Starszy brat nigdy nie przepadał za jej psem. Szczególnie nie po tym, jak spaniel zjadł jego ulubione buty. — Odkąd Anna jest przy nadziei, nie opuszcza jej na krok. Wszyscy mówią, że do narodzin już blisko i Michael martwi się, aby nic się nie stało. Powiedział, że zastanowi się jeszcze, czy przyjadą do Londynu w tym sezonie, szczególnie, że nasz dom w Mayfair jest jeszcze w remoncie. Próbowałam przekonać Aela, ale nie mam tyle siły sprawczej. Dorianie, może mógłbyś do niego napisać? — Podniosła oczy na dziedzica Lennox. — Proszę cię. Jesteś jego najlepszym przyjacielem. Kto go przekona, jeśli nie ty?

— Dobrze, Joanno — obiecał przyszły książę. — Jeszcze dzisiaj do niego napiszę.

— Dziękuję, wasza wysokość — zażartowała panna Lend, kłaniając się z niepotrzebną kurtuazją.

Dorian miał już poprosić młodą damę, aby nie nazywała go tytułem ojca, kiedy lokaj Charrington zapowiedział księżną Lennox. Dziedzic zacisnął oczy. Rozlany w nim ocean zjeżył się groźnie. Następcę przeszły ciarki.

Rias w pośpiechu odstawił psa na podłogę i ukłonił się przed księżną, w pół ukłonu łapiąc łokieć siostry.

— Wasza wysokość. — Pociągnął Joannę za sobą, zmuszając, aby ukłoniła się razem z nim.

— Witaj, Riasie — odpowiedziała Kathleen, skinając głową. — Joanno. — Zaszczyciła spojrzeniem młodą damę po czym ostentacyjnie rozejrzała się po bawialni. — Gdzie jest wasz brat? Spodziewaliśmy się was wszystkich wraz z wicehrabniną.

— Michael zdecydował się zostać się w Hanworth — wyjaśnił Rias. — Jeszcze rozważa przyjazd.

— Ze względu na Annę, jak mniemam. Jak czuje się wicehrabina?

— Dziękuję, bardzo dobrze. — Chociaż księżna stała tuż obok Callana, Rias ani raz na niego spojrzał. — Wyczekuje narodzin przyszłego wicehrabiego. Zresztą jak my wszyscy.

— A czy Michael wybrał już imię? — zapytał Dorian. Wicehrabia zastanawiał się nad imieniem dla syna od stycznia, odkąd pewną stała się ciąża Anny, a kiedy Riveroonowie wizytowali w Hanworth w okresie wielkanocnym, jego rozważania wciąż trwały.

— Nie. — Rozbawienie wkradło się na twarz panny Joanny, przyprawiając ją o uśmiech. — Jestem przekonana, że nie zdecyduje się do narodzin.

— Och, to całkiem możliwe — zgodził się z siostrą Rias. Okręcił na palach pukiel złocistych loków i zrzucił go na plecy. Callan obserwował każdy ruch jego zgrabnej dłoni. Sygnety i pierścienie zdobiące jej palce, błyszczały w słońcu.

— Jak minęła wam podróż? — spytał, licząc na choć jedno, przelotne spojrzenie Riasa. Pan Lend pozostał jednak obojętnym na jego osobę i nie kwapił się do odpowiedzi.

— Dziękujemy, bardzo przyjemnie — odpowiedziała za brata Joanna, zaskoczona milczeniem Riasa. Zwykle, nawet jej z trudem przychodziło dorównanie mu w rozmowie. — Ale muszę przyznać, że jestem już zmęczona i mam okropnie niewygodne buty.

— Pozwól więc ze mną na górę — poprosiła Victoria. — Twoje rzeczy zapewne rozpakowywane będą do wieczora. Tymczasem pożyczę ci co tylko będziesz chciała.

— Dziękuję, Vi. — Panna Lend dygnęła lekko przed jedyną córką księcia. — Wspominałaś coś o balu u lady Lane. Możemy iść na niego z wami, prawda?

— Nonsens — odrzekła lady Riveroon. — Nie możecie, a musicie. Prawda mamo?

— Och, w rzeczy samej — przytaknęła zrazu księżna. — I uważam, że Dorian winien iść z nami.

— Nie mogła mama ująć tego lepiej — zaaprobował Callan. Zwykle, ani on, ani Victoria nie zgadzali się z księżną, lecz w sprawach dotyczących niechęci dziedzica do wyjść, przytakiwali matce za każdym razem. — Dorianie, pójdziesz z nami prawda? Proszę cię, bracie.

Przyszły książę spuścił ślepe oczy. Fale oceanu wezbrały w niepokoju. Nie chciał iść. Nie czuł się na siłach.

— Dorianie, proszę. — Joanna złapała dziedzica za dłoń. — To będzie mój pierwszy bal w Londynie. Nie wyobrażam go sobie bez ciebie.

Nie potrafił odmówić. Nie Joannie. Ostatnim razem gdy ją widział, była jeszcze panienką o niewinnych oczach i głosie kanarka. Musiała się zmienić. Wiedział, że urosła. Że jej twarz nabrała kobiecych rysów. Kibić dorosłych kształtów. Zobaczył to oczyma Victorii, które opisały mu Joannę. Zgoda na ten bal, stanowiła więc przeprosiny, za otaczającą go ciemność. Za niemożność skomplementowania wdzięku Joanny Lend. Za taniec, do którego nigdy jej nie zaprosi.

— Dobrze — zgodził się wreszcie, doskonale zdając sobie z gniewu, w jaki wpadnie ocean. — Pójdę z wami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro