Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

3.

Rias Lend siedział wygodnie na parapecie okna pokoi sypialnych drugiego księcia Lennox zajęty uwiecznianiem rysów jego twarzy. Kolejne linie kreślone węglem układały się w miarowy oddech Callana. Oddawały urok łagodnego oblicza lorda Riveroona. Skrupulatnie znaczyły miejsca gwiezdnych piegów, odbijających się w idealnym porządku dla gwiazdozbioru panny.

Pan Lend z wolna przełożył kartę szkicownika, zastanawiając się nad definicją swoich uczuć. Czy gdyby obudził lorda Riveroona i zdołał ubrać w słowa wszystkie płonne nadzieje, jakie do niego żywił, wciąż pozostaliby przyjaciółmi. Bowiem Rias nie wiedział już, czy i Callan czuje to, co on? Czy pojmuje jego spojrzenia i gesty? Czy potrafiłby przyjąć jego miłość?

Rias westchnął cicho. Złożył węgiel i szkice i bezgłośnie zsunął się z parapetu. Przybliżył się do wielkiego łoża lorda Riveroona, skąpanego w promieniach porannego słońca. To, nie mogło sobie odmówić obdarowania swego ulubionego dziecka złotem. Włosy i rzęsy Riasa zabłysły w niebiańskim blasku. Falbaniasta koszula pobielała. Usta nabrały koloru. Oczy wyrazu.

— Callanie... — wyszeptał miękko w bezsilnej prośbie. — Callanie — niemal zawołał, w błaganiu o miłość. Najczystszą, najprawdziwszą miłość, której pragnienie zdawało się zbudzić drugiego syna księcia. Z wolna otworzył zaspane oczy. Przetarł policzek. A gdy wzrok zamglony snem padł na świetlistą postać stojącą przy oknie, Callan poderwał się przerażeniu. Uniósł dłoń do czoła, do świętego znaku krzyża pewien, że doznał objawienia. Nie był godzien, a mimo to Pan przyszedł do niego w postaci Anioła. Przeżegnał się, a Anioł ten, najwspanialszy z całego dzieła Stworzenia, uśmiechnął się do niego promiennie.

— ...czy... czy już... czas...? — Strach zawładnął obliczem Callana Riveroona. Jego oczy błądziły po niebiańskiej twarzy w oczekiwaniu na tę drogą mu odpowiedź. Brat przyszłego księcia bał się śmierci. Jak każdy człowiek. — ...na mnie...?

I wtedy stała się rzecz najsilniej niespodziewana ze Wszechrzeczy, bo potężny seraf zaniósł się czystym, anielskim śmiechem.

— Och, Callanie... — Roześmiane Niebosa w postaci anioła usiadły na łóżku młodego lorda. Ten znowu zamarł bez ruchu, oniemiały boską prezencją Posłańca, którego twarz i aparycja niezwykle podobne były rysom i obyciu Riasa Lenda.

— ...Rias...? — zapytał z niedowierzaniem przestrachu. — Czy... czy to ty?

— To ja — potwierdził dumnie Anioł Rias i ułożył dłoń na dłoni przyjaciela. Callan zakrztusił się powietrzem, gdy świetliste palce boskiej Istoty zetknęły się z jego bladą, ludzką skórą.

— Czy ty... czy ty nie żyjesz i przyszedłeś po mnie?

— Och, tak, mój książę. — Anioł nachylił się nad Callanem i pogładził go po twarzy. — Przyszedłem po ciebie — oznajmił ze śmiertelną powagą nader patetycznym tonem, ze wszelkich sił starając się nie wybuchnąć śmiechem. — Nadszedł już czas.

— ...ależ.... — W oczach Callana zabłysły łzy. — ... ale ja... ja nie jestem jeszcze gotów...

Przykro mi, mój książę, ale nadszedł już czas — powiedział tym razem po francusku, bo zawsze wyobrażał sobie anioły, jako istoty władające wszystkimi językami. — Podaj mi dłoń, a pomogę ci wstać. Musimy iść. W innym wypadku — zawiesił głos i groźnie spojrzał na Callana. — W innym wypadku, ojciec twój, Edward Riveroon zgani nas, za spóźnienie na śniadanie. Rias nie mógł się już powstrzymać. Roześmiał się głośno, padając na łóżko zdezorientowanego Callana. Słoneczne błogosławieństwo przestało już dosięgać jego twarzy, odbierając jej anielski blask. — Och, Callanie, czy ty naprawdę myślałeś, że po ciebie przyszedłem? — Otarł śmiech z kącików oczu. — Myślałeś... że umarłem i wróciłem po ciebie? — Roześmiał się jeszcze głośniej i przeturlał po kwiecistej pościeli.

Młody lord Riveroon zacisnął usta w wąską linię urazy i bez słowa wstał z łóżka.

— Nie chmurz się, proszę. — Pan Lend uśmiechnął się niewinnie. — Nie mogłem się powstrzymać. — Powiódł wzrokiem za przyjacielem, krzątającym się po sypialni. — Callanie, nie obrażaj się na mnie, bo nie zniosę ani jednego dnia dłużej, twojego milczenia. Callanie! — jęknął Rias.

— Nie jojcz — warknął lord Riveroon. — Bo jeszcze matka pomyśli, że znowu mamy małe koty na strychu. — Zdjął koszulę nocną, pozostając jedynie w spodniach. — I wyjdź stąd. Musze przebrać się na śniadanie.

— Och, doprawdy nie widzę takiej potrzeby — odpowiedział Rias, badając wzrokiem każdy cal torsu Callana Riveroona. Czasami wydawało mu się, że z ziemskiej gliny ulepił go nie Prometeusz, a Apollin, formując na swój idealny, boski kształt. — Nie sądzę, aby był jakiś powód, dla którego nie możesz się przebrać tutaj.

Callan obrzucił Riasa groźnym spojrzeniem i w milczeniu przeszedł za parawan, aby ubrać się na śniadanie.

* * *

Kiedy książę i księżna Lennox stanęli w drzwiach jadalni, ucichły wszelkie śmiechy i rozmowy. Młodzież wstała od stołu. Rias i Callan przestali szeptać, Joanna w pośpiechu poprawiła włosy, a Dorian spuścił ślepe oczy, nieśmiąc podnieść ich w prezencji ojca.

— Dzień dobry — przywitał się oficjalnie książę.

— Dzień dobry — odpowiedziano mu równo. Victoria i Joanna dygnęły lekko. Panowie skłonili głowy.

Ósmy książę Lennox Edward Riveroon asystował księżnej w drodze do przeznaczonego dla niej krzesła, po czym sam udał się na swoje miejsce na drugim końcu stołu. Jego kroki odbijały się od parkietu ciężkim echem chłodu.

Służący pośpieszył, aby przysunąć księciu krzesło. Kiedy pan domu usiadł, usiadła i księżna i jej dzieci i goście.

— Smacznego — życzył Edward Riveroon i rozpoczęło się ciche i dystyngowane śniadanie. Nikt się nie odzywał. Książę Lennox lubił bowiem ciszę.

Callan spojrzał przeciągle na Riasa, którego posadzono na przeciw niego. Nie żywił do pana Lenda żadnej urazy za poranny żart, a jedynie podjął chęć wyrażenia tęsknoty za śniadaniami jakie odbywały się w Hanworth, gdy świętej pamięci Charles Lend piastował tytuł wicehrabiego. Oczywiście, przy stole Lendów zachowywano zasady dobrego wychowania, lecz wicehrabia nigdy nie krzywił się na usta Joanny ubrudzone dżemem, nie karcił dłoni Michaela i Victorii splecionych pod stołem, ani nie negował żartów, jakimi Rias zwykł raczyć towarzystwo. W tamtym momencie Callan znowu chciałby być zaledwie paniczem, wraz z rodzeństwem zaproszonym do Hanworth na długie letnie miesiące. Spędzić ciepłe dni pod opieką rodziców Riasa, którzy w przeciwieństwie do księcia i księżnej, wychowywali swoje dzieci w atmosferze rodzinnego ciepła, miłości i akceptacji.

— Wielu dżentelmenów pytało o ciebie wczoraj, mój drogi — oznajmiła księżna, wreszcie przerywając bolesną ciszę.

— Doprawdy? — zdziwił się książę.

— Nie inaczej. — Kathleen Riveroon upiła łyk herbaty. Służąca zrazu dolała jej czaju do porcelanowej filiżanki. — Mam nadzieję, że wkrótce zechcesz pojawić się w towarzystwie.

Książę uśmiechnął się krzywo;

— Wybacz mi, moja droga, lecz muszę cię zawieść. Nie nastąpi to prędko. Wyjeżdżam na jakiś czas do Lennox.

— Czy coś się stało? — zapytała uprzejmie księżna.

— Och, nie, nie stało się nic, czym winnaś zaprzątać sobie głowę — zapewnił Edward Riveroon. — W czasie mojej absencji, Dorian przejmie obowiązki pana domu.

W pierwszej chwili dziedzic chciał zaprotestować. Lecz jeszcze nim otworzył usta, pojął, że brakuje mu odwagi, aby przeciwstawić się ojcu.

— Tymczasem ja wrócę najpóźniej za dwa miesiące — kontynuował książę. — Synu — tu spojrzał na dziedzica. Następca zadrżał pod ciężarem spojrzenia ojca. — Musimy porozmawiać. Przyjdź do mojego gabinetu po śniadaniu.

* * *

Dorian Riveroon przyszły książę Lennox z trudem przełknął ślinę i skręcił w korytarz prowadzący do gabinetu księcia. Wysokie fale oceanu rozwścieczone lękiem, próbowały pozbawić go równowagi i zgubić w ciemności. Ocean robił wszystko, by zapobiec wizytacji następcy u ojca, ale dziedzic nie mógł sobie pozwolić na uległość wobec jego starań. Miast tego, zdusił w sobie zawodzenie wiatru i stanął u drzwi gabinetu. Lokaj ukłonił się przed nim w wyrazie prawdziwego szacunku;

— Lordzie Riveroon.

Następca odpowiedział mu równie uprzejmym skinieniem głowy;

— Czy zapowiedzieć pana u księcia?

— Tak, proszę — potwierdził, niemal dławiąc się protestującym oceanem. Lokaj zapukał do drzwi i zapowiedział dziedzica. Stłumiony głos księcia zdawał się zgadzać na jego przybycie.

— Proszę, lordzie Riveroon. — Służący wskazał Dorianowi na otwarte drzwi gabinetu. — Może pan wejść.

— Dziękuję. — Zdołał się uśmiechnąć i wszedł do środka. Rzadko bywał w gabinecie księcia, szczególnie tym tutaj w Londynie, toteż jego drogę przez ciemność wytaczały rozmyte obrazy zachowane w pamięci. Dorian szedł więc powoli, z jedną dłonią wyciągniętą przed sobą. Jego palce poszukiwały lakierowanego oparcia krzesła, które zawsze stało przed ojcowskim biurkiem. Kiedy w końcu natrafiły na chłodne drewno, ojciec stojący przy oknie, odchrząknął znacząco, powstrzymując się od wyrażenia zniecierpliwienia.

Następca jakby przepraszająco spuścił głowę. Ten jeden, ledwo zauważalny gest ojca sprawił, że poczuł się jeszcze gorzej niż wcześniej.

— Siadaj — nakazał twardo książę. Dziedzic kurczył się wobec jego obecności. Ocean znowu podszedł mu do gardła. Zacisnął oczy. Odetchnął głęboko i z trudem usiadł na krześle. Ojciec zdawał jednak się nie zauważać zdenerwowania syna. Poprawił marynarkę, odwrócił się od okna i powoli przeszedł gabinet, by usiąść za biurkiem; — Wyprostuj się i słuchaj. — Rzucił okiem na następcę, po czym odwrócił wzrok od jedynego syna, od rozczarowania, za jakie go postrzegał i skupił całą uwagę na zbitym lustrze, stojącym w rogu gabinetu, którego tafla odbijała widok ogrodu rozpościerający się za oknem. Książę nigdy nie pozwolił go wymienić, tłumacząc się sentymentalnym przywiązaniem, jednak gdy Dorian nazywany był jeszcze paniczem i lubował się we wszelakich baśniach sądził, że zbite zwierciadło należało niegdyś do Królowej Śniegu. Rozprysło się upadając od silnego podmuchu wiatru i jego ostry okruch wpadł Edwardowi Riveroonowi do oka odbierając mu całą miłość i ciepło, jakie niegdyś miał dla swoich synów. — Jak już mówiłem, wyjeżdżam do Lennox — podjął poważnie, układając dłonie na podłokietnikach wytartego fotela. — O ile jeszcze pamiętasz, przy śniadaniu wspomniałem także, że na czas mojej absencji powierzam ci obowiązki pana domu.

— Tak, ojcze. — Dziedzic z trudem powstrzymywał głos przed drżeniem. Narastający strach nie dawał mu spokoju, toteż bardzo powoli przesunął ręce po kolanach, po czym dyskretnie złączył dłonie i począł skubać skórę przy paznokciach. Lecz i to, nie uspakajało szalejącego oceanu. Szum fal zagłuszał słowa ojca.

— Oprócz sprawowania pieczy nad rodziną, powierzam ci jeszcze jedno zadanie. — Książę przeczesał palcami czarne, już nieco posiwiałe wąsy. — Jeśli wszystko się uda, Victoria wyjdzie za Waltera jeszcze w tym sezonie, a Callan oświadczy się córce Westa. Lecz ty, jesteś moim pierwszym synem i winieneś wziąć ślub zanim przystąpi do niego twój młodszy brat, dlatego zapytuję cię Dorianie, jakie kroki podjąłeś dla znalezienia sobie żony. — Wyczekująco spojrzał na dziedzica. — Matka powiedziała mi, że nabrałeś wreszcie wystarczająco rozwagi, by pojawić się wczoraj u Lane'ów, jednak wydaje mi się, że to nie wystarczy, byś rychło uklęknął przed młodą damą, a czas ucieka.

Dorian gotował się już do odpowiedzi, ale książę nie pozwolił mu dość do słowa.

— Rozumiem, że odrzucenie panny Starling mogło być ci nie w smak, ale synu, nie jesteś damą, której serce mogłoby zostać złamane, dlatego też oczekuję, że przy okazji mojego powrotu przedstawisz mi swoją nową narzeczoną.

Dziedzic miał wrażenie, że za chwilę zemdleje;

— Ależ ojcze, ja... — Urwał, bo krew pociekła mu po palcach. Czym prędzej zsunął dłoń z kolan, by książę nie zauważył poplamionego mankietu. Rana była bolesna, ale przypomniała następcy, że znajduje się w gabinecie Edwarda Riveroona, a nie tonie w bezdennym oceanie. Ból pozwolił mu na głębszy oddech. — Ojcze, nie ożenię się.

— Co proszę?

— Nie ożenię się — powtórzył z trudem Dorian walcząc z łamiącym się głosem. — Nie jestem godzien pojąć żony. Nie wyobrażam sobie aby jakakolwiek młoda dama, została zmuszona do wyjścia za ślepego człowieka.

Książę głośno wypuścił powietrze;

— Żadna nie zostanie do tego zmuszona, bo oczarujesz ją swoim zachowaniem. — Jego złość była tak silna, że chociaż dziedzic nie mógł zobaczyć jej w pulsującej żyle na posiwiałej skroni ojca, uczuł jej złowrogie wibracje w powietrzu. Edward Riveroon wbił palce w podłokietniki fotela. Zmarszczył brwi. Zacisnął zęby. — A jeśli i tego nie jesteś w stanie zrobić, twój przyszły tytuł i majątek na pewno przyciągnie uwagę młodych kobiet. Przypominam ci, że straciłeś wzrok na swoje własne życzenie, więc nie chowaj się teraz za ślepotą, której sam jesteś sobie winien.

Dorian spuścił głowę. Słowa ojca uderzyły go do szpiku kości. To, co wydarzyło się wtedy w Hanworth było niefortunnym wypadkiem, jakiego następca nigdy nie pragnął.

— Nie będę dziedziczył tytułu ani majątku — odpowiedział twardo następca, albo raczej ocean, bo bez jego siły, Dorian nigdy nie zdobyłby się, na taki ton. — Callan przejmie księstwo i zaszczyty.

— To wykluczone — odrzekł od razu książę. — Już wystarczająco splamiłeś honor rodziny. Oddanie tytułu Callanowi wzbudziłoby kolejny skandal. Nie zgadzam się. Nawet nie waż się o tym myśleć. — Edward Riveroon wstał z fotela. — Albo, czasie mojej nieobecności znajdziesz sobie żonę i wreszcie dorośniesz do tytułu — groźnie wycelował w Doriana palcem — albo postąpię jak świętej pamięci wicehrabina Hanworth i sam znajdę ci narzeczoną. Wybór należy do ciebie. A teraz wyjdź stąd i pozwól mi w spokoju przygotować się do drogi.

Dorian kurczowo zaciskał pięści, próbując się nie popłakać.

— Oczywiście, ojcze. — Wstał z krzesła.

— Aha, jeśli jeszcze raz usłyszę, że opuszczasz fety, na któryś winieneś poznawać młode damy, sprzedam twojego konia.

— Nie! — jęknął błagalnie Dorian, a fale oceanu rozbłysły mu w oczach.

— W takim razie czekam na list z nazwiskami młodych dam, które zechcą poznać cię bliżej. — Spojrzał znacząco na syna po czym wyszedł zza biurka i opuścił gabinet pozostawiając Doriana Riveroona samego, w mroku jego własnego przerażenia.

* * *

Groźba ojca okazała się niezwykle skuteczną. Przyszły książę Lennox nie wyobrażał sobie rozstania z ukochanym koniem, dlatego mimo okropnego samopoczucia, siedział właśnie w powozie obok siostry, towarzysząc jej, Callanowi i rodzeństwu Lendów w podróży do krawcowej.

Kiedy Victoria zdołała wydusić z Doriana srogie słowa księcia, nikt nie śmiał się odezwać; Joanna obserwowała arystokratów spacerujących ulicami Londynu, Rias i Callan udawali, że na siebie nie patrzą, a lady Riveroon bezskutecznie próbowała powstrzymać brata przed utonięciem w bezkresie zabójczych wód. Dorian pamiętał jeszcze czasy, gdy żył z oceanem w zgodzie i chociaż było to niemal rok temu, teraz zdawało mu się być przeszłością tak odległą, jak narodziny Callana czy Riasa. Starsza siostra ściskała dłonie brata w swoich, szepcząc, że wszystko będzie dobrze. Ale to nie starczało, dla wyrwania dziedzica ze spienionych kłów wściekłych fal.

— Ojciec sprzeda mojego konia — powtórzył przyszły książę nie potrafiąc już potrzymać łez.

— Och, Dorianie, dlaczego mówisz tak okropne rzeczy? — Victoria uniosła dłoń do twarzy brata. Otarła rozpacz z jego policzków. Odgarnęła włosy ze ślepych oczu. Nigdy nie rozumiała przywiązania dziedzica do konia. Szczególnie nie po tym, jak z niego spadł. Jednak nie zamierzała dać tego po sobie poznać. Nie teraz. Nie kiedy Dorian ledwo łapał oddech.

— Bo nie znajdę sobie żony — odpowiedział ostrożnie, próbując pozbierać w całość resztki samego siebie. Ignorancja ojca rozbiła go tysiące odłamków. Oswobodził dłonie z dłoni siostry. Nie chciał dotykać Victorii, w obawie, że jeden z nich okaże się tym raniącym okruszkiem lustra, który utknie jej w oku i zamrozi serce. — Nie potrafię. Nie jestem godzien.

— Dorianie w zeszłym roku nie mogłeś opędzić się od młodych kobiet. — Rias wreszcie powziął się na odwagę do zabrania głosu. — Byłeś duszą towarzystwa. Żadna uroczystość nie była uważana za prawdziwie odbytą, jeśli się na niej nie pojawiłeś. Wiem, że teraz wiele się zmieniło, ale nie uwierzę, że tamtego ciebie już nie ma. On jest gdzieś w środku. Może ukryłeś go bardzo głęboko, lecz jestem przekonany, że zdołasz go odnaleźć. — Spojrzał na twarz przyszłego księcia, w poszukiwaniu choć resztki szarmanckiego i charyzmatycznego człowieka jakim niegdyś był. Następca odwrócił głowę. Chociaż nie widział, ujrzał wzrok Riasa. Młody pan się mylił. Tamten Dorian utonął w oceanie, przerażony ciemnością. — Jeśli nie sam, to z nami. Nie pozwolę, aby Victoria i Callan dłużej trapili się twoim okropnym samopoczuciem. Powiedz jedno słowo, a pomożemy ci znaleźć narzeczoną równie piękną co Vi — skłonił głową przed lady Riveroon — i rozważniejszą od Elizy.

— Dziękuję ci, Riasie — wydukał Dorian. Wysoka fala porannego sztormu złamała się tuż nad nim i ochlapała plecy przenikliwym dreszczem zimna. — Twoje słowa wiele dla mnie znaczą. Przyjaźń twoja, jeszcze więcej.

Pan Lend uśmiechnął się pod nosem;

— Pochlebiasz mi, Dorianie. Wiem jednak, że gdyby tylko był tutaj Ael, zdziałałby stokroć więcej niż ja. Powiedz mi proszę, czy nadeszła już odpowiedź z Hanworth?

— Jeszcze nie — mruknął posępnie następca. — Jednak wierzę, że wkrótce ją zobaczę.

— I ja mam taką nadzieję — wyznał Rias. — Naprawdę, wolałbym iść na śniadanie do markiza w towarzystwie wicehrabiego. Jemu, nie brak obycia mamy, potrzebnego do asysty Joannie.

— I tak radzisz sobie lepiej, niż się spodziewałam — rzuciła przekornie panna Lend, uśmiechając się lekko.

— Och, doprawdy wspaniale to słyszeć, Jo — nadąsał się Rias i na powrót zwrócił do Doriana; — Muszę przyznać, że gdybym został postawiony na twoim miejscu, udałbym przed ojcem zaloty do jakiejś damy jedynie na pokaz.

— Nie potrafiłbym tak, Riasie — wyznał dziedzic, a wraz z nadchodzącą falą, ocean przyniósł mu wspomnienie panny Elizy Starling, jego narzeczonej, córki admirała Starlinga, bliskiego przyjaciela ojca.

— Wiem, Dorianie i nadzwyczaj dobrze, to o tobie świadczy. Dlatego liczę, że na balu u lady Nelson pozwolisz mi kogoś sobie przedstawić.

— Kogo? — zapytała od razu Victoria.

— Pannę Rue Arden — odpowiedział dumnie Rias.

— Rue Arden? — zdziwiła się Joanna. — Tę, którą przedstawiłam ci na balu u lady Lane.

— Tak, dokładnie, Jo — przytaknął Rias. — Już dawno nikt nie zrobił na mnie takiego wrażenia jak ona — oznajmił dziedzicowi. — Ma bardzo nietypową urodę, a przy tym jest bardzo dystyngowana i pełna gracji. Wierzę, że to właśnie ją królowa zechce nazwać tegorocznym diamentem.

— Nietypową urodę? — Joanna spojrzała na brata z politowaniem. — Jest ruda jak marchewka, to tyle z jej nietypowości.

Rias skarcił siostrę wzrokiem;

— Och, oczywiście, nie zaprzeczę, że jest bardzo dobrze wychowana — dodała panna Lend, próbując zrekompensować się w oczach brata. — I na pewno się polubicie, Dorianie. Rue tak samo jak ty, bardzo ceni sobie uprzejmość i etykietę i te wszystkie głupie zasady.

— Jo! — upomniał siostrę Rias, na co ta złożyła ręce na piersiach i wróciła do oglądania widoków zza okna. — Teraz, kiedy urodę jej poznać możesz jedynie naszymi oczami, Dorianie, sądzę, że zwrócisz większą uwagę na głos tej młodej damy, a ten... — Rias niemal się rozmarzył. — ...jeszcze nigdy takiego nie słyszałem.

— Mam więc nadzieję, że dane nam będzie usłyszeć go u lady Nelson — wyznała Victoria. — Naprawdę ciekawi mnie, Riasie, kto zrobił na tobie tak wielkie wrażenie. Mało bowiem ludzi, jest w stanie doprowadzić cię do zachwytu.

— To prawda, Victorio — przytaknął nieskromnie młody pan, a spojrzenie jego przeniosło się na najmłodszego brata lady Riveroon. — Niewielu jest takich ludzi.

Callan skupiony na siostrze zdał się nie zauważać łakomego wzroku pana Lenda.

— A może udałoby nam się poznać pannę Arden już dzisiaj? — rzucił lekko młodszy z książęcych synów. — Jest piękny dzień. Wiele młodych dam na pewno spaceruje w James Parku. Może zechcielibyście udać się tam jeszcze przed obiadem? Winnyśmy zdążyć.

— Och, to wspaniały pomysł, Callanie — od razu zgodził się Rias. Powóz zaś zatrzymał się u drzwi zakładu krawieckiego pani Coldbeck. Młodzież wysiadła i udała się do środka. Ich przyjście zbudziło zaśniedziałe dzwonki znad futryny. Gdy tylko ich metaliczny śpiew ustał, Dorian usłyszał, że nie są sami. Sklep wypełniony był socjetą. W szczególności matkami i ich córkami na wydaniu, lecz zauważywszy przybycie dziedzica Lennox, właścicielka zakładu pozostawiła lady Wayland i jej pannę Lilian, na rzecz powitania przybyłych;

— Lordzie Riveroon. — Nisko ukłoniła się przed przyszłym księciem. — Zdaje się, że w tym sezonie nie widziałam pana jeszcze ani razu. Czy mogę zapytać, jak się pan czuje? — Tragiczny wypadek dziedzica miał miejsce w Hanworth, lecz po zaledwie tygodniu, mówił o nim cały Londyn. W arystokratycznym świecie plotki roznosiły z niezwykłą prędkością. — Czy jest jeszcze jakaś szansa...

— Nie — ukrócił twardo Dorian. — Nie ma.

— Rozumiem. — Pani Coldbeck dygnęła w wyrazie przeprosin. — Proszę mi wybaczyć, lordzie Riveroon. Lady Riveroon — ukłoniła się przed Victorią. — Czy lordowi Walterowi podobała się pani nowa suknia.

— Nie inaczej — potwierdziła młoda dama. — Co więcej, był nią zachwycony. Uznał, że wspaniale podkreśla kolor moich oczu.

— Och, więc i następną uszyjemy w odcieniach błękitu — obiecała krawcowa. Zza rodzeństwa Riveroonów wychylił się Rias;

— Witam, pani Coldbeck — skłonił się młody pan.

— Ach, pan Lend! — ucieszyła się szczerze, bowiem brat wicehrabiego i lord Callan byli jej ulubionymi klientami.

Rias podszedł do pani Coldbeck i ucałował w dłoń na powitanie, uśmiechając się przy tym szarmancko, jak to miał w zwyczaju w towarzystwie kobiet;

— Co pana do mnie sprowadza, panie Lend? W tak wyśmienitym towarzystwie.

— Przyszliśmy odebrać nasze zamówienie — oświadczył pan Lend, w fantastycznej pozie opierając się o kontuar. — Joanna wprost nie może doczekać się nowych sukien. Szczególnie tych dwóch porannych, bowiem zostaliśmy zaproszeni na śniadanie przez markiza Dovnera — dodał chyba nieco zbyt głośno, bo na krótki moment, oczy wszystkich matek zebranych w zakładzie krawiecki pani Coldbeck spoczęły na nim i Joannie. Uśmiechnął się niemal bezczelnie po czym na powrót zwrócił do właścicielki. — Oprócz odebrania naszego zamówienia, chcielibyśmy zakupić nowy strój wieczorowy dla lorda Doriana Riveroona, dziedzica Lennox, który zdecydował się znaleźć sobie żonę.

Następca miał ochotę spiorunować Riasa wzrokiem. Słowa pana Lenda skupiły na nim spojrzenia wszystkich klientów i klientek. Ocean wystawiony na pokaz burzył się wstydem i kipiał krępacją. Dorianowi zrobiło się słabo. Poczuł, jak miękną mu kolana, a dłonie tracą czucie.

— Pozwoli pan, lordzie Riveroon, że zdejmę z niego miarę i pomogę w doborze odpowiednich materiałów.

— ...oczywiście... — wydusił z trudem Dorian, zaciskając oczy, jakby miało mu to pomóc w odzyskaniu równowagi. Przez Riasa, cały następny miesiąc wszyscy będą mówić tylko i wyłącznie o nim. Na nadchodzącym balu u lady Nelson, nie zdoła opędzić się od młodych dam. I chociaż rok temu z uśmiechem witał się z pannami na wydaniu, teraz przerażała go wizja ich przymilnych uśmiechów i spojrzeń pełnych nadziei na zaproszenie do tańca.

— Proszę za mną. — Pani Coldbeck uśmiechnęła się z lekka i wskazała dziedzicowi drogę wgłąb sklepu. Przyszły książę podążył za jej zaproszeniem, prowadzony dłonią siostry, jak zawsze złożoną w zgięciu jego łokcia. Nie miał pojęcia, co by bez niej zrobił.

Victoria pomogła stanąć mu na okrągłym podwyższeniu. Dorian odrzucił głowę do tyłu, by pozbyć się długich włosów opadających na twarz i wtedy z otaczających luster spojrzało na niego trzech dziedziców Lennox.

Zaiste, trzech lustrzanych Dorianów Riveroonów podniosło na niego niebieskie oczy i ujrzało przyszłego księcia. Ujrzeli go, prawdziwego Doriana, bowiem z samego widoku ich oczu nie sposób było wyczytać, że są ślepe. Kiedyś takie nie były. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro