6. Give me something I can hold, give me something to believe in
Take my hand
Lead me to some peaceful land
That I cannot find
Inside my head
~ George Michael, "The Strangest Thing"
***
Castiel nie wrócił na noc do domu, przez co Dean zaczął się obwiniać o ich kłótnię i o to, że pozwolił mu odejść. Co jeśli popełnił błąd nie idąc za nim? Co jeśli ktoś mu coś zrobił? Co jeśli Castiel sam sobie coś zrobił? Jeździł po mieście, szukając Castiela, ale nigdzie nie mógł go znaleźć. Jeździł nawet po szpitalach i komisariatach policji – może był w szpitalu, albo go aresztowali? Ale tam też go nie znalazł. Gdy Castiel nie wrócił w niedzielę, Dean zaczął panikować i w poniedziałek rano, przed pójściem do pracy, zgłosił zaginięcie Castiela na policję. Policjant początkowo go wyśmiał, że zgłaszanie zaginięcia dorosłej osoby po kłótni jest śmieszne, szczególnie, że nie minęły nawet dwa dni, ale ostatecznie, po naciskach Deana, przyjął zgłoszenie.
Gdy tego samego dnia wieczorem Castiel wrócił do domu, Dean zamarł i patrzył się na przyjaciela tak, jakby zobaczył ducha. Idąc na policję pogodził się z myślą, że najpóźniej za kilka dni do drzwi zapukają policjanci i poinformują go, że Castiel został znaleziony martwy. Tymczasem Castiel żył i chodził normalnie, więc nikt go nie pobił, nikt go nie skrzywdził. Dean odetchnął z ulgą.
— Cas? — podniósł się z kanapy i spojrzał na przyjaciela, który zdjął swój trencz i zachowywał się jakby nic się nie stało. To zdenerwowało Deana, który po ostatnich dwóch dniach naprawdę miał dość zamartwiania się i paniki o to, że Castiel może leżeć martwy gdzieś na ulicy. — Zamierzasz mi powiedzieć gdzie, do jasnej cholery, byłeś?!
— U Micka — powiedział, jakby to nie było nic nadzwyczajnego.
Pewnie Castiel powiedziałby coś jeszcze, ale Dean w tym momencie nie był już w stanie nad sobą zapanować. On tu się zamartwiał, odchodził od zmysłów, prawie złamał sobie rękę w pracy, więc szef odesłał go dziś wcześniej, a Castiel tak po prostu spędził dwa dni u swojego byłego?! Podszedł do Castiela i łapiąc go za szyję, przycisnął przyjaciela do ściany. Był wściekły. Tak wściekły, że Castiel bał się, że Dean go udusi.
— Nie śpię dwie noce, zgłosiłem twoje zaginięcie na policję, a ty... — przerwał, bo Castiel go odepchnął.
— Wiem, policja była dziś u mnie w pracy — poinformował go. — Naprawdę nie jestem w nastroju, okej?
— Jasne — parsknął. Niczego już nie rozumiał. Castiel chciał wkurzyć Micka, a potem spał u niego przez dwie kolejne noce i nie mógł nawet zadzwonić, aby łaskawie poinformować swojego najlepszego przyjaciela, że żyje i nikt go nie zabił? Próbował go zrozumieć, ale nie potrafił. — Wolałeś spać u niego niż w domu?
— Tak, bo ty tu byłeś — odparł, odpychając go. Naprawdę nie był w nastroju na kłótnię z Deanem. Ostatnie trzy dni śmiało mógłby określić najgorszymi swojego życia. Wiedział, że jeśli puszczą mu nerwy, jeśli powie Deanowi to, czego się dowiedział, ten dzień będzie prawdopodobnie jeszcze gorszy od poprzednich i przez kolejne dni nie będzie lepiej.
— Serio, Cas?! Masz pojęcie przez co przechodziłem przez ostatnie dwa dni?! Myślałem, że cię zabili!
— Jestem na ciebie zły —powiedział stanowczo Castiel, starając się jednak nie krzyczeć. Wiedział, że jeśli i on zacznie krzyczeć, nic dobrego z tego nie wyniknie. — I naprawdę nie mam siły na rozmowę.
— Bo przyłożyłem twojemu byłemu?! Zasłużył!
— Nie, nie jestem zły o to — odparł, a Dean wyglądał na zdezorientowanego. Jeśli Castiel nie był zły o to, że pobił się z Mickiem to o co?
— To co takiego okropnego zrobiłem, co?
Castiel spojrzał na niego niedowierzająco. Czy Dean naprawdę nie był świadomy tego, jak traktował go przez ostatnie dwa lata?
— Nie pozwalasz mi samemu wychodzić z domu, chyba że rano do pracy — zaczął, próbując mu uświadomić to, co najbardziej irytowało go w zachowaniu przyjaciela. — Odbierasz mnie z pracy, aż dziwne, że dzisiaj cię tam nie było. Chodzimy do klubów, gdzie tylko ty możesz się bawić, a gdy widzisz, że z kimś rozmawiam, robisz te dziwne oczy. Gdy znikam na dwa dni po kłótni idziesz na policję i zgłaszasz moje zaginięcie, po czym zwalasz to wszystko na troskę, a chcesz wiedzieć co ja o tym myślę?
Dean skinął głową, bo chciał wiedzieć. Chciał wiedzieć czemu według Castiela postępuje źle, troszcząc się o niego i bojąc o to, że kiedyś straci go przez chorobę, na którą tacy jak Castiel umierali w męczarniach. Chciał wiedzieć, czemu według Castiela postąpił źle idąc na policję, gdy zaginął i nie dawał znaku życia. Czy obawa, że ktoś zabił go na ulicy naprawdę była czymś złym? Castiel powinien się przecież cieszyć, że przyjaciel się o niego martwi, a nie mieć o to pretensje.
— Próbujesz mnie zmienić, Dean. Wymazać to, kim jestem naprawdę. Zabierasz mnie do takich miejsc, bo liczysz, że dzięki temu polubię dziewczyny w ten sposób, co ty. Zabierasz mnie tam, bo nie potrafiłbyś widzieć jak tańczę z chłopakiem, jak się z kimś całuję...
— Cas... — powiedział, próbując mu przerwać, bo nie wierzył w to, co słyszał z ust przyjaciela. Czy Castiel naprawdę odbierał to w ten sposób?
— Nie potrafisz pogodzić się z tym, że twój jedyny przyjaciel, przyjaciel, który wielokrotnie widział cię nago mógł myśleć o tobie tak, jak ty myślisz o dziewczynach. I wiesz co? Myślałem tak o tobie, Dean. Kochałem cię. Cieszę się, że już mi to przeszło.
Dean stał kompletnie zdezorientowany, nie mając pojęcia, jak powinien zareagować. Castiel zrzucił na niego zbyt wiele naraz. Już oskarżenia o rzekomą homofobię ciężko było mu znieść, ale to, że Castiel był w nim kiedyś zakochany i nigdy mu tego nie powiedział było czymś, co zrzuciło na niego ogromne poczucie winy. Zdał sobie sprawę, że był czas, w którym ranił go, umawiając się z dziewczynami – że Castiel to widział, wiedział co z nimi robi i żałował, że to nigdy nie będzie on. Dean był jego najlepszym przyjacielem – powinien był coś zobaczyć. Ale nigdy nie zobaczył. Nawet w momencie, w którym usłyszał od Castiela, że ten jest homoseksualistą, nie pomyślał o tym, że mógłby czuć coś do niego.
— Na pewno ci przeszło? — spytał niepewnie. — Bo brzmisz...
— Częściowo przeszło — poprawił się, a Dean mógłby przysiąc, że widział łzy w jego oczach. —Nigdy nie przejdzie całkiem, tak jak to do Micka. Nie martw się, nie zamierzam cię zgwałcić, ani cię skrzywdzić. Właściwie to nie wiem na jak długo wróciłem.
— Cas... — zaczął, ale Castiel w tym momencie zamknął się w swoim pokoju. Dean próbował otworzyć drzwi, ale Castiel zamknął je na klucz. — Poważnie?! — krzyknął zrezygnowany. —Porozmawiajmy.
— Nie mamy o czym, Dean. Dobranoc.
— Zjedz chociaż obiad — poprosił, próbując w ten sposób wyciągnąć go z pokoju, aby jednak porozmawiali, tym razem spokojniej. Dean wiedział, że jeśli prędko nie porozmawiają, ich przyjaźń może być już skończona. A on naprawdę nie chciał, aby się skończyła.
— Nie jestem głodny.
Dean walnął pięścią w regał, nie mając pojęcia, że Castiel zamknął się u siebie, bo nie chciał, aby jego przyjaciel widział, że płacze i ten płacz wcale nie był spowodowany tym, że wyznał mu swoje skrywane lata temu uczucia, a czymś o wiele gorszym. Czymś, o czym nie był pewien czy kiedykolwiek odważy się powiedzieć Deanowi.
Castiel wiedział, że prawdopodobnie popełnia błąd, ale co więcej miał tego wieczoru do stracenia? Już zdążył pokłócić się ze wszystkimi, na których w jakikolwiek sposób mu zależało, a jakaś część jego podświadomości wręcz krzyczała, że powinien porozmawiać ze swoim byłym partnerem, jeśli ten faktycznie mógł chcieć mu przekazać coś ważnego.
Dogonił Micka i zatrzymał go, łapiąc za ramię. Mężczyzna wzdrygnął się na dotyk, ale szybko się uspokoił, orientując się kto to.
— Mick, przepraszam za dzisiaj, ja... — zaczął Castiel, ale Mick mu przerwał.
— Zmądrzałeś na tyle, żeby mnie wysłuchać? — spytał, bo to był jedyny powód, dla którego byłby w stanie z nim porozmawiać. Jedyny powód, dla którego mógłby nie tylko powiedzieć mu to, co chciał powiedzieć w klubie, ale też wyjaśnić mu wszystko, co zrobił wcześniej. Nie oczekiwał, że Castiel do niego wróci, ale liczył, że chociaż przestaną się zachowywać tak, jakby byli dla siebie kompletnie obcy.
— Chyba tak.
— Świetnie, ale nie tutaj — stwierdził, niepewnie rozglądając się dookoła. Mogliby porozmawiać tutaj, ale to było ryzykowne – gdyby ktoś ich usłyszał, mogłoby się to skończyć tragicznie. Podejrzewał też, że Castiel może na niego krzyczeć i miał do tego prawo, a mężczyzna naprawdę nie chciał zwracać na nich uwagi przypadkowych przechodniów. — Możemy iść do mnie?
Castiel spojrzał na niego niepewnie, bojąc się, że Mick spróbuje coś zrobić, że to pułapka.
— Jeśli...
— Nie tknę cię — zadeklarował, chcąc go uspokoić. — Chcę tylko porozmawiać.
Castiel przytaknął i niepewnie się zgodził.
Szli w ciszy. Zbyt blisko jak na przyjaciół, zbyt daleko jak na kochanków, którymi kiedyś byli. Pół godziny, które zajęło im dojście do domu Micka, ciągnęło się zdecydowanie dłużej. Puścił Castiela przodem, wpuszczając go do swojego mieszkania i nie miał pojęcia od czego zacząć.
— Napijesz się czegoś? — spytał, starając się nie pokazywać, że jest mu dziwnie z faktem, że Castiel znowu tu jest.
Mick nie był w tym odosobniony – Castiel też musiał przyznać, że dziwnie było wrócić do mieszkania, w którym spędził trzy lata swojego życia, przed którymi też tu przychodził. Jeszcze nieco ponad dwa lata temu to był jego dom. Dom, w którym faktycznie mógł być sobą, w przeciwieństwie do tego, co miał teraz z Deanem i dzisiaj w klubie brutalnie to zrozumiał. Dom, za którym czasem tęsknił, chociaż bał się tego przyznać, nawet samemu przed sobą.
— Nie, dziękuję — odparł, przygryzając wargę i niepewnie siadając na kanapie. Wróciły do niego wszystkie wspólne wspomnienia, które przeżyli tu we dwóch z Mickiem, a do tamtego feralnego wieczoru, większość była zdecydowanie dobra. Poczuł ukłucie w sercu. Jednocześnie chciał i nie chciał tu być.
Po chwili Mick podszedł do niego z jakimś zdjęciem i podał mu je. Castiel spojrzał na niego zdezorientowany, ale wziął je do ręki i przyjrzał mu się. Na zdjęciu było dwóch chłopaków, którzy się obejmowali – mieli może trochę ponad dwadzieścia lat. Jednym z nich był Mick – tego był pewien, bo jego poznał, nawet jeśli był dużo młodszy. Castiel nie wiedział, kim jest ten drugi chłopak. Był przystojny, prawie o głowę wyższy od Micka, miał krótkie, lekko kręcone włosy i rysy twarzy, które skojarzyły się Castielowi z Richardem Marxem, którego ostatnio teledysk widział w telewizji. Niestety więcej Castiel nie był w stanie wyczytać z czarno-białego zdjęcia. Nie wiedział jakie chłopak miał oczy, jaki miał kolor włosów, nie wiedział nawet kim tak właściwie był.
— To nasze pierwsze wspólne zdjęcie. Miał na imię Arthur — zaczął nieco niepewnie Mick. — Poznaliśmy się na studiach. Dwóch Brytyjczyków na studiach w Ameryce... Chyba to sprawiło, że trzymaliśmy się razem. — Castiel dostrzegł delikatny uśmiech na twarzy Micka i już wiedział – wiedział, kim dla niego był. — Był trochę podobny do ciebie. Nie z wyglądu, chociaż miał podobne włosy. Też był czasem zagubiony, nie wszystko rozumiał... — Castiel patrzył na Micka niepewnie, słysząc jak zmienia mu się głos – był coraz smutniejszy. Nagle mężczyzna wydał się być kruchy, a to było coś, do czego Castiel nie był przyzwyczajony. — Krył to za maską buntownika, aby nikt go nie zranił. Chyba dlatego przykuł moją uwagę. — Castiel przyjrzał się chłopakowi na zdjęciu. Może przesadzał, ale w jego oczach widział coś, co mu się nie spodobało, ale nie wiedział jeszcze co to. — Byłem najszczęśliwszym chłopakiem na świecie, gdy okazało się, że jest taki jak ja... jak my — poprawił się. — Spędziliśmy razem najlepsze dwadzieścia lat mojego życia, razem odkrywaliśmy jak to jest być gejem — Mick mówił już bardzo cicho, niemal niesłyszalnie. — Był moim pierwszym, ja jego pierwszym, niewiele wcześniej wiedzieliśmy, ale mieliśmy siebie. Krótko po studiach przeprowadziliśmy się tu z Brooklynu... — urwał, bo ciężko było mu o tym mówić, szczególnie teraz, gdy wiedział, jaki był naiwny kochając Arthura bezgranicznie.
— I co się stało? — spytał Castiel.
W oczach Micka pojawiły się łzy. Castiel przymknął oczy – Mick nie musiał niczego mówić, aby Castiel zrozumiał, że Arthur nie żyje, ale Mick i tak potwierdził jego przypuszczenia.
— Dwudziestego dziewiątego listopada siedemdziesiątego ósmego nie wrócił z pracy do domu — zaczął, a Castiel przełknął ciężko. — To było dwa dni po zamachu na Milka, nastroje były... — przerwał, aby znaleźć odpowiednie słowo — napięte. — Przygryzł wargę. — Martwiłem się o niego. Wyszedłem go szukać i... — przerwał i przykrył twarz dłonią, aby chociaż trochę się uspokoić. To było dziewięć lat temu, a wciąż ciężko było mu o tym mówić, szczególnie teraz. — Znalazłem go — kontynuował niepewnie — dwie przecznice od domu, przy klubie... — Przetarł twarz. Nie był pewien czy da radę o tym mówić, ale musiał – musiał powiedzieć to Castielowi, był mu to winien, bo bał się, że od ich rozstania Castiel nie był już sobą i bał się, że to przez niego. Nie chciał, aby ten chłopak uważał, że zrobił cokolwiek nie tak. Castiel był jedynym człowiekim, który nigdy go nie zranił, nie z własnego wyboru – zranił go, gdy odszedł i zranił go dzisiaj, gdy go uderzył, ale Mick wiedział, że na jedno i drugie sam sobie zasłużył. — Zabili go. Zabili go za to, kim był...
Castiel przyciągnął go do siebie i sam też zaczął płakać, obejmując go mocno, jakby już nigdy miał go nie puścić. Mick wtulił się w klatkę piersiową Castiela tak, jakby był jedyną osobą na całej planecie, na którą może liczyć, jedyną osobą, której może zaufać. I chyba faktycznie tak było, bo Mick wciąż ufał Castielowi i mimo tego, że od ich rozstania minęły dwa lata, wciąż darzył go uczuciem mocniejszym, niż by tego chciał. I to właśnie to uczucie sprawiło, że mówił mu to wszystko, bo to było podłoże tego, czemu zranił Castiela.
— Pojawiłeś się dwa lata później. Wiem, jak to brzmi, ale gdy tylko cię zobaczyłem wiedziałem, że odegrasz dużą rolę w moim życiu, ale byłeś moim studentem, a ja nie byłem pewien czy taki jesteś, czy się nie mylę. — Gdyby nie był wtulony w Castiela, pewnie by na niego spojrzał, ale teraz nie chciał się podnosić, bo bał się, że to ostatni raz, gdy Castiel go przytula. — Nie chciałem kłopotów, dlatego niczego nie robiłem — wyznał Mick, nie potrafiąc na niego spojrzeć – wtulał się w jego klatkę piersiową i starał się uspokoić. — Gdy zobaczyłem cię w Colossus, a potem płaczącego pod biurem rektora, zrozumiałem, że możemy pomóc sobie nawzajem. Ty potrzebowałeś pieniędzy, ja potrzebowałem kogoś, kto pomoże mi zapomnieć. Nie planowałem się w tobie zakochać, bo wiedziałem, że nie dam rady pokochać cię tak bardzo jak kochałem jego. Próbowałem, naprawdę próbowałem, ale za bardzo mi go przypominałeś, a ja nie mogłem tego znieść i jednocześnie nie chciałem cię tracić. Dlatego zacząłem cię zdradzać. Tak było łatwiej, mniej bolało. To nigdy nie była twoja wina, nigdy mnie nie zraniłeś. Tylko tak mogłem to odreagować...
— Czemu nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? — spytał Castiel, ze łzami w oczach. Cały czas był pewien, że Mick go zdradzał, bo mu nie wystarczał, bo nie był dobry, bo może był zbyt młody, bo może wcale go nie kochał... Doszukiwał się w tym wszystkich przeróżnych powodów, ale nigdy nie pomyślał o tym jak wielkie cierpienie mógłby ukrywać Mick. Nagle nie miał pretensji o to, że go zdradzał, a o to, że przez tyle lat milczał. Gdyby powiedział mu prawdę przed ich rozstaniem, mogliby wypracować kompromis, może wcale nie musiałby odchodzić. Może wspólnie poradziliby sobie z tym wszystkim. — Mógłbym się zmienić...
Mick pokręcił głową i podniósł głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Szybko przymknął swoje, bo widok łez w oczach Castiela bolał, wręcz rozrywając mu serce.
— To nie jest prawdziwa miłość, jeśli musisz się dla kogoś zmieniać. Nie mogłem cię o to prosić. Myślałem, że sam to zwalczę...
— O tym chciałeś dziś porozmawiać? — spytał niepewnie Castiel, bo szczerze wątpił, aby to było wszystko.
— Nie, ale chciałem, żebyś to wiedział. Nie zrobiłeś niczego złego, nigdy mnie nie zraniłeś, a ja... — nie potrafił dokończyć.
— Mick, po prostu to powiedz.
— Mam AIDS.
Castiel miał wrażenie, że zapomniał jak się oddycha. Cały świat mu się rozmył, zrobiło mu się słabo, miał wrażenie, że zasłabnie. Na moment stracił kontakt z rzeczywistością. Przypomniał sobie słowa Micka, które ten powiedział mu w klubie: "Jeśli kiedyś kogoś pokochasz, używaj prezerwatyw. Podobno wtedy nie przenosi się AIDS." – wtedy był wściekły, że Mick zasugerował mu to, że mógłby być chory, ale nagle zrozumiał, że miał co do tego pełne prawo i że to nie była głupia docinka, a ostrzeżenie. Ostrzeżenie, bo Mick czuł się winny.
— Od kiedy? — spytał, bo musiał to wiedzieć. Po prostu musiał. Wiedział, że Mick raczej nie mówiłby mu tego, gdyby nie musiał – nie obciążałby go tym, skoro ich drogi się rozeszły, a jedynym powodem, dla którego czułby, że musi mu powiedzieć było to, że mógł mu to dać.
— Nie wiem — zaczął niepewnie. — Lekarz stwierdził, że to Arthur mnie zaraził. Byłem głupi... — Przymknął oczy, próbując się nie rozpłakać, nie znowu – Castiel miał więcej powodów do płaczu niż on. — Zdradzał mnie. Powinienem był się domyślić po tym, gdzie go znalazłem... — W tym momencie łzy znowu zaczęły wypływać mu z oczu. — Mogłem cię zarazić — wyznał prawie niesłyszalnie, bo wiedział, że dlatego Castiel zadał to pytanie. — Przepraszam, gdybym wiedział... — przerwał, czując jak Castiel zabiera ręce, przestając go obejmować.
Mick z bólem serca patrzył jak Castiel próbuje się uspokoić, ale zamiast tego płakał coraz bardziej. Mick chciał go przytulić, ale nie wiedział czy powinien – to on mu to zrobił. Castiel po raz kolejny płakał przez niego. Poczucie winy Micka był tak ogromne, że zaczął płakać jeszcze mocniej.
Castiel przeżywał dwie tragedie.
Pierwszą było to, że mimo ostatnich dwóch lat, mimo zasad Deana, mimo wszystko, mógł mieć AIDS. Mógł się zakazić zanim powiedział Deanowi prawdę o sobie. Mógł być śmiertelnie chory i to go przerażało.
Drugą tragedią było to, że po wysłuchaniu historii Micka, wybaczył mu. Wybaczył mu i zrozumiał, że odejmując nienawiść, która przez ostatnie dwa lata przysłaniała mu pogląd, wciąż go kochał. Kochał Micka i świadomość, że ten umiera, była w tym momencie najgorszą rzeczą, jaką potrafił sobie wyobrazić.
— Ile ci zostało? — spytał cicho.
— Rok, może dwa...
— Chryste, Mick.
— Musisz się przebadać. Słyszysz mnie, Castiel? Obiecaj mi to.
Castiel przymknął oczy. Starał się myśleć trzeźwo i nie panikować. Mógł być śmiertelnie chory, ale to nie oznaczało, że już umierał. Zostało mu jeszcze trochę czasu. Musiał żyć dalej.
— Nie wiem gdzie — wyznał, bo faktycznie nie wiedział. Był tak pewien, że jest bezpieczny, że nie bardzo go to obchodziło.
— Zabiorę cię w poniedziałek, w przerwie na lunch. Dobrze?
Castiel przytaknął słabo. Nie był pewien czy chce znać swój wynik oficjalnie, bo tak właściwie był go prawie pewien. Wątpił, aby się nie zaraził – musiałby mieć ogromne szczęście, aby było inaczej.
— Zostanę u ciebie do tego czasu — zadeklarował. — I będę przy tobie do końca.
Castiel wiedział, że to duża deklaracja, ale czuł, że to jego obowiązek, aby być przy Micku i być jego oparciem. Mógłby być wściekły, że najprawdopodobniej go zaraził, ale nie potrafił. Nie po tym wszystkim co usłyszał. Nie, gdy wiedział, że Mick żałował.
— Jako kto? — spytał niepewnie Mick, z delikatną nadzieją w głosie.
— Jeszcze nie wiem.
Teraz Castiel był sam, bo uznali z Mickiem, że nie chcą na razie razem mieszkać – to byłby zbyt gwałtowny krok. Był sam, bo nie miał komu się zwierzyć. Próbował rozmawiać z Alfiem – poszedł do klubu po pracy, ale Alfie wezwał ochronę – tak jak obiecał. Z Deanem nie chciał rozmawiać, bo wiedział, że ten go nie zrozumie. Wiedział też, że gdyby powiedział Deanowi o tym, że może być chory na AIDS, atmosfera byłaby nie do zniesienia, a on już nie wiedział jak znosił to wszystko.
Czekanie na wynik było jak czekanie na ścięcie głowy, jak czekanie na skazanie. A jedyną osobą, która wiedziała o tym, przez co przechodził teraz Castiel, był Mick. Mick, z którym wciąż się kochali i chociaż przez minione kilkadziesiąt godzin żaden z nich nie powiedział "kocham cię", obaj wiedzieli, że drugi czuje to samo.
Castiel chciał wierzyć w to, że Mick go nie zaraził. Chciał wierzyć w to, że zanim Mick umrze, pojawi się lekarstwo, które go uratuje. To było jedyne, w co chciał teraz wierzyć i jedyne, o co mógł się szczerze modlić. I chyba tylko to mu zostało – wiara. Wiara w to, że wydarzył się cud, bo wiedział, że na dwa cudy nie ma co liczyć.
A/N
15.02.2021 (1)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro