Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Saturday night's alright

Don't give us none of your aggravation
We had it with your discipline
Saturday night's alright for fighting
Get a little action in

~ Elton John, „Saturday Night's Alright"
(autor: Bernie Taupin)
***

Po tym jednym wieczorze Castiel wiedział jedno: nie pozwoli Deanowi cierpieć tylko przez to, że jest jego przyjacielem. Dlatego powiedział mu, że sam może wstrzymywać się z seksem, jeśli Dean tego od niego oczekuje, ale nie będzie wymagał tego samego od niego. Musiał go uwolnić, bo inaczej poczucie winy w końcu by go przerosło. 

Dean jednak nie wrócił do starych zwyczajów i Castiel był prawie pewien, że wynikało to z zaręczyn Sama i Jessici. Odkąd przyjechali do nich, aby to ogłosić, Dean był nieco inny i zachowywał się w stosunku do Castiela bardziej zaborczo – wcześniej przyprowadzał kogoś do domu, może rzadko, ale przyprowadzał, a od zaręczyn tej dwójki nie robił tego wcale. W klubie często podrywał dziewczyny, ale rzadko z którą robił cokolwiek więcej. Castiel nie wierzył, że Dean tak bardzo się zmienił – według niego to była taktyka. Przez takie zachowanie wychodził na ciężko dostępnego, przez co oblegało go więcej dziewczyn. Oficjalnie twierdził, że to dlatego, że chce spędzać więcej czasu z Castielem, ale Castielowi ciężko było w to uwierzyć – mieszkali razem, spędzali razem cały wolny czas, a on naprawdę nie chciał czuć się tak, jakby byli z Deanem w jakimś chorym rodzaju związku. Dlatego w końcu Dean odpuścił i postanowił, że będzie dawał Castielowi godzinę wolnego w trakcie ich cosobotnich wyjść – Dean wtedy podrywał którąś z dziewczyn, a potem wychodził z nią z klubu, zazwyczaj do swojego samochodu, który parkował przed klubem.

Castiel zaczął myśleć, że może AIDS faktycznie było karą od Boga dla takich jak on. Teraz było inaczej, ale wiedział, że przed ich celibatem Dean przyprowadzał do domu średnio dwie dziewczyny tygodniowo. Kolejne dwie, czasem trzy przelatywał podczas imprez im klubach. Mógł uprawiać tyle seksu, ile chciał, a jego jedynym zmartwieniem mogło być to, że kiedyś jakaś dziewczyna przyjdzie do niego z dzieckiem, twierdząc, że jest jego. Castiel nie musiał obawiać się tego, że kogoś zapłodni, ale obawiał się za to, że przez seks zarazi się chorobą, która doprowadzi do jego przedwczesnej śmierci. Zdawał sobie sprawę z ryzyka i dlatego nie był skłonny do tego, aby zaryzykować, ale Dean uznał, że potrzebuje pewności, że Castiel się nie złamie, więc postanowił, że podczas ich wspólnych sobotnich wypadów będą unikać klubów, które deklarowały się jako otwarte dla osób homoseksualnych. Castiel czasem naprawdę miał dość tej jego kontroli, bo to było jego życie i jego zdrowie, a nie Deana – Dean wcale nie musiał się mieszać. Castielowi nie brakowało seksu aż tak jak sądził, że może brakować, ale brakowało mu przede wszystkim flirtowania. Z czasem Castiel znalazł rozwiązanie tego problemu i przestał narzekać – gdy Dean znikał na godzinę, aby poderwać jakąś dziewczynę i zniknąć z nią w wiadomym celu, on zostawał przy barze i rozmawiał z barmanem. 

Było w nim coś, co sprawiało, że Castiel lubił te momenty, gdy Dean znikał.

Nie wiedział o nim dużo. Wiedział, że miał na imię Alfie, nie był przyjezdny – urodził się i wychował w San Francisco, był na studiach artystycznych i wydawał się być miłym chłopakiem. Był przystojny, mial delikatne rysy twarzy, przez co wyglądał młodziej niż na swój wiek, miał niebieskie oczy i włosy w kolorze blond, które trochę przypominały te Deana.

— Dasz to co zwykle? — poprosił Castiel, siadając przy barze. Alfie skinął głową i zajął się przygotowywaniem drinka.

— Twój przyjaciel bawi się w najlepsze, a co z tobą? — spytał Alfie. Castiel zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, więc Alfie kontynuował. — Widuję cię tu z nim co sobotę. Tańczysz z dziewczynami jak on, ale po tańcu się z nimi żegnasz. Mało kto tak robi. 

Castiel przygryzł wargę i zastanawiał się, co odpowiedzieć, aby nie wyjść ani na homoseksualistę, którym był, ani na dziwaka, którym z kolei raczej nie był.

— Może po prostu dziewczyny mnie nie chcą? — zasugerował, uśmiechając się przy tym, bo zrozumiał, że zabrzmiało to trochę jak żart i chyba nie tylko on tak twierdził, bo Alfie też się uśmiechnął.

— Jestem pewien, że nie chodzi o to, bo jesteś przystojniejszy od twojego przyjaciela — stwierdził, ale nieco niepewnie, jakby szybko powstydził się tych słów. — I pewnie bogatszy sądząc po twoich rachunkach i napiwkach.

— To twoja opinia?

Alfie uśmiechnął się łagodnie.

— Raczej klientek. Dziewczyny się na ciebie skarżą. Wypytują o ciebie, bo widzą, że ze mną rozmawiasz. "Hej, Alfie, kim jest ten przystojny brunet w trenczu?", "Hej, Alfie, umówisz mnie z nim?". 

— I co im mówisz? — spytał zainteresowany.

— Niewiele. To co mi mówisz o swoim życiu prywatnym zostaje między nami, a nie chcę, żebyś przeze mnie miał zlot fanek pod pracą — odparł, dorzucając drugi plasterek cytryny i podsuwając Castielowi szklankę z drinkiem. Castiel uśmiechnął się na to – przy ich drugiej rozmowie, gdy był trochę podpity, zażartował, że dawanie jednego plasterka cytryny do drinków to zbrodnia, bo cytryna jest samotna i od tamtego czasu Alfie zawsze dawał mu dwa plasterki. Castiel uważał to za naprawdę słodkie. — Chociaż większość i tak ucieka jak słyszy twoje imię.

Castiel zaśmiał się cicho. Jeśli miał być szczery, nie dziwił się – za czasów szkolnych i studiów, część rówieśników nazywała go Cassidy, uważając, że to normalniejsze imię i bardziej do niego pasuje.

— Nadal nie wiem skąd rodzice wzięli pomysł na to imię. Jest dziwne — westchnął.

— I oryginalne. Mi się podoba. No i zawsze możemy założyć klub dzieci rodziców z dziwnymi upodobaniami do imion.

Castiel zmarszczył brwi, bo nie rozumiał, czemu Alfie miał problem do swojego imienia. Przecież to imię było słodkie. Mógłby mieć pretensje, gdyby nazwali go Alf, tak jak tego kosmitę przypominającego mrówkojada, bo mimo tego, że Alfie był już dorosły w momencie, gdy zaczęli emisję serialu, ludzie mogliby z tego żartować – serial był krajowym hitem od zeszłego roku i chyba nie było osoby, która by o nim nie słyszała. Ale nazwali go Alfie, nie Alf.

— Czemu? Alfie to normalne imię.

— Alfie mam na drugie — wyznał, a Castiel był tym faktem bardzo zaskoczony. Rozmawiali co tydzień od ponad dwóch lat, a Alfie nigdy wcześniej o tym nie wspominał. — Ale używam Alfie, bo jest normalniejsze i bardziej je lubię.

— Zaciekawiłeś mnie — przyznał Castiel, bo faktycznie Alfie zaskoczył go tym wyznaniem. Nie potrafił dopasować go do innego imienia. — Jak brzmi pierwsze?

— Samandriel — wyznał z niepewnym uśmiechem.

Gdyby Castiel pił, pewnie w tym momencie wyplułby zawartość drinka z ust. Nie chciał się śmiać, ale naprawdę nie dziwił się Alfiemu, że nie używa tego imienia.

— Nagle Castiel nie wydaje się takie złe — stwierdził, a Alfie, rumieniąc się lekko przytaknął.

— Castiel jest ładne, oryginalne. Samandriel kojarzy mi się z jakimś legendarnym wojownikiem, a to na pewno do mnie nie pasuje.

Castiel zmarszczył brwi. Akurat tu by się kłócił – Alfie był uroczy, ale widział, że był też silny.

— Czemu? Musisz być silny mając taką pracę. Miesiąc temu zatrzymałeś bójkę.

— Jak dla mnie tamci faceci mogli się pozabijać, ratowałem Jacka Daniel'sa.

Castiel uśmiechnął się szerzej. Żałował, że Alfie najpewniej nie jest taki jak on, bo chętnie by go gdzieś zaprosił. Gdyby wszedł z kimś w trwały związek Dean chyba nie mógłby mieć pretensji, prawda? Wiedział, że bycie miłym w stosunku do klientów to jego praca, ale lubił ich rozmowy, żarty (czasem bez słów, a samymi gestami i mimiką) i miał wrażenie, że do niego Alfie uśmiecha się trochę inaczej niż do całej reszty. Naprawdę chciał wierzyć, że go lubi, nawet jeśli lubił go jedynie jako kolegę.

— Rozumiem, że ratowałeś go dla mnie?

— Dla nikogo innego bym się tak nie poświecił — stwierdził, puszczając mu oczko.

Castiel uwielbiał to ich niewinne flirtowanie. Alfie chyba też, bo uśmiechał się wtedy jakby weselej. Wiedział, że Alfie traktuje to w ramach żartowania, ale dla Castiela była to minimalna cząstka tego, co mógłby mieć, gdyby nie AIDS. Może nie uprawniałby seksu z obcymi tak często jak Dean, ale na pewno by mu się to zdarzało. Obecnie nawet nie do końca czuł się jakby był gejem – ostatni raz był w klubie dla homoseksualistów w dniu swojego awansu, więc zostawało mu flirtowanie z barmanem, który najpewniej był hetero – gdyby nie był, raczej pracowałby w innym miejscu, bo klubów deklarujących się za otwarte było w San Francisco coraz więcej.

— Wybacz, muszę wracać do pracy — powiedział Alfie, widząc podchodzącą do baru parę, którą szybko zaczął obsługiwać.

Castiel zerkał na Alfiego, starając się przy tym nie uśmiechać. Nie wiedział czy zachowałby się inaczej, gdyby nie ta głupia zasada celibatu Deana. Może wtedy faktycznie starałby się go podrywać? Może by zaryzykował? Może doszukiwałby się u Alfiego jakiś sygnałów świadczących o zainteresowaniu? Aktualnie Castiel tak bardzo nie dopuszczał do siebie faktu, że Alfie mógłby być innej orientacji niż heteroseksualnej, że nie dostrzegał jego sygnałów.

— Jeszcze raz to samo — poprosił Castiel, gdy Alfie obsłużył już resztę.

— I dla mnie to co dla tego przystojniaka  — powiedział Mick, który w tym momencie dosiadł się do Castiela.

Castiel spojrzał na swojego byłego partnera tak, jakby zobaczył ducha. Gdyby to był bar dla homoseksualistów jak Colossus czy Stud, albo gdyby to był Cat Club, gdzie chodzili ludzie wszystkich orientacji, nie dziwiłby się, że przypadkiem spotkał się z Mickiem. Ale to nie był taki klub.

— Co tu robisz? — spytał ostro.

— Śledziłem cię. Muszę z tobą porozmawiać.

— Jeśli to sprawa służbowa...

Alfie znał Micka z innych miejsc, więc obecność mężczyzny w tym konkretnym lokalu bardzo go zaskoczyła. To, że podszedł do Castiela, który widocznie go znał też go zaskoczyło, ale gdy usłyszał, że ta dwójka razem pracuje, już wiedział skąd się znają. Odszedł nieco na bok, aby dać im przestrzeń do rozmowy – mógł rozmawiać z klientami, lubił to robić, ale nie zamierzał podsłuchiwać ich prywatnych rozmów.

— Nie chodzi o pracę — powiedział Mick, a Castiel parsknął cicho.

— Więc nie mamy o czym rozmawiać.

— Wybacz, ale to ważne.

— Wybacz, ale nasze kontakty miały być już tylko służbowe, więc mam gdzieś twoje "ważne".

— Castiel... — powiedział prawie błagalnie, ale Castiel mu przerwał.

— Weź drinka i idź sobie.

— Dobrze, ale obiecaj mi coś — poprosił, kładąc swoją dłoń na jego.

— Niby co?

Mick nachylił mu się do ucha, jakby chciał mieć pewność, że nikt inny tego nie usłyszy.

— Jeśli kiedyś kogoś pokochasz, używaj prezerwatyw. Podobno wtedy nie przenosi się AIDS*.

Castiel nie wytrzymał i wymierzył Mickowi prawego sierpowego, wywracając go na podłogę. Jak mógł mu sugerować coś takiego? Czy on mu właśnie zasugerował, że jest chory? To było coś, co sprawiło, że nienawiść, którą Castiel darzył Micka w końcu wydostała się z jego umysłu, przejmując nad nim kontrolę – Mick od początku wiedział, że Castiel boi się tego wirusa i że to był jeden z powodów, dla których wszedł w ten układ. Dzięki Deanowi Castiel dał radę zachować swoje rozsądne podejście do sprawy. Nawet jeśli początkowo uważał, że Dean przesadza, teraz uważał jego pomysł z celibatem za coś dobrego, co być może ocaliło mu życie.

— Nie jestem taki jak ty, Mick — powiedział ostro. 

Powiedział prawdę – nie był jak on, bo nie sypiał z kim popadnie. Przed Mickiem miał ledwie dwóch partnerów i obaj twierdzili, że byli prawiczkami. Po Micku miał jednego partnera – tamtego wieczoru, gdy dostał awans, ale poprzestali na seksie oralnym, który był rzekomo bezpieczny. 

Castiel chciał się na niego rzucić i pewnie by to zrobił, gdyby nie to, że Alfie złapał go za rękę, spojrzał mu w oczy i wręcz błagająco pokręcił głową, żeby Castiel tego nie robił. To przerażenie w jego oczach sprawiło, że Castiel się uspokoił. Szybciej niż sądził, że kiedykolwiek mógłby się uspokoić i wtedy to do niego dotarło – nie uspokoił się, bo ktoś go uspokoił, a uspokoił się, bo naprawdę lubił Alfiego. Zakochał się w człowieku, który nigdy nie da mu tego, czego Castiel by chciał. To nie był pierwszy raz – wcześniej w ten sam sposób zakochał się w Deanie, ale ten raz zabolał bardziej i nie wiedział czemu.

— Przepraszam — powiedział cicho, a Mick w tym czasie zdążył się podnieść.

Alfie odetchnął z ulgą, że Mickowi wyraźnie nic nie jest. Nie wiedział czy zamówienie wciąż aktualne, ale podsunął im drinki i po chwili położył też woreczek z kostkami lodu, pokazując Mickowi, żeby przyłożył go sobie do twarzy. Mick podziękował mu skinieniem głowy.

— Udajesz kogoś, kim nie jesteś — stwierdził Mick, prawie szeptem, przez co Castiel ledwie go usłyszał.

— Nic o mnie nie wiesz — odpowiedział cicho.

— Wiem, że nie należysz do tego miejsca.

Castiel parsknął. Wypił drinka na raz i ruszył na parkiet. Nie miał pojęcia co zamierza zrobić, ale chciał po prostu pokazać Mickowi, że nie jest już częścią jego życia. Zaprosił do tańca dziewczynę – bardzo ładną dziewczynę, która wyglądała na łatwą. Zerkał na Micka, który patrzył się na niego zdezorientowany. Chciał, żeby cierpiał po tym, co mu zrobił, dlatego zadbał o to, aby Mick widział jak się z nią całuje i jak z nią wychodzi. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że zachowując się w ten sposób złamał serce nie tylko Mickowi, ale i komuś jeszcze.

Po chwili przy Castielu pojawił się Dean, który kompletnie nie rozumiał co się dzieje i czemu jego przyjaciel poderwał dziewczynę, skoro rzekomo dziewczyny go nie interesowały.

— Przepraszam, muszę porwać przyjaciela — powiedział, zwracając się do dziewczyny i odciągnął Castiela na bok, pod ścianę przy wyjściu. Spojrzał na niego poważnie. — Nagle ci się upodobania zmieniły?

— Mick tu jest, chciałem go wkurzyć.

Dean momentalnie spoważniał. Nie było na świecie człowieka, którego chciałby pobić bardziej niż Micka Daviesa. Nigdy wcześniej nie dostał takiej szansy, a teraz spadła mu ona z nieba. Może nie powinien wszczynać bójki w klubie, do którego lubił przychodzić, ale ten koleś sam się prosił. 

Dean miał nieco wypaczony kodeks moralny, ale rzeczą, której najbardziej nie tolerował było wykorzystywanie jego przyjaciół, a że Castiel był jego jedynym przyjaciel, oznaczało to tyle, że nie tolerował wykorzystywania Castiela.

— Który to?

Castiel wskazał głową w stronę baru.

— Ten przy barze z okładem na twarzy. 

Nim zdążył cokolwiek powiedzieć, Dean rzucił się biegiem w stronę baru. Castiel naprawdę nie miał siły by za nim pobiec. Postanowił, że tu poczeka i zainterweniuje tylko wtedy, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Mick zaklął pod nosem, widząc chłopaka, którego często widywał ostatnio przy Castielu. Nie wiedział o nim dużo – wiedział tylko tyle, że razem mieszkają. Reszty jedynie się domyślał.

— Nie szukam kłopotów — powiedział obronnie Mick. — Nie musisz bronić Castiela, nie skrzywdzę go.

Dean zaśmiał się pod nosem, bo panika w oczach mężczyzny go rozbawiła.

— Wiesz kim jestem?

— Nigdy nie śledziłeś tych, których kochasz?

— Jesteś większym dziwakiem niż mówił.

Mick westchnął, wyjął portfel, dał Alfiemu pieniądze, opłacając rachunek i wstał. Przyszedł tu za Castielem, bo chciał z nim porozmawiać. Jeśli Castiel nie chciał z nim rozmawiać i nasłał na niego kogoś, kogo Mick uważał za jego nowego partnera, nie widział sensu, aby wciąż tu być.

— Pójdę już — zadeklarował.

— Ta, po moim trupie — stwierdził Dean, zatrzymując go za ramię.

Mick zaśmiał się cicho. Wiedział, że jeśli ma pozbyć się tego chłopaka bez wszczynania bójki, musi wyjść w tym momencie.

— Nie jesteś w moim typie, dzieciaku. Pamiętaj, że próbowałem ostrzec Castiela — powiedział i próbował iść dalej, ale znowu został zatrzymany.

— Przed czym? — spytał Dean.

Mick wywrócił oczami. 

— Nie twój interes.

— A właśnie, że mój.

— Jak już przestaniesz traktować Castiela jak swoją własność, a on zmądrzeje, to powiedz mu, żeby do mnie przyszedł.

Dean parsknął.

— On nigdy do ciebie nie wróci, rozumiesz? 

— Wiem, bo woli niedojrzałego idiotę, który nosi twoje imię, którego nie znam — powiedział, starając się brzmieć przy tym na opanowanego. — Nie oczekuję, że wróci, nie o to mi chodzi. A teraz mnie puść.

Dean był jednocześnie wściekły i rozbawiony, ale jednak górę wzięło jego rozbawienie.

— Myślisz, że ja i Cas...

— A co? Zamierzasz mi powiedzieć, że nie? Mieszkasz z nim...

— Mieszkam z nim, więc musimy się pieprzyć? Daj spokój, koleś — powiedział błagalnie, bo wizja siebie w łóżku z Castielem sprawiła, że miał ochotę zwrócić obiad. Lubił Castiela, kochał go, ale nie w ten sposób. — Castiel to mój przyjaciel. Znamy się jeszcze ze szkoły. Wylądowaliśmy w jednym mieście. Tak, mieszkamy razem, bo żaden z nas nikogo nie ma. Co za problem?

Mick był zagubiony. Bardzo zagubiony. Jeśli ten chłopak był dla Castiela tylko przyjacielem to czemu Castiel nie spotykał się z innymi? Czemu nie chodził już do klubów, w których Mick widywał go zanim byli razem? Czemu wszędzie chodził z tym chłopakiem? Ostatnio nawet odprowadzał go do pracy i z niej odbierał. Gdy zobaczył, że wchodzą tutaj, był pewien, że chodzi o to, aby się zabawili i nawzajem nie zdradzili. Może powinien przestać postrzegać ludzi kręcących się przy Castielu jako jego potencjalnych partnerów?

— I dlatego zabierasz go w takie miejsca jak to? Tu nie chodzi o to, że boisz się, że cię zdradzi?

— Boże, człowieku, co z tobą nie tak? — spytał zirytowany Dean. — Zabieram go tu, bo on nie uprawia już seksu, a ja korzystam z życia.

— Czyli go więzisz — podsumował Mick. 

— Koleś, powstrzymuję się odkąd do ciebie podszedłem, ale zaraz naprawdę ci przywalę — ostrzegł.

— Czemu nie uprawia seksu? — spytał, bo nie rozumiał. Castiel był dobry. Lubił seks. Czemu młody przystojny homoseksualista w dzisiejszych czasach, w San Francisco, miałby żyć w celibacie z własnej woli? Nie potrafił tego pojąć.

— Słyszałeś o AIDS czy jesteś na to zbyt głupi skoro pieprzysz się z każdym, kto gustuje w chłopakach, co?

Mick spojrzał na Deana poważniej.

— Castiel żyje w celibacie, bo nie chce się zarazić?

— To coś dziwnego? 

Dean starał się nie panikować, widząc minę Micka, ale nie było to łatwe. Kiedy mówisz o śmiertelnej chorobie i widzisz w oczach rozmówcy poczucie winy, ciężko jest się nie przestraszyć.

— Powiedziałem mu to, ale nie wiem czy słuchał — zaczął Mick. — Są badania. Prezerwatywy mogą uratować przed zakażeniem. Wystarczy, że będzie je zakładał...

— Koleś, co ty pieprzysz? Skąd to niby wiesz?

— Od lekarza. Jest młody, przystojny. Niech korzysta. Pozwól mu na to. Zabraniając mu tego, a samemu korzystając z życia wychodzić na dupka i hipokrytę.

Dean pokręcił głową, bo mu nie ufał. Postanowił sobie, że zadzwoni do Jo i ją o to zapyta – jeśli ona to potwierdzi, wtedy porozmawia o tym z Castielem, ale wcześniej nie miał zamiaru ryzykować.

— Akurat ty nie masz prawa mnie pouczać. Złamałeś mu serce.

Mick przygryzł wargę.

— Wiem to. Wiem, że go zraniłem i dlatego robię wszystko, aby nie zranić go bardziej. Myślisz, że dlaczego o niego nie walczyłem? Dlaczego walczyłem o to, aby dali mu awans...?

— Czekaj — przerwał mu Dean. — Dostał ten awans przez ciebie?

— Nie powiedział ci?

Dean wiedział, że Mick może kłamać, ale jeśli mówił prawdę, będzie wściekły na Castiela o to, że to przed nim zataił. 

— Po cholerę załatwiałeś mu ten awans jeśli nie chciałeś do niego wrócić? — spytał, postanawiając sobie, że z Castielem porozmawia sobie później. Jeśli wersja Micka się potwierdzi, naprawdę wolałby nie być w skórze Castiela.

— Żeby go przeprosić i jakkolwiek wynagrodzić mu to, co zrobiłem. To dobry chłopak, mądry. Wiesz o tym...

— Czemu oczy ci się świecą, gdy o nim mówisz? — spytał, bo nie potrafił ignorować tego, co właśnie zobaczył. Oczy Micka wyglądały jak oczy Sama, gdy mówił o Jessice. — Kochasz go?

— A jak myślisz? 

Dean czuł się zagubiony. Nie potrafił zrozumieć tego człowieka. Jeśli kochał Castiel, czemu złamał mu serce?

— Więc czemu go zdradziłeś?

Mick opuścił wzrok.

— Nie oczekuję, że zrozumiesz, ale nie potrafiłem inaczej i...

Dean nie wytrzymał i rzucił się na Micka, powalając go na podłogę i okładając pięściami. Mickowi udało się wyrwać i zaczął oddawać mu ciosy. Może i San Francisco było aktualnie najbezpieczniejszym miastem w kraju dla homoseksualistów, ale do miana bezpiecznego wciąż było daleko i Mick zrozumiał to w dniu zamachu na Harveya Milka. Wtedy stwierdził, że musi umieć się bronić w jakikolwiek sposób i nauczył się bić, o czym zamierzał teraz boleśnie pouczyć Deana.

Alfie spanikował, widząc, że przyjaciel Castiela rzuca się na Micka, a potem Mick na niego. Nie słuchał ich rozmowy, ale parę zdań mimochodem usłyszał – usłyszał, że Castiel mieszka z tym chłopakiem, ale są tylko przyjaciółmi i że Castiel nie uprawia seksu, co tłumaczyłoby jego podejście do dziewczyn, usłyszał też, że Mick załatwił Castielowi awans. Dalej nie słuchał, ale domyślił się, że Mick najpewniej liczył na coś w zamian i o to całe to zamieszanie. Ta sytuacja przerastała Alfiego. Nie lubił Micka – był nachalny. Nie był pewien czy wciąż chce lubić Castiela. Nie był też pewien czy wciąż chce pracować w tym klubie, bo bójek było coraz więcej, a on naprawdę nie był bokserem, żeby nad tym zapanować. 

Alfie starał się rozdzielić tę dwójkę, ale udało mu się to dopiero z pomocą Castiela, który cały czas powtarzał imię "Dean", chcąc uspokoić przyjaciela.

— Powinniście już iść — powiedział stanowczo Alfie. Mick odepchnął go i ruszył w stronę wyjścia. Castiel spojrzał na Alfiego zdezorientowany.

— Wyrzucasz nas? Ja niczego nie zrobiłem, to Mick...

— Mam wezwać ochronę? — ton głosu Alfiego zabolał Castiela, bo zrozumiał, że go wkurzył. Tydzień temu Alfie skarżył mu się na to, że ma dość bójek, a teraz jedna powstała z jego winy – powinien był pójść za Deanem i uspokoić go, zanim ten rzucił się na Micka.

Dean wyrwał się Castielowi, chyba będąc już spokojnym, a Castiel wyjął z kieszeni banknot i chciał wręczyć go Alfiemu.

— Niczego od ciebie nie chcę — powiedział Alfie.

— Alfie, to za drinki.

— Powiedziałem, że niczego nie chcę — powtórzył stanowczo. — Na rachunek z twojego wcześniejszego napiwku. Jeśli jeszcze raz was tu zobaczę, od razu wezwę ochronę, jasne?

— Czyli co? Mamy tu teraz zakaz wstępu? — spytał zirytowany Dean. — To ten dupek... — wskazał na Micka, który właśnie wychodził z klubu.

— Wystarczy — powiedział stanowczo Alfie. — Albo obaj wychodzicie, albo idę po ochronę. 

— Alfie... — zaczął Castiel, a Alfie przygryzł wargę, z trudem nad sobą panując.

— Po prostu już wyjdźcie, proszę.

Castiel pokręcił głową, ale posłusznie ruszył w kierunku wyjścia. Dean, bardziej zdenerwowany niż smutny, ruszył za nim. 

— Niech się pierdoli, znajdziemy inny lokal — stwierdził, wsiadając za kierownicę swojego samochodu. Właściwie nie jego, tylko ojca, ale dla Deana logicznym było, że po jego śmierci to on odziedziczył samochód, szczególnie, że Samowi nie śpieszyło się z wyrobieniem prawa jazdy.

— Po co się na niego rzuciłeś? — spytał Castiel, słyszalnie zły. Wiedział, że Dean ma problem z panowaniem nad sobą, ale nie musiał rzucać się na niego byłego – były inne sposoby niż mu dopiec niż to. Cieszył się, że Dean też oberwał – może to go czegoś nauczy.

— Czemu mi nie powiedziałeś, że to on załatwił ci awans? 

— Bo gadałbyś mi, żebym go nie przyjmował skoro on mi w tym pomógł.

— Bo nie powinieneś był go przyjmować!

— Pierdol się, Dean — stwierdził i wysiadł z samochodu, ruszając w pierwszą lepszą stronę, jak najdalej od Deana.

Dean uchylił drzwi i wychylił się z samochodu, krzycząc za nim.

— A ty kurwa dokąd?!

Castiel nie odpowiedział, tylko szedł dalej. Dotarło do niego, że może jego przyjaźń z Deanem wcale nie była dla niego tak dobra jak sądził. Może Dean trzymał go na smyczy, aby zrekompensować sobie swoje wcześniejsze błędy i jego zdrowie nie miało z tym nic wspólnego? Może w tej całej zasadzie celibatu Deana nie chodziło mu o dobro przyjaciela, a o swoje? 

____
* Pierwsze badanie naukowe potwierdzające skuteczność prezerwatywy w przeciwdziałaniu AIDS opublikowano w 1986 roku, kolejne w 1987 roku. Aktualnie w fabule mamy rok 1987. Nie była to wtedy powszechna wiedza dla osób, które nie czytały czasopism medycznych, ale wiedzieli o tym m.in. lekarze zajmujący się leczeniem chorych na AIDS.

A/N

14.02.2021 (1)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro