Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. 'Cause everybody hurts, take comfort in your friends

When your day is long
And the night, the night is yours alone
When you're sure you've had enough
Of this life, well hang on

~ R.E.M., „Everybody hurts"
(autor: Michael Stipe)
***

Życie bez Micka okazało się być dla Castiela cięższe niż przypuszczał i przekonał się o tym już pierwszej nocy, którą spędził samotnie na kanapie Deana. Przez minione trzy lata przyzwyczaił się do tego, że każdej nocy ktoś jest obok, a teraz, gdy miał spać samotnie, nagle spanie samemu stało się dla niego czymś wręcz niewykonalnym i chyba dlatego w ogóle tej nocy nie zasnął. Zamiast spać myślał. Myślał o tym co dalej – nie mógł przecież zostać u Deana na zawsze. Miał nadzieję, że w ciągu kilku najbliższych dni będzie wiedział czy wciąż ma pracę, czy już nie, bo od tego będzie zależała jego decyzja – albo poszuka własnego mieszkania, albo zacznie od poszukiwania nowej pracy, a jeśli jej nie znajdzie, wróci do rodziców, a o powrocie do San Francisco pomyśli, gdy skończy się kryzys. Uwielbiał Deana i nie wiedział czemu tak bardzo bał się wyznać mu prawdę o tym, kim jest, bo Dean przyjął to naprawdę dobrze, ale nie miałby serca obciążać go, zostając u niego nie wiadomo jak długo. Wiedział, że Dean twierdził, że to nie problem, ale dla niego to było po prostu nie w porządku – Dean nie miał najmniejszego obowiązku, aby go utrzymywać. Mógł zostać u niego parę dni, ale nie dłużej.

Nie wiedział, co by zrobił, gdyby nie przyjaźń z Deanem. Wątpił, aby sobie poradził, gdyby nie Dean, bo totalna samotność zwyczajnie go przerażała. Cieszył się, że Dean wprowadził się do miasta wraz z rozpoczęciem studiów na Stanford przez jego młodszego brata, bo to było w tym momencie jak zbawienie. Zbawienie, którego potrzebował. 

Pracy nie stracił, co było kolejnym zbawieniem obok Deana Winchestera w San Francisco, ale szef i przełożony nagle wymagali od niego dwa razy więcej niż wcześniej. Nie wyrabiał się ze swoimi obowiązkami w godzinach pracy, więc prawie codziennie zostawał po godzinach. Nie narzekał – przynajmniej miał pracę przy wysokiej stopie bezrobocia i wciąż narastającym kryzysie ekonomicznym, a w domu nikt na niego nie czekał.

No może Dean czekał, ale to nie było to co z Mickiem i wiedział, że nigdy nie będzie. Gdy odkrywał to, że jest homoseksualny, Dean mu się podobał, ale to była już przeszłość.

Właściwie fakt, że Dean mu się podobał wydawał się być dla Castiela czymś jak najbardziej naturalnym, bo w czasach licealnych Dean wydawał się być wręcz ideałem faceta, co potwierdzała ilość kręcących się przy nim dziewczyn. 

Dean był silny, miał muskularne ramiona, był wysportowany i przystojny. Piegi, przez które w okresie dojrzewania miał kompleksy zawsze podobały się Castielowi, bo według niego podkreślały urodę Deana. Miał piękne zielone oczy. Rzadko kiedy osoby o zielonych oczach miały tak wyrazisty odcień zieleni. No i wreszcie miał te intrygujące włosy – gdy byli dziećmi, włosy Deana były w kolorze jasnego blondu, ale teraz nikt nie był co do tego taki pewien. Gdy się nie golił, było widać rudy zarost, co teoretycznie powinno wskazywać na blond, nawet jeśli był ciemniejszy niż w okresie dzieciństwa, ale coraz więcej osób uważało Deana za szatyna. Z wyglądu Dean był więc niemalże ideałem, ale charakter wcale nie był gorszy. Dean bywał arogancki, ale zawsze dbał o najbliższych, nawet swoim własnym kosztem. Dean był męski. Dean był wspaniały. Ale Dean miał jedną kluczową wadę: był playboyem i wykorzystywał swoje atuty, aby przespać się z jak największą ilością dziewczyn. I właśnie dlatego Castiel wiedział, że nigdy nie będzie jego.

Owszem, byli homoseksualiści, którzy byli w stanie uprawiać seks z kobietami, ale Castiel im nie ufał. Wspomnienia z jego pierwszego i jedynego razu z dziewczyną utknęły mu w pamięci na zawsze.

Nie rozumiał co jest nie tak. Meg była piękna, lubił ją, myślał o wspólnej przyszłości, ale czuł, że coś jest nie w porządku, gdy tylko zaczęli zdejmować z siebie ubrania. Dean stracił dziewictwo trzy lata wcześniej, więc opisał mu wszystko szczegółowo, aby Castiel wiedział, na co się przygotować. Opisał mu też kiedy rozpiąć spodnie, aby nie ryzykować utratą guzika czy zepsuciem się suwaka. Problem w tym, że Castiel nie miał z tym żadnego problemu. Nie czuł tej ciasnoty w spodniach, którą opisywał mu Dean. Nie przez Meg.

Przymknął oczy i próbował wyobrazić sobie Deana w tej sytuacji – zastanawiał się, co jego przyjaciel zrobiłby, gdyby był tu teraz zamiast niego. Myślał o tym, bo Dean był nie tylko jego najlepszym przyjacielem, ale też swego rodzaju idolem, szczególnie jeśli chodziło o kwestie damsko-męskie. Był zaskoczony, gdy poczuł  ciasnotę w spodniach, którą opisywał mu Dean. Szybko zrozumiał, że to nie stało się przez Meg – to nie było żadne opóźnienie – to było przez Deana. Dostał wzwodu na myśl o swoim najlepszym przyjacielu w sytuacji seksualnej.

Czuł się z tym okropnie, bo doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że to niewłaściwe. Wiedział, że nie powinien brnąć w to dalej, bo może zranić Meg, ale mimo to nie wycofał się i mimo wszystko stwierdził, że to zrobi, bo w tym momencie tego potrzebował. Potrzebował przespać się z Meg, aby wyrzucić z głowy myśli, które w tym momencie zaczęły coraz głośniej krzyczeć w jego głowie, domagając się jego uwagi. Te myśli krzyczały, że jest homoseksualistą, a Castiel rozpaczliwie nie chciał nim być.

— W porządku? — spytała zaniepokojona Meg, a Castiel przytaknął.

— Tak — skłamał.

Jeśli było coś z tych złych rzeczy, które Castielowi wychodziły, zdecydowanie było to kłamstwo. Jedyną osobą, z której okłamaniem miał problem był Dean i tylko Dean – rodziców okłamywał bez wyrzutów sumienia od lat. Meg też potrafił okłamać i nawet nie czuł się z tym źle.

Castiel pochylił się nad Meg, kładąc ją na łóżko. Pocałował ją. Chciał poczuć, że podnieca się przez nią, że to z nią tu jest i że to jej chce. Problem polegał na tym, że im dłużej ją całował, im dłużej jej dotykał, tym mniej tego chciał. Przymknął oczy w obawie, że zacznie płakać. Czuł, że serce mu przyśpiesza, ale nie z podniecenia, a paniki. Zaczął panikować, bo myśl o tym, że nie będzie mógł żyć normalnie dobijała się w jego głowie bardziej niż by tego chciał.

Może dlatego przyspieszył?

Powinien przyznać samemu przed sobą, że to nie dla niego, że może powinien przemyśleć to, kim jest i jaki jest. Ale sama wizja tego, że mógłby być inny niż wszyscy tego od niego oczekiwali po prostu go przerażała. Nie był brzydki – podobał się dziewczynom. Wiedział, że świat go nie zrozumie. W tym momencie pragnął tylko tego, aby się wpasować.

Pozbył się reszty ubrań i powoli zaczął robić to, co uważał, że powinien, ale chyba nie tylko on szybko zorientował się, że to nie wygląda tak, jak powinno.

— Masz problem? — spytała Meg, gdy po kilku ruchach chłopaka widziała jasno, że to nie sprawia mu przyjemności, że walczy z samym sobą. Castiel ją ignorował i próbował kontynuować. Wiedział, że nie postępuje właściwe, że prawdopodobnie w tym momencie rani ich oboje, ale rozpaczliwie potrzebował punktu zaczepienia. — Castiel!

Przerwał i spojrzał jej w oczy. Obawa, którą zobaczył w jej oczach sprawiała, że przełknął ciężko, a jego erekcja stawała się coraz słabsza. Wiedział, że Meg zobaczyła panikę w jego oczach, bo nie był w stanie jej ukryć. Gdy Meg przełknęła ciężko, widocznie bojąc się zadać pytanie, które w tym momencie przyszło jej głowy, zrozumiał, że nic z tego nie będzie.

— Powiedz proszę, że nie straciłam właśnie dziewictwa z ciotą — powiedziała błagalnie, a Castiel przymknął oczy.

— Nie skończyliśmy...

Nie powiedział tego wprost, nie potrafił powiedzieć tego wprost ani dziewczynie, ani tym bardziej samemu sobie, ale dla Meg ta odpowiedź była wystarczająco jasna.

Nim Castiel zdążył zrobić cokolwiek, poczuł bardzo mocne uderzenie w policzek. Tak mocne, że miał wrażenie, że połowa twarzy dosłownie zaczęła mu pulsować.

Złapał się za policzek, starając się jakkolwiek zniwelować gigantyczny ból, a Meg wyrwała się spod niego i pośpiesznie zaczęła ubierać.

— Meg... — zaczął, ale ta nie dała mu dokończyć.

— Nienawidzę cię. Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj — powiedziała ostrzegawczo.

Castiel miał nadzieję, że przez noc złość jej przejdzie i następnego dnia porozmawiają. Ale Meg go unikała i następnego dnia i przez kolejny tydzień i przez kolejny miesiąc... i tak do końca szkoły średniej i jego wyjazdu z miasta na studia. Nigdy więcej się do niego nie odezwała, ale Castiel był jej wdzięczny, że przynajmniej nie rozpowiedziała wszystkim powodu ich rozdania, bo mógłby nie dożyć końca liceum.

Tamto wspomnienie wracało do niego zaskakująco często, szczególnie gdy kogoś poznawał. Uważał, że skoro on nie był w stanie uprawiać seksu z dziewczyną, żaden homoseksualista nie będzie w stanie. Bo jeśli mężczyzna może uprawiać seks z kobietą to czy naprawdę może nazywać siebie homoseksualistą?

Dean nie miał problemu, aby współżyć z kobietami, więc na pewno nie był homoseksualny. Castiel wiedział, że to nie skreślało go jako biseksualnego, bo słyszał o czymś takim podczas rozmów w klubie Colossus, ale to i tak skreślało Deana jako potencjalnego partnera. Castiel wychodził z założenia, że jeśli ktoś miał szansę na normalne życie, powinien z tej szansy skorzystać. Dean, nawet jeśli był biseksualny, a nie heteroseksualny, mógł być z kobietą i mógł założyć rodzinę, gdy już zdecyduje się ustabilizować. Do tego czasu Dean miał prawo szaleć, dlatego gdy złożył Castielowi swoją propozycję, ten poczuł się zagubiony.

Castiel wrócił tego dnia mokry, bo padał deszcz, a on oczywiście nie miał parasolki – zostawił ją u Micka, a nie miał zamiaru wracać do niego tylko po parasolkę. Odkąd zamieszkał u Deana minął niespełna tydzień. Zamierzał poszukać mieszkania w weekend, aby przestać obciążać przyjaciela, dlatego to, co miał mu do przekazania Dean, zwyczajnie go zaskoczyło.

— Mam dwie wiadomości — zaczął Dean. — Ale może najpierw się przebierz? Wyglądasz gorzej niż bezdomny pies.

Castiel zdawał sobie sprawę, że w mokrym garniturze, na który miał narzucony beżowy płaszcz typy trencz nie wyglądał najlepiej. Jego włosy też niezbyt dobrze tolerowały wodę. Gdy było sucho, wyglądał dobrze, ale gdy, tak jak tego wieczoru, złapał go deszcz, wyglądał jak bezdomny i doskonale o tym wiedział – Mick kiedyś z tego żartował i następnego dnia kupił mu parasolkę. Parasolkę, którą Castiel u niego zostawił. Może to dobrze, że jej nie wziął? Przypominałaby mu o nim. To była tylko głupia parasolka, ale fakt, że Mick mu ją wtedy kupił było dla Castiela dowodem na to, że mężczyzna go kochał i o niego dbał. 

— Mogę przebrać się później, mów — poprosił, zdejmując trencz, który nagle stał się strasznie ciężki, pewnie przez wodę. 

Dean spojrzał na niego z tym swoim niepewnym, ale przy tym czarującym uśmiechem, co trochę zdezorientowało Castiela i jednocześni go przestraszyło.

— Dobra, więc po pierwsze: jutro się wyprowadzamy. Obaj. Nie mam serca trzymać cię na kanapie, a razem stać nas na większe mieszkanie. Każdy będzie miał własny pokój, będzie fajnie, nie?

Castiel spojrzał na przyjaciela kompletnie zaskoczony taką ofertą z jego strony. Owszem, to było kilkanaście lat przyjaźni, znali się praktycznie na wylot, ale propozycja wspólnego mieszkania to był jednak dość poważny krok.

— Chcesz ze mną mieszkać? — spytał niepewnie, a Dean przytaknął. — Ale że tak na dłużej?

Dean wzruszył ramionami. Spodziewał się, że Castiel się ucieszy z tej propozycji, a tymczasem przyjaciel wyglądał tak, jakby ktoś zrobił mu właśnie krzywdę.

— Chyba, że ty nie chcesz...

— Dean, jesteś moim najlepszym przyjacielem, to logiczne, że chcę — stwierdził. — Tylko teraz mam głupie myśli odnośnie tej drugiej wieści.

Castiel usiadł przy niewielkim stole w kuchni, zdejmując też marynarkę, odsłaniając koszulę, która przez wodę przyklejała mu się do skóry, miejscami wręcz prześwitując. Dean błyskawicznie usiadł obok niego, jakby trochę bał się tego, że Castiel mu ucieknie.

— Więc szybko je przerwę — stwierdził Dean. — Zarządzam celibat. Dla mnie i dla ciebie.

Castiel spojrzał na Deana kompletnie zszokowany. Ciężko było mu uwierzyć w to, że Dean mógłby wymyślić coś takiego z własnej nieprzymuszonej woli. Dean miał przecież średnio cztery dziewczyny tygodniowo.

— Co? — spytał, licząc na to, że to żart, ale nie widział po przyjacielu, aby ten żartował i to go przerażało.

Dean westchnął.

— Odkąd powiedziałeś mi, że jesteś cio...homoseksualny — szybko się poprawił — boję się, że cię stracę.

Castiel spojrzał na Deana kompletnie zagubiony.

— Jak to „stracisz"? Powiedziałeś, że to niczego nie zmienia, że wciąż jesteśmy przyjaciółmi. Nie zamierzam odejść po czymś takim.

Dean spoważniał. Mocno spoważniał. To przeraziło Castiela, bo nigdy go takim nie widział, nawet na rozprawie jego ojca.

— Nie chodzi mi o takie odejście, Cas.

— A jakie? — spytał, bo nie rozumiał, czemu Dean wymyślił coś takiego. Czy Dean bał się, że Castiel odetnie się od niego, gdy znajdzie sobie kogoś nowego? Jeśli znajdzie...

Miał jedynie nadzieję, że Dean nie zamierzał wyznać mu uczuć do niego, bo nie był teraz gotowy na nowy związek. Nie był pewien czy kiedykolwiek będzie. Aktualnie uważał, że miłość i uczucia są dla naiwnych głupców, a mądrzy nie przywiązują się emocjonalnie.

— Boję się, że umrzesz — wyznał Dean, a Castiel spojrzał na niego nie dowierzając w to, że Dean zarządził celibat tylko dlatego, żeby być może uratować mu życie przed ludźmi, którzy potrafił pobić na śmierć takich jak on.

— Nie afiszuję się, Dean. Nikt mnie nie napadnie, jeśli...

— Cas — przerwał mu tak stanowczym tonem, że Castiel aż się wzdrygnął. — Chodzi mi o waszą chorobę.

Castiel zmarszczył brwi i spojrzał na Deana już kompletnie zdezorientowany.

— „Naszą chorobę"?

Dean przygryzł wargę i spojrzał niepewnie na przyjaciela.

— To się chyba nazywa teraz AIDS, Cas. Homoseksualiści umierają na to młodo i... — opuścił wzrok. — Nie chcę, żebyś na to umarł.

Castiel pobladł. Nie miał pojęcia co powiedzieć. Jasne, że słyszał o AIDS, każdy słyszał – dlatego układ z Mickiem wydawał mu się dobrym rozwiązaniem, bo ograniczał w tym momencie ryzyko zachorowania na tę chorobę. Ale tego układu już nie było.

— Zamierzasz zabronić mi seksu, żebym być może nie zachorował na śmiertelną chorobę? — spytał niedowierzając w to, że Dean miałby czelność aż tak bardzo mieszać się w jego życie. Rozumiał jego obawy, ale miał wrażenie, że Dean trochę przesadzał. Nie mógł mu przecież zabronić korzystać z życia.

— Tak — wyznał. — I w ramach solidarności zrobię to samo, a wiesz, że to dla mnie ciężkie.

Castiel spojrzał na Deana niepewnie.

— Obciąganie się liczy? — spytał, próbując żartować, ale Dean widocznie nie wyłapał jego żartu.

— Cas... — powiedział stanowczo, Castiel westchnął. Nie chciał się kłócić, ale według niego to była głupota.

— Dean, z całym szacunkiem, ale równie dobrze jutro może się okazać, że już jestem chory. Długo odkrywałem to kim jestem, długo z tym walczyłem, a gdy już to w sobie zaakceptowałem, szybko pojawił się Mick. Jak mam o nim zapomnieć, jeśli nie mogę...

— Cas, nie robię ci tego na złość — powiedział stanowczo, bo nie chciał, aby Castiel odebrał to jako atak na niego czy jego orientację, bo to wcale tym nie było – chciał go tylko chronić. — Od śmierci rodziców mam tylko ciebie i Sama. Nie mogę cię stracić, nie w ten sposób. Wiem, że cierpisz, widzę to po tobie, ale naprawdę chcesz, aby przez tego dupka ostatnie dni twojego życia były dniami, w których będziesz modlił się o śmierć?

Dean nie był w stanie powiedzieć inaczej niż "śmierć rodziców", nawet jeśli śmierć matki i śmierć ojca dzieliło siedem lat. Jego mama została brutalnie zgwałcona i zamordowana, gdy miał trzynaście lat, a policja zignorowała śledztwo, bo podobnych sprawy mieli mnóstwo, a Mary Winchester nie była nikim ważnym. John Winchester, ojciec Deana, postanowił wymierzyć sprawiedliwość na własną rękę i latami szukał mordercy. Gdy go odnalazł, gdy zabójca się przyznał, John go zastrzelił, bo wiedział, że to jedyna szansa, aby wymierzyć temu zwyrodnialcowi sprawiedliwość. Policja aresztowała Johna dwa dni później. Dean cieszył się w tamtym momencie, że nie poszedł na studia, bo nie wyobrażał sobie, aby Sam, w połowie szkoły średniej, w wieku ledwie szesnastu lat, miał zostać sam. Postanowił zaopiekować się bratem, a w sądzie zeznawał za ułaskawieniem ojca, bo przerażała go wizja stania się głową rodziny. Niestety ojca skazano, a po miesiącu pobycia w więzieniu John Winchester popełnił samobójstwo. Dzień wcześniej Dean był na widzeniu z ojcem, który przekazał mu wtedy list. Kazał go otworzyć dwa dni później. W liście John wszystko wytłumaczył, przez co jego synowie mieli przynajmniej pewność, że ich ojciec nie został zamordowany – po prostu nie potrafił dłużej żyć z tym co się stało i z tym, co zrobił. Castiel studiował już na Stanford, gdy to się stało, więc mógł wspierać Deana tylko przez telefon. Dean został wtedy sam z młodszym bratem, więc gdy Sam też dostał się na Stanford, postanowił przeprowadzić się do San Francisco, aby być blisko brata i przy okazji odnowić kontakt z Castielem – miał tylko ich, a Castiel był dla niego jak brat. Nie mógł stracić żadnego z nich – nie zniósłby tego.

— Skąd tyle wiesz o AIDS? — spytał Castiel, starając się brzmieć łagodnie, bo nie chciał atakować Deana. Nie przez to, że ten się o niego martwi. 

Dean westchnął i spojrzał mu w oczy, chcąc podkreślić tym powagę sytuacji i pokazać Castielowi, że jest całkowicie szczery i nie ma żadnych ukrytych intencji.

— Pamiętasz Jo?

Oczywiście, że Castiel pamiętał Jo – była uroczą blondynką i córką właścicielki pubu, do którego często chodzili z Deanem po szkole. Była jedyną dziewczyną, która nie dała się zaciągnąć Deanowi do łóżka, za co Castiel ją podziwiał.

— Tak.

Dean skinął głową, bo to odejmowało mu przypominania Castielowi starej znajomej.

— Jest pielęgniarką na tym oddziale od płuc, nie pamietam teraz nazwy, jest dla mnie zbyt ciężka, ale mniejsza — westchnął. — Gdy dowiedziała się, że przeprowadzam się do San Francisco, zabrała mnie na ten oddział i pokazała mi tych ludzi, Cas. Chyba pomyślała, że taki jestem, nie wiem. — Przejechał dłonią po twarzy i wziął głęboki oddech, bo samo myślenie o tym, było dla niego ciężkie. — Odkąd wiem, że jesteś homoseksualistą, wyobrażam sobie ciebie w stanie, w jakim widziałem tamtych ludzi. I naprawdę nie chcę, żeby te wyobrażenia stały się prawdą. Więc wybacz, ale dopóki nie będzie leku, który uratuje ci życie, jeśli złapałbyś to świństwo, nie pozwolę ci iść do łóżka z nikim więcej.

Castiel uśmiechnął się ironicznie. Nie wierzył w to, że Dean nagle tak bardzo przejąłby się czymś takim. Jakoś nie miał problemu, aby pożegnać się z nim, gdy wyjeżdżał na studia i nie było do końca wiadome czy jeszcze się zobaczą, a teraz zamieszał zabronić mu uprawiania seksu, bo nie chciał go stracić? Naprawdę próbował zrozumieć Deana i kochał go, ale nie zamierzał pozwolić mu na to, aby sterował jego życiem. I szczerze wątpił, aby Dean faktycznie postanowił coś takiego – był pewien, że tu chodzi o coś innego.

— Idę się przebrać i lepiej zbierz się w sobie, aby powiedzieć mi dwie prawdziwe wiadomości, gdy wrócę — stwierdził i podniósł się, a Dean złapał go za przedramię, zatrzymując i powodując, że Castiel znowu na niego spojrzał.

— Nie kłamię, Cas. Nie ma niczego więcej.

Castiel spojrzał na Deana kompletnie zagubiony, bo w oczach przyjaciela faktycznie była szczerość. 

— Więc naprawdę zamierzasz zmusić mnie do radzenia sobie z tym wszystkim samemu? — spytał, nieco zirytowany. — Wiem, że nie powinienem, ale tęsknie za nim, Dean. Tęsknię za nim tak bardzo, że to zabija mnie wewnętrznie. Muszę to jakoś odreagować. W tygodniu nie miałem czasu przez pracę, jutro jest weekend, chciałem iść do klubu i...

— Nie zostawiam cię z tym samego, Cas — przerwał mu i spojrzał współczująco w oczy. — Nigdy bym tego nie zrobił. Będę przy tobie. Jeśli będziesz chciał płakać, moje ramię jest twoje, ale nie będziesz odreagowywał seksem, dobrze?

Castiel westchnął zrezygnowany.

— Dobrze.

Zgodził się na to tylko dlatego, że znał Deana i był pewien, że przyjaciel szybko porzuci ten pomysł, bo sam nie wytrzyma pokusy.

Pomylił się.

A/N

11.02.2021 (1)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro