Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

19. I've got to get back on my feet

Life's so short, move on
Only time will set you free
You put your tears behind you
Better get yourself where you want to be

~ George Michael, "Move On"
***

Dean był zaskoczony, gdy dowiedział się, że Castiel idzie na randkę. Jeszcze bardziej zaskoczyło go jednak to z kim się umówił. Pamiętał Alfiego i wydawał się być miły, ale Dean w życiu nie zgadłby, że mógłby być homoseksualistą. Co homoseksualista robiłby w takim klubie? Nie mógł zatrudnić się w innym miejscu? Postanowił sobie, że jeśli z tej randki wyjdzie coś więcej, sprawdzi tego całego Alfiego, aby mieć pewność, że ten nie skrzywdzi Castiela. Nie uważał Castiela za idiotę, ale obawiał się, że w obecnej sytuacji mógłby zakochać się w każdym, nawet psychopacie czy seryjnym mordercy. Mimo wszystko postanowił mu pomóc, więc niespełna dwie godziny przed wyjściem Castiela zamknął się z nim najpierw w łazience, a potem w sypialni, aby zrobić wszystko co mógł, by jego przyjaciel wyglądał jak najlepiej.

— Jesteś bardziej spięty niż ja przed oświadczynami — stwierdził, gdy mieli się już zbierać do wyjścia i zobaczył, że Castiel jest zestresowany, jakby miał conajmniej spotkanie od którego zależy to czy zostanie milionerem, czy skończy pod mostem.

— Nigdy nie byłem na randce — wyznał, a Dean zmarszczył brwi. 

Nie był pewien jak wyglądał związek Castiela z Mickiem, bo Castiel unikał tego tematu, czasem wspominał pojedyncze sytuacje, ale to wszystko. Dean nie wiedział czy kiedykolwiek był z nim na randce, ale przecież Castiel nie był przez całe swoje życie tylko w jednym związku.

— Byłeś z Meg — zauważył, a Castiel gwałtownie pokręcił głową, więc westchnął. — Okej, to było co innego, ale jednak randka, tak?

— Nie liczę tego, bo Meg miała obsesję na moim punkcie — stwierdził. — Gadałem głupoty. Każdy inny by uciekł.

— I? — spytał zdezorientowany Dean, nie rozumiejąc, czemu Castiel tak bardzo się tym przejmuje. Meg faktycznie miała obsesję na punkcie Castiela, momentami niezdrową, nawet jeśli przy tym była całkiem w porządku i na koniec zachowała się względem Castiel naprawdę dobrze. Dean uważał, że jeśli znało się kogoś wcześniej i myśli się chociaż w najmniejszy sposób poważnie o tej osobie, nie ucieka się po jednej randce (no chyba że ta osoba wyznałaby, że jest seryjnym mordercą, albo kimś podobnym). Byłoby głupotą przekreślić kogoś przez stres, który w takich sytuacjach jest czymś naturalnym.

— Nie chcę, żeby Alfie uciekł przez to, że gadam głupoty. Nie wiem czy dam radę mu pokazać, że mi zależy. Myślałem o czekoladkach, ale powiedział, że mam mu nic nie dawać, bo nie będzie w stanie tego wytłumaczyć.

Dean zmarszczył brwi. Brzmiało jak test. Kto nie chciałby dostać czegoś na pierwszej randce?

— Może powiedział tak, żeby cię sprawdzić? — zasugerował, podejrzewając, że Castiel mógł tego po prostu nie wyłapać.

— Wątpię, jego ojciec jest pastorem.

Dean otworzył usta i nie wiedział, co powiedzieć, aby nie urazić Castiela. Czy on zdawał sobie sprawę z tego, w co się pakuje? Kto mądry umawia się z dziećmi pastora? Szczególnie z homoseksualnymi dziećmi pastora? To aż prosiło się o katastrofę. Poza tym nigdy nie przypuściłby, że Alfie mógłby być synem pastora – nie wpadłby na to przez miejsce, w którym ten pracował.

— Syn pastora pracuje w klubie nocnym? — spytał zdezorientowany.

— Wmawia tacie, że nakłania zagubionych do pójścia za naukami Jezusa, rozmawiając z nimi przy barze.

Dean parsknął. To akurat brzmiało jak coś wymyślonego przez Alfiego i mógł to stwierdzić ledwie po kilku zdaniach, które niegdyś z nim wymienił, więc może faktycznie mógł być synem pastora? Tyle że Deanowi średnio widziało się to, aby Castiel wiązał się z kimś, z kim związek może zakończyć się tragicznie.

— Zdajesz sobie sprawę co może się stać, jeśli jego ojciec się o was dowie? — spytał ostrym tonem, chcąc dać Castielowi do myślenia. Ostatnim czego chciałby teraz Dean były kolejne problemy w życiu Castiela, z których nie dałby rady go wyciągnąć. Castiel był jedną z trzech najważniejszych osób w jego życiu, zaraz obok brata i żony. Nie zamierzał patrzeć na jeszcze więcej cierpienia w życiu przyjaciela – już teraz tego cierpienia było zdecydowanie za dużo.

— Nie dowie się. Zabiorę go stamtąd, jeśli zrobi się poważnie — zadeklarował.

Dean rozłożył ręce kompletnie zdezorientowany. Z całych sił walczył z emocjami, aby nie zareagować agresywnie. Czy Castiel naprawdę miał zamiar tak bardzo ryzykować?

— Cas, na litość boską — prawie krzyknął. — Naprawdę myślisz, że pastor tak po prostu pozwoli swojemu synowi odejść? Musielibyście się wyprowadzić, aby mieć jakąkolwiek nadzieję na spokój.

— Jeśli Alfie będzie tego wart, wyjedziemy — oznajmił mu, a Dean poczuł się jakby ktoś bardzo mocno go uderzył. Castiel naprawdę był gotowy wyjechać z tym całym Alfiem? Rzucić wszystko i wyjechać?

— Żartujesz, prawda? — spytał, starając się ukryć ból i rozczarowanie w swoim głosie. — Jesteś gotowy zostawić dwudziestoletnią przyjaźń dla chłopaka, którego ledwie znasz?

Castiel westchnął i spojrzał na niego prosząco.

— Powiedziałem "jeśli będzie tego wart", Dean. Masz żonę, prawdopodobnie w ciąży, nie zrobiłbyś tego samego dla niej?

Dean przejechał dłonią po twarzy. W tym momencie miał ochotę nie wypuszczać go więcej z domu. Z jednej strony chciał, aby Castiel znalazł kogoś z kim byłby szczęśliwy, ale z drugiej bał się, że to zakończy ich przyjaźń.

— Nie jeśli oznaczałoby to stracenie ciebie lub Sama, a tym bardziej was obu. Próbowałbym znaleźć inne rozwiązanie.

— Dean, oprócz niego mam tu teraz tylko ciebie. Tylko. Nikogo więcej. Nie chciałbym cię tracić, ale jeśli z Alfiem wyjdzie i wyprowadzka będzie konieczna, nie zrezygnuję z niego. Szczególnie, że to będzie prawdopodobnie wyprowadzka godzinę drogi autem stąd. Mick zostawił mi dom w spokojnej okolicy, mówiłem ci o tym. Nie znajda nas tam. Straciłem Micka, nie dam rady stracić kolejnej osoby, którą pokocham. A chyba już go pokochałem.

— Mnie też kochasz — zaprotestował, naprawdę z trudem panując nad emocjami. Bał się, że nawet ta godzina drogi stanie się kiedyś murem nie do przebicia. Jeśli Lisa faktycznie była w ciąży, czego najpewniej dowiedzą się w ciągu najbliższych kilku dni, nie będzie mu łatwo spotykać się z kimkolwiek – będzie jedynym utrzymującym rodzinę i będzie musiał wspierać Lisę. Nie będzie mógł pozwolić sobie na to, aby jechać godzinę do przyjaciela, a nie był pewien czy Castiel będzie chciał tu wracać.

Tym razem to Castiel rozłożył ręce i spojrzał na Deana ze wzrokiem błagającym o koniec tej dyskusji.

— Naprawdę nie widzisz różnicy? — spytał rozgoryczony. — Jeśli ojciec Alfiego się dowie, to albo wyśle go na terapię, albo zrobi coś gorszego, a ja nie mam zamiaru nigdy do tego dopuścić. Nie pozwolę mu sobie zaufać tylko po to, aby zostawić go, gdy zrobi się ciężko. Tobie nic takiego nie grozi.

— Na jaką terapię? — zapytał, nieco zagubiony. 

— Niektórzy twierdzą, że homoseksualizm można wyleczyć — wyjaśnił Castiel, a Dean spojrzał na niego nieco zdezorientowany.

— A można? — spytał niepewnie. Castiel spojrzał na niego jak na skończonego idiotę.

— Gdyby się dało, ożeniłbym się z Meg — odparł, a Dean wywrócił oczami i westchnął.

Bił się z myślami, bo najchętniej nie puściłby Castiela na randkę, aby mieć pewność, że go nie straci. Z drugiej strony nie zamierzał zachowywać się zaborczo i trzymać go na smyczy, skoro nie mógł dać Castielowi wszystkiego, czego ten potrzebował – mógł go kochać, ale platonicznie, a Castiel potrzebował kogoś, kto pokochałby go w sposób romantyczny i to niestety wykraczało poza możliwości Deana. Nie wyobrażał sobie, aby mieli się pocałować, ani tym bardziej uprawiać seks. Mógł dać mu wszystko inne, ale nie te dwie rzeczy. Wciąż nie potrafił zrozumieć czemu niektórzy mężczyźni wolą seks z mężczyznami niż z kobietami – co w tym lepszego? Ale był w stanie zaakceptować fakt, że nawet jeśli uważa to za dziwne, na świecie istnieli tacy mężczyźni i Castiel się do nich zaliczał.

Ostatecznie postanowił więc kontynuować temat niedoszłego ożenienia się z Meg. Postanowił kontynuować wątek z ciekawości, nie ze złośliwości i miał nadzieję, że Castiel znał go na tyle dobrze, aby nie odebrać tego jako atak.

— Nie żałujesz czasem, że nie weźmiesz ślubu? — spytał zmieniając ton głosu, w którym Castiel ponownie mógł usłyszeć troskę.

Castiel wzruszył ramionami.

— Według taty za jakiś czas będzie to możliwe, więc może za parę lat...

— Ale nie będziesz mieć dzieci — zauważył, przerywając mu. — Znaczy wiem, że teoretycznie nawet teraz mógłbyś adoptować dziecko, nawet będąc do końca życia sam, ale chodzi mi o fakt posiadania swoich dzieci. Nie chciałbyś tego?

Dean spytał o to, bo jeszcze w czasach, gdy byli w liceum Castiel często mówił o tym, że chciałby mieć dzieci i być ojcem. Uważał, że to niesprawiedliwe, że życie zmuszało jego przyjaciela do rezygnacji z tak bardzo przyziemnych przecież marzeń jak posiadanie własnego dziecka, szczególnie, że Castiel byłby świetnym ojcem.

Castiel westchnął i przysiadł na łóżku przyjaciela. Łóżku, które niespełna miesiąc temu pomagał mu montować, gdy Dean zmieniał swoje stare na większe, by móc spać tu z Lisą.

— Czasem tego żałuję — przyznał. — Rodzice o tym nie mówią, ale pewnie chcieliby być dziadkami, mieć wnuki... — Odetchnął głęboko. — Ale nie zmienię tego kim jestem, Dean.

— A nie mógłbyś być z kobietą raz, aby mieć dzieci?

Castiel pokręcił głową.

— Nie dałem rady z Meg, więc z żadną inną też nie.

Dean skinął słabo głową i spojrzał na Castiela trochę spokojniej.

— Co tam się tak właściwie wydarzyło? Nigdy o tym nie mówiłeś.

— Bo to żenujące — stwierdził. — Miałem problem z tym — wskazał na swoje krocze. —  Chyba wtedy oboje zaczęliśmy podejrzewać prawdę. Spytała czy wszystko w porządku, a ja skłamałem, że tak — Przygryzł wargę, bo czuł się źle z tym, jak się wtedy zachował. — Chciałem zagłuszyć prawdę. Powtarzałem sobie, że taki nie jestem i że dam radę. Zaczęliśmy to robić, szybko zrobiło mi się niedobrze... — westchnął. Nie lubił wracać do tamtego wspomnienia. — Przerwała w trakcie, nazwała mnie ciotą i uderzyła. Ubrała się, kazała mi się do siebie nie zbliżać i wyszła. Resztę znasz.

Dean uniósł brwi nieco zagubiony. Chyba nie do końca zrozumiał to, co właśnie powiedział jego przyjaciel.

— Ale skoro zaczęliście to ci stanął, więc może da się coś zrobić? — spytał z nadzieją w głosie, bo chciał wierzyć, że Castiela można jednak da się zmienić. I nie chciał w to wierzyć, bo nie potrafił zaakceptować faktu orientacji przyjaciela, a dlatego, że tak byłoby lepiej dla samego Castiela – świat byłby dla niego dużo łaskawszy, gdyby jednak znalazł żonę, a nie partnera.

Castiel pokręcił jednak głową.

— Stanął mi, bo wyobraziłem sobie, że tam jesteś — wyznał niepewnie, a Dean zamarł na moment. 

— Co?!

— Nie ze mną — powiedział obronnie, jakby w panice, próbując sprostować swoje wcześniejsze słowa. — Wyobraziłem sobie, że jesteś na moim miejscu. Chyba wtedy zrozumiałem. Przestraszyłem się tego. Skrzywdziłem ją próbując z tym walczyć. Oddałbym wszystko, aby cofnąć czas.

Dean przytaknął, przygryzając lekko wargę. Wiedział, że był czas, gdy Castiel był w nim zakochany, ale nigdy tak szczerze o tym nie rozmawiali. Teraz mieli ku temu szansę, a Dean postanowił dowiedzieć się o nurtującej go kwestii i przy okazji pokazać Castielowi, że nie jest sam i zawsze może na niego liczyć - bez względu na odpowiedź, jaką usłyszy.

— Dostałeś wzwodu przeze mnie? — spytał niepewnie, a Castiel przytaknął. — A wyobrażałeś sobie kiedyś, że ty i ja...? — spytał kończąc wymownym gestem.

Castiel zarumienił się. Nie potrafił go okłamać. Ukrył w twarz dłoniach, bo czuł się okropnie z faktem, że kiedyś faktycznie wyobrażał sobie, że uprawia seks z Deanem i że miał o tym sny.

— Przepraszam...

— Za co? — spytał zdezorientowany Dean, na którego twarzy pojawił się uśmiech. — Schlebia mi to. Mógłbym się czuć urażony, jeśli nigdy byś tak nie pomyślał. Nie musimy udawać, że nie jestem seksowny.

Obaj zaśmiali się cicho, a Dean poklepał Castiela po ramieniu. Castiel przekręcił głowę i spojrzał przyjacielowi w oczy.

— Cieszę się, że nie jesteś taki jak ja — wyznał, a Dean uniósł brwi, zaskoczony takim wyznaniem. — Że nie jesteś gejem — dodał Castiel, sądząc, że Dean nie zrozumiał o co mu chodzi.

— Nie chciałbyś tego? Bylibyśmy świetni razem, gdybym był chociaż biseksualny.

Castiel uśmiechnął się delikatnie, patrząc mu w oczy tak czule, że Deanowi zrobiło się cieplej na sercu.

— Pewnie byśmy byli — potwierdził. — Ale cieszę się, że chociaż ty możesz żyć normalnie. Będziesz świetnym ojcem, gdy doczekacie się z Lisą dzieci.

Dean odpowiedział uśmiechem. Chciał wierzyć, że będzie dobrym ojcem, ale mimo wszystko wciąż przerażał go fakt, że mógłby sobie nie poradzić, szczególnie w okresie dojrzewania – nie miał najlepszych wzorców.

— Alfie będzie szczęściarzem jeśli się wam uda — stwierdził, chociaż przyszło mu to z trudem. Chciał jednak wierzyć, że tym razem wszystko skończy się dobrze i Castiel wreszcie będzie szczęśliwy. — Jesteś świetnym facetem, Cas. Nie daj wmówić sobie inaczej — powiedział, klepiąc go po ramieniu. — I wyglądasz zajebiście w mojej kurtce.

Castiel spojrzał na niego rumieniąc się lekko. Dean pożyczył mu swoją jeansową kurtkę w ciemniejszym kolorze, wchodzącym kolorystycznie w czarny. Wyglądała trochę jak grubsza koszula, co wykorzystał, zapinając ją z wyjątkiem ostatnich trzech guzików, aby czuć się pewniej, jako że zazwyczaj chodził w koszulach i czuł się dziwnie nosząc coś innego. Pod spodem miał tylko podkoszulek, już swój. Chyba musiał zacząć myśleć o kupowaniu innych ubrań niż takie, w których chodził do pracy, jeśli faktycznie miał spotykać się z Alfiem. Owszem, mógł iść w garniturze, bo ubierał się tak na co dzień, ale nie chciał stawiać Alfiego w niekomfortowej sytuacji.

— Kocham cię, Dean — powiedział cicho. Może jakiś czas temu te słowa zabrzmiałyby dziwnie i spowodowałyby niezręczną sytuację, ale teraz obaj wiedzieli, że tyczy się to tylko miłości przyjacielskiej. — Czasem tego nie okazuję, ale naprawdę cię kocham.

— Wiem, ja ciebie też, Cas — odpowiedział i patrząc mu w oczy, uśmiechnął się. — Chodź tu — powiedział, przyciągając go do siebie w mocnym uścisku.

Castiel błyskawicznie wtulił się w przyjaciela, uśmiechając się przy tym. Wiedział, że wcześniejsza rozmowa mogła sugerować coś innego, ale nigdy nie przekreśliłby przyjaźni z Deanem dla kogoś innego. Nawet jeśli sprawy z Alfiem się skomplikują, znajdzie rozwiązanie, aby nie stracić przy tym wszystkim Deana. Czasem go nie doceniał, ale Dean był fantastycznym przyjacielem i wątpił, aby był w stanie wyobrazić sobie lepszego przyjaciela.

Dean z kolei naprawdę chciał wierzyć, że Alfie nie jest błędem i że Castiel będzie z nim szczęśliwy. Bo zasługiwał na szczęście jak nikt inny.

— Chodź, musimy się zbierać, bo się spóźnisz — stwierdził, klepiąc go po plecach.

Castiel skinął głową, wciąż delikatnie się uśmiechając i wspólnie wyszli z pokoju Deana, który już wcześniej zadeklarował, że podwiezie przyjaciela na miejsce.

— Jest mój przystojny syn — powiedział rozentuzjazmowany Alan. — Ten Alfie to ma szczęście.

— Tato, proszę — powiedział błagalnie Castiel.

Dean wcześniej przez ponad pół godziny układał przyjacielowi włosy, walcząc z tym, aby lekko zaczesać je do tyłu, co było stosunkowo modną fryzurą, dzięki czemu wyglądały teraz lepiej niż kiedykolwiek, podkreślając przystojne rysy twarzy Castiela, a dzięki lekkiemu rozjaśnieniu kosmetykami Lisy, podkreślały także jego błękitne oczy. 

— Twój tata ma rację — odparł Dean. — Jesteś przystojny, Cas. Powtarzam ci to od kilkunastu lat.

— Ale niczego z tym nie zrobiłeś — odpowiedział Alan, na co Dean wywrócił oczami.

— Proszę mi wybaczyć, że jestem heteroseksualny — powiedział nieco żartobliwym tonem, podchodząc do Lisy, aby pocałować ją na pożegnanie. Castiel w tym czasie przytulił się z rodzicami, przez których naprawdę miał ochotę rozpłakać się ze szczęścia – wątpił, aby kiedykolwiek był w stanie okazać im wdzięczność za akceptację, którą od nich otrzymał. — Cas — zawołał go Dean, a Castiel odsunął się od matki i wymieniając z nią uśmiech ruszył z przyjacielem w stronę wyjścia.

Razem wsiedli do Impali i ruszyli w stronę dzielnicy, w której znajdował się The Stud, pod którym Castiel umówił się z Alfiem.

— Na pewno nie podwieźć was do zatoki? — spytał Dean, a Castiel pokręcił głową.

— Przejdziemy się, to blisko.

— I tak wrócicie spacerem — zauważył. — Samochodem to kilka minut. 

Castiel westchnął, bo znał ten ton głosu Deana – jeśli zaprotestuje, Dean nadal będzie upierał się przy tym, że może ich podwieźć. Nie miał zamiaru tracić całej drogi na kłótni o to jak mają dostać się z Alfiem do Zatoki San Francisco.

— Dobra, zapytam go — stwierdził, wiedząc, że inaczej Dean nie odpuści. 

— Zapytaj go od razu czy nie ma choroby morskiej — zaproponował. Castiel uderzył go pięścią w ramię, na co Dean zaśmiał się cicho. — Wynajmować jacht na randkę, Chryste...

— Nie mogę zabrać go do restauracji — przypomniał mu. — W domu nie mielibyśmy spokoju, a do niego iść nie możemy. To jedyna możliwość, żebyśmy byli sami, faktycznie na randce.

Dean pokręcił lekko głową. Owszem, rozumiał sytuację Castiela, ale nie zmieniało to faktu, że był w szoku, gdy dowiedział się, że Castiel wynajął na randkę z Alfiem jacht.

— Jestem pewien, że większość gejów radzi sobie bez jachtów na randkach.

— Większość gejów radzi sobie bez randek — zauważył Castiel. — Gdyby było inaczej nie żylibyśmy w strachu przed AIDS.

— Nadal nie wiem jakim cudem się nie zaraziłeś — stwierdził. — Ale cieszę się, Cas. 

— Nie jestem zbytnio wierzący, ale modliłem się o to — wyznał Castiel. — I o wynalezienie lekarstwa. Chociaż jedna z dwóch modlitw coś dała.

— Cuda się zdarzają, Cas. I przepraszam za to, co wcześniej powiedziałem. Chcę, żebyś był szczęśliwy. Naprawdę tego chcę — powiedział, zerkając na niego. — A ten Alfie? Mam mieszane uczucia, ale może być tym kimś. A jeśli cię zrani, bardzo poważnie z nim porozmawiam...

— Dean, błagam — jęknął. 

— Jesteś dla mnie jak młodszy brat. Więc porozmawiam sobie z nim tak, jakbym był twoim bratem. 

— Czasem żałuję, że nie jesteś moim bratem, wiesz?

— Jak to nie jestem? Adoptowałem cię już w podstawówce.

Obaj zaśmiali się cicho, a Castiel przekręcił głowę, aby spojrzeć na Deana. Jeśli przez ostatni rok miał wątpliwości co do ich przyjaźni, to taki dzień jak ten dzisiejszy sprawiał, że znowu przypominał sobie o tym, jak silna wieź, która ich łączy. Wątpił, aby po tylu latach było cokolwiek, co faktycznie mogłoby tę więź zniszczyć – byli na siebie skazani aż po grób.

Dean zaparkował przy chodniku w takim miejscu, aby widzieli każdego, kto podchodzi pod klub. Nie rozmawiali już, bojąc się, że zagadają się na tyle, aby nie zauważyć Alfiego. Ostatnim czego chcieli to sprawić, aby Alfie pomyślał, że Castiel go wystawił. 

— To on? — spytał niepewnie Dean, bo tak naprawdę nie widział Alfiego od ponad roku. Owszem, Alfie odprowadził Castiela do domu po tym, jak się nim zaopiekował, ale Dean był wtedy bardziej przejęty wszystkim innym niż jego wyglądem. Chłopak, którego dostrzegł był co prawda podobny, ale ciężko było mieć mu pewność.

Castiel nie musiał odpowiadać – wystarczyło, że Dean dostrzegł uśmiech na jego twarzy.

— Tak — potwierdził.

Alfie miał na sobie jeansy i sweter, dzięki czemu Castiel poczuł się o wiele lepiej z faktem, że jednak się przełamał i zrezygnował ze swojego codziennego ubioru w postaci garnituru, a przynajmniej zwykłej koszuli. Włosy miał nieco niezdarnie ułożone – jakby się śpieszył. Wyglądał przez to uroczo. 

Castiel tak bardzo się w niego zapatrzył, że pewnie zapomniałby o tym, że ma wyjść z auta, gdyby nie Dean.

— Halo, Romeo — powiedział Dean, klepiąc przyjaciela w udo. Castiel spojrzał na niego nieco zbity z tropu. Dean wskazał głową na Alfiego. — Idź do niego.

Castiel przytaknął.

— Dziękuję — powiedział nieco zażenowany. Miał wrażenie, że serce bije mu dużo mocniej niż powinno.

— Masz prezerwatywy? — spytał Dean, a Castiel wywrócił oczami.

— Dean, to pierwsza randka. Randka — podkreślił to słowo.

— Dobre randki kończą się seksem — stwierdził i wyjął ze swojej kurtki dwie zapakowane prezerwatywy, podając je Castielowi. — Widzisz? Jesteś moim bratem, że muszę ci przypominać o takich rzeczach i nie waż mi się mówić, że jest inaczej. — Schował Castielowi prezerwatywy do kieszeni na wysokości klatki piersiowej. — Ostatnia rzecz.

— Jaka?

— Jeśli ustalicie, że mam was podwieźć, usiądź z nim z tyłu. Lepiej to odbierze. 

Castiel skinął głową na znak, że rozumie i wysiadł z samochodu, ruszając w stronę Alfiego, który właśnie stanął obok wejścia. Wyglądał nieco niepewnie, jakby się czegoś bał. Gdy Castiel położył dłoń na jego ramieniu, drgnął lekko spanikowany, bo nie zauważył, kiedy ten do niego podszedł. Gdy jednak Alfie zdał sobie sprawę, że to Castiel, uśmiechnął się i przytulił go. Nieco zdezorientowany Castiel odwzajemnił uścisk. 

— Bałem się, że zmienisz zdanie — wyznał Alfie, a Castiel odsunął się od niego i spojrzał na niego zdezorientowany.

— Czemu miałbym zmienić zdanie?

— Nie wiem. Tak po prostu — powiedział, widocznie zestresowany. — Wybacz, to dla mnie coś nowego. 

Castiel uśmiechnął się łagodnie – dobrze było wiedzieć, że nie tylko on się stresuje.

— Dla mnie też — wyznał nieco nieśmiało. — Wolisz się przejść czy pojechać samochodem? — spytał wskazując na Impalę, w której czekał Dean.

— To ten twój przyjaciel, który bił się z Mickiem? — spytał niepewnie, a Castiel przytaknął.

— Normalnie nie jest taki groźny — zapewnił, a jego niewinna mina z lekkim uśmiechem sprawiła, że Alfie nie potrafił mu nie uwierzyć.

— Jeśli nie widzi problemu, wolałbym samochodem — wyznał. — Tata kręci się po mieście, nie chciałbym, żeby nas zobaczył. Chociaż nie wiem gdzie mnie zabierasz...

Castiel skinął głową, bo doskonale go rozumiał.

— Gdzieś, gdzie nikt nas nie znajdzie. Pomyślałem o wszystkim — zapewnił, a Alfie znowu delikatnie się uśmiechnął. — Idziemy? — spytał wskazując na samochód, a Alfie przytaknął.

Castiel posłuchał Deana, a przy tym postanowił zachować się po dżentelmeńsku i miał przy tym nadzieję, że Alfie nie odbierze tego w zły sposób – jemu zawsze było miło, gdy Mick robił takie drobne gesty dla niego, więc miał nadzieję, że Alfie odbierze to w podobny sposób. Otworzył tylne drzwi Impali, wpuszczając Alfiego przodem na tylne siedzenia. Po chwili usiadł obok niego.

— Cześć — przywitał się Dean, zanim Castiel zdążył zamknąć drzwi.

— Cześć — odpowiedział niepewnie Alfie. Bał się, że Dean może nie mieć o nim zbyt dobrego zdania po tamtym zajściu. Zaskoczyło go więc, gdy zobaczył, że Dean wydaje się być kompletnie wyluzowany, jakby nie chował żadnej urazy. — Nie jesteś zły o tamto? — spytał, bo wiedział, że jeśli ma mieć szanse u Castiela, będzie musiał się z nim dogadywać.

— Było, minęło — odparł Dean i wskazał na Castiela. — Uśmiecha się przez ciebie, więc postaram się ciebie polubić, okej?

— Okej — odpowiedział wciąż niepewnie Alfie, a Castiel starał się walczyć z tym, że właśnie się zarumienił. 

Dean skinął głową i ruszył w stronę zatoki. Cieszył się, że zgodzili się na to, aby ich odwiózł – bał się, że coś mogłoby się im stać. Owszem, San Francisco było stosunkowo tolerancyjne, ale wciąż było tu całkiem sporo niebezpiecznych homofobów, którzy, widząc ich razem, mogliby zrobić im krzywdę. Najchętniej Dean czekałby w zatoce do końca ich randki, ale Castiel kategorycznie mu tego zabronił, zanim w ogóle wyszli z domu – czułby się źle ze świadomością, że Dean czeka i się nudzi.

Alfie zerknął na Castiela i dopiero teraz dotarło do niego, że Castiel starał się udawać tego mniej zestresowanego – teraz nie był w stanie już tego ukryć. Może to było głupie, ale trochę mu ulżyło, bo bał się, że Castiel odbierze to źle. Skoro jednak obaj się stresowali, nie musiał się o to martwić.

Dean dostrzegł w lusterku to jak bardzo obaj są zestresowani. Włączył więc radio i szybko znalazł stację, która puszczała najnowsze hity. Bez żadnego przemyślenia czy zrobi z siebie kretyna, postanowił zacząć śpiewać. Jeśli było coś, czego Dean nauczył się od muzyki to to, że działa ona odstresowująco i chciał to wykorzystać, aby pomóc tej dwójce.

— Dawajcie, chłopaki — powiedział zachęcająco. 

Wiedział, że tak naprawdę nie musieli nawet śpiewać – Alfie i Castiel spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale na twarzach ich obu pojawił się uśmiech.

— Ja nie śpiewam — zaprotestował Castiel, ale gdy Alfie zaczął śpiewać, nie potrafił pozostać jedynym milczącym i zaczął śpiewać razem z nimi.

Żaden z nich nie śpiewał rewelacyjnie i co chwila ktoś mylił tekst, ale przez resztę tej krótkiej podróży naprawdę dobrze się bawili. Dean był z siebie dumny, widząc, że udało mu się odstresować tę dwójkę chociaż na chwilę. Gdy podjeżdżali pod zatokę, miał nadzieję, że resztę wieczoru będą się dobrze bawić. Alfie wyglądał na uroczego – już rozumiał, czemu spodobał się Castielowi. 

— Dobra, jesteśmy — poinformował ich Dean. 

Alfie spojrzał zdezorientowany najpierw na Deana, a potem na Castiela.

— Zatoka? — spytał nieco przestraszony. Może to było głupie, ale oczami wyobraźni widział jak go mordują i wrzucają ciało do oceanu. Wiedział, że nie powinien tak bardzo panikować, ale przez fakt, że wcześniej nikt się nim nie zainteresował, miał obawy czy intencje Castiela faktycznie są szczere.

— Pytałeś go o chorobę morską? — wtrącił się Dean, a Castiel spiorunował go wzrokiem. Dean uniósł ręce w niewinnym geście.

— Nie mam choroby morskiej, ale czemu tutaj? — spytał zdezorientowany.

W odpowiedzi Castiel pokazał mu kluczyk. Miał go przy sobie, bo wynajął jacht na dobę – byli tu wcześniej z tatą, po tym jak wrócili do domu ze spotkania z notariuszem i wszystko przygotowali. Wynajął jacht na tak długo, tak na wszelki wypadek i nie chodziło tu tylko przygotowanie, ale i o samą randkę. Wątpił, aby Alfie mógł zostać na noc, ale wolał być na to przygotowany niż martwić się o to, że spóźnią się z oddaniem łodzi.

— Idziecie czy zostajecie w moim aucie? — zapytał Dean, widząc dłuższą wymianę spojrzeń miedzy Alfiem i Castielem, z której nic nie wynikało.

— Idziemy? — spytał Castiel, a Alfie przytaknął. — Dziękuję, Dean. Miłego wieczoru — powiedział, wysiadając z samochodu i trzymając drzwi, gdy wysiadał Alfie.

— Bawcie się dobrze — odpowiedział Dean. Odjechał prawie od razu po tym, gdy Castiel zamknął drzwi.

Alfie spojrzał na Castiela nieco przestraszony.

— Wynająłeś łódź?

— Jacht.

— Żeby mi zaimponować? — spytał niepewnie, ale i oskarżycielsko. Nie lubił, gdy ktoś próbował imponować potencjalnego partnerowi takimi rzeczami.

Castiel pokręcił głową.

— Chciałem, żebyśmy byli sami. Gdybym chciał ci zaimponować, wynająłbym coś droższego. Pomyślałem o jachcie, bo w San Francisco brakuje miejsc, gdzie mógłbym cię zabrać na randkę, nie bojąc się o konsekwencje — wyznał. — Ale jeśli nie chcesz, możemy...

— Nie, jest w porządku — przerwał mu. — Po prostu mnie zaskoczyłeś.

Castiel uśmiechnął się nieco nieśmiało. Miał nadzieję, że nie przestraszy Alfiego tym, co wcześniej przygotował z tatą na jachcie. 

— Chodź — powiedział, wskazując głową, aby ruszył z nim.

W zasięgu wzroku nie było zbyt wielu ludzi, ale to nie było jedynym powodem, dla którego Castiel nie objął Alfiego ani nie próbował spleść ich dłoni – bał się, że to trochę za wcześnie, a ostatnim czego dzisiaj chciał, byłoby spłoszenie Alfiego.

Ruszyli więc spokojnym krokiem w stronę pomostu i jachtu, na który Castiel puścił Alfiego przodem. Rozwiązał cumę i wszedł na pokład, dołączając do Alfiego.

— Umiesz tym pływać?

Castiel wzruszył ramionami.

— Mam nadzieję, że na tyle, aby wrócić do brzegu bez problemów — odparł.

Jacht nie należał do największych, bo Castiel nie uważał, aby takiego potrzebowali. Nie chciał imponować Alfiemu tym, że go na to stać – chciał jedynie spędzić z nim wieczór, w międzyczasie podziwiając zachód słońca, który zbliżał się dużymi krokami – dzieliła ich od niego godzina.

Castiel wiedział, że jego umiejętności sterowania jachtami nie są najlepsze, dlatego postanowił, że nie odpłyną zbyt daleko, aby nie panikować. Przestraszył ich obu, w ostatniej chwili ratując się przed rozbiciem o prostopadły betonowy pomost. Przepłynęli pod mostem łączącym San Francisco z Oakland. Castiel postanowił zatrzymać się niespełna dwie minuty później.

Alfie w tym czasie siedział, oparty o burtę i przyglądał się Castielowi. Podobało mu się skupienie, które widział na jego twarzy. Irytowało go to, że znowu zaczął się stresować. Nie chciał się stresować. 

Gdy Castiel odwrócił się w jego stronę, Alfie uśmiechnął się delikatnie.

— Wybacz, że nie jestem dobry w te sprawy — zaczął Castiel, a Alfie uniósł brwi.

— Jakie?

— To moja pierwsza randka z mężczyzną. Nie do końca wiem jak się zachować...

— To moja pierwsza randka w ogóle — wyznał Alfie, sprawiając tym, że Castiel uśmiechnął się delikatnie. Jeśli obaj byli w tej samej sytuacji, powinno być łatwiej. — Rozmowa wydaje się być dobrym pomysłem na początek, prawda?

Castiel przytaknął. Dzieliły ich może dwa kroki i póki co uznał to za komfortową odległość.

— Chyba tak — przyznał. — Przepraszam, że dopiero teraz pytam, ale na którą musisz wrócić do domu?

Alfie wzruszył ramionami.

— Powiedziałem rodzicom, że pracuję do rana, więc chyba nie musimy się o to martwić.

Castiel zmarszczył brwi.

— A jeśli przyjdą do Folsom?

— Nie przyjdą, ale w razie czego kolega, który jest dzisiaj na zmianie będzie mnie krył. 

— Czyli nie musimy się o nich martwić? — spytał niepewnie.

— Dzisiaj nie — odparł, prostując się nieco, bo poczuł się odrobinę pewniej. — A twoi rodzice? Naprawdę oboje są tacy wspierający?

Castiel uśmiechnął się i przytaknął.

— Tak. Rozważają przeprowadzkę tutaj, aby bardziej mnie wspierać. Wątpię, aby się przeprowadzili, ale zawsze miło to słyszeć.

Alfie odpowiedział uśmiechem. Zazdrościł Castielowi tego, że miał w swoim życiu tyle wspierających go osób, na które mógł liczyć – miał nie tylko rodziców, którzy akceptowali to, kim jest ich syn, ale też Deana, który widocznie nie miał problemu z tym, że jego przyjaciel jest homoseksualistą. 

— Twój tata coś o mnie mówił?

— Już prawie traktuje cię jak drugiego syna — odparł. — Pomógł mi zorganizować to wszystko.

Alfie zmarszczył brwi.

— Pomógł ci zorganizować jacht?

— Raczej to co na jachcie. Chodź — zachęcił go, wchodzą do niewielkich rozmiarów kabiny, w której musieli się pochylić, aby nie uderzyć głową o bardzo niski sufit.

Była wyłożona obiciem w rogu, imitując kanapę. A może to była kanapa wsadzona częściowo w ścianę? Tuż obok stał niewielkich rozmiarów stolik, na którym były dwa niewielkiej ilości pudełka. Obok stały dwa talerze i jakieś niewielkie zawiniątko. 

— Co to? — spytał zaciekawiony Alfie.

— Kolacja zrobiona przez moją mamę i wino. 

Alfie spojrzał na Castiela wręcz niedowierzająco.

— Twoja mama zrobiła ci kolację?

— Zrobiłam nam kolację — poprawił go, podkreślając to drugie słowo. Usiadł, bo przez tę przygarbioną pozycję zaczynały go boleć plecy. — Chciałbym powiedzieć, że pomagałem, ale nie miałem dzisiaj czasu.

— Czemu nie?

— Miałem spotkanie z notariuszem w związku z przejęciem majątku Micka.

— Oh — powiedział niemal niesłyszalnie. Przez chwilę zapadła cisza. Alfie wiedział, że to głupie pytanie, ale musiał je zadać. — Tęsknisz za nim?

— Każdego dnia — wyznał. — Ale muszę żyć dalej, nie mogę utknąć w żałobie. On chciałby, żebym żył dalej. Obiecałem mu dwie rzeczy. Jednej już nie spełnię, drugą mogę.

— Pierwsza to praca, a drugie...

— Że będę z kimś szczęśliwy. — Przygryzł wargę, patrząc niepewnie na Alfiego. — Wiem, że teraz tego nie widać, bo się stresuję, ale myślę, że przy tobie tak się czuję. Chciałem ci powiedzieć jeszcze przed pogrzebem, ale nie potrafiłem. Rodzice uświadomili mi parę rzeczy i dodali odwagi. Dlatego cię zaprosiłem.

— Co ci uświadomili? — spytał zaciekawiony, siadając obok Castiela tak blisko, że ich uda praktycznie się dotykały.

— Że czas prędzej czy później sprawi, że będę cierpiał mniej i to ode mnie zależy kiedy to będzie. Więc postanowiłem, że spróbuję odszukać siebie. Nie Castiela Micka, nie Casa Deana, a tego prawdziwego Castiela.

— I jak idą poszukiwania? 

Castiel spojrzał na niego, uśmiechając się bardzo delikatnie.

— Myślę, że idą w dobrą stronę.

— Jaki jest prawdziwy Castiel? Poza byciem romantykiem i posiadaniem dobrego serca?

Castiel zarumienił się lekko na to pytanie. Cieszył się, że Alfie tak go postrzegał, ale to tylko fragment tego, kim był. Wątpił, aby Alfie zdążył poznać jego złe cechy, przez co bał się, że będzie go miał za bardziej idealnego i szybko odejdzie.

— Wierzy w to, że przeżył w jakimś celu — zaczął. — Chce się zakochać ze wzajemnością w kimś kto da mu szczęście i codziennie budzić się przy mężczyźnie którego kocha. Chce codziennie widzieć uśmiech na jego twarzy i czuć się przy nim swobodnie przy rodzicach, nawet w Święta. Chce stworzyć z kimś dom, bo wierzy, że dom to ludzie, a nie miejsce i chce dożyć z tym kimś starości. Chce po prostu być szczęśliwy tak, jak to możliwe.

Alfie spojrzał na niego zaintrygowany.

— Myślę, że prawdziwy Castiel jest podobny do mnie bardziej niż sądziłem — stwierdził Alfie, a Castiel odpowiedział mu spojrzeniem, w którym było widać szczęście.

— Jaki jest Alfie? — spytał, zainteresowany.

Alfie zamyślił się na moment, nie do końca wiedząc, jak prawidłowo opisać siebie. Odchylił się lekko do tyłu.

— Jest marzycielem, który wierzy, że kiedyś uwolni się z toksycznego domu, w którym boi się uśmiechnąć. Nie oczekuje księcia z bajki, chce tylko kogoś, kto o niego zadba i pozwoli mu zadbać o siebie.

Castiel uśmiechnął się na te słowa. Marzył o tym, aby zabrać go z domu i się nim zaopiekować.

— Myślisz, że Castiel i Alfie mają jakieś szanse? 

— To zależy — stwierdził, a stres gwałtownie powrócił, gdy kątem oka dostrzegł coś, co miał nadzieję, że nie jest tym, o czym myśli. Oddech mu przyśpieszył, na twarzy pojawiło się napięcie. Castiel błyskawicznie to wyłapał.

— Od czego? — spytał, bojąc się odpowiedzi, bo przestraszył go wyraz twarzy Alfiego.

— Od tego czy Castiel potrafi działać powoli — stwierdził, wyciągając z kieszenie Castiela prezerwatywę, która z tego kąta była dla Alfiego widoczna i dopóki jej nie wyjął, chciał mieć resztki nadziei, że się myli. — To nie jest działanie powoli. 

Castiel przygryzł wargę i przeklął Deana w myślach. Siebie też, bo mógł się z nim kłócić, że tego nie weźmie.

— Dean mi to dał — powiedział obronnie. — Nie zrobię niczego, czego nie będziesz chciał.

— Nigdy tego nie robiłem — wyznał Alfie, a Castiel zamarł nieco zszokowany. 

— Nigdy? 

Alfie przytaknął, potwierdzając te słowa.

— Uważam, że skoro wytrzymałem z tym tyle czasu, chcę mieć pewność, że zrobię to z właściwą osobą. Chciałbym, żebyś to był ty, ale upewnienie się trochę mi zajmie. Potrzebuję czasu. Małych kroczków. Do tej pory moje bycie gejem ograniczało się do chodzenia do Stud i tańczeniu z ludźmi, czasem na rozmowach.

— Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebował — zadeklarował Castiel, brzmią przy tym naprawdę szczerze.

Alfie spojrzał na niego z nadzieją w oczach, ale i lekką obawą.

— I nie będziesz w tym czasie robił tego z innymi?

Castiel westchnął. Rozumiał obawy Alfiego, ale zirytowało go to, że mógł o tym chociażby pomyśleć.

— Alfie, wiem jak to jest być zdradzonym — powiedział dość stanowczo, ale i z troską w głosie, bo widział jak dużo Alfiego kosztowała ta rozmowa. — Jeśli po dzisiejszym wieczorze ustalimy, że tego chcemy, nigdy nie będzie nikogo innego. Nie potrafiłbym ci tego zrobić. 

Alfie spojrzał mu w oczy. Chciał mu wierzyć. Wręcz rozpaczliwie chciał mu wierzyć, ale miał świadomość tego, ilu miał Castiel przez ostatni rok – wystarczyło kilka rozmów w The Stud, aby się tego dowiedział.

— Dasz radę nie robić tego z nikim innym? Po ostatnim roku?

— Przed tamtą bójką dwa lata żyłem w celibacie. Dam radę wytrzymać, nawet gdyby to miało być kilka lat, Alfie — zapewnił go. — Castiel z ostatniego roku to Cas Deana. To nie byłem prawdziwy ja. 

Alfie widział szczerość w jego oczach. Szczerość, której pragnął. Mimo wszystko bał się, że to nie skończy się dobrze. Ciężko było zaufać mu komukolwiek.

— Mógłbyś myśleć o mnie poważnie? 

— Już tak myślę. I myślę, że to co czuję jest prawdziwe — Alfie przymknął oczy, bojąc się co usłyszy. Obawa okazała się jednak bezpodstawna, ale dzięki zamkniętym oczom łatwiej było mu wyczuć szczerość w głosie Castiela. — A czuję to, że cię kocham, Alfie. Pokochałem cię jeszcze w Falsom, zanim mnie wyrzuciłeś. Dlatego przychodziłem, dlatego próbowałem to naprawić. Pokłóciłem się wtedy z Deanem, że to jego wina, że cię straciłem. Nie wiedziałem wtedy, że jesteś taki jak ja, ale po prostu nie chciałem cię tracić i tęskniłem za tobą. To, że spotkaliśmy znowu tuż po tym jak straciłem Micka nie może być przypadkiem. Wierzę, że mi cię zesłał.

Alfie ukrył twarz w dłoniach. To go przerosło. Obwiniał się o to, że nie dał Castielowi szansy na wytłumaczenie się z tego, odkąd tylko zrozumiał, że Castiel jest homoseksualistą. Teraz to bolało jeszcze bardziej, bo miniony rok mógłby wyglądać zupełnie inaczej, gdyby dał mu chociaż pięć głupich minut. Stracili rok – tak to odbierał.

— Wyrzuciłem cię, bo złamałeś mi wtedy serce — wyznał cicho. — Myślałem, że ze mnie zadrwiłeś. Też kochałem cię już wtedy. Przepraszam, że nie dałem ci wtedy szansy, bo...

— Hej — Castiel przerwał mu, słysząc ogromne poczucie winy w jego głosie. Położył dłoń na jego ramieniu, chcąc mu w ten sposób pokazać, że naprawdę mu zależy i że nie jest zły o to, że ich los potoczył się w ten sposób. — Może tak miało być. Nie wiemy co by było, gdybyśmy wyjaśnili sobie wszystko wcześniej — zauważył. — Mogłoby być gorzej. Moglibyśmy się znienawidzić, bo byłem zajęty pracą i opieką nad Mickiem. Nie miałbym dla ciebie czasu. Ale teraz go mam. I jeśli mam spróbować odpowiedzieć na pytanie czemu nie zaraziłem się HIV i nie umieram, to odpowiedź brzmiałaby, że dlatego, abym mógł być z tobą. 

Alfie spojrzał mu w oczy. Uderzyło w niego to, co powiedział Castiel, ale przede wszystkim dlatego, że Castiel miał rację – teraz mieli większą szansę. Przekręcił się ostrożnie w jego stronę i spojrzał mu w oczy. Chciałby coś odpowiedzieć, ale nie miał pojęcia, co. Był po prostu wdzięczny. Wdzięczny za to, że Castiel wrócił do jego życia i że los dał im drugą, może faktycznie lepszą, szansę.

Castiel delikatnie przybliżył się do Alfiego, cały czas patrząc mu w oczy, jakby chciał znaleźć w nich potwierdzenie, że ten też tego chce i zgodę na to, co sam chciał teraz zrobić. Gdy ją dostrzegł, bardzo delikatnie dotknął swoimi wargami tych Alfiego, chcąc mieć pewność, że nie posunie się za daleko, nawet jeśli to był niewielki kroczek.

Alfie lekko rozchylił swoje wargi i ostrożnie naparł nimi na te Castiela, który szybko, ale przy tym delikatnie położył dłoń na jego karku. Alfie nigdy się nie całował. Z nikim. Dlatego ten pocałunek tak dużo dla niego znaczył, szczególnie, że przeżył go z kimś, kogo kochał. Ciężko było mu opisać to, jak się czuł. Serce biło mu bardzo szybko, nie oddychał i nie była pewien czy pamięta jak się oddycha, a w całym swoim ciele czuł przyjemne ciepło, które chciał wierzyć, że coś oznacza. To musiało coś oznaczać, prawda? I oby oznaczało coś dobrego.

Przypomniał sobie o oddychaniu, gdy przypadkiem zderzyli się zębami. Przerwali pocałunek i złączyli swoje czoła, śmiejąc się cicho. 

— Musimy to poćwiczyć — stwierdził Castiel, oblizując swoją wargę.

— Nie mam nic przeciwko — odpowiedział Alfie, uśmiechając się. Mógłby żałować, że nie całował się wcześniej, ale aktualnie cieszył się, że czekał z tym aż do teraz, bo Castiel był wspaniały.

— Ale nie tutaj — zarządził. — Nie chcę przegapić zachodu słońcu. 

Wzięli jedno z pudełek z jedzeniem i butelkę wina. Okazało się, że nie mieli kieliszków, ale Castiel wierzył, że aktualnie to już nie problem – i tak się całowali, więc picie razem z jednej butelki nie powinno być dla żadnego z nich czymś dziwnym. Wrócili na zewnątrz, rozkoszując się rześkim powietrzem i pięknym niebem, które przypominało, że niedługo ten dzień się zakończy. 

Usiedli, podpierając się o burtę i uśmiechnęli się, patrząc na siebie nawzajem. Castiel, nieco niepewnie, objął Alfiego ramieniem.

— W porządku? — upewnił się, nie chcąc, aby ten poczuł się w jakikolwiek sposób niekomfortowo.

— Tak — stwierdził, wtulając się w ramię Castiela. — Tak jest przyjemnie.

Castiel uśmiechnął się, zerkając na niego. Alfie prawie w niczym nie przypominał Micka i chyba to sprawiło, że jeszcze bardziej pragnął tego, aby im się udało.

Pogładził Alfiego po ramieniu i pocałował go czule w głowę. To był moment, w którym obiecał sam sobie, że nie pozwoli nikomu skrzywdzić Alfiego, a gdy tylko obaj będą mieć pewność, że ich relacja jest tego warta, zabierze go z jego domu. Nie był tylko pewien czy zabierze go do siebie, czy wspólnie wprowadzą się do domu, który przepisał mu Mick. Było co prawda jeszcze mieszkanie Micka w San Francisco, ale Castiel nie byłby w stanie tam mieszkać, nie myśląc stale o zmarłym kochanku.

Alfie podniósł się na pocałunek w głowę i spojrzał Castielowi w oczy. Nie minęła sekunda nim ich usta ponownie się spotkały. Obaj mieli nadzieję na to, że usta ich obu nigdy nie spotkają już żadnych innych, ale nie dlatego, że nikt inny ich nie zechce, a dlatego, że nie będzie to konieczne – mieli siebie nawzajem i tylko to się teraz liczyło. 

A/N

1.03.2021 (1)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro