12. We'd hurt each other with the things we want to say
Though it's easy to pretend
I know you're not a fool
I should have known better than to cheat a friend
And waste a chance that I'd been given
~ George Michael, "Careless Whisper"
***
Dean zawsze wiedział, że ma problem z uczuciami, szczególnie jeśli chodziło o Castiela, który był inny niż jego pozostali przyjaciele i znajomi Deana, a nawet Sam. Castiel był wrażliwszy, odreagowywał inaczej, potrafił ignorować osobę, na którą jest obrażony dniami, czasem tygodniami – zachowywał się jak obrażona kobieta, albo nawet gorzej. Odkąd Dean dowiedział się o orientacji Castiela stało się dla niego oczywiste, że to dlatego, że ten ma w sobie coś z kobiety.
Dean liczył, że tym razem Castiel potrzebuje czasu i sytuacja się poprawi. Ale tak nie było. Mijały kolejne tygodnie, ślub się zbliżał, a nie było nawet nadziei na poprawę. Sytuacja wydawała się być nawet gorsza – gdy widzieli się rano w kuchni, nie odzywali się do siebie nawet słowem w obawie, że tylko zepsują tym sobie dzień. Obu ich to bolało, ale żaden nie potrafił tego przerwać.
Na przełomie lipca i sierpnia Castiel przyszedł do domu z małym rudym kotem, co spowodowało ich najdłuższą rozmowę od czasu tamtej w klubie. Dean stwierdził, że w tym mieszkaniu nie będzie żadnych kotów, a z kolei Castiel stwierdził, że skoro Dean będzie miał żonę, która z nimi zamieszka to on ma prawo mieć kota, skoro właściciel, od którego wynajmowali mieszkanie nie miał z tym problemów. Argumentował to tym, że płacił większą część czynszu niż Dean, a kota dostał w prezencie od Charlie. W końcu Dean, za namową Lisy, która była akurat wtedy u niego, ustąpił i pozwolił mu tego kota zatrzymać. Nienawidził tego kota, ale tolerował go ze wzgląd na Castiela, który bardzo szybko się do niego przywiązał. Właściwie Castiel przywiązał się do kota, którego nazwał Elvis, po swoim ulubionym wokaliście, że spał z nim w jednym łóżku.
W końcu, na dwa tygodnie przed ślubem, Dean uznał, że sytuacja się nie poprawi i postanowił poprosić o pomoc tego mądrzejszego z braci, czyli Sama, który od ślubu mieszkał z Jessicą w niewielkim mieszkaniu, które opłacali mu rodzice – to była de facto pożyczka, którą Sam miał im zwracać, gdy zacznie już zarabiać. Najpierw musiał jednak skończyć studia, na których ledwie kilka dni temu zaczął ostatni rok.
Nie chciał zajmować bratu wieczoru, więc wziął wolne w pracy i pojechał do niego, nie bardzo wiedząc za ile może się go spodziewać. Okazało się, że dość szybko – czekał tylko niespełna pół godziny. Spodziewał się, że będzie to więcej czasu.
Sam spojrzał na brata zaskoczony, bo nie spodziewał się go pod swoim mieszkaniem w środku dnia.
— Dean, co tutaj robisz? — spytał Sam, a Dean wzruszył lekko ramionami, bo nie bardzo wiedział jak odpowiedzieć na to pytanie.
— Możemy pogadać? — poprosił, a Sam spojrzał na niego zbity z tropu. Jeśli Dean chciał o czymś gadać to sprawa była poważna.
— Przyszedłeś tu, żeby ze mną pogadać? — upewnił się.
— Tak. Potrzebuję rady — wyznał niepewnie, a Sam westchnął i spojrzał na brata z powagą.
— Wiesz, że normalnie czekałbyś jeszcze dwie godziny? Powinienem mieć zajęcia.
Teraz to Dean spojrzał na brata podejrzliwie, marszcząc brwi. Skoro Sam powinien mieć zajęcia to co robił przed swoim mieszkaniem?
— Więc czemu na nich nie jesteś?
— Bo wykładowca nie był w stanie ich prowadzić. Godzinę temu kartka zabrała jakiegoś innego wykładowcę. Podobno zaczął się dusić na wykładzie, jakby miał zapalenie płuc. Jest jego przyjacielem. Jakiś Nick.
Dean spojrzał na brata przerażony. Jeśli mówił o człowieku, o którym Dean bał się, że mówi, to oznaczało to katastrofę. Wiedział, że Mick kiedyś umrze, ale to naprawdę nie był dobry czas. Ciężko było zaplanować czas, kiedy będzie się umierało, ale Dean nie obwiniał o to Micka, a los. Bo los w tym momencie sobie z niego zadrwił. Dean był skłócony z Castielem – jak niby miał teraz wspierać przyjaciela? Przecież Castiel nie mógł być teraz sam. Owszem, była ta cała Charlie, ale Dean czuł się w obowiązku, aby być przy nim, gdy Mick odejdzie.
— A nie Mick? Mick Davies?
Sam zamyślił się, próbując sobie przypomnieć nazwisko, które podał wykładowca, ale nie zapamiętał go. Nie zapamiętał go, bo uważał tego za ważne, a widocznie powinien.
— Nie wiem, ktoś z innego wydziału. Chyba ekonomia.
— Mick jest z ekonomii — powiedział Dean, który wyglądał, jakby zaraz miał spanikować.
Sam przyjrzał się bratu podejrzliwie. Nie wiedział, co tu się dzieje. Nie wiedział czemu Dean pyta o wykładowcę z jego uczelni. Nie wiedział jakim cudem w ogóle zna kogokolwiek ze Stanford. Nie był pewien czy chce wiedzieć.
— Czemu znasz wykładowcę z mojej uczelni?
— To skomplikowane.
— Bardziej niż twój nagły ślub? — spytał, bo chociaż poznał Lisę i zgodził się być świadkiem Deana, wciąż uważał, że brat postępuje nierozsądnie żeniąc się tak szybko z ledwie poznaną dziewczyną.
— Sam, błagam, muszę z tobą pogadać. Wiesz do którego szpitala go zabrali?
— Skąd miałbym to wiedzieć? — odpowiedział pytaniem, wpuszczając brata do mieszkania. — Mów o co chodzi. Bo chyba nie chciałeś gadać o wykładowcy ze Stanford.
Dean westchnął i spojrzał na brata niczym zbity pies. Wiedział, że Samowi ciężko będzie to pojąć, bo nie miał tak bliskiego przyjaciela, jakim dla Deana był Castiel, ale paradoksalnie jedyną osobą, którą mogła mu pomóc, był właśnie Sam.
— Pokłóciłem się z Casem — wyznał, a na twarzy Sama pojawił się ironiczny uśmiech.
Dean kłócił się z Castielem stosunkowo często, szczególnie w ciągu ostatnich lat. Nie rozumiał czemu nagle potrzebuje pomocy. Zawsze radził sobie bez niego. Ale nie chciał wyśmiać brata, bo wyglądał na naprawdę przejętego.
— Nie pierwszy raz, czemu nagle chcesz pomocy?
— Bo nie rozmawia ze mną już szósty tydzień, a zaraz się żenię i chciałbym, żeby tam był. Nie wiem czy jest sens walczyć o tą przyjaźń, czy nie będzie szczęśliwszy beze mnie...
Sam uniósł brwi. Co Dean sobie ubzdurał? Oddałby wszystko, aby mieć takiego przyjaciela, jakim Castiel był dla Deana. Jeśli Dean zamierzał rezygnować z takiej przyjaźni, był po prostu idiotą.
— Dean, jasne, że warto walczyć. To przecież Cas. Co mu zrobiłeś, że jest aż tak źle?
Dean westchnął.
— Nie powiedziałem mu o Lisie, dopóki nie zobaczył nas w klubie, już po zaręczynach — wyznał i zobaczył rezygnację na twarzy Sama, co tylko podkreśliło beznadziejność tej sytuacji. — Okłamywałem go, gdy pytał o nią, gdy pytał gdzie wychodzę, gdy pytał czy kogoś mam. Bałem się mu powiedzieć, aby go tym nie zranić, ale w ten sposób zraniłem go jeszcze bardziej. Ignorowałem go, gdy mówił o swoich problemach, a ktoś kogo Cas kocha, umiera. Powinienem być przy nim, a zachowałem się jak dupek i teraz nie wiem jak to naprawić.
Dla Sama to było za dużo informacji na raz. To, że Dean zachował się jak dupek to jedno, ale to, że Castiel był zakochany to coś zupełnie innego, szczególnie, jeśli chodziło o tak nieszczęśliwą miłość.
— Cas ma dziewczynę, która umiera? — spytał zaniepokojony. Nikt nie powinien tracić bliskiej osoby w tak młodym wieku. Sam nie wiedział czy przeżyłby kolejne dni, gdyby dowiedział się, że Jess nie żyje.
— Sam, użyj swoich szarych komórek — powiedział błagalnie Dean. — Gdyby chodziło o dziewczynę, powiedziałbym "dziewczyna".
Sam zaniemówił i spojrzał na Deana kompletnie zszokowany. Może wcale nie pomylił się tak bardzo, interpretując to, co widział między nimi. Już gdy ta dwójka była w liceum, wydawało mu się, że Castiel patrzy na Deana jakby go kochał, a potem zawsze uważał, że to obustronne – może było tylko trochę inaczej?
— Cas jest gejem?
— Brawo, geniuszu — odparł Dean, nalewając sobie wody, bo poczuł nagłe ukłucie pragnienia.
— To może cię kocha? To może potęgować...
Dean pokręcił głową. Sam był mądry i dobrze kombinował, ale Dean był pewien, że serce Castiela nie należy do niego. Owszem, Castiel powiedział, że kiedyś się w nim podkochiwał, ale potem poznał Micka. Dean trochę zazdrościł Mickowi, bo Castiel był naprawdę świetnym facetem. Trochę im współczuł, bo gdyby nie kilka zdarzeń, ich historia mogłaby wyglądać zupełnie inaczej.
— Nie kocha — przerwał mu, zanim Sam się rozkręcił.
— Skąd wiesz? — spytał Sam tonem, który sugerował, że Dean jest idiotą, nie biorąc tego pod uwagę.
— Bo powiedział, że kiedyś kochał, ale mu przeszło. Poza tym kocha Micka.
Sam zamarł na moment. Nagle wszystko nabrało sensu. Kilka lat temu Castiel studiował ekonomię na Stanford – przez niego Dean mógł poznać tego całego Micka. Tylko ciężko było mu uwierzyć w to, że Castiel mógłby pokochać kogoś o tyle starszego. To nie była normalna różnica wieku.
— Tego wykładowcę, którego dziś zabrała karetka? — spytał niepewnie.
— Tak — potwierdził Dean, a Sam na moment zaniemówił.
— Ale facet ma chyba pięćdziesiąt lat — prawie krzyknął, a Dean westchnął. Też mu się to nie podobało, ale co mógł zrobić? Mick i Castiel byli w sobie zakochani, wystarczyło na nich spojrzeć, aby to zobaczyć. Nawet jeśli teraz byli tylko przyjaciółmi, wciąż się kochali i chyba dlatego Castiel był tak blisko Micka.
— Jeszcze nie ma. W przyszłym roku by skończył.
— Aż tak z nim źle, że sugerujesz, że nie dożyje? — spytał Sam, a Dean bardzo szybko go uświadomił.
— Ma AIDS, Sam. Cas się nie zaraził, dzięki Bogu.
Sam przez moment milczał. Słyszał o AIDS, chyba już wszyscy o tym słyszeli. Cieszył się, że Castiel się nie zaraził, ale jednocześnie mu współczuł. Usiadł na kanapę, bojąc się, że inaczej upadnie. Fakt, że taka tragedia rozgrywała się tak blisko niego, mocno go uderzył.
— Nie wiedziałem nawet, że Cas kogoś ma — powiedział cicho. — A tu...
— Bo nie ma. Już nie są razem, przynajmniej tak twierdzą — wyjaśnił. — Sam, skup się na mnie, błagam. Co mam zrobić, aby Cas ze mną porozmawiał?
— Zacznij rozmowę.
Dean spojrzał na niego jak na skończonego kretyna. Czy Sam naprawdę sądził, że nie spróbowałby czegoś tak oczywistego, zanim tu przyszedł?
— Wychodzi do swojego pokoju, gdy zaczynam do niego mówić. To się nie sprawdza.
— Dobra, chodź — powiedział Sam, wstając z kanapy i ciągnąc Deana do komody. Posadził brata przy telefonie, podając mu książkę telefoniczną.
— Co niby mam z tym zrobić? — spytał zdezorientowany Dean.
— Obdzwonić szpitale i dowiedzieć się, gdzie przyjęli tego jego Micka. Jak już będziesz wiedział gdzie to go tam zabierzesz. W samochodzie nie ucieknie ci przed rozmową. Pewnie nie będzie jakiś bardzo rozmowny, ale przynajmniej ty powiesz to, co masz mu do powiedzenia. To dobry pierwszy krok. Działaj.
Po tych słowach Sam go zostawił, a Dean westchnął i zaczął dzwonić po szpitalach, które znajdował w książce telefonicznej. Jakim cudem w jednym mieście było aż tyle szpitali? Miał wrażenie, że to trwało wręcz latami nim w końcu odnalazł go w Saint Francis Memorial Hospital. Podał się za kuzyna, dzięki czemu udało mu się dowiedzieć, że odzyskał przytomność i jego stan jest zły, ale stabilny – tyle wystarczyło, aby wiedział, że raczej zdąży ściągnąć Castiela do szpitala, zanim Mick umrze.
Krzyknął Samowi, że wychodzi i pojechał do pracy Castiela. Ściągnął go do recepcji przy lobby za pomocą sekretarki. Castiel wyglądał na kompletnie zaskoczonego, widząc Deana w swojej pracy.
— Co tu robisz, Dean? — spytał wściekły, bo usłyszał od sekretarki, że jest tu jego ojciec. Gdyby wiedział, że to Dean, nie zszedłby tutaj.
— Zwolnij się, musimy jechać — powiedział stanowczo Dean, a Castiel spojrzał na niego niepewnie.
— Gdzie?
— Do szpitala.
— Po co?
— Mick.
Dean nie musiał mówić niczego więcej – Castielowi nagle zrobiło się słabo, bo zrozumiał, co to oznacza. Mick drugi raz ze szpitala nie wyjdzie. Nie żywy. Podszedł do sekretarki i poprosił, żeby ta przekazywała wszystkim, którzy będą mieli do niego sprawę, że wychodzi, po czym razem z Deanem wsiadł do Impali.
Dean od razu ruszył w stronę szpitala i co chwila zerkał na Castiela, który był w naprawdę kiepskim stanie. Próbował odważyć się na rozmowę, ale słabo mu szło. W końcu, po kilku minutach zdobył się na trzy słowa.
— Przykro mi, Cas.
Castiel pokręcił głową.
— Nawet go nie lubisz — zauważył.
— Ale ty go lubisz, a to dużo, okej? — Brzmiał jakby Castiel uraził go poprzednim stwierdzeniem, ale chodziło po prostu o to, że chciał pokazać Castielowi, że mu na nim zależy i że wciąż chce ich przyjaźni. — Wiem, że nawaliłem, Cas. Nawet bardzo nawaliłem, ale naprawdę jest mi ciężko z tym wszystkim. Wiedziałem, że nie będziemy się bawić wiecznie, ale chciałem być przy tobie w tej roli jak najdłużej i dlatego to przed tobą ukrywałem. Przepraszam...
— Naprawdę nie mogłeś użyć tego słowa półtorej miesiąca temu? — spytał Castiel, a Dean spojrzał na niego zbity z tropu.
— Co?
Castiel westchnął i w końcu zdobył się na to, aby spojrzeć na Deana.
— Spróbowałbym cię chociaż zrozumieć i z tobą porozmawiać, gdybyś od razu powiedział, że przepraszasz. Nie powiedziałeś tego aż do teraz. Chciałbym się cieszyć z twojego szczęścia, Dean, ale ciężko mi to robić, skoro mam poczucie, że ona mi ciebie odbiera.
Dean pokręcił głową.
— Nie odbiera. Lisa cię lubi.
Castiel westchnął, starając się panować nad emocjami, co było ciężkie, zważywszy na wszystkie okoliczności.
— To, że stanęła w mojej obronie, żebyś pozwolił mi zatrzymać Elvisa wcale nie oznacza, że mnie lubi — stwierdził.
— Lubi cię, Cas. Ona nie jest zła, naprawdę.
— To czemu ją przede mną ukrywałeś? Byłoby zupełnie inaczej, gdybyś pierwszego dnia się do niej przyznał, wiesz?
— Wiem — przyznał, przygryzając wargę, bo wiedział, że Castiel miał rację.
— Mógłbym się z nią zaprzyjaźnić jeśli jest w porządku, jak twierdzisz.
— Wiem, przepraszam.
— Więc czemu ją ukrywałeś? — spytał ze słyszalną pretensją w głowie.
— Bo jestem idiotą i dlatego cię potrzebuję, Cas — powiedział, a Castiel spojrzał na niego zaskoczony tym wyznaniem. — Bez ciebie zginę, dosłownie. Pomogłeś mi znaleźć mieszkanie, gdy wprowadzałem się do miasta. Pomagałeś mi szukać pracy, nawet jeśli ostatecznie przyjąłem ją sam. Nadal gniłbym w małej kawalerce, gdyby nie ty. Nie zliczę ile razy przez ostatnie dwadzieścia lat wyciągnąłeś mnie z kłopotów. Jesteś najlepszym przyjacielem, jakiego można mieć, a ja nie potrafię ci okazać jak bardzo to doceniam. Jestem beznadziejnym przyjacielem.
— Jesteś — przyznał Castiel, bo nie potrafił zaprzeczyć temu, że Dean wiele razy go zawiódł. — Ale to nie znaczy, że nie jesteś moim przyjacielem, Dean. I to nie znaczy, że nie możesz być lepszym przyjacielem.
Dean spojrzał na niego niepewnie.
— Ale jak?
— Po pierwsze: przyjaciół się nie okłamuje.
— Ty mnie okłamywałeś co do swojej orientacji.
— Ukrywanie, a okłamywanie to dwie różne sprawy. Ja widziałem Lisę, pytałem cię o nią, a ty próbowałeś zrobić ze mnie idiotę, który ma zwidy. Poza tym, jeśli chodzi o moją orientację, myślałem, że chociaż się domyślasz, bo dostałeś przez te wszystkie lata całkiem sporo wskazówek.
— Bo płakałeś jak dowiedziałeś się o śmierci Elvisa?
— Jego muzyka to arcydzieło, Dean. Poza tym podobał mi się. Był przystojny.
— Fantazjowałeś o nim?
Castiel westchnął.
— Tak i nie rozumiałem tego — wyznał. — Nie wiedziałem wtedy kim jestem, wypierałem to Meg, aby nawet nie przeszło mi to przez myśl. A potem nie wyszło nam w łóżku i nie mogłem dłużej okłamywać siebie. Próbowałem z tym walczyć. W Lawrence nie ma takich klubów jak w San Francisco, ale jest jeden bar, gdzie można spotkać homoseksualistów. Bywałem tam w ostatniej klasie. Nagle dotarło do mnie, że to zbawienie, że zdawałem na Stanford, bo zrozumiałem, że tu będę mógł być sobą. Ale myślałem, że będzie lepiej.
Dean skinął głową. Był pod wrażeniem tego jak płynnie Castiel potrafił zmieniać tematy.
— Żałujesz, że tu przyjechałeś?
— Są chwile, że tak — przyznał. — Ale dla paru dobrych chwil było warto.
— To chwile z Mickiem? — spytał niepewnie, a na twarzy Castiela pojawił się lekki uśmiech.
— Z Mickiem. Z tobą. Z Alfiem. Z Charlie.
— Ze mną? — wyłapał zdezorientowany, bo nie spodziewał się, że Castiel to powie, gdy wciąż chyba byli skłóceni.
— Mieliśmy tu dobre chwile, prawda? Wkurzałeś mnie czasem, ale było fajnie.
Dean zaśmiał się cicho, bo to była prawda. Trochę tęsknił za tamtymi czasami. Czasy, gdy obaj dobrze bawili się w klubie minęły zdecydowanie zbyt szybko, ale już niczego nie mógł z tym zrobić.
— Wybaczysz mi? — spytał niepewnie, bo był pewien, że usłyszy odmowę, ale Castiel był po prostu sobą i musiał go zaskoczyć.
— Może jestem naiwny, ale tak — stwierdził. — Tylko musisz się postarać, aby między nami było jak dawniej.
— Powiedz co mam robić.
— Zacznij od karmienia Elvisa, bo pewnie kolejnych kilka nocy spędzę w szpitalu.
Dean skrzywił się. Czy Castiel naprawdę musiał poprosić go o to? Ze wszystkich możliwych rzeczy poprosił o karmienie jego kota?
— Cas, zlituj się. Nie lubię tego sierściucha.
— Ktoś musi go karmić, Dean.
— Niech gania myszy w kanałach. Jest kotem. Potrafi polować. Powinien jeść myszy.
— Dean, proszę.
Dean westchnął. Ton głosu Castiela – ten cierpiący ton, który zawsze łamał mu serce, sprawił, że nie mógł mu już odmówić.
— Dobra. Czym mam go karmić?
— W kuchni są puszki. Na nich masz wszystko napisane. To nie jest skomplikowane. Przećwiczysz się przed dzieckiem.
Dean wywrócił oczami. Może to był kiepski moment, ale uśmiechnął się. Może naprawdę pogodzenie się z Castielem nie było niczym skomplikowanym? Castiel łatwo wybaczał. Ciężko było zranić go na tyle, aby go stracić. Co nie oznaczało, że Dean miał zamiar go ranić – uważał, że Castiel już wystarczająco się nacierpiał. Zamierzał się zmienić – na początek nie tylko karmienie kota Castiela, ale też koniec z kłamstwami. To nie było ciężkie. Byli z Castielem blisko, ufali sobie, ich przyjaźń nie skończy się przez to, że czegoś przed sobą nie ukryją.
— Iść z tobą? — spytał Dean, gdy zaparkowali przed szpitalem, a Castiel pokręcił głową.
— Poradzę sobie.
Dean przytaknął, niezbyt pewnie, bo wątpił, aby Castiel sobie poradził, ale rozumiał to, że chciał być z Mickiem sam.
— Będę w domu. Gdybyś czegoś potrzebował, dzwoń, dobrze?
— Dobrze, dziękuję — odpowiedział i wysiadł, pośpiesznie ruszając w stronę wejścia do szpitala.
Dean obserwował go z przygryzioną wargą. Może między nimi nie było idealnie, ale był progres – przynajmniej rozmawiali, Castiel uznał, że mu wybaczy. Dean postanowił sobie, że to był ostatni raz, gdy go zranił.
Tymczasem Castielowi udało się dostać do szpitala. Okazało się, że pielęgniarki wpuściły go bez problemu, bo Mick podał go jako osobę do kontaktu. Castiel nawet nie wiedział, że tak można, ale cieszył się, że Mick to zrobił, bo to odejmowało mu kombinowania jak przy ostatnim razie.
Castiel zatrzymał się w progu sali i przełknął ciężko widząc w jakim stanie jest Mick. Widział go ledwie wczoraj, a wyglądał jakby nagle zestarzał się o kilka lat i był głodzony przynajmniej tygodniami.
Podszedł do niego. Mick przekręcił głowę w jego stronę i uśmiechnął się lekko.
— Przyszedłeś.
Głos Micka był słaby, co uderzyło w Castiela i utwierdziło go w przekonaniu, że Mick stąd nie wyjdzie – umrze tu. Castiel miał jedynie nadzieję, że Mick nie będzie wtedy sam.
— Jak się czujesz? — spytał Castiel, naprawdę wstrząśnięty tym, jak wyglądał Mick..
— Jak ktoś, kto umiera — powiedział słabo. — Dobrze, że to nie stało się wczoraj.
Castiel uniósł brwi, nie rozumiejąc, co Mick próbuje przez to powiedzieć.
— A co było wczoraj?
— Byłem u notariusza — poinformował go. — Bądź na odczytaniu testamentu, proszę.
Castiel spojrzał na niego kompletnie zdezorientowany. Nie był rodziną Micka. Nie był pewien czy w ogóle będzie miał prawo tam być.
— Czemu? — spytał niepewnie.
— Zapisałem ci coś. Moi rodzice mogliby kłamać, że nie dostałeś niczego, nie daj im sobie tego wmówić, dobrze?
Castiel przytaknął słabo i splótł jego dłoń ze swoją.
— To koniec, prawda? — spytał, a Mick spojrzał na niego czule.
— Wiedzieliśmy, że to nadejdzie.
— Ale nie sądziłem, że tak szybko.
— Najważniejsze, że masz moje stanowisko, Cas. Wszystko będzie dobrze. Poradzisz sobie. Możesz w to nie wierzyć, ale jesteś silny.
Castiel przygryzł wargę. Nie podobał mu się sposób, w jaki Mick do niego mówi.
— Czemu brzmisz, jakbyś się żegnał?
Mick uśmiechnął się słabo. Castiel dobrze go znał i był mądry – nic dziwnego, że wiedział, co próbuje tym przekazać. Mick naprawdę żałował, że nie będzie mu dane spędzić z tym człowiekiem więcej czasu.
— Bo się żegnam — potwierdził jego obawy, bo nie miał serca dawać mu nadziei, że jest inaczej. — I będę to robił codziennie. Któregoś dnia to pożegnanie faktycznie będzie pożegnaniem. Musisz być na to gotowy.
Castiel pociągnął nosem i walczył z tym, aby się nie rozpłakać. Gdyby mógł, zrobiłby wszystko, aby Mick tak nie cierpiał. Nie zasługiwał na taki koniec.
— Nie chcę żyć bez ciebie.
— Będziesz musiał.
Te ostatnie dwa słowa zabolały Castiela najbardziej, bo wiedział, że to prawda.
Ale nie to było najgorsze, a to, że Mick już jakiś czas temu uświadomił mu, że Castiel nie będzie mógł chodzić nad jego grób, bo ten będzie w Anglii. Castiel już teraz wiedział, że to nie pomoże mu w żałobie.
A/N
19.02.2021 (2)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro